niedziela, 10 stycznia 2016

Rozdział XXVII - Rosalyn Cz. 2

              Od kiedy na świat przyszedł mały Gerad minął ponad rok. Zaczynała się druga wiosna małego brzdąca. Już umiał siedzieć i chodzić. Wszędzie było go pełno i chwilami Rosalyn potrafiła go zgubić. Na jej szczęście, a na nieszczęście Tenebrisa Gerard upodobał sobie kocura. Uwielbiał go tarmosić i męczyć. Tenebris go kochał, ale czasami nienawidził.  Był uroczy, ale nie wtedy kiedy zostawali sami. Niestety sami zostawali w domu dość często, ale nie na długo.
              Nie tylko Tenebris pomagał Rosalyn. Mel dalej przychodziła, chociaż rzadziej bo miała więcej pracy w sierocińcu. W ciągu ostatniego roku przybyło dużo nowych dzieci. Za to Colin pojawiał się częściej, jednak na pewno nie miał ręki do dzieci. Za każdym razem jak brał Gerarda na ręce to chłopiec płakał.  Czasami pojawiał się też Lembert i bawił się ze swoich chrześniakiem.
              Gerard odziedziczył oczy po matce - piękny błękit oczu, a włosy po ojcu - złoty kolor z zachodu.
              Dzięki Gerardowi Rosalyn zapominała, że kiedykolwiek potrafiła czarować. Chłopiec stał się jej całym światem.
              - To dziecko uratowało Rosalyn od samotności - powiedziała kiedyś Mel, a wtedy Colin jej przytaknął.
              Jedyną osobą, która nie wiedziała, że Gerard istnieje był Ross. Oczywiście, że też ludzie, którzy byli w jego towarzystwie, czyli Yannefer i Blue. Tylko Lembert wiedział i trzymał buzię na kłódkę. Prawda jest taka, ze to sprawiało mu przyjemność. Nikt nigdy do końca nie jest dobry, ani nikt do końca nigdy nie jest zły. Lembert był tego idealnym przykładem.
              Wpadał do Rosalyn co miesiąc, rzadko dwa razy w miesiącu, zawsze z listem od Rossa. Wybierał sobie specjalne pory, aby trafić na obiad lub coś słodkiego. Czasami też bawił się ze swoim chrześniakiem i używał tego tytułu z dumą.
              Rosalyn smuciło to, że Ross nie ma pojęcia o tym, że ma syna. Ale wiedziała, że nie dowie się o nim dopóki nie pozałatwia swoich spraw w pałacu. W jej sercu powoli z dnia na dzień zaczęła się rodzić nowa obawa - a co jeśli Ross będzie wściekły gdy się o nim dowie? Nawet nie myślała, że mógłby być zły, że Gerard istnieje, bała się, iż będzie zły, bo nikt mu o nim nie powiedział. A potem przychodził Lembert i mówił, że kiedyś na pewno będą się z tego śmiać. Czarodziej na pewno będzie.
              Rosalyn wyszła do miasta by zakupić trochę jedzenia. Jak zwykle z rana zostawiała Gerarda pod opieką Tenebrisa, a kocur płakał i błagał by wzięła dziecko ze sobą, jednak ona sama chciała na parę minut od niego od począć. Puściła perskie oko do kocura i zniknęła za drzwiami.
              Rozglądała się po straganach, by wybrać najlepsze warzywa. Przez ostatni rok nauczyła się trochę gotować - umiała już zrobić zupę.
              - Jak dobrze, że cię znalazłam! - usłyszała za sobą kobiecy, znajomy głos.
              - Gertruda? - Rosalyn odwróciła się, a potem uśmiechnęła gdy odgadła imię. - I Arian - dodała widząc brata kobiety. - Co wy tutaj robicie?
              - Przyszliśmy cię ostrzec.
              - Ostrzec? - zdziwiła się. - Przed kim?
              Gertruda spojrzała na brata, a potem złapała za przedramię czarnowłosą i odciągnęła ją trochę od ludzi, ponieważ wszyscy zawsze wpatrywali się w była Białą Czarownicę - w końcu była bohaterką i przykuwała trochę uwagi.
              - Słyszeliśmy o paru fanatykach. Zabijają czarownice, potępiają to, że żyją wśród nas - zaczął Arian. - Doszły do nas słuchy, że idą po ciebie. Ty jesteś symbolem dobrej czarownicy i jeśli zgładzą ciebie myślą, że wywołają wojnę między ludźmi a czarownicami.
              - Ale ja już nie jestem czarownicą.
              - Dlatego się ciebie nie boją.
