poniedziałek, 16 listopada 2015

Rozdział XXVII - Rosalyn Cz. 1

              Rosalyn odeszła z pałacu, by móc zacząć nowe życie. Początki były dla niej trudne, ale na szczęście miała przy sobie Tenebrisa, Colina i Mel. Trafili do wioski w South. Nazywała się Embarassa. Kiedy tylko przekroczyli jej granicę, ludzie powitali podróżników bardzo czule. Pierwszy raz coś takiego spotkało Rosalyn.  Od dawna z przyjaciółmi szukali miejsca, gdzie mogli się osiedlić. Jednak głównym powodem zostania tutaj był Bruno, który zamieszkał w tym miasteczku. Poprosił Mel o pomoc, a ona nie potrafiła mu odmówić. Rosalyn nie chciała zostawić swojej jedynej przyjaciółki, więc zbudowała sobie swoją wymarzoną chatkę w środku lasu. Co dziwnego, w budowie pomogli jej serdeczni mieszkańcy. Nie wołali po imieniu, lecz "bohaterka" albo "Biała Czarownica".
              Jeśli ktoś kiedyś uratuje świat, to będzie ustawiony do końca życia. Nie musiała martwić się o pieniądze. Stała się bogata, ale jeśli by tylko mogła oddałaby wszystkie kosztowności by móc znowu czarować.
              Rosalyn zamieszkała w chatce na kurzej łapce z Tenebrisem i od tej pory nie rozdzielała się z nim na więcej jak parę godzin. Trwał przy niej na dobre i na złe. Jak się okazało, Lembert szybko ich znalazł. Zdziwiła się widząc go po raz pierwszy od bitwy z Feniksem. To był wtedy dzień kiedy wręczył Rosalyn pierwszą kopertę.
               Otwierała ją powoli, jakby to miała być jakaś pułapka. Ku zdziwieniu znalazła tam list od Rossa. Usiadła, gdyż poczuła jak kolana miękną. Twarz czarnowłosej szybko się rozpromieniła wraz z kolejnymi czytanymi słowami. To nie było nic wielkiego, jednak sprawiło wielką radość. Każde słowo starannie napisanie. Nie miała pojęcia, że Ross ma taki piękny charakter pisma.
              - Odpisz mu - polecił Lembert. - Nie mogę go teleportować, ani ciebie, więc taki kontakt musi wam wystarczyć.
              Kiedy cząstka Nix opuściła ciało Rosalyn, stała się również jak Ross - nie magiczna, odporna na magię.
              - Jak na to wpadł? - zapytała uśmiechając się do siebie i szukając pióra.
              - To ja na to wpadłem. - Ukłonił się teatralnie. - Nie ma za co.
              Doskonale wiedział, że nie dostanie podziękowań, a i tak to zrobił. Rosalyn rzuciła pojedyncze spojrzenie na Lemberta. Ten człowiek. Nie wiedziała kim do końca był. Parę miesięcy temu nadziałby ją na pal, a dziś przynosi listy.
              Napisała parę zdań streszczając ostatnie dni. Wspomniała o tym, że Tenebris za nim tęskni, Faldio odszedł, Mel ma nowe powołanie, Colin układa sobie życie na nowo, a ona... ona nie może się doczekać kiedy znowu go zobaczy.
              Zgięła kartkę w pół, a Lembert ją zabrał.
              - Jesteście głupcami, skoro myślicie, że nie będę tego czytać! - zaśmiał się.
              - Ej! - Wstała od stołu i wyciągnęła rękę w jego stronę, ale on zdążył zniknąć. Opadła wkurzona z powrotem na krzesło.
              Lembert na pewno był Lembertem.
             
