czwartek, 6 sierpnia 2015

Rozdział XXIII - Uratować ludzi, uratować świat

                    Czas nieubłaganie płynął do przodu i żadna magia nie była w stanie go zatrzymać. Zbliżało się coś, z czym każdy musiał się zmierzyć. Przetrwać moment grozy, nie dać się śmierci, przeżyć. Nie pozwolić by starożytne stworzenie zniszczyło dom, obronić i dać z siebie wszystko.
                    Ross po spotkaniu z generałami dowodzącymi armią z East, North i South zobaczył się ze swoimi przyjaciółmi. Podczas rozmowy wpadł na pomysł, niebezpieczny i być może trochę okrutny dla wykonawcy, jednak mogło to bardzo pomóc.
                    Wszyscy od dawna czekali na niego w salonie.
                    - Przynęta? - zapytała z niedowierzaniem Rosalyn. To pasowało do jej pomysłów, nie Rossa.
                    - To misja samobójcza - zauważył Faldio.
                    - Niekoniecznie - wtrącił Ross. - Pod wieżą zostawimy siatkę. Będzie mogła zeskoczyć i nic się jej nie stanie. Chyba.
                    - To bardzo ryzykowne. Kto podda się takiemu wyzwaniu? - zapytał Tenebris.
                    - Ja - rzekł Yannefer wstając. - Przynajmniej na to się przydam.
                    - Wykluczone. - Ross zmierzył wzrokiem brata. Oczywiste było, że nigdy w życiu nie narazi go na takie bezpieczeństwo. Z resztą, jeśli coś by się stało Rossowi, to Yannefer przejmie wtedy pałeczkę. Blue obiecała że pożyje pięćdziesiąt lat, więc nie ma co się martwić o West Land. Ale wiedział, że jeśli tak będzie argumentował, to Yannefer  zrobi co zechce. - Jesteś facetem. Wątpię by Feniks był takim idiotą i dał się na to nabrać.
                    Ten argument wydawał się dość sensowny. Dzięki temu pierwszy książę odpuścił. Ross wiedział, że gdyby wyznał swoje prawdziwe myśli to spotkała by go krytyka brata, do tego na pewno by się uparł, przebrał w sukienkę i wdrapał na tą wieżę.
                    - Ja to zrobię! - Gertruda niepewnie podniosła rękę w górę. Od razu jej brat wyraził swój sprzeciw, jednak kobieta nie dała za wygraną.
                    - Dlaczego chcesz to zrobić? - spytała Rosalyn patrząc na czarnowłosą.
                    - Chciałabym w końcu zrobić coś dobrego. Wydaje mi się, że będę dobrą tobą. - Posłała uśmiech.
                    Poczynili ku temu przygotowania. Gertruda dostała perukę, białą suknię przez co naprawdę wyglądała jak najprawdziwsza Nix. Miała wspiąć się na wieżę, na której Feniks spopielił dwadzieścia cztery młode dziewczyny. Z jej strony był to naprawdę czyn godny podziwu. Zwykła łowczyni nagle postanowiła się poświęcić dla czarownicy. Nigdy czegoś takiego się nie spodziewała. Nie po sobie.
                    Arian chodził wściekły. Uparł się, że będzie blisko wieży. Nie chciał opuścić siostry w tych trudnych chwilach. W tym czasie Ross wysłał swoją rodzinę i sługów do lochów. Zdecydowanie tam było najbezpieczniej. Pilnowała ich Blue, której przyniósł Lembert kryształową kulę, aby mogła obserwować co będzie działo się na polu bitwy. Zaś on był zabiegany. Skakał od czarownic, do medium, a to do Rossa będącego z generałami. Stali daleko na porośniętym trawami wzgórzu, z którego doskonale było widać wieżę.  W pobliżu zabytkowej i sławnej wieży nie znajdywały się żadne wioski, a droga do stolicy trwała pół dnia. Pierwszy król, który wydał pierwszą Nix na śmierć dokładnie przemyślał lokalizację. Z jednej strony odkryte morze, zaś z drugiej same trawy, gdzieniegdzie kępy drzew. Idealne miejsce na bitwę.
                    Rosalyn towarzyszyła Rossowi. Ubrana była w białą suknię, podobną do tej co miała Gerturda, jednak o wiele wygodniejszą jeśli chodziło o poruszanie się. Przy nodze czarownicy czuwał Tenebris. Nie odstępował swojej pani nawet o krok. Bał się, że kiedy tylko się oddali może ją stracić na zawsze. Była kimś cennym dla Fendary, dlatego stała się cenna dla niego. Był gotów poświęcić swoje życie, aby ona mogła żyć dalej.
                    Colin jako jedyny nie wiedział co miał ze sobą zrobić. Oczywistym było, ze powinien stać przy wojsku, ale w końcu nie potrafił walczyć. Patrzył się tępo w wieżyczkę i czuł jakby coś go do niej przyciągało. Być może to przeznaczenie? Historia, która zatacza kółko już tyle tysięcy lat chce skończyć się znowu w ten sam sposób.
                    - Nie uważasz, że jesteś mi coś winny?
                    Faldio podbiegł do Lemberta. Czarownik właśnie zmierzał w kierunku Rossa. Spojrzał na niego z drwiną uśmiechając się.
                    - Ja tobie? Podarowałem ci drugie życie.
                    - Po tym jak mi je odebrałeś. - Chciał zaznaczyć.
                    Czarnowłosy przewrócił oczami. Czuł, że ten głupkowaty rudzielec nie da mu świętego spokoju dopóki nie spełni jego cholernej prośby.
                     - Czego chcesz?
                     - Myślę, ze przydam się gdzieś indziej.

