poniedziałek, 20 lipca 2015

Rozdział XXII - Nigdy nie byłem dobry

                  Na samym początku śniła o czymś dobrym. Niebo wydawało się bezchmurne i lśniło jasnym błękitem. Stopy dotykały świeżo ściętej trawy, której aromat dotarł bezpośrednio do nozdrzy. Polana rozprzestrzeniała się we wszystkie strony i nie widać było jej końca. Za pewne znajdował się daleko za jej widnokręgiem. Obracała się w okół własnej osi będąc zachwyconą krajobrazem. Czuła, że może w nim odpocząć, trwać w tej błogiej ciszy i relaksować się. Nagle poczuła jak zrywa się silny wiatr. Porwał ze sobą wstążkę, która upinała białe włosy dziewczyny. Powoli odwróciła się za wstążką i ujrzała wzgórze. Była pewna, że wcześniej go nie było, albo dopiero teraz je zauważyła. Coś kazało dziewczynie wspiąć się dziewczynie na szczyt. Choć wiatr wiał prosto na nią i utrudniał wspinaczkę, ona się nie poddała. A kiedy znalazła się na szczycie poczuła, że jest wolna. Jakby nie miała żadnych obowiązków, żadnej wstrząsającej przeszłości. Mogła robić co tylko chciała. Zrobiła pierwszy krok by móc ruszyć przed siebie, w tą nieznaną aczkolwiek wolną przyszłość. Wtedy zobaczyła jeden czarny kosmyk swoich włosów. Zdziwiła się i złapała go by móc uważniej się przyjrzeć. Im dłużej się w niego wpatrywała, tym rósł coraz większy strach, lecz nie miała pojęcia przed czym. Nagle trawa spod jej stóp zniknęła. Pojawiła się ciemność. Była w miejscu, gdzie przed nią stało tylko jedno lustro, a w nim widziała swoje odbicie. Białe włosy od głowy zaczęły zmieniać kolor na czerń. Upadła na kolana i zaczęła płakać jakby wiedziała, że utrata tego koloru jest równo warta z utratą wolności.
                  Wtedy stanął za nią. Mężczyzna o długich, sięgających do ziemi, płomiennych włosach. Wyciągnął rękę w jej stronę i ciepłym uśmiechem na ustach powiedział spokojnie:
                  - Spalę cię.
                  Rosalyn obudziła się gwałtownie siadając. Oddychała szybko i głęboko, nerwowo rozglądając się po pomieszczeniu. Odetchnęła z ulgą, kiedy do jej mózgu dotarła informacja, że to był tylko głupi nic nie znaczący sen. Ale w takim razie nie rozumiała dlaczego ciągle się bała?
                  - W porządku? - Do jej uszu dotarł spokojny głos Rossa. Stał obok łóżka i zapinał właśnie na ostatni guzik szykowną koszulę, na którą miał zamiar narzucić jeszcze płaszcz. - Wyglądasz trochę...
                  - Nic mi nie jest - odpowiedziała szybko i usiadła, owinięta w kołdrę, na drugim skrawku łóżka odwracając się do niego plecami. - Gdzie idziesz? - zapytała, aby zmienić temat.
                  - Mam parę spraw do załatwienia z... Lembertem.
                  - Kto by się spodziewał, że zakolegujesz się z Lembertem. - Pomyślała na głos Rosalyn dalej nie mogąc uwierzyć, że ten czarnowłosy drań hasa sobie bezprawie między nimi.
                  - Na pewno nie ja - rzekł Lembert spokojnym głosem. Jak zwykle pojawił się znikąd. Na powitanie został obdarzony przez Rosalyn pogardliwym wzrokiem. - To co, gotowy kochasiu? - zwrócił się z rozbawieniem do Rossa.
                  - Zamknij się.
                  Lembert zachichotał głupkowato, a potem złapał Rossa za przed ramię i wyszli z pokoju. Rosalyn została sama wpatrując się jeszcze przez chwilę w miejsce gdzie stał Ross i Lembert. Pokręciła głową myśląc, że ta cała sytuacja jest naprawdę pokręcona i dziwna. Poszła szybko się wykąpać i ubrać w ubranie, które zostawiła jej Cedilia. Była to jasnoróżowa suknia, skrojona podobnie do morelowej, tylko że teraz różniły się nie tylko kolorem, ale i tym, że ta jasnoróżowa była cała, nie w żadnych strzępach.
                Przez pół dnia się nudziła, czytała książkę, zjadła najlepsze śniadanie w swoim życiu, które przygotowała jej Cedilia. Trochę z nią porozmawiała, jednak nie za długo, bo kiedy Ross powrócił do pałacu oddał pracę pokojówki, tylko że teraz służyła wyłącznie Rossowi i Yanneferowi. Nikomu innemu nie podlegała. Na początku chciał, aby Cedillia odeszła, robiła to czego robić nie mogła będąc tutaj, jednak wolała zostać.
                  Usłyszała pukanie do drzwi. Odwróciła się w ich stronę i w tym momencie bez zaproszenia weszła Blue. Uśmiechnęła się szeroko widząc białowłosą znajomą.
                  - Witaj, jest ktoś kto chciał cię koniecznie poznać! - zawołała wesoło.
                  Rosalyn wstała z krzesła i zrobiła kilka kroków w stronę Syreniej Czarownicy.
                  - Witaj.
                  Między drzwiami, a Blue przepchnął się Faldio.
                  - Jest bardzo nieśmiały, a Ross chyba przez całe zamieszanie z tobą o nim zapomniał. - Rudowłosy wślizgnął się do pokoju i stanął między Blue, a Rosalyn. - Mam zaszczyt przedstawić ci pierwszego księcia West Ya...
                  - Już się poznaliśmy - zauważyła białowłosa.
                  Faldio spojrzał na nią spod byka będą niezadowolonym, że właśnie popsuła jego wspaniałe przedstawienie.
                  - Ale w niezbyt dobrych warunkach to zrobiliśmy.                 
                 Na twarzy Rosalyn pojawił się delikatny uśmiech.