~*~
              Rosalyn miała pewien problem, który był główną przeszkodą do przyzwyczajenia się, by żyć jak zwykły i normalny człowiek. Nie miała żadnego talentu - nie licząc do magi, ale ten straciła. Nie umiała gotować, szyć, prać czy po prostu sprzątać. We wszystkim od wielu lat wyręczała się magią, a teraz po prostu czuła się jak kaleka. Gdyby nie Mel, to Rosalyn przepadłaby z kretesem. Brązowowłosa odwiedzała ją niemal codziennie i przyrządzała obiad sobie oraz reszcie. Często też wpadał Colin i próbował czegokolwiek nauczyć Rosalyn. Ale mu też się to nie udało.
              Czarnowłosa usiadła na ganku i spojrzała na pustą, zieloną polanę. Tenebris jak przystało na wiernego kota, wszędzie dotrzymywał Rosalyn towarzystwa. Wszystkim wydawało się, że dziewczyna mogła popaść w depresje z powodu stracenia mocy i być może miała myśli samobójcze. Często się zawieszała i patrzyła gdzieś, w dal. Nikt tego  jej nie powiedział,a ona sama nie zauważyła, że przyjaciele szepcą za jej plecami. Każdy najmniejszy ruch młodej kobiety był pod ciągłą obserwacją. Nigdy nie zostawała sama.
              - Może kwiaty -  Tenebris przerwał ciszę.
              - Kwiaty co? - zapytała Rosalyn. Zza drzwi słychać było krzątanie Mel. Robiła obiad.
              - Jeśli nie masz zajęcia, zrób sobie ogród.
              Czarnowłosa zaśmiała się głośno.
              - Do czegoś musisz mieć rękę - Tenebris zmarszczył brwi. - Niemożliwe by było byś  była takim beztalenciem!
              - Dziękuje! - zawołała teatralnie. - Prawie o tym zapomniałam! - Parsknęła śmiechem, ale po chwili umilkła. Wpatrywała się jeszcze bardziej intensywnie w zieloną polanę.
              Parę dni później, wczesnego ranka Tenebris obudził się i zauważył, że Rosalyn nie ma w sypialni. Spał w nogach dziewczyny i zawsze to on pierwszy wstawał. Kocur zerwał się jak oparzony z łóżka i przeszukał całą chatę, aby zobaczyć całą i zdrową właścicielkę. Przez jego małą kocią główkę przewijały się najczarniejsze scenariusze. Błagał w duchu, by jej nie znalazł w kałuży własnej krwi.
              Na samym końcu wybiegł na ganek. Myślał, że może tam siedzi i pije herbatę. Ale to co ujrzał przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Rosalyn klęczała na polanie cała upaprana ziemią. Kopała już dwudziesty dołek na kolejną czerwoną różę, która czekała, aż ktoś ją posadzi. Od czasu kiedy Rosalyn straciła moc, po raz pierwszy Tenerbis zauważył, że skupia się na czymś innym i wkłada to całe serce, co nie jest magią.
              - O, Tenebrisie! Miałeś rację! W czymś musiałam być dobra! - zawołała wesoła Rosalyn, kiedy ujrzała przyjaciela.
              Tenebris usiadł i uśmiechnął się tak jak koty się uśmiechają. Widzisz Rosalyn - pomyślał - wcale nie jesteś takim beztalenciem jak myślałaś. Umiesz kopać dołki.
              W niedługim czasie Rosalyn zasadziła niemalże całą polanę czerwonymi różami. Co prawda w tym roku nie zakwitną, ale to nie oznaczało, że nie miała przy nich pracy. To był dobry znak, że w końcu czarnowłosa znalazła coś, co mogło nieco zapełnić pustkę po stracie magii.