 ~*~

                    Ognisty Ptak na którego wszyscy czekali wciąż się nie pojawiał. Czy bariera już przestała działać, czy jeszcze nie? Nikt o tym nie wiedział. Chwilowo Lembert znalazł się poza zasięgiem.
                     Gertruda czekała na Feniksa jak na swojego kata. Zastanawiała się czy tak właśnie czuła się Nix. Przerażona wizją śmierci, samotnej śmierci. Myślała czy to bardzo bolało, a może było szybkie i po sprawie? Na szczęście ona zamierzała przeżyć. Kiedy tylko Feniks by zionął ogniem miała zeskoczyć z wieży. U dołu gdzieś był Arian i to dodawało jej otuchy.
                     Nogi bolały dziewczynę od stania i czekania. Postanowiła usiąść i chwilę odpocząć. Na razie nie zapowiadało się na wtargnięcie Feniksa. Żadnego trzęsienia ziemi, porywistego wiatru. Po prostu nic.
                     Zamknęła na chwilę oczy. Trzęsła się jak galareta, nie potrafiła nad tym zapanować. Wyrównywała oddech by móc choć trochę zmniejszyć objawy strachu, które towarzyszyły od samego rana.  Jednak to na nic. Zrezygnowana wypuściła powietrze z płuc i otworzyła oczy.
                     Poczuła jak silny wiatr się zrywa. Silna fala uderzyła ją w twarz przypominając, że nie powinna się wylegiwać. Stanęła na równe nogi, a wtedy przed nią pojawił się on.
                     Feniks. Ogromny ptak, którego pióra płonęły, latał tuż nad nią uważnie się jej przyglądając. Odwróciła się za siebie, patrząc na wojska jednak one stały w bezruchu. Feniks nie miał żadnej armii ze sobą, więc były niepotrzebne. On chciał tylko jej, Nix. Lecz nie była tym czym chciał.
                     - Żałosne - usłyszała twardy, bezlitosny głos, budzący w niej strach.
                     Feniks zapłonął jasnym, czerwonym płomieniem. Jego forma przypominała kokon. Zmniejszał się z każdą chwilą, aż w końcu  dorosłego, wysokiego człowieka.  Wtedy płomienie zniknęły, a przed kobietą objawił się mężczyzna  o długich, sięgających do ziemi, płomiennych włosach. Oczy jego płonęły wewnętrznym ogniem walki i gniewu. Przystojny, ale i zabójczy. Nosił  pomarańczową szatę, widocznie odporną na ogień,  a pół jego ciała pokrywały czerwono-lśniące łuski.
                     - Wy ludzie naprawdę myśleliście, że możecie mnie oszukać? - zadrwił. - Spotkałem dwadzieścia cztery Nix i wiem, że ty nie jesteś dwudziestą piątą.
                     Wyciągnął dłoń w stronę Gertrudy, a potem z zaciśniętej pięści wystrzelił ogromny płomień.
                     Gertruda widziała jak ognistą kula zbliża się do jej twarzy, co było równoznaczne ze zbliżaniem się śmierci. Chciała zeskoczyć, jednak strach sprawił, że jej nogi stały się bezwładne. Zakryła dłońmi twarz jak małe dziecko, które ma nadzieję, że ten gest ją ochroni przed złem, jednak ochroniło ją coś innego.
                     Colin wbiegł na wieżę. Nie rozumiał czemu to robi, ale wiedział że musi. W końcu, dwudziesty piąty raz dobiegnie i uratuję dwudziestą piątą dziewczynę, która miała zginąć przez ogień Feniksa. Nie ważne czy to była Rosalyn jako Nix, czy Gertruda będąca tylko przynętą oraz spowalniaczem.
                     Feniks go nie przeraził. Chciał uratować czyjeś życie, a to było ponad jego strach. Skoczył i popchnął kobietę. Oboje upadli na twardą powierzchnię, tuż pod stopami ziejącej ogniem istoty. Zasłonił Gertudą swoim ciałem i w gniewie spojrzał na Feniksa.
                     - Udało ci się przybyć na czas... - Mówił zafascynowany. Chociaż to dlatego, że to on się spóźnił. - Do czego wy dążycie? - zapytał wpatrując się na wojska stojące na wzgórzu. - Chcecie ze mną wojny?
                     - Zamierzamy wygrać. - Wysyczał Colin.
                     - Ale przegracie.
                     Jak tak nędzne i plugawe istoty śmiały w ogóle pomyśleć, że mogłyby się z nim mierzyć? Oh, to nie do pomyślenia. Jeszcze zarozumiałe czarownice zablokowały jego portal i nie pozwoliły mu się tutaj przedostać. Bardzo namieszały. A zawsze przybywał na czas. Nie mógł im pozwolić myśleć, że mogą sobie robić co chcą. Chcieli wojny? To ją dostaną.
                     Wzbił się wysoko w powietrze. Ogromne i potężne skrzydła sprawiały, że wyglądał tylko groźniej. Uniósł ręce wysoko i wypowiedział na głos nieznane żadnej czarownicy zaklęcia. Za jego plecami pojawiły się portale. Zaczęły przez nie przenikać czarne istoty. Miały długie ręce, zdeformowane tułowia, i wielkie głowy. Każda z nich odziana była w taką samą zbroję zasłaniającą każdą część ciała w kolorze najciemniejszej czerni.
                     Pojawiły się nie tylko na polu bitwy, które sobie wyznaczyli ludzie. O nie, one pojawiły się na całym kontynencie. Kiedy ich stopy dotknęły ziemi biegły w kierunku najbliższej żywej istoty aby zgasić życie. Sługusy, które sam sobie stworzył z nudów. W końcu mógł je wykorzystać.
                     Feniks stanął na zielonej trawie, na przeciw wojsku Czterech Królestw.
                     - Bitwę czas zacząć. - Uśmiechnął się wesoło, gdy jego armia razem z armią ludzi zmierzali ku sobie.
                                                            