                                                                         ~*~
            
                  - Jest coś jeszcze, co chcę zrobić zanim wrócimy - powiedział Ross do Lemberta.
                  - Co?
                  Ross wyjaśnił szybko Lembertowi o co chodzi. Trzeba było znaleźć pewnego kota i dwójkę ludzi. Wydawało mu się, że mają prawo wiedzieć, co się dzieje z ich przyjaciółką, bo na razie myślą, że została porwana i czeka na swoją egzekucję. Ku ich zdziwieniu, byli już blisko stolicy, gotowi do niej wtargnąć i uratować Rosalyn.
                  Na widok Lemberta Tenebis zasyczał i przybrał rozmiar trzymetrowego potwora. Miał się rzucić do ataku, kiedy cała trójka została teleportowana prosto do pałacu. Przed Lembertem stanął Ross, chroniąc go tym gestem.
                  Colin i Bruno byli zdumieni widząc tą dwójkę razem, a czarny kocur niemniej zdołowany. Co to miało wszystko znaczyć? Nic nie rozumiał, a wyjaśnień żadnych na razie nie dostał. Ross zapytał tylko, czy chcą zobaczyć Rosalyn, na co wszyscy się zgodzili.
                  Lembert opadł zmęczony na fotel i skulił się twierdząc, że dziś już nigdzie nie idzie. Ross nie zwrócił nawet uwagi na jego zachowanie, poprosił swoich gości, aby na niego poczekali.
                  - Więc, co to ma znaczyć? - zaczął Colin. - Jesteś teraz dobry?
                  - Nigdy nie byłem dobry - rzekł.
                  - Jakim cudem Ross ci wybaczył? - zapytał Kocur. Dalej nie zmienił swojej postaci. Był skory do ataku w każdej chwili.
                  - Ross przyjdzie z tym twoim cudem. - Odparł zadowolony Lembert. Przewrócił się w fotelu na plecy i wyciągnął nogi, które usadowił na stoliku do kawy. Już nie mógł się doczekać  ich reakcji na widok Faldia. Czekał na te zdziwione miny pod tytułem: "Ale jak to możliwe? Przecież widziałem jak umarł!"
                  Ku zdziwieniu Rossa jego sypialnia zamieniła się w miejsce schadzek jego bliskich. Wszyscy tam siedzieli. Blue, Faldio, Rosalyn i nawet jego brat Yannefer, który właśnie w tej chwili opowiadał jego dziewczynie jedną z historii z ich dzieciństwa. Przerwał im dyskretnie i poprosił by za nim poszli. Z jednej strony dobrze się złożyło, że wszyscy byli w tym samym miejscu. Nie musiał latać po całym zamku i szukać każdego z osobna. Zauważył też, że straż chyba się przyzwyczaiła do tego, że nowy król co rusz sprowadzał nowych ludzi.
                  Pierwsza, do dość sporego salonu, weszła Rosalyn. Kompletnie się nie spodziewała, że ujrzy tam Tenebrisa. Kocur widząc swoją ukochaną panią podbiegł do niej, w tym momencie w całym pomieszczeniu meble zaczęły się trząść. Stanął nad białowłosą i zaczął się o nią ocierać. Dziewczyna wyciągnęła ręce w jego stronę i objęła jego głowę ściskając mocno.
                  - Tęskniłam za tobą Tenebrisie.
                  - Ja za tobą też.
                  - Dobrze cię widzieć całą i zdrową, Rosalyn - powiedział Bruno kiedy dziewczyna spojrzała na Duchownego i Colina.
                  - Cieszę się, że nic wam nie jest.
                  - Co się stało z łowcami? - zapytał Colin.
                  - Okazali się dobrzy - wtrącił się Ross. - Postanowili nam pomóc. Chcą przekonać tylu łowców ile się da.
                  - To niemożliwe, choć można ich pochwalić za determinację. - Powiedziała Blue wchodząc za Rossem. Ciągnęła za sobą Yannefera, który nie był pewien czy powinien spotkać się z tymi ludźmi. Choć w prawdzie to był jego dom i to oni powinni czuć się skrępowani, to było na odwrót. Za pewne dlatego, że wszyscy tutaj się znali.
                  - Blue, dobrze cię widzieć - zawołał uśmiechnięty Colin. - Czy ktoś jej wypomniał, że wysłała nas do slumsów?
                  - Chyba nie - zastanowił się przez chwilę Ross. Potem spojrzał na brata i wskazał na niego ręką chcąc go przedstawić. - A to jest...
                  - Pierwszy książę West Land, Yannefer Loralarandrel...- Powiedział zafascynowany Bruno, a potem zwrócił się do Rossa: - Słyszeliśmy o twojej koronacji...
                  Blondyn nic nie mówiąc uśmiechnął się.
                  - Hej, Rossiu, pokaż swoim przyjaciołom cud, dzięki któremu mi wybaczyłeś, bo widzę, że kazałeś mu czekać przed drzwiami. - Zawołał znudzony Lembert.
                  - Nie zdrabniaj mojego imienia. - Warknął Ross.
                  Czarnowłosy zarechotał głośno.
                  - Wiesz, oni nie mogą pojąć dlaczego trzymasz mnie w pałacu. Takiego okropnego, morderce, który nie wie czym jest współczucie czy jakieś tam inne bzdety. Ale uważam, że źle mnie oceniacie.
                  Wszyscy, ci co znali sekret, że Faldio żyje spojrzeli na niego wzdychając ciężko. Oczywiście Lembert musiał odegrać swoje przedstawienie i popisać się przed wszystkimi.
                  - Mój drogi, przybądź! - zawołał, a stojąca Blue przy drzwiach otworzyła je na oścież.
                  Zamarli kiedy zobaczyli w progu Faldia. Stał, miał ramiona przy sobie, lekko uniesione. Wyglądał na speszonego. Nie wiedział co ma do nich powiedzieć, więc uniósł dłoń i im pomachał.
                  - Hej... - powiedział niepewnie.
                  - J-j-jak to możliwe?! - wykrzyczał Colin.
                  Bruno pokręcił z niedowierzania głową i wydukał tylko:
                  - O nie... Powiedzcie, że to nie Mel...
                  - Spokojnie. To nie była Mel - wyjaśniła Rosalyn.