              Rosalyn zacisnęła usta w wąską linię i spojrzała na poważne miny dawnych przyjaciół. Czuła lęk, lecz nie bała się o siebie. Było tyle ludzi, których mogli skrzywdzić tylko po to by dostać się do niej.
              - Będziesz na siebie uważać? - zapytała Gertruda widząc smutną minę Rosalyn. Próbowała swoim uśmiechem poprawić jej humor, ale jednak nikt nie byłby wesoły gdyby okazało się, że ktoś chce cie zgładzić. - Jak coś to zostaniemy tutaj na parę dni. Musimy złapać tych ludzi. Za ich głowy dużo zapłacą. A z resztą mamy u ciebie dług. W końcu uratowałaś świat.
              - Macie gdzie spać? - Po tych słowach Rosalyn pacnęła się w czoło. Od kiedy włączył się jej instynkt macierzyński jest strasznie nadopiekuńcza. Dostrzegła zdziwienie łowców dlatego też dodała szybko: - Przepraszam.
              - Znajdziemy jakąś gospodę. - Gertruda puściła jej oczko.
              - W porządku. Jak chcecie możecie dziś wpaść na obiad.
              - Pewnie, skorzystamy - odparł z uśmiechem Arian. - Nie codziennie bohaterka zaprasza cie na obiad- powiedział do siostry.
              - To do zobaczenia.
              Odwróciła się na pięcie, zrobiła zakupy i udała się do lasu, w stronę domu. Szła powoli zastanawiając się nad słowami Gertrudy i Ariana. To dla niej nie było nic nowego, że są ludzie, którzy nie akceptują tego, iż czarownice żyją normalnie wśród ludzi. Nawet niektórym czarownicom ciężko było się do tego przystosować.
              - Przepraszam panią.
              Rosalyn odwróciła się za niskim męskim głosem. Jego właściciel był potężnej postury, przez jego całą twarz przechodziła blizna. Czarnowłosa zacisnęła dłonie na koszyku czując, że zbliża się coś złego.
              - Pani jest Białą Czarownicą, prawda?
              Instynkt kazał jej wyrzucić z rąk cały bagaż jaki miała i uciekać. Tak zrobiła. Biegła tak szybko jak tylko potrafiła. Odbiła na zachód od swojego domu. Wiedziała, że mężczyzna ją goni, a nie mogła zaprowadzić ją do miejsca, gdzie znajduje się dla niej najcenniejszy skarb. Uciekając przed wrogiem czuła się haniebnie. Tego dnia po raz pierwszy poznała smak tchórzostwa i ucieczki od walki. Jeszcze niespełna dwa lata temu zrównała by tego człowieka z ziemią.
              Nie miała już tej samej formy co kiedyś, więc też szybko opadła z sił, jednak biegła dalej. Nie mogła pozwolić się złapać, choć ledwo stąpała po ziemi. Co się stanie z Gerardem jak jej zabranie? Musiała żyć dla niego.
              Nagle niefortunnie zahaczyła nogą o korzeń i upadła na ziemię. Zanim zdążyła się podnieść mężczyzna wgniótł jej twarz z powrotem w piach i zaśmiał się.
              - Będzie bolało! - zawołał wesoło, po czym odsunął się.
              Rosalyn uniosła głowę i spojrzała za siebie. Widziała jak mężczyzna bierze zamach dość grubym kijem, a potem widziała tylko ciemność.
              Miała przez chwile przebłyski jasnego światła. Towarzyszył przy tym silny ból głowy. Nie dała rady jeszcze podnieść powiek, czuła jakby ważyły parę ton. Nagle poczuła jak ktoś wylewa na nią kubeł zimnej wody. Ocucona natychmiastowo zaczęła kaszleć. Potem nadeszły dreszcze. Nim zaczęła się zastanawiać gdzie jest w kącikach oczu zebrały się łzy, gdy usłyszała melodię złożoną ze złośliwych śmiechów.
              Była w lesie, przywiązana do jakiegoś pnia. U jej stup leżało puste wiadro.
              - Skoro już się obudziła to możemy ją załatwić! - zawołał jeden i zarechotał. Dostał od razu w łeb za swój pomysł.
              - Ty głąbie! Trzeba ją spalić na stosie jak wiedźmę!
              - Przy publiczności - zawołał drugi! - Będzie zabawniej!
              - Nie mogę umrzeć - powiedziała ochrypniętym głosem Rosalyn.
              Porywacze zaśmiali się wesoło, tak jakby ktoś właśnie opowiedział im dobry kawał.
              - A to niby dlaczego?