                                                                        ~*~

                     Lembert teleportował Faldia dokładnie tam gdzie chciał. Nie poszczędził sobie na jakimś denerwującym komentarzu.Tylko udawał, że nabija się z niego. Prawda była taka, że zdziwiła go jego prośba. Był pewny, że zostanie przy Rossie i Roslayn. On zaś wybrał ochronę ich przyjaciółki, Mel. Czyżby moment śmierci coś ważnego mu uświadomił?
                     Była tylko czwróka medium, a każde z nich pochodziło z innego królestwa. Vivienne wymyśliła dla nich dość ważne zadanie. Mieli wykonać zaklęcie, które tylko medium potrafi, gdyż chodziło właśnie o duchy. W każdym królestwie zrobione zostały małe, kamienne świątynie, a w nich mieli się zamknąć. Było tam bezpiecznie, bo chronione są przez zaklęcia.W środku znajdowały się wszystkie ważne smbole wspomagające ich moc i naprowadzające zaklęcie. Medium nie mieli o tym pojęcia, ale z całego kontynentu czarownice zrobiły jedną wielką pieczęć wzywającą zmarłych.
                     Lokalizacja Mel znajdowała się w South Land, w środku gęstego lasu porośniętego jarzynami. Faldio i Lembert pozostali w ukryci. Obserwowali jak brązowowłosa próbowała dostać się kammiennej świątyni, ale nie dała rady przez zamknięte drzwi.  Musiały być w jakiś sposób zablokowane. Towarzyszyła jej ubrana w czerwni czarownica, którą już poznali na Wyspie Wiedźm. Miała długie, szare i proste włosy, puste oczy, była drobna i nic nie mówiła.
                     Lembert nie wiedział na co czekają. Nie potrafił zrozumieć tego zawahania Faldia. Rudowłosy bał się stanąć z nią twarzą w twarz. Ciągle myślała, że nie żyje. Być może w końcu się z tym pogodziła i po tym wszystkim zamierza zacząć nowe życie, a on zaraz tam wtargnie i wszystko popsuje. Nie miał prawa zachowywać się w taki sposób. Może lepiej by było jakby dalej myślała, że jest martwy.
                     Było spokojnie dopóki w lesie nie pojawiło się sześć dziwnych portali. Wyszły z nich człekopodobne stworzenia w czarnych zbrojach. Bez chwili zastanowienia ruszyli do ataku na czarownicę i młodą medium.
                     Mel jeszcze mocniej zaczęła szarpać się z drzwiami, kiedy Nekromantka przeszła do obronny. Wyciągnęła swoją różdżką i za jednym zamachem z ziemi wyłoniły się kościotrupy. Zaczęło się starcie potworów. Jednak stworzenia w czarnych zbrojach z łatwością sobie poradziły ze szkieletami ludzi. Jedno z nich przedostało się przez obronę szarowłosej czarownicy i wyskoczyło by wymierzyć śmiertelny cios Mel.
                     To był ten czas, kiedy Faldio zdecydował się, że zostanie. Złapał za łuk, wyciągnął strzałę i wybiegł z ukrycia. Napiął strzałę na cięciwę i wystrzelił. Przeszyła powietrze, a następnie głowię stworzenia. Mel oparła się plecami o drzwi sapiąc głośno. Przed chwilą myślała, że umrze. Spojrzała w stronę swojego wybawcy i oczom nie potrafiła uwierzyć.
                     - Faldio? Ty...
                     Rudowłosy uśmiechnął się głupkowato i podszedł do niej, po czym poczochrał jej czuprynę.
                     - Musisz się tam dostać, co?  - spojrzał na drzwi. - To kwestia życia i śmierci.
                     - Ale ty jesteś martwy - mówiła łamiącym się głosem.
                     Jak to możliwe, że on żył? Może to był głupi żart, albo to ta część jej umysłu, która stwarzała sobie iluzje.
                     Faldio popchnął z całej siły drzwi, które się otwarły. Obie dziewczyny nie miały siły by ich otworzyć, a wiedźma nie mogła użyć na nich czarów, gdyż zostały uodpornione na magię.
                     - Jestem żywy!