~*~

              W niedzielę po południu Colin  przyszedł z wizytą. Tego dnia akurat Mel robiła obiad i jak to mieli w zwyczaju trójka przyjaciół i kot zasiadali do stołu, by móc porozmawiać i spędzić ze sobą trochę czasu. Mel była często zajęta pomaganiem w sierocińcu, a Colin zatrudnił się jako kowal. W wiosce przy lesie Erthora nauczył się tego fachu, a teraz próbował się z tego utrzymać.
              Colin nie musiał pukać do drzwi. Czuł się w chatce Rosalyn jak u siebie. Wszyscy przywitali go serdecznymi uśmiechami. Pierwsze co rzuciło się w oczy młodzieńcowi, to króciutkie włosy Mel.
              - Obcięłaś włosy! - zawołał w stronę brązowowłosej, a potem usiadł przy stole na przeciw Rosalyn. - Naprawdę ci ładnie w takiej fryzurze.
              -Dziękuję, pomyślałam, że chciałam coś zmienić w swoim wyglądzie - przyznała zalewając się rumieńcem. Odwróciła się plecami do przyjaciół by doprawić zupę.
              Rosalyn oparła łokcie o blat i podparła dłońmi podbródek. Mel kończyła zupę, a w tym czasie Colin opowiadał jak mu minął dzień. I nagle przy stole pojawiła się piąta osoba. Zasłoniła twarz książką myśląc, że zostanie niezauważona.
              - Lembert, widzimy cie - powiedziała Rosalyn.
              Lembert zamknął książkę i rzucił ją na środek stołu, a potem obejrzał się za siebie by spojrzeć na Mel. Wciągnął powietrze nosem i rozmarzony powiedział:
              - Ta zupa pachnie niesamowicie Mel. Jak dobrze trafiłem, akurat na drugi obiad! - mówił wesoło.
              - Drugi obiad? - Colin uniósł jedną brew.
              - Pierwszy jadłem w pałacu.  - Lembert sięgnął do kieszeni w swoim płaszczu i wyciągnął z niej list. Położył go na stole i przysunął do Rosalyn.
              Czarnowłosa zabrała go szybko jakby miał za chwilę zniknąć. Wstała od stołu i oddaliła się nieco by przeczytać list z uśmiechając się jak dziecko, które właśnie dostało cukierka.
              Lembert pokręcił głową z zadowoleniem i skomentował:
              - Uwielbiam patrzeć na wasze miny, kiedy otwieracie te śmieszne listy. - Przyznał, po czym spojrzał na Mel - O, widzę, że medium obcięła włosy - a potem na Rosalyn - a tobie Biała Czarownico się przytyło - zaśmiał się.
              Rosalyn oblała się rumieńcem.
              - A ty dalej jesteś takim debilem jakim byłeś wcześniej.
              - Widzisz Rosalyn - wtrącił się Tenebris. - Nie tylko ja to zauważyłem. W sumie nic dziwnego. Dużo jesz i już nie podróżujesz tak jak kiedyś.
              Rosalyn powoli robiła się czerwona ze złości.
              - Nie słuchaj ich Rosalyn, jak dla mnie wyglądasz dobrze - Colin posłał jej krzepiący uśmiech.
              - Ha ha ha! - Lembert zgiął się w pół kładąc twarz na stole.
              - Tenebrisie, proszę wyproś tego niemiłego gościa z mojego domu! - krzyknęła rozwścieczona Rosalyn.
              Tenebris zeskoczył ze stołu i w niewielką chwilę urósł; był niemal tej samej wielkości co dorosły człowiek.  Jednak na Lembercie nie zrobiło to większego wrażenia. Powstrzymał swój śmiech i wyprostował się. Odgarnął dłonią swoje czarne niczym węgiel włosy i uśmiechnął się.
              - Colin, jak można wyglądać z brzuchem niczym balon dobrze? Wyglądasz jakbyś była... - przerwał w pół zdania i zacisnął usta w wąską linię. Zaczął liczyć palce na lewej dłoni, a kiedy doliczył do czwartego palca, musiał zasłonić usta dłonią, aby nie parsknąć znowu śmiechem. Teleportował się szybko tuż obok Rosalyn. Szepnął jej na ucho tajemnicze słowa. Mel, Colin i Tenebris przyglądali się temu jak słowa Lemberta sprawiają, że grymas złości z twarzy Rosalyn znikał, a zamiast niego pojawiło się przerażenie. Czarnowłosa wydała z siebie wysoki, krótki krzyk, a potem wybiegła z pokoju.
              - Powiedziałeś jej znowu coś wrednego? - Mel westchnęła ciężko. To prawda, Rosalyn przytyła, ale nikt tego jej nie mówił, bo i tak chodziła zdołowana. Brązowowłosa patrzyła ze złością na czarownika. Jakby czerpak, który dzierżyła miał w sobie wielką moc, to na pewno teraz próbowała by mu nim przywalić.
              - Nie wierzę, że wy wszyscy jesteście na tyle ślepi, aby tego nie zauważyć. - Lembert wrócił na swoje miejsce i bezwładnie oparł na swoje krzesło. - Kiedy nasza bohaterka przemyśli to co jej powiedziałem, to na pewno wam powie. A teraz Mel nalewaj zupę! - Ostatnie zdanie wypowiedział entuzjazmem.
              Mel podała wszystkim obiad i sama również zasiadła do stołu. Spojrzała ze smutkiem na drzwi, za którymi zniknęła Rosalyn.
              - Powinniśmy na nią poczekać...
              - To  bez sensu - przyznał Lembert. - Może wyjść dopiero wtedy, kiedy zupa nam wystygnie. A kto lubi zimną zupę!? Nie ja. - Złapał łyżkę i zaczął jeść.