              - Bo ktoś na nią czeka w domu!
              Rosalyn bardzo dobrze znała ten głos, który przed chwilą przemówił. Porywacze zamilkli i odwrócili się za siebie. Nie wyglądali na zadowolonych, że ktoś ich w ogóle znalazł. Wyjęli miecze z pochwy i przybrali pozycje bojowe.
              Wybawiciel Rosalyn nie był sam. Stał ramie w ramię z Gertrudą i Arianem. Rodzeństwo wydawało się zadowolone z tego że znaleźli swoje ofiary, ale za to Colin wyglądał na porządnie zdenerwowanego.
              Porywacze rzucili się do ataku nie myśląc nawet o strategii. Naparli na Ariana i Gertrudę, a oni odpierali ich ataki. Walka nie była równa - trzech na czterech.
              Gertruda dzierżyła kuszę, Arian miecz, tak samo jak Colin. Mężczyźni przystąpili do odpierania ataków porywaczy, a kuszniczka ich osłaniała.  Colin skrzyżował miecze ze swoim przeciwnikiem, a potem go odepchnął nogą. W tym samym czasie został zaatakowany od tyłu. Gertruda natychmiastowo zareagowała wystrzeliwując strzałę prosto w rękę, w której dzierżył broń. Miecz upadł na ziemię, a mężczyzna przeklął głośno. Odwrócił się aby móc zemścić się na Gertrudzie. Wtem Colin przygwoździł jego nogę do ziemi swoim mieczem unieruchamiając go jednocześnie.
              - Jednak jesteś do tego stworzony - Kobieta uśmiechnęła się zawadiacko. - I znowu mnie uratowałeś.
              Colin udał, że nie słyszał tej uwagi. W tamtej chwili był wściekły. Gdyby nie to, że łowcy byli mu potrzebni by móc uratować Rosalyn, to sam próbował by ich sprać. To co zrobili było niewybaczalne.
              Arian w tym czasie świetnie sobie radził z pozostałą dwójką. Jednego powalił jednym ciosem - okazał się słabeuszem. Za to jego drugi przeciwnik był godny jego uwagi. Jako, że brat Gertrudy nie potrzebował pomocy,  Colin prześlizgnął się między walczącymi i bez trudu dostał się do Rosalyn. Była wystraszona. Nawet nie odezwała się, kiedy kowal uwalniał ją z objęć lin.
              - Spotkałem ich przypadkiem - wyjaśnił Colin. - Ariana i Gertrudę. Powiedzieli mi co zamierzają. Wiedzieli, że ci ludzie są gdzieś w wiosce. Zrobili z ciebie przynętę Rosalyn. Tak mi przykro, że musiałaś przez to przejść. Jak się czujesz? - zapytał czule.
              Wtedy Gertruda wbiła czwartą strzałę w ostatniego porywacza. Przeszyła jego nogę na wylot, po czym on upadł na ziemię niemalże płacząc z bólu.
              - Gdzie jest moje dziecko? - zapytała Rosalyn patrząc na leżących mężczyzn.

~*~

              Po tym wydarzeniu Rosalyn miała niewielkiego guza na głowie. Na szczęście więcej urazów nie doznała. Gertruda i Arian przepraszali ją za to, że zrobili z niej przynętę na tamtych złych ludzi. Rosalyn nie czuła urazy. Pomyślała, że gdyby była jeszcze czarownicą, to na pewno na ich miejscu postąpiłaby tak samo. Ba, robiła gorsze rzeczy. Chcieli oddać jej część nagrody za tamtych ludzi, jednak stanowczo odmówiła, choć na pewno jej się należały.  Za to Colin nie potrafił im tego wybaczyć. Arian i Gertruda nie mogli wyjść z podziwu, że gdy tylko się o tym dowiedział to pierwszy pobiegł na ratunek. Jego odwagi mogli mu pozazdrościć. I wtedy Gertrudzie narodziła się pewna myśl. Od kiedy Hans odszedł -  a raczej go wyrzucili - ich drużyna znacznie się osłabiła. Pamiętała do dziś, że Colin uratował ją przed płomieniami Feniksa. I pamiętała, że gdy atakowali ich czarni rycerze to walczyli ramię w ramię z potworami tworząc naprawdę dobrą drużynę. Próbowała go namówić, aby z nimi poszedł.
              - Nie odejdę. Po pierwsze, jestem na was wściekły! - krzyknął Colin. - A po drugie Rosalyn mnie potrzebuje.