~*~

                  Po raz enty Ross opowiedział całą historię. Najdokładniejsze wyjaśnienia przeznaczył dla Colina, bo jako jedyny średnio cokolwiek rozumiał. Tenebris był zachwycony,że znowu mógł zobaczyć Faldia. Zmienił postać do zwykłego dachowego kocura, by jego rudy przyjaciel mógł go podnieść i do siebie przytulić. Zapomniał już jakie to było przyjemne uczucie, gdy wszyscy go nosili.
                  Nikt jednak więcej nie odważył zadać Lembertowi pytania, za czyje życie żyje Faldio. Sam rudy nie wiedział i na razie nie chciał wiedzieć.
                   Bruno powiedział, że musi zdać raport o bezpieczeństwie i przebywaniu Nix, a także by kościół tymczasowo zakazał ścigania czarownic. Oczywiście to było spowodowane tym, że miały one walczyć za ludzi. Na pewno pojawią się skutki w postaci niezadowolenia mieszkańców, ale tylko to powstrzyma łowców czarownic przed polowaniem. A każda czarownica mogła być na wagę złota.
                  - Lembert odeślij Bruno - powiedział Ross.
                  - Nie ma takiej opcji. Mówiłem, że dziś już nigdzie nie idę.
                  - Lembert... - powtórzyła łagodnym głosem Blue. - Zerina kazała ci słuchać króla West. Jeśli się nie zgodzisz powiem wszystko Zerinie, a ona... - uderzyła  pięścią w swoja drugą dłoń - stłucze cię na kwaśne jabłko. -  Uśmiechnęła się uroczo.
                  Kto jak kto, ale Zerina, mentorka Lemberta działa na niego bardzo motywująco. Od razu wstał na równe nogi, złapał duchownego za łokcieć i zapytał:
                  - To dokąd chcesz się udać?
                  A potem oboje zniknęli. Lembert pojawił się po chwili sam. Wyglądał na trochę zdenerwowanego, ale nikt tutaj obecny nie przejmował się jego uczuciami. Ledwo co zdążył się pojawić, a do drzwi zapukała Odetta.
                  - Yavor jest w stolicy. Jest wściekły i zaraz przyjedzie do pałacu.
                  Ross głęboko odetchnął i spojrzał na bladego Lemberta, który właśnie zrozumiał, że zaraz znowu będzie musiał się teleportować.
                  - Widzimy się za pięć minut w sali tronowej. Mam nadzieje, że te twoje dowody są dobre. - Powiedział nowy król do czarownika.
                  - Są najlepsze - i zniknął.
                  - Odetto, przyprowadź również Kaedne.I powiadom straż, mają przygotować się do procesu.
                  Kobieta skinęła głową i wyszła razem z Rossem. Rosalyn wymieniła spojrzenia z Yanneferem, który miał nadzieje, że jego brat wie co robi.
                  - Chodźmy podsłuchać - zaproponowała Blue. - Na półpiętrze, na balkonie nikt nas nie powinien zobaczyć, jeśli nie będziemy się wychylać za barierkę.
                  Nie musiała nikogo długo przekonywać. Każdy był chętny. Jedni z ciekawości, a inni po prostu z obawy, z tego co planuje Ross z Lembertem.
                  Kiedy Menesros usiadł na tronie służąca nałożyła na jego głowę koronę. Dumnie dzierżył w rękach berło i wyczekiwał na wizytę Yavora. Nagle obok niego pojawił się Lembert z pełnym plikiem rożnych dokumentów. Jedynie co zdziwiło Rossa, to to, że miał na sobie ciemnobrązowy płaszcz i kaptur zarzucony na głowę.
                  - Po co? - zapytał zdziwiony.