                     Faldio mówiąc to uniósł ręce w górę i uśmiechnął się. Mel wytarła pojedyncze łzy z policzków, te co zdążyły już wypłynąć. Zacisnęła ręce w pięści i weszła do środka. Czas nadszedł by mogła stać się pożyteczna. Chciała powiedzieć, by tylko na nią patrzył, bo zaraz zaprezentuje swoją siłę, ale wtedy pomiot Feniksa przeszył ostrą jak brzytwa ręką jego szyje. Krew rozbryzgała się we wszystkie strony.
                     Dziewczyna krzycząc zakryła dłonią usta i zgięła się w pół w momencie, gdy przebity na wylot Faldio upadł na ziemię i dusił się własną krwią.  Stworzenie następnie ruszyło po nią. Wzięło zamach ręką, tą samą, co zabiło przed chwilą Faldia. Nekromantka odwróciła się za siebie i wysłała w jednej chwili do Mel jednego kościotrupa, aby uratował jej życie. Istota w czarnej zbroi powaliła go jednym ruchem. Mel cofała się powoli, mając nadzieję, że zaraz drzwi się zamkną.  Potwór w czarnej zbroi zamierzał ruszyć w jej stronę, gdy nagle coś złapało go za nogę. Odwrócił głowę by móc zobaczyć, co nie pozwala mu się ruszyć.
                     Oczy Faldia jarzyły się zielonym światłem. Taki sam kolor wydobywał się spod jego koszulki, na klatce piersiowej. Rana na szyi zniknęła. Faldio ręką, którą złapał stworzenie za nogę spowodował jego upadek.Pociągnął go za nogę, przez co uderzył nim o ziemię, po czym wstał otrzepując się z brudnej ziemi.
                     - Widzisz, mówiłem, że żyję. - Powiedział uśmiechając się.
                     Widząc jarzące się zielone światło Mel wiedziała już, że to zasługa zielonego kryształu. Faldia nie dało się więcej zabić. Drzwi od kamiennej świątyni w końcu zaczęły same się powoli zamykać.
                     - Kto oddał za ciebie życie? - zapytała Mel.
                     - Nie wiem. Ale nie zamierzam go zmarnować. Ochronię ciebie.
                     Odwrócił się i wystrzelił strzałę w kolejną istotę, a potem drzwi się zatrzasnęły.
                     Lembert stał przez chwilę w ukryciu zachwycony mocą zielonego kryształu. Nie mógł uwierzyć, że daje on nieśmiertelność. Rechotał do siebie, dopóki głos w jego głowie nie przywrócił go do pionu.
                     ~ Lembert!? Gdzie jesteś? Feniks już jest, a ty jesteś nam do cholery potrzebny!
                     Delikatny głos Zeriny zawsze działał jak wbijanie igieł w oko. Otrząsnął się i teleportował.
                     Zerina w tym momencie siedziała na Stredze z Vivienne i komunikowała się ze wszystkimi czarownicami na kontynencie. Próbowała do nich przemówić, by wyszły z ukrycia i uratowały ludzi.One kochały ludzi, ich świat, beztroskie i piękne życie. Kruche i krótkie, ale miały w sobie więcej magii niż życie czarownic. Długo nie musiała ich namawiać. Zerina miała szczególną magię - potrafiła przemawiać do ludzi z bardo daleka, a oni słyszeli jej głos w głowie.
                     Każda czarownica zamieszkująca zwykłe wioski, miasta, lasy wyszła na zewnątrz, ze swojego domu. I tam już zdążyły się pojawić pomioty Feniksa. Zasiały wiele strachu wśród ludzi. Zabiły dzieci, kobiety i mężczyzn. Ale to miał być już koniec dla nich w tym miejscu. Każda czarownica dostała te same wskazówki jakiego zaklęcia miały użyć. Było to zwykłe zaklęcie uniwersalne, a przy takiej ilości wiedźm mogło uratować tych wszystkich żywych ludzi. Uniosły w górę różdżki oraz głowy, przy czym wypowiadały swoją mantrę. Po chwili nad głowami wszystkich pojawiła się jasnopomarańczowa tarcza, chroniąca od nalotów stworzeń w czarnych zbrojach. Powoli rosła, rozprzestrzeniając się na całym kontynencie. Od czarownicy do czarownicy. Wszystkie złe istoty, które pod nią się znajdowały zaczęły się wypalać, wydając przy tym głośny pisk - jedyny odgłos jaki potrafiły wydać.
                     Czas uratować ludzi. Uratować świat.