              - A co zrobisz jeśli wróci Ross? - Zaczęła Gertruda. - Wybacz, nie jestem ślepa. Ale jesteś przy niej cały czas, zachowujesz się jakby to dziecko było twoje, a nie jest. Wiesz, że ona cie wtedy zepchnie na dalszy plan.
              - Gdyby Ross miał wrócić to już by dawno to zrobił - powiedział.
              Arian pokręcił tylko głową i odszedł z siostrą. Wiedzieli, że aby przekonać tego chłopaka trzeba było czegoś mocniejszego. Na przykład słów od Rosalyn. Gertruda miała dług do spłacenia względem Colina. To było smutne, że żył w nadziei, że Ross tutaj się nie pojawi. Bo gdy w końcu postawi nogę w tej wiosce zniszczy cały jego idealny świat. I wtedy nie będzie już tak kolorowo.
              Pomysł by porozmawiać o tym z Rosalyn nie był głupi. Wracając do gospody, w której się zatrzymali spotkali na głównym rynku byłą czarownicę. Szybko do niej podeszli i postarali się wytłumaczyć jej całą sytuację. Chociaż łowcy głównie robili to dla siebie, to też po części dawali Colinowi drugą szansę. Zanim zdąży zapuścić tutaj korzenie może odejść. Potem będzie za późno. Jeszcze trochę czasu i się zakocha jeśli już to się nie stało.
             Rosalyn zgodziła się zaproponować Colinowi wyruszenie w podróż z Arianem i Gertrudą. Gdyby miała jeszcze moc sama podróżowałaby dalej. I pewne było to, że nie chciała by Colin uzależniał swoje życie od niej.
              Oczywiście łowcy pominęli pewne kwestie przy rozmowie, takie jak, że Colin najwidoczniej z biegiem czasu mógłby mieć nadzieję na związek. Wyglądało na to, że Rosalyn nawet nie pomyślała, że jej przyjaciel mógłby zacząć darzyć ją jakimikolwiek romantycznymi uczuciami.
              Kiedy łowcy odeszli, do uszu Rosalyn oprócz pisku podekscytowanych dzieci doszedł głos starego przyjaciela:
              - Cześć - zawołał.
              To był Faldio.

~*~

              Rosalyn zaprowadziła rudowłosego do klasztoru - sierocińca, w którym teraz pracuje Mel. To było oczywiste, że chciał zobaczyć się z Mel. Choć ich relacja była chyba najbardziej skomplikowaną relacją z jaką się spotkała, to miła nadzieję, że w końcu się dogadają.
              Zanim wróciła do domu postanowiła wstąpić do Colina, tak jak obiecała łowcom. I tak jego kuźnia była po drodze do chatki. Zapukała dwa razy do drzwi po czym weszła. Słyszała regularne uderzenia młotem o stal. Colin mocno skupiał się na swojej pracy. Wyglądał jakby był w transie. Nie usłyszał pukania, a tym bardziej nie miał pojęcia, że ma gościa. Najczęściej pracował ze swoim szefem ale dzisiaj najwyraźniej zrobił sobie wolne.
              Rosalyn odchrząknęła. Dopiero wtedy Colin oderwał oczy od swojej pracy, podniósł głowę i spojrzał na gościa. Sam widok dziewczyny poprawił mu humor. Uśmiechnął się uroczo i przywitał.
              - Co tutaj robisz? - zapytał.
              - Chciałam z tobą porozmawiać.
              Na twarzy czarnowłosego pojawiły się delikatne rumieńce.
              - Ah tak? O czym? - Mówił podekscytowany.
              - Spotkałam Ariana i Gertrudę. Słyszałam, że zaproponowali ci byś z nimi wyruszył...
              Colin natychmiastowo spochmurniał. W głębi serca miał nadzieję, że będą rozmawiać o czymś przyjemnym, a ona wyskoczyła z tematem, którego nie chciał poruszać. Przybrał posępną minę i odparł:
              - Nasłali cie? I tak im się dałaś? - Warknął i wrócił do swojej pracy. Ze złości uderzał mocniej
              Rosalyn oparła się o ścianę. Skrzyżowała ręce i westchnęła ciężko. Smuciło ją to, że
Colin musiał być aż tak uparty.
              - Nie chcę byś przeze mnie rezygnował ze swojego życia. Wiem, że zostałeś tutaj dla mnie, ponieważ dwa lata temu było ze mną bardzo źle, ale już jest dobrze. Nie potrzebuje opieki. Jestem ci bardzo wdzięczna.
              - Lubię teraz swoje życie - zaczął. - Naprawdę mi się tutaj podoba. A teraz mam wrażenie - Colin spojrzał smutnym wzrokiem na Rosalyn - że masz mnie dość i chcesz się mnie pozbyć.