                  - Aby nie wiedział kim jestem. Wyobraź sobie - mówił podekscytowany - kiedy wchodzi do sali, widzi mnie przy tobie, to już zaczyna się obawiać i próbuje się wykręcić. A teraz wyobraź sobie druga wersję. Wchodzi wkurzony, oskarżasz go, on się z ciebie śmieje, a teraz chwila na dramatyczny zwrot akcji. Zdejmuje kaptur i wtedy on sobie zdaje sprawę że jest skończony... Ha ha ha!
                  Ross rozmasował sobie skroń. Choć Lembert mówił często głupoty, aby się popisać to akurat teraz to miało trochę sensu.
                  Najpierw w sali tronowej pojawiła się Kaende przetrzymywana przed dwóch strażników w towarzystwie Odetty. Arystokratka chciała się wyrwać z uścisku mężczyzn, jednak była za słaba.
                  - Co to ma znaczyć? Jak śmiecie mnie tak traktować. Gdy mój ociec wróci, to skaże cię ściąć głupia Odetto - wykrzyknęła do niej.
                  Kobieta rycerz spojrzała na nią tylko kątem oka, a potem zignorowała ją, jakby była zwykłym śmieciem. Doprawdy, te uczucie, że mogła potraktować ją teraz jak powietrze było niesamowite. Nigdy nie sądziła, że do tego dojdzie.
                  Zanim zjawił się główny gość do pomieszczenia zeszli się najważniejsi arystokraci, z których głosem zawsze liczył się jego ojciec, a także sam poprzedni król z jego żoną. Nie było tylko Yannefera, ale nie wiedzieli o tym, że podsłuchiwał wszystko z balkonu widokowego.
                  Wtedy do sali tronowej wtargnął nie kto inny jak Yavor Smindrat. Był rozwścieczony, wpadł w jeszcze większy szał kiedy ujrzał Menerosa, w koronie i siedzącego na tronie. Mało co nie wybuchł. Za nim potruchtali jego słudzy.
                  Yavor był pulchnym mężczyzną w średnim wieku. Charakterystyczną cechą w jego wyglądzie był okrągły  brzuch oraz podwinięte do góry blond wąsy. Ciekawie współgrały z lokami na głowie.
                  - Co to ma znaczyć? Nie zgodziłem się na koronacje! Jesteś królem wbrew naszemu prawu! - zawołał donośnie.
                  - Przykro mi, do pałacu nie doszła taka informacja. Jednak jestem pełnoprawnym królem. - Odparł spokojnie Ross.
                  Yavor fuknął, jednak nie przestał go atakować.
                  - Tatku! - zawołała Kaende. - Skuli mnie! - zapłakała.
                  To było już za wiele dla Yavora. Nie dość, że nikt nie brał jego słów pod uwagę, to jeszcze mieli czelność więzić jego córkę jak kryminalistę!
                  - Co to ma znaczyć? - wrzasnął. - Jeszcze więzicie moją córkę? Nawet wy radni nic nie zrobicie?
                  - Kaende Smidrat próbowała dokonać zamachu na życie dwóch niewinnych osób. Przebywanie tutaj w tej chwili jest częścią jej kary. - Rzekł wstając z tronu.
                  - Nie masz żadnej władzy! Uciekłeś na rok! I teraz bawisz się w króla, głupcze!
                  - Uważaj na słowa, Yavor - odezwał się któryś z radnych.
                  - Nie uciekłem. Podróżowałem, by dowiedzieć jak naprawdę żyją nasi obywatele. I kiedy byłem przy granicy z South natknąłem się na pewnie miasteczko... - Kontynuował idąc w stronę Yavora.- Dowiedziałem się, że zostało sprzedane Łowcom Niewolników. Ktoś dostał wiele pieniędzy by pozwolić się tym kryminalistom przedrzeć się przez naszą granicę. Yavorze Smidrat, zostałeś oskarżony o handel naszymi ludźmi, czego nigdy ci nie wybaczę.