              - Nie wierzę, że Lembert miał racje - przyznał Colin, kiedy usiadł na kanapie. Minęło około pół godziny, a Rosalyn jeszcze nie wyszła. Poklepał swój zadowolony brzuch. Jak zwykle jedzenie Mel było wyśmienite.
              - Sprawdzę co u niej. - Tenebris ruszył w stronę pokoju, w którym siedziała Rosalyn. Był już swoich normalnych rozmiarów. Kocur niemal praktycznie cały czas martwił się o swoją panią. Przez pierwsze trzy miesiące od pokonania Feniksa chodziła smutna. Dopiero od niedawna odzyskała trochę starego wigoru, a teraz znowu wydawało się, że jest podłamana. Jeśli nie wróci do siebie, to przysiągł sobie, że życie Lemberta zakończy się bardzo szybko.
              Wtem Rosalyn raczyła zaszczycić swoim towarzystwem przyjaciół. Oparła się o drzwi i wzięła głęboki wdech. Wyglądała na przerażoną, jakby miała zaraz ogłosić okropną wiadomość. Osunęła się po drzwiach, a drobnymi, bladymi dłońmi zasłoniła twarz i cicho szlochając powiedziała:
              - Lembert miałeś rację! Ja naprawdę mogę być w ciąży!
              Słowa, które wypłynęły z ust Rosalyn zabrzmiały jak zaklęcie zamrażające otoczenie. Zupełnie wszyscy prócz Lemberta stali lub siedzieli w bezruchu. Informacja ta powinna być tak oczywista, jednak nikt zupełnie o tym nie pomyślał. Jak nie mógł wziąć tego pod uwagę?
             Colin poczuł ukucie w sercu. Choć nikomu tego nie przyznał w przyszłości, nie chciał wierzyć, że Rosalyn nosi w sobie dziecko i to prawdopodobnie Rossa. Poczuł, że to dziwne, bo traktował ją jako przyjaciółkę, a ta wiadomość go zasmuciła. Ale zdał sobie sprawę widząc płaczącą Rosalyn, że to ona najbardziej się smuci, jednak nie potrafił pojąć dlaczego. Wiadomość o dziecku powinna cieszyć. Mimo to obiecał sobie, że na pewno jej pomoże przejść przez trudne chwile i nie pozwoli więcej aby uroniła jakiekolwiek  łzę.
              Mel po przyswojeniu dobrej nowiny od Rosalyn jako pierwsza znalazła się przy niej i próbowała otrzeć zły.
              - Ale to przecież dobra informacja! Powinnaś się cieszyć. - Złapała dłonie Rosalyn i położyła je na kolanach. - Już dobrze.
              - Nie, nie będzie dobrze. A pamiętasz jak Miljana cierpiała?! - Rosalyn rozryczała się porządnie.
              Mel pacneła się w czoło, a potem pacnęła Roslayn. Wstała, wyprostowała się i rzuciła groźne spojrzenie.
              - Przestań się mazać! - podniosła głos. Zachowanie brązowowłosej jeszcze bardziej zdziwiło tutaj obecnych, niż informacja o ciąży. Mel, oaza spokoju po raz pierwszy podniosła głos w złości i to właśnie na swoją ukochaną Rosalyn.
              Przez ciało czarnowłosej przeszedł dreszcz. Jak na zawołanie zaprzestała płakać, ani się też nie odezwała. Lembert patrzył na to wszystko zaintrygowany z wesołym uśmiechem na ustach. Wstał z krzesła, nałożył swój ulubiony kapelusz na głowę i podszedł do Rosalyn wymijając wkurzoną Mel. Wyciągnął dłoń, aby pomóc jej wstać.
              -  Pamiętaj, że nie możesz powiedzieć o tym Rossowi. Nie może się o tym dowiedzieć dopóki nie posprząta po sobie bałaganu. Wiesz, że rzuciłby wszystko jakby tylko się o tym dowiedział.
              Po tych słowach Lembert zniknął, a Rosalyn stała sama gładząc się po brzuchu przepełniona złym przeczuciem do tego wszystkiego. Czuła strach, niepewność i miała wiele obaw. A najgorsze było to, że póki Ross nie zdecyduje się wrócić, to nie będzie wiedział, że o dziecku.
              - Rosalyn - Colin położył dłoń na jej ramieniu i uśmiechnął się mając nadzieję, że jego uśmiech doda dziewczynie otuchy. - Nie jesteś sama. Masz nas.