                     Duchowni przewidzieli, że ludzie będą mogli chcieć zaatakować czarownice, które im pomagają, wierząc w to, że to pomioty szatana. Musieli po raz pierwszy stanąć w ich obronie. Choć tłum był głuchy i głupi, bronili ich, ponieważ one broniły życia.

                                                                    ~*~

                     Colin razem z Gerturdą zeszli z wierzy do Ariana. Nie byli tak głupi, by dołączyć do walki, bo to oznaczało minięcie Feniksa. Tym razem na pewno spali ich na popiół. Z resztą obok wierzy było sporo jego czarnych rycerzy. Musieli się z nimi uporać. Na szczęście Gerturda i Arian byli dobrze wyszkoleni.
                     Na polu bitwy walczyli rycerze z Wet, East, North i South, a także łowcy czarownic, których udało się zwerbować. Padali i czarni rycerze i ludzie. A Feniks stał spokojnie, jakby mordobicie przed nim to dla niego chleb powszedni i nuda. Jego twarz była pozbawiona jakichkolwiek emocji.
                     - To już czas? - zapytała Rosalyn Rossa. - Mam tam zejść na dół?
                     Dostrzegała go, lecz on nie mógł dostrzec jej. Nie chciała komukolwiek pokazywać jak bardzo się boi, bo wiedziała, że ona jest nadzieją wszystkich. Jeśli ona się podda to wszyscy będą straceni.
                     - Jeszcze nie! - krzyknęła jakaś czarownica, która przeleciała nad jej głową na miotle.
                     Po chwili całe niebo wypełniły wszystkie wiedźmy ze Stregi, które napierały na Feniksa. Rosalyn zaparło dech w piersiach. Cały czas myślała, że czarownice ją wystawią do walki samą, a w tym czasie one teraz rzucały w niego zaklęciami, a on je palił. Co chwila słychać było jak uchodzi życie z jakiejś czarownicy.
                     - Powiem ci kiedy. - Rzekł Lembert pojawiając się. A potem znowu zniknął.
                     - Nie mogę tak czekać i patrzeć jak oni umierają!
                     Ross uśmiechnął się w do niej, a potem złapał ją za dłoń.
                     - Pomścimy tych, którzy za nas walczą.
                     Blue w tym czasie broniła królewskiego pałacu. Powinna być na polu bitwy. Słyszała jak Zerina na nią krzyczy i każe jej wyjść i stanąć do walki. W końcu używa wody, może w jakiś sposób walczyć z Feniksem i utrzymać się przy życiu. Ale nie mogła ich zostawić na pastwę podwładnych Feniksa. Nie mogła  g o  tak zostawić. Czarno rycerze pojawiali się znikąd, a nikt nie potrafił ich ochronić. Najlepsi rycerze West zostali zabrani do walki z Feniksem, zostali  w pałacu ci bojaźliwi, bojący się stanąć do walki  z mrocznymi istotami. Wiedziała, że gdy stąd odejdzie to Yannefer zginie. Broniła ich za cenę swojego życia, pokazując jego rodzinie jak potężną jest czarownicą.
                     Czarownice ze Stregi uformowały formację. W powietrzu przypominały tarczę mającą chronić armię ludzi. Rzucały jednocześnie zaklęcia celując w Feniksa. Nie zdołały go zranić, ani trochę. Bronił się tarczą z płomieni i odebrał parę żyć poprzez pstryknięcie palcami. Ale grały na czas. Zostało niewiele czasu, aż medium dokończy swoje zaklęcie. Wtedy będą mogły się wycofać do walki z podwładnymi Feniksa. Ludzie nie dają im rady, te istoty były zbyt silne.
                     Feniks wśród czarownic szukał jej. Ale widocznie się ukryła. Wystrzelił z rąk w ich stronę wielki płomień, co rozproszyło formację. Większość czarownic uciekło, a te co próbowały się przeciwstawić atakowi, przyjęły go i spaliły żywcem. Dzięki temu zniszczył ich słabą tarczę.
                     Patrzył przed siebie. Jego wzrok sięgał poza dwie walczące ze sobą armię. W końcu ją znalazł. Stała na wzgórzu. Miała prawdziwe białe włosy, prawdziwą dobrą aurę. Na reszcie, prawdziwa Nix. Uśmiechnął się i rozłożył ręce.