                  Kiedy radni usłyszeli oskarżenia do namiestnika szczęki im opadły. Zaczęli wymieniać się niepewnymi spojrzeniami. Król wysunął poważne oskarżenia i wiadome było, że musiał je poprzeć dobrymi dowodami.
                  Yavor zaśmiał się głośno.
                  - Dobre bajki wymyślasz, jednak nie masz na to dowodów. Nie pozwolę byś mnie zniesławiał.
                  Meneros odwrócił się w stronę Lemberta i kazał mu gestem ręki podejść. Czarownik zszedł z piedestału. Kiedy stanął na przeciwko Yavora ściągnął kaptur z głowy i uśmiechnął się wrednie. Wtedy Yavor zrozumiał, że jest w poważnych tarapatach. Pobladł i wyglądał jakby zobaczył ducha. Twarz zaczęła mu się pocić, a nogi powoli wycofywały się w stronę wyjścia. Wtedy złapali go strażnicy i przetrzymali.
                  - Lembert Pierce... - szepnął Yavor. - Ty skurwysynu.
                  - Mój przyjaciel zdobył dokumenty, które podpisywał Yavor przy transakcjach - Powiedział Ross w stronę Radnych. Kazał Lembertowi podać cały plik dokumentów. Arystokraci z wielkim zadumaniu przeglądali umowy i wpatrywali się w autograf namiestnika West. W głowie im się nie mieściło, że cokolwiek takiego się stało. Każdą taką sprawę sprytnie tuszował wypełniając fałszywe raporty.
                  Lembert spojrzał na Yavora, który miał już łzy w oczach. Uśmiechnął się i wzruszył ramionami, myśląc trudno. Wybrał lepszą stronę.
                  - Za handel ludźmi - mówił dalej Ross do Yavora - skazuję cię na śmierć.
                  - Nie! - krzyknęła zapłakana Kaende. - Nie możesz mi tego zrobić! Ja cię kocham, a ty chcesz mi odebrać mojego ojca! Dlaczego?
                  Strażnicy, nie musieli jej już dłużej trzymać. To było zbędne. Kaedne klęczała na ziemi, a zapłakaną twarz schowała w dłoniach nie mogąc dłużej już patrzeć na Rossa.
                  - Za twoje winy odbieram ci tytuł szlachecki, a także każe ci opuścić stolicę. Pozwalam ci zabrać jednego z twoich byłych rycerzy, jeśli którykolwiek będzie miał ochotę ci towarzyszyć.
                  - Nienawidzę cię! - krzyczała. - Menerosie, nienawidzę cię!
                  - Sprawa zamknięta - powiedział Ross do swoich rodziców, którzy patrzyli na niego zdumieni.
                  - Czemu Kaende? Była taka... - zasmuciła się matka. Jeszcze przed chwilą widziała ich jako idealną parę, jednak teraz gdy dowiedziała się o Yavorze, dreszcze ją przeszły.
                  - Dałem jej drugą szansę. Nowe życie. Może tego nie spieprzy. - Ross nie chciał karać Kaende za czyny ojca. To nie jej wina, że takim był człowiekiem. Również nie zasługiwała na śmierć, bo w końcu ostatecznie jednak nikogo nie zabiła. Chciał zadać jej ból, by wiedziała jak to jest, gdy ktoś chce ci odebrać ukochaną dla ciebie osobę. Właściwie to już odebrał jej jedną taką osobę.
                  - Właśnie skazałeś na śmierć namiestnika. Musisz wybrać nowego - rzekł ojciec jakby to było oczywiste.
                  - Już wybrałem. - Uśmiechnął się i spojrzał na Lemberta. Kiedy ten zorientował się że o nim mowa pobladł. Ross ruszył w kierunku wyjścia z sali tronowej.
                  - Nie ma takiej opcji! - Wyraził swój sprzeciw, gdy tylko go dogonił.
                  - Dużo ci zapłacę.
                  - No dobra.