~*~

              Tego dnia świeciło słońce, a mimo to było chłodno. Promienie odbijając się od śniegu sprawiały iż puszysta warstwa przypominała miliony drobnych diamentów. Beztroski poranek był zapowiedzią spokojnego i ostatniego dnia lutego dla mieszkańców wioski, którzy od dawna żyli rutyną. Ale po wydarzeniach, które miały miejsce prawie rok temu nikt na rutynę nie narzekał. 
              Colin biegł z całych sił do chatki Rosalyn, ciągnąć za sobą lekarza, który potykał się o własne nogi, a czasami o zaspy. W idealnej porze poszedł ją odwiedzić. Miał dziś pracować do wieczora i pomyślał, że nie będzie nachodził jej nocą, więc wpadnie na śniadanie. W tym czasie Rosalyn dostała skurczy, a potem odeszły jej wody, więc prędko pognał po doktora.
              Najgorsza droga była dopiero przed nimi. Musieli przedrzeć się przez niewydeptaną, leśną ścieżkę. Ten najkrótszy odcinek trasy pokonywali najdłużej. Ale w końcu udało im się dostać na polanę zasadzoną różami - teraz przykrytymi na zimie - i wspiąć się po schodkach otaczających kurzą łapkę.
              Kiedy Colin poszedł po lekarza, Mel która ostatnimi czasy wiedząc, że zbliża się termin porodu niemalże pomieszkiwała u czarnowłosej, pomogła przejść jej do sypialni. Medyk doskonale wiedział co miał robić. Skrył się za drzwiami do sypialni Rosalyn. Przed pokojem Colin został z Tenebrisem i Mel.
              - Na pewno nie trzeba mu pomóc? - zapytała Mel mając wątpliwości.
              - Wyraził się dość jasno, że nie chce aby ktoś mu przeszkadzał - mruknął Tenebris, po czym usiadł na podłodze.
              - Pozostało nam czekać... - Colin usiadł przy stole, a w jego ślady poszła Mel.
              Głucha cisza została przerwana przez pierwszy krzyk Rosalyn. Był głośny, zmieszany z płaczem. Oboje spojrzeli w stronę drzwi. Czarnowłosy zacisnął dłonie w pięści, kiedy do jego uszu dotarł kolejny wrzask proszący o pomoc. To czego najbardziej na świecie obawiała się Rosalyn był ból fizyczny. A teraz dostała dość sporą dawkę o silnej mocy.
              Colin wstając odsunął krzesło. W tamtej chwili był zły, że nikt nie mógł nawet potrzymać za rękę Rosalyn, bo tego sobie nie życzył doktor. Miał dość stare poglądy i uważał, że tylko ojciec dziecka może być przy porodzie. Ojciec był nieosiągalny, a ona potrzebowała kogoś kto ją wesprze. Jeszcze nie tak dawno obiecał przyjaciółce, że będzie cały czas przy niej. Za nim zdążył postawić pierwszy krok i złamać zasadę lekarza, Mel złapała dłoń Colina i pokręciła głową.
              - Nie możesz, wiesz... Nie chce byśmy mu przeszkadzali.
              - Ona jest sama i...!
              - Cierpi... Rosalyn nie jest odporna na ból. Przez tyle lat chroniła ją magia, a teraz nic nie poradzisz. - Ton głosu kocura przybrał smutną barwę. Gdy dowiedziała się o tym, że jest w ciąży nie płakała wtedy, bo nie chciała dziecka. Wtedy płakała bo bała się właśnie tej chwili. Tenebris odwrócił łebek w stronę ludzkich przyjaciół.
              - Och, rany! Co to za krzyki! - zdziwił się Lembert. Teleportował się przed chwilą i stał na środku pomieszczenia - salonu połączonego z kuchnią - trzymając w prawej ręce list. Po chwili Lembert zrozumiał całą sytuację. Nikt mu nie musiał nic wyjaśniać. Posępna mina Colina, współczująca Tenebrisa oraz zamaskowana radość Mel (bo Mel uwielbiała dzieci i już nie mogła się doczekać,aż Rosalyn urodzi) zdradziły to co się dzieje. I jeszcze krzyki Rosalyn. Czarodziej podszedł do kocura, wcisnął mu w pyszczek na siłę list, po czym zniknął. Chwilę później znowu się pojawił; tym razem trzymał w ręku tajemniczą fiolkę.  Bez zastanowienia podszedł do drzwi i otworzył je na oścież.
              - Zaraz! Lembert! Tam nie wolno wchodzić! - warknął Colin.
              - Mi wolno - odparł uśmiechając się.
              - Proszę stąd wyjść - zawołał lekarz, gdy tylko spostrzegł Lemberta.
              Jednak ten zignorował medyka. Wsłuchiwał się w jęki Rosalyn nie będące wcale miłe dla ucha. Mimo, że uważany był za złego człowieka, to nie był do końca zły. Usiadł obok Rosalyn. Dyszała ciężko, a kiedy zbliżał się kolejny skurcz zgięła się w pół i wydała z siebie kolejny okrzyk bólu.
              - Wypij - powiedział Lembert podając jej fiolkę.
              - Pacjentka nie powinna nic pić, to może zaszkodzić dziecku! - krzyknął lekarz. - Proszę stąd wyjść!
              - Rosalyn! - Mel, Colin i Tenebris wbiegli do sypialni za Lebmertem.
              Doktorowi ręce powoli opadały. Pokręcił głową, bo wiedział, ze już nic nie poradzi na tych upierdliwych ludzi. Kazał im tylko stać z boku i nie przeszkadzać.
              - Co to? - zapytała słabym głosem, biorąc w dłonie tajemniczą fiolkę.
              - Wywar od Zeriny. Nie będziesz czuła bólu.
              - Magia na mnie nie działa głąbie - wychrypiała.
              - To nie magia, to lekarstwo.
              Rosalyn wypiła je za jednym razem. Skrzywiła się i zasłoniła dłonią usta, myśląc, że zaraz zwymiotuje to co właśnie połknęła, ale odruch wymiotny minął. A potem poczuła ostatni bolesny skurcz.
              Lembert oddalił się od łóżka zabierając wcześniej fiolkę i stanął obok przyjaciół białowłosej.
              Doktor kazał czarnowłosej przeć, mocniej niż wcześniej. Lekarstwo Lemberta podziałało i widocznie sam czarodziej był z siebie dumny. Colin złamał drugi zakaz lekarza. Podsunął sobie krzesełko i usiadł przy łóżku, by wziąć w swoje dłonie rękę Rosalyn. W ten sposób uważał, że ją wpiera. Posłał jej uśmiech, a ona odpowiedziała tym samym.