                     - Chodź! - powiedział, chociaż nie głośno, to był pewny, że ona go słyszała. - Spalę cię.
                     Rosalyn zmarszczyła brwi w gniewie. Przez chwilę zapomniała o strachu. W tej chwili była zdeterminowana tak, jak nigdy w swoim życiu. Ten zarozumiały Feniks był tak pewny siebie, że pragnęła z całego serca go zniszczyć. Pokazać wyższość nad nim. Już dość wszystkie czarownice wycierpiały. Nie pozwoli by spalił kolejną Nix. Nie dołączy do pozostałych. Ona je pomści.
                     Ruszyła w stronę Feniksa. Zupełnie jak sobie zaplanował, ale o tym nie wiedziała. Chciał już ją pochłonąć. Zabić jedyne zagrożenie dla swojego życia. Być dalej spokojnym przez czterysta lat. Ale istniało coś, o czym nie wiedział. Była silniejsza, miała więcej mocy i próbowała walczyć, a także to, że  jakby ją zabił, już nigdy nikt by mu nie zagrażał.
                     Przedarła się przez pole bitwy nietknięta ani przez armię czarnych rycerzy, ani przez ludzi. Ochroniła swoje ciało magią. A kiedy dotarła do Feniksa, różdżka, którą dzierżyła w dłoni urosła do rozmiarów laski, po czym uderzyła nią w ziemię.
                     Głośny huk usłyszeli wszyscy. Był niczym gong, który rozpoczął walkę czarownicy i Feniksa. Wiedźmy widząc Nix przed Feniksem ruszyły jej z odsieczą, jako wielka pomoc. Stanęły za jej plecami by jednocześnie ją chronić i nie przeszkadzać.
                     - Nigdy nie chciałaś walczyć. - Feniks splótł dłonie za sobą i zrobił kilka kroków w stronę Nix, jednak dalej dzielił ich duży dystans. - To nie w twoim stylu.
                     - Nie, to nie w ich stylu. Ja jestem inna.
                     Ziemia pod różdżką zaczęła się odrywać i unosić w powietrze, aby potem wystrzelić w Feniksa. Płomiennowłosa istota odskoczyła unikając bez trudu ataku.
                     - Tylko na tyle cię stać?
                     Czuła, że specjalnie ją prowokuje, ale obiecała sobie, że tego pożałuje. Jej moc wzrosła. Była naprawdę potężna i postanowiła z tego skorzystać. Uniosła różdżkę wysoko i wezwała silny wiatr. Wezwała ziemię do posłuszeństwa. Wezwała wodę jako swego sługę. Wezwała błyskawice z nieba. Przyroda była jej posłuszna jak nigdy dotąd.
                     Zrobiło to wielkie wrażenie na Feniksie. Przez chwilę się zląkł, jednak nic z tych rzeczy nie była w stanie go zabić. A bał się jedynie śmierci. Silny wiatr spowalniał jego sługów, okazali się lżejsi, niż na to wyglądali. Błyskawice, które uderzały w ziemię wzbudzały strach w ludziach. Ziemia pod jego stopami próbowała się zawalić i pochłonąć go do swoje wnętrza, więc wzleciał na skrzydłach. Po chwili zdał sobie sprawę, ze to był zły pomysł. Wiatr porwał go i musiał wylądować na ziemi. Nie udało mu się zgrabnie stanąć na nogi.  Woda otaczająca go z każdej strony zaczęła hamować jego płomienie. Ale tylko chwilowo. Jego ogień był potężniejszy od wszystkiego co przyszykowała mu Nix.
                     Jego całe ciało zapłonęło, potem zwrócił się w stronę białowłosej czarownicy i zionął ogniem. Na swej drodze niszczył magię. Ani woda, ani tarcza z ziemi nie dały mu rady. Płomień lgnął prędko, by zniszczyć Białą Czarownicę. Wojna między ludźmi a czarnymi rycerzami toczyła się za jego plecami. Nie ingerował w nią, bo miał własną walkę. Po śmierci czarownicy wszyscy ludzie i tak zginą.
                    Zerina będąc na Stredze usłyszała co się dziej, dzięki temu, iż była połączona cały czas z innymi wiedźmami. Zerwała się i skupiła, by przekazać im wiadomość:
                    ~Zabierzcie Nix! Ocalcie ją!