~*~

                  Z trudem Rosalyn udało się wyśledzić Ceasara - ulubionego rycerza Kaende. Jednak jak się okazało ta sympatia była tylko z jednej strony, jej strony. Nikt nie zgłosił się, że opuści stolicę razem z dziewczyną, której właśnie odebrano ojca i tytuł szlachecki.
                  Mimo, że Rosalyn jej nienawidziła i sama część jej by ją zabiła, to co chwilę odzywała się ta dobra część, ta co chciała jej pomóc. Znalazła go, a on nie wydawał się z tego powodu zachwycony.
                  - Cóż za zaszczyt. Kochanka mojego króla przyszła by ze mną porozmawiać. - Zakpił. - Czego chcesz?
                  - Chcę byś poszedł z Kaende.
                  - Wykluczone! - Podniósł głos irytując się. Nie miał ochoty rezygnować z rycerstwa. Nie po to tyle czasu się męczył, aby potem tylko zrezygnować dla kobiety, której nawet nie lubi, z całego dorobku życia. Nie za to mu płacili. Za dobroć pieniędzy nie dostawał.
                  - Przykro mi, ale naprawdę nie chciałam tego robić, jednak nie dajesz mi wyboru.
                  Rosalyn podeszła do niego. Położyła dłoń na jego czole i skupiła całą swoją moc na rzucaniu zaklęcia. Powtarzała zaklęte słowa jak mantrę, dopóki jego oczy nie straciły swojego blasku.
                  - Pójdziesz z Kaende z własnej woli. Zrobisz to, bo ją lubisz. Będziesz jej pomagać, jednak nie będziesz nic za nią robić.
                  Oderwała dłoń od jego czoła i odeszła. Ceasar stał przez chwile jak słup w transie. Kiedy się z niego wybudził poczuł silny ból. Skrzywił się, ponieważ nie mógł zebrać żadnych swoich myśli. Po chwili uniósł głowę i spojrzał przez okno, na mury otaczające pałac. To mu przypomniało o czymś ważnym.
                  - Muszę iść z Kaende...