              Lembert wyszedł z sypialni i rozejrzał się po kuchni szukając czegoś do jedzenia. Poczuł skurcze w żołądku i ucieszył się w myśli, że nigdy nie będzie musiał przeżywać takiej męki jak Rosalyn. Udało mu się znaleźć mały kawałek sernika, na pewno przyrządzonego przez Mel. Klasnął w dłonie czując się jak zwycięzca.
              - Czemu to zrobiłeś?
              Lembert mając już jeden kęs w buzi odwrócił się do Mel i odpowiedział:
              - Ale co?
              - Uśmierzyłeś jej ból. Miałeś tą miksturę przygotowaną?
              - Na wszelki wypadek - wzruszył ramionami. - Wiesz, ja jestem naprawdę dobrym człowiekiem. Zmieniłem się - odparł z cwanym uśmiechem na twarzy.
              Mel zaśmiała się wesoło:
              - Nie wierzę... Ale może mówisz prawdę. - Brązowowłosa uniosła kąciki ust, jednak jej uśmiech był weselszy w porównaniu do Lemberta.Ten z kolei nigdy do końca nie był szczery, a w jego czynach zawsze były ukryte intencje.
              Krótką wymianę zdań przerwał dziecięcy płacz. Oboje wymienili spojrzenia, a potem Mel pobiegła do sypialni krzycząc, że przegapiła cud narodzin przez głupią rozmowę z Lembertem.
              Czarnowłosy dokańczał sernik i zamierzał również udać się do pokoju Rosalyn. Doktor w tym czasie zdążył obciąć pępowinę i umyć małego chłopca, a potem oddał go w ręce matki. Pogratulował Rosalyn i zaczął zbierać swoje rzeczy. Potem Colin poszedł odprowadzić lekarza do wioski. Lembert uważnie obserwował jak Colin otwiera drzwi doktorowi, a potem zamyka je znikając za nimi. Odstawił pusty talerzyk na blat i ruszył do sypialni. Stanął w wejściu i tylko patrzył. Patrzył, ponieważ pierwszy raz widział coś takiego. Rosalyn na pewno była zmęczona, wyglądała jakby miała zaraz odejść z tego świata. Miała mokre włosy od potu, po skórze także spływał, a wory pod oczami i spierzchnięte usta nie dodawały jej uroku. A jednak to w jaki sposób patrzyła na małe dzieciątko, które trzymała w swoich ramionach sprawiło, że sam Lembert, posiadający serce z lodu poczuł jak ten lód się topi.
              Nim Rosalyn spostrzegła Lemberta trochę czasu minęło. Była tak zapatrzona w swojego małego chłopca, że świata po za nim nie widziała. Ten smutek, który nosiła z tęsknoty za Rossem został częściowo zapełniony. Ta mała istotka pojawiła się w jej życiu dopiero przed chwilą, a już zdążyła pokochać ją całym sercem.
              - Jak ci się mogę odwdzięczyć? - zapytała Lemberta.
              - Za co?
              - Za lekarstwo.
              - Hmm... Niech się zastanowię. - Teatralnie przybrał pozycję myśliciela. Gdy już wymyślił, uniósł wskazujący palec w górę i zawołał: - Chcę zostać ojcem chrzestnym!
              Rosalyn wyglądała na zaskoczoną. Po chwili uśmiechnęła się i spojrzała na syna.
              - Niech będzie.
              - Serio? - Mel i Lembert wypalili równocześnie.
              - Pewnie.
              - Jak go nazwiesz? - Mel usiadła obok Rosalyn i zaczesała jej czarny kosmyk za ucho.
              - Jeszcze nie wiem. - Przyznała.
              - To może niech ojciec chrzestny wymyśli. Hm? Co ty na to?
              - Jak zaproponujesz coś ciekawego to czemu nie - zaśmiała się.
              Lembert zdjął swój cylinder, ukłonił się, a potem zniknął. Teleportował się do pałacu, a dokładniej do komnaty Rossa. Rozejrzał się za blondynem, ale go nie znalazł. Wybiegł na korytarz przebiegając niemalże  cały wzdłuż i wszerz, poszukując Króla West.
              - Gdzie ty tak biegasz? - Zaśmiała się Blue. - Wyglądasz jak głupek.
              Lembert się nawet nie zatrzymał. Odkrzyknął tylko:
              - Będziesz mnie nazywać geniuszem! Zobaczysz!
              Niebieskowłosa pokręciła tylko głową, a Lembert biegł dalej. Następną osobę jaką spotkał na swojej drodze był Yannefer. Zatrzymał się przy nim zdyszany i zapytał:
              - Widziałeś swojego brata?
              - Szukasz mnie? -  Ross stanął za Lembertem. Skrzyżował ręce na piersi i uniósł jedną brew. To nie wróżyło nic dobrego. Jego myśli nawiedziły najgorsze obawy. - Jesteś zdyszany. Wyglądasz okropnie. Coś się stało?
              - Tak! Mam do ciebie bardzo ważne pytanie!
              Ross wyprostował się, a przez jego ciało przeszedł dreszcz.
              - Podaj mi imię! Imię męskie którego nienawidzisz!
              - Co? - Ross wymienił pytające spojrzenia z bratem, ale zrozumiał, że Yannefer też nie miał pojęcia o co może chodzić Lembertowi.  Poczuł ulgę, że chodziło o coś tak głupiego. - Po co ci?
              Lembert położył dłonie na ramionach króla i potrząsnął nim.
              - To bardzo ważne! Sprawa niecierpiąca zwłoki! Zostałem ojcem chrzestnym!
              - Ktoś chciał, abyś został ojcem chrzestnym? - Zaśmiał się. - Biedne to dziecko. Ale po co ci imię, którego ja akurat nie lubię?
              - Bo uważam, że to będzie oryginalne. Nie każde dziecko ma taki zaszczyt nosić imię, którego Król West nie lubi.
              - Gerard.
              - Dzięki! - zawołał wesoły Lembert, a potem zniknął.
              Ross podrapał się z tyłu głowy nie wiedząc do prawdy co miał myśleć o tej sytuacji.
              - Lembert jest wyjątkowo dziwny - przyznał Yannefer.
              