                     W odpowiedzi słyszała jak nie mogą. Stała na froncie. Zginą razem z nią. Nie dało się jej zabrać. Wołali Rosalyn, lecz nie słuchała. Dalej stała w miejscu i patrzyła na destrukcyjne płomienie. Próbowali ją uratować za pomocą magii, ale to też nie przynosiło skutku. Bariery, które stawiali przed ogniem były niszczone z łatwością.
                     Vivienne odwróciła głowę do Zeriny uśmiechając się.
                     - Medium zdążyły.
                     Rosalyn zamknęła oczy, skupiając całą swoją moc, by przeciwstawić się płomieniom. Ale to nic nie dało. Nie było żadnego efektu. Skoro została przebudzona to jak miała zabić Feniksa? Nie potrafiła tego zrobić magią, którą znała.
                     Ross złapał Rosalyn i osłonił ją swoim ciałem. Wtedy ogień ich dosięgnął. Rosalyn siedziała na trawie, a przed nią klęczał Ross, a wokół nich wszystko płonęło. Dotknęła badawczo opuszkami palców jego policzka. Zaskoczył ją po raz kolejny.
                     - Ty nie palisz się...
                     Ross uśmiechnął się.
                     - Lorene powiedziała, że dzięki kamieniowi ogień mnie nie dosięgnie. Rosalyn, będę twoją tarczą.
                     Feniks odetchnął ciężko. Od razu wiedział, że jej nie zabił. Na pewno by poczuł. Kiedy ogień zniknął zobaczył powód, dla którego czarownica jeszcze żyje. Ochronił ją blondyn, i to własnym ciałem. Na skórze nie miał ani jednego poparzenia. Wypalił tylko jego ubranie na plecach.
                     W momencie gdy odwrócił głowę w jego stronę poznał tajemnicę odporności na ogień. Wściekle czerwone oczy, i blask przebijający się przez jego szaty na klatce piersiowej zdradził posiadanie magicznego kamienia. W przedmiotach wytwarzał ogień. W żywych istotach uodparniał i zwiększał siłę. Kamień stworzony przez jego ojca. Być może to mogło być jeszcze bardziej kłopotliwe. Trzeba było wyrwać mu serce.
                     Feniks wzbił się w powietrze i ruszył na Rossa. Stał przed Rosalyn. Oboje za chwile mieli zmierzyć się z starożytnym potworem, gdy nagle Feniks został zestrzelony przez promień światła. Dosięgnął go tylko dlatego, bo był przez chwilę nieuważny. Promień przeszył skrzydło, przez co runął na ziemię. Ross i Rosalyn nie kryli zdziwienia widząc potężne monstrum na ziemi.
                     Po chwili oprawcy Feniksa pojawili się przed dwójką. Były to trzy kobiety, a dwie z nich Rosalyn dobrze znała. Ross patrząc przed siebie na ów postacie nie potrafił uwierzyć swoim oczom.
                     - Jak to możliwe?
                     Tenebris dobiegł do Rosalyn i Rosa. Mierzył trzy metry, był w postaci bojowej. Nie krył zdziwienia, gdy ujrzał kobietę, która była jego najlepszą przyjaciółką.
                     - Fendara? - pytał z niedowierzaniem.
                     Czarnowłosa odwróciła się z uśmiechem. Nie dało się nie dostrzec, że jej ciało było trochę przezroczyste, tak samo jak jej dwóch towarzyszek
                     -  Witaj Tenebrisie. Cieszę, że masz się dobrze. To moja mama, Alice i ciocia Lorene.
                     - Jak to możliwe? - zapytał.
                     - Medium nas wszystkich sprowadziło na ziemię.
                     - Wszystkich?
                     Po chwili na polu zaczęły pojawiać się czarownice, po prostu znikąd. Było ich wiele. Tak wiele, że nikt nie zdołał zliczyć. Wszystkie wiedźmy nieżyjące od dziesięciu tysięcy lat. Przybyły na ziemię, by pokonać Feniksa i uratować ludzi.
                     Feniks podniósł się z ziemi. Był tak wściekły, że jego włosy zamieniły się w płomień. Uniósł głowę i spojrzał w niebieskie niego zapełnione latającymi, zmarłymi duchami czarownic, które zabijały jego wielką armię czarnych rycerzy.
                     - Koniec ulgi. - Oznajmił. - Zabiorę was wszystkich do piekła!
                     Ruszył w stronę Nix z kolejnym ogniowym atakiem.