~*~

                  Po odejściu Kaende czas bardzo szybko leciał. Nie pamiętam jakim cudem w zaledwie dwa tygodnie minęły mi dwa miesiące. Spędziłem je z moim bratem, przyjaciółmi, ukochaną i Lembertem. Wiedzieliśmy co się zbliża i czyniliśmy ku temu przygotowania. Słyszałem od Blue, że Mel ma się dobrze. Ta informacja chyba ucieszyła Faldia. Parę razy rozważał czy jej nie odwiedzić, jednak za każdym razem tchórzył.Nie namawiałem go nigdy do tego, choć Rosalyn tak. Twierdziła, że ma prawo wiedzieć, iż żyje. Zwłaszcza jakimi uczuciami go darzyła. A mi się właśnie wydaje, że przez te uczucia nie chciał jej spotkać.
                  Dwa dni przed fatalną informacją od Lemberta przybyło do pałacu dwóch łowców: Gertruda i Arian. Wrócili ze swojej misji i opowiedzieli, że udało im sie przekonać wielu łowców czarownic. To nie była tylko ich zasługa, ale także Bruno, który powiadomił kościół o wydarzeniach. Lembert coś wspominał, że główny biskup urządził sobie pogawędkę z Vivienne - ślepą, tysiącletnią czarownicą, która rządziła społecznością istot magicznych. Wszystko powoli szło zgodnie z planem. Arian i Gertruda chcieli zostać z nami i walczyć jeśli będzie ku temu okazja. Skoro Colina dopuściliśmy do walki - choć ma on dość słabe doświadczenie, to nie mogliśmy tego nie zrobić kiedy prosili nas o to wykwalifikowani zabójcy.
                  Dwa dni później zobaczyłem Lemberta trochę przestraszonego. Wrócił właśnie, ze Stregi - wyspy czarownic. Od razu zapytałem o co chodzi.
                  - Bariera wytrzyma pięćdziesiąt trzy godziny. Mamy dwa dni na przygotowanie się do powitania Feniksa.
                  Tą informację strawiłem dość opornie. Musiałem od razu o tym powiedzieć Rosalyn. Nasz czas powoli się kończył. Trzeba było zebrać pozostałe trzy armie, które przysłali Królowie z South, North i East.  Musiałem zwołać ich generałów do obmyślenia strategi. Nie znaliśmy umiejętności Feniksa. Nigdy niczym nie mógł się popisać, bo za każdym razem spalał Nix i uciekał.
                  Ale teraz będzie inaczej. Nasza walka niedługo się zacznie.
                  - Boję się Ross... - powiedziała Rosalyn. - Nie chcę umierać. 
                  Tak bardzo chciałem jej powiedzieć, że nie umrze. Ale bałem się, że mogę skłamać. 

______________________________________________
Koniec tak blisko że o ja cie kręcę :D Ja to czuję już w kościach.
Ankietę wygrała Rosalyn.  Powiem wam, że jestem zdziwiona tym iż wygrała. Myślałam, że jednak przegra. Drugie miejsce Ross, a trzecie Faldio i Mel. :3 
Dziękuje wszystkim za oddanie głosów :D
Pozdrawiam!