              Lembert teleportował się z powrotem do pokoju Rosalyn. Zorientował się, że Colin zdążył już wrócić.
              - Mam imię - oznajmił.
              - Co! Lembert wymyślił imię dla twojego syna? - krzyknął Colin zdziwiony. - On?
              - Do tego zostanę też ojcem chrzestnym  - posłał czarnowłosemu wredny uśmiech.
              - Nie wierzę w ciebie... - Akurat te słowa skierował do Rosalyn.
              Była czarownica wzruszyła tylko ramionami.  Nawet przez myśl jej nie przeszło, że Colin marzył o tym, by zostać ojcem chrzestnym jej pierwszego dziecka. A tu nagle przyznała ten tytuł Lembertowi, którego rok temu próbowała zabić. Oczywistym było to, że Mel zostanie matką chrzestną. I młody mężczyzna miał nadzieję, że go też wzięła pod uwagę.
              - Więc jakie to imię? - Dopytała czarnowłosa.
              - Gerard.
              Wypowiadając to słowo Lembert czuł się spełniony. Kiedy poznał po minie Rosalyn, że to imię jej się spodobało, a potem wypowiedziała je na głos kierując wtedy słowa do dzieciątka wiedział, że to jego dzień.
              - Gerard. Podoba mi się.
              Lembert zaśmiał się szyderczo pod nosem.
              - Mi też - dodał.