___________________________________________________

Chciałam was strollować i pomyślałam... a może niech się okaże że Feniks tak naprawdę nie istnieje? XDD Albo, Rosalyn budzi się w szpitalu po śpiączce i wszystko okazuje się snem? XD Nie jest żadną czarownicą, ma kochających rodziców, a Ross nie istnieje. Lololol. Miałam jeszcze jeden fajny trolling xD 
Następny rozdział jest finałem. Po nim będą jeszcze dwa takie o dupie maryni, ale tam, jak trzeba to trzeba :D 
Przy okazji, zaczęłam nowy projekt. Zapraszam was wszystkich na mojego nowego bloga. Link pod informacjami. ;D
Pozdrawiam! 

Ps. Wybaczcie mi błędy. Jak poprawiałam rozdział to musiałam pozmieniać z 1/3 zdań, gdyż niektóre wgle były bez sensu, że sama nie wiedziałam o co w tym chodzi. XD

6 komentarzy:

  1. Aloha! Zgodnie z obietnicą jestem i komentuje. Na pierwszy ogień idzie tytuł tego rozdziału: od razu wiedziałam, że czeka nas wielka walka, ale tych czarnych to ja się nie spodziewałam o.O Aż się boję następnego rozdziału, bo jak mówisz, że finał to trzeba się nieźle przygotować psychicznie. Nie wiem dlaczego, ale mam nieodparte przeczucie, że ktoś umrze. A ja nie chcę! Ja chcę happy end! Ty, jakbyś tak nas strollowała to niezłą bym awanturę zrobiła. To by był skandal! W biały dzień!No i idziemy dalej tym koksem. To było takie słodkie kiedy Ross zasłonił Rosalyn własnym ciałem. Własnym ciałem. Przez ułamek sekundy myślę: NIEE, ROOSS!!!, a tu nagle on bez szwanku i po jego słowach wszystko sobie przypominam po czym po zdrowym pacnięciu się w czoło czytam dalej. Przeraziłam się nie na żarty kiedy Feniks pomyślał, że trzeba będzie naszemu blondaskowi wyrwać serce. A potem przybycie Fendary takie wzruszające. I jeszcze kiedy Blue broniła ludzi, a ja wiedziałam, że ona to robi zwłaszcza dla Yannefera! Tak mi się marzy by ta dwójka była razem, ale pewnie to tylko moja wyobraźnia. No i na koniec...hmm co by tu dodać? A tak! Ten tekst: Spalę cię skojarzył mi się z Rocky 4 (nw czy oglądałaś ^^) kiedy ten Ivan Drago powiedział do Rockiego: Zniszczę cię. Faza. No to y było na tyle.
    Pozdrawiam, czekam z niecierpliwością na rozdział koleiny i życzę wodospadu weny :**
    Terra
    http://kruczeistotyopowiadanie.blogspot.com
    PS. Wzruszyłam się prawie kiedy Gertruda przebrała się za Nix i jak ją Colin ocalił <33 To było takie kochane z jej strony zwłaszcza,że jest łowcą.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki za info! ;)

    Tia, nie ma jak to porządna walka! Niech Feniks... spłonie?? xD W każdym bądź razie niech go spektakularnie pokonają! To moje życzenie ;)
    Cóż, ciekawe, ciekawe, wezwanie martwych czarownic... Hm... Bardzo pomysłowe... Ale tak po namyśle skojarzyło mi się z LOtR! Jakby nie było Aragorn wezwał do walki umarłych... Nie wiem skąd to, ale mi się skojarzyło... ^^"
    Aj! Już nie mogę doczekać się kontynuacji!
    Pozdro i weny!
    K.L.

    PS. chciałaś nas tak strollować?!?!?!?! Hahahaha xd Powiem Ci, że by Ci się to pięknie udało xD Pomysł przedni :D
    Pisałaś coś o jeszcze jednym trollingu... Jakim? Bo ciekawa jestem xD
    A i na bloga wchodziłam już ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Odpowiedzi
    1. Nie mam pojęcia. Pewnie w okolicach następnej soboty :)

      Usuń
  4. Uch, ja to mam wieczne zaległości. -.- Ale przyjaciółka u mnie była przez 3 tygodnie, więc blogi poszły precz, że się tak wyrażę. No, nie tylko one. Mam mnóstwo zaległości różnego rodzaju, a większości nie nadrobię, bo muszę się uczyć na poprawki. T^T Życie jest niesprawiedliwe.
    Jejku, aż mi dziwnie, że to już ten czas. Wojna z Feniksem. To zawsze takie słodko-gorzkie uczucie, gdy jakieś opowiadanie zmierza ku końcowi!
    Gertruda wykazała się niezłą odwagą, kto by pomyślał, że aż tak się poświęci. Ech, i Colin. Q.Q To takie piękne, że rzucił się, by ratować Gertrudę, choć nie była dla niego nikim ważnym.
    Wiedziałam, że Faldio będzie chciał być z Mel! <3 Jak słodko ją uratował! A moc kryształu jest faktycznie potężna. o.o Heh, teraz Mel nie będzie musiała martwić się o Faldia. Za to on niech ładnie dba o nią, o!
    Hm, o Rossa chyba też za bardzo nie trzeba się bać. Nawet płomienie mu nie zagrażają. xD Gorzej jeśli się mu wyrwie serce, jak to zamierzał Feniks, ale gościu się nie da, nie?
    Uch, to naprawdę prawie koniec. Próbuję to przetrawić!
    Masz pojęcie, ile razy miałam ochotę w podobny sposób „strollować” czytelników? xD Weźmy takie VK. Tyle akcji, szał ciał, bla, bla, bla, a w ostatnim rozdziale taka Aya czy Kaori budzi się ze snu czy wybudza ze śpiączki. :D Deal with that! :D
    Ehm, błędów to masz tu naprawdę sporo, więc popraw w wolnym czasie. :P

    OdpowiedzUsuń