5 komentarzy:

  1. Sama nie wiem czy mam się cieszyć czy wręcz przeciwnie, z końca twojego opowiadania. Nie mogę się doczekać kiedy wejdę na twojego bloga, a tam wielki napis epilog. Z drugiej strony nie chce żeby to opowiadanie się skończyło. :( I jak tu żyć ! :P
    Rozdział jak zwykle świetny. Szkoda tylko, że Faldio nie chce porozmawiać z Mel. Ile zostało jeszcze rozdziałów do końca ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cztery (w tym bonus :D) i epilog. Naprawdę niewiele :)

      Usuń
  2. Ok, znowu! Wścieknę się z tym kompem! Żeby za każdym razem od początku odtwarzać, co się napisało! Grr!!!

    Tia, poza standardowymi podziękowaniami/ pozdrowieniami / etc. pisałam o Lembercie, który rozwalał system, o Nieśmiałym Księciu, jak ochrzciłam Yannefera i o... nie pamiętam o czym jeszcze!
    Może komp się przegrzał? Całkiem możliwe, z tymi temperaturami! ;/

    Poza tym obok mnie lezy "Mesjasz Diuny" i czeka, aż go przeczytam, tak więc sorry, nie chce mi się odtwarzać komentarza od nowa ;(

    Ale pozdro i weny!
    Już nie mogę doczekać się walki Rosalyn&Fenix!

    K.L.

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj, oj, straszny ten sen. Szkoda, że o Feniksie więcej nie było, no ale tak to już jest, że z koszmarów człowiek budzi się właśnie wtedy, gdy robi się... „najciekawiej”. xD
    Ach, ten Lembert. Wciąż nie wiem, co o nim myśleć. Pozwolę mu chyba po prostu BYĆ. O. Bez deklarowania, czy go lubię, czy nie lubię, trochę lubię... xD
    Faldio! <3 Jak długo jeszcze będę się cieszyć jak głupia za każdym razem, gdy się pojawi, choćby na chwilę? xD Może jestem okropna, że nie rozwodzę się jakoś szczególnie nad „najgłówniejszymi” bohaterami, czyli Rosalyn i Rossem, ale cóż, jestem w teamie Mel i Faldio. xD Choć oczywiście do tamtych nic nie mam. ;)

    Hahah, „zgromadzenie ludowe”, jak to mawiam, w sypialni Rossa? Czemu nie. xD Gdzieś musi się ferajna wygadać! I jak miło znowu poczytać o Colinie i Tenebrisie (z Bruno jakoś się nie zżyłam, więc...). ^^ Paczka prawie w komplecie, brakuje Mel. :( A to przecież przede wszystkim ona powinna spotkać się z Faldio! Q.Q
    Lembert to jedna z najlepszych postaci pod względem jej zachowania i tekstów. xD Zawsze musi mnie czymś rozbroić. xD Swobodnie czuje się nawet w pałacu, w którym prawie każdy go nienawidzi... Nie każdy by tak potrafił! xD
    Proces sprawiedliwy, tak powinno być, ot co. Zasłużyli na to.
    „ - Nie ma takiej opcji! - Wyraził swój sprzeciw, gdy tylko go dogonił. // - Dużo ci zapłacę. // - No dobra.” - Padłam i nie wstaję. xD
    Biedny Ceasar! Z jednej strony, Rosalyn ładnie postąpiła, bo wykazał współczucie dla Kaende, ale z drugiej... Ceasar ma przechlapane. A mógł być wolny i odpocząć od tej idiotki!

    Oj, Faldio, Faldio, kiedyś będziesz musiał spotkać się i porozmawiać z Mel! *z politowaniem kręci głową* Czym prędzej, tym lepiej, ale cóż, faceci to tchórze, co zrobić.
    Oho, bitwa się zbliża! Ciekawe, czy wszystko pójdzie z planem. Nie dziwię się Rosalyn, że się boi ani Rossowi, że nie chce obiecać Rosalyn, że nie umrze. Bo faktycznie nic nie wiadomo. Może wszyscy umrą, a co! ^^’ Zawsze, jak ktoś mnie pyta, jak skończy się VN czy coś w tym stylu, mówię, że wszyscy umrą. Tak. Tak właśnie będzie. :D

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Zapraszamy na rozdział (wreszcie)!

    OdpowiedzUsuń