___________________________________________

Rozdział wyszedł mi taki długi, że musiałam podzielić go na dwie części. Dobrze dla was! :)
Ogólnie przepraszam was bardzo za taki długi odstęp czasu, ale miałam straszną blokadę. Zmobilizowałam się dla was - niecierpliwych! Drugą część dodam wtedy kiedy będziecie sobie tego życzyć.
Co jak co, ale Lemberta uwielbiam :D 
 Pozdrawiam!

Ps. Wiem, ze rozdział jeszcze do poprawienia. :) Specjalnie wyrwałam sie z ćwiczeń by go dodać. Jak jutro nie będe miała kolokwium z anatomii to go poprawię jeszcze dziś wieczorem.

Ps.2 Dodałam drugi raz tą samą ankietę. :) Głosujcie. Pomyślałam, że mogliście zmienić swoich ulubieńców. Pamiętajcie, że możecie zagłosować na parę postaci. 

16 komentarzy:

  1. Świetny po prostu świetny :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział super . Warto było tyle czekać ;) Takie wydarzenia ominęły Rossa.
    PS. Czekam za NEXTEM

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie ma to jak nazwać noworodka imieniem które jego ojciec nienawidzi ;)
      Takie rzeczy tylko Lambert

      Usuń
  3. Świetny rozdział ! Już nie mogę się doczekać reakcji Rossa 😉

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Reakcja Rossa będzie już w następnej części ��
      ~Karo

      Usuń
  4. Hahah, ale zabawnie było. xD Lembert jest niesamowity. xD
    Gerard musi być uroczy! Jeny, jak ja uwielbiam dzieci, szczególnie te malutkie. ^.^ Pod tym względem przypominam Mel, ale jeśli chodzi o stosunek do bólu i porodu, to aż za dobrze wczułam się w Rosalyn. ;_; Ech, chciałabym dostać takie lekarstwo na ból, jeśli kiedyś będę zmuszona rodzić. x_x
    Pozdrawiam i czekam na ciąg dalszy! :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Hey, zacznę od komentarza do rozdziału:
    Boże! Kocham! To było boskie! Zwłaszcza mina Lamberta, gdy dowiedział się o ciąży Rosalyn! Tzn. wyobraziłam ją sobie, a potem miny pozostałych... Oj, cudowne!!
    W ogóle, po tym rozdziale stwierdzam, że Lembert jest spoko gościem o.O A z tym imieniem to była niezła akcja xD Piękne, epickie, cudne po prostu!
    Dzięki za info!

    Co do odp u mnie:
    Sorka, że dopiero teraz-wróciłam do domu i mam neta!
    Radzisz sobie? To bardzo dobrze ;)
    Cóż, ja nadal nie jestem samodzielna, nie do końca, ale rzecz w tym, że całkiem samowystarczalni chyba nigdy nie będziemy. Zawsze na kimś się polega, cyz od kogoś zależy... Nie do końca to przyjemne, ale nieuniknione.
    Tia, przez internet, ale nad późno poinformowali o tym, że to jest obowiązkowe, więc wiesz... Wszystkie fajne grupy były już pozajmowane. Poza tym-Nordic Walking jest świetny! Świeże powietrze, praktycznie relaks w marszu, żyć nie umierać! :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Cóż, mi też nie :D Nie wiem czy stworzyłam kiedykolwiek tak barwną postać! Tak zmienną i tak...nieprzewidywalną...

    Hm... Jeszcze ze dwa lata temu też nie umiałam sama nic załatwić. Człowiek z wiekiem się wyrabia ;)
    Aaa... No ja zawsze miałam siatkówkę, czy koszykówkę, w sumie to też to lubiłam, ale własnie problemem było to, że nikomu nie chciało się ćwiczyć ;/ To smutne, że tak wiele młodych osób unika wfu. To jedne z przyjemniejszych zajęć (pod warunkiem, że dobrze zorganizowane).

    OdpowiedzUsuń
  7. Naskrobałam rozdział na Czarownicę... Zapraszam!

    OdpowiedzUsuń
  8. Jeszcze nie rozdział, ale zapraszamy do wspólnej zabawy. ^^
    Buziaki!
    opo.xx.pl

    OdpowiedzUsuń
  9. Odpowiedzi
    1. Przepraszam Cię, na pewno czpewno na rozdział a ja rozczarowalam. Dzisiaj jak tylko wrócę do lekarza to spróbuję skończyć 2 część i dodać :)
      Pozdrawiam, Karo

      Usuń