              Rosalyn nic na to nie odpowiedziała. Zacisnęła dłonie w pięści i rzuciła wkurzone spojrzenie na pożegnanie, a potem wychodząc trzasnęła mocno drzwiami.
              Była wściekła i wkurzało to ją jeszcze bardziej, że on rozumiał wszystko na opak. Czy naprawdę mogło mu się takie życie podobać? Został przymuszony do podróżowania z nią przez Blue, kiedy zniszczyli miasto Omnes. Mógł teraz wybrać własną drogę życia, a nie gnić w tym miasteczku.
              Weszła do swojego mieszkania niczym burza, jednak złość jej natychmiast przeszła kiedy zobaczyła jak mały Gerard żuje ucho Tenebrisa.
              - Ratuj... - błagał kot.
              Zapomniawszy o Colinie zaśmiała się wesoło i wzięła syna na ręce. Wytarła jego buzię, a potem spojrzała na Tenebrisa.
              - Dobrze, że się nie lenisz. Ale mimo to nie możesz pozwalać mu na takie rzeczy.
              - Nie pozwalam! To mały łobuz i sadysta!
              - Przesadzasz!
              - Wcale nie! - zawołał. -Nigdy więcej! Nigdy więcej mnie z nim nie zostawiaj! - Ryknął wybiegając z mieszkania.
              - Daj spokój! To tylko dziecko!
              Tenebris zatrzymał się na krawędzi werandy kiedy spostrzegł Faldia. Rudowłosy miał oczy niczym pięciozłotówki.
              - O cholerka... - szepnął słysząc cichy, delikatny płacz. - Czy ja dobrze słyszę? Dlaczego nikt mi nie powiedział?!

~*~

              Faldio mógłby się spodziewać wszystkiego, ale nie tego. Mały Ross, a raczej Gerard siedział spokojnie na dywanie i bawił się drewnianymi klockami. Jedynie co odziedziczył po matce był tylko kolor tęczówek. Faldio siedział razem z nim na podłodze i podawał mu do rąk zabawki.
              - Nie mogę uwierzyć, że Ross jeszcze tutaj nie przyjechał - przyznał.
              Spojrzał na twarze przyjaciółek, bo nikt nic nie dopowiedział. Widząc zakłopotanie u Rosalyn czy Mel domyślił się wszystkiego.
              - Nie powiedziałaś mu! - oznajmij oskarżając i wytykając Rosalyn palcem.
              - Na jej obronę - wtrącił się kocur - nie mogła mu tego powiedzieć! Dobrze wiesz o tym!
              Faldio pokręcił tylko głową.
              Dopiero potem dostał wyjaśnienie dlaczego Ross jeszcze nie wie o dziecku. Głównie Lembert zabronił wspominać o tym w liście. I tak wiedziała, że czytał je za każdym razem przed oddaniem dla Rossa.
              Rosalyn nie martwiła się, o to, że Ross może jej nie wybaczyć, bo nie dowiedział się wcześniej o Gerardzie. Znała go bardzo dobrze, ale nie miała żadnej pewności jak może zachować się w tej sytuacji. Przeżyli ze sobą wiele, ale Gerard jest z pewnością kimś co odmieni ich życie.
              Tenebris ujawnił swoje przemyślenia, na temat, że wszyscy powoli się zjeżdżają. Dodał, że na pewno niedługo znowu będą spędzać czas w starym, dobrej grupie. Choć nie wiadomo było ile będzie trwać "niedługo", bo do kompletu brakowało jeszcze tylko jednej osoby.
              W ciągu tygodnia Faldio zdążył się zaaklimatyzować w mieście. Poszukiwał sobie w tym czasie pracy, a zatrzymał się u Mel. Ostatecznie nie przyjęła święceń. Colin od czasu kłótni z Rosalyn nie pojawił się w jej domu ani razu, ani nie odezwał. Z tego co było wiadome, Arian oraz Gertruda jeszcze nie opuścili i dalej starają się przekonać Colina aby z nimi wyruszył.
              Rosalyn robiąc codziennie zakupy mijała zakład pracy Colina. Zerkała w jego stronę ukradkiem, jednak ani razu nie zatrzymała się przy nim na dłużej.
              I tego dnia Rosalyn robiła zakupy na obiad. Była piękna niedziela z racji tego Mel zrobiła sobie wolne. Zawsze wolne dni spędza w domu Rosalyn z Tenebrisem i małym Geraldem. Teraz dołączył do nich również Faldio.
              Rozglądając się za najlepszymi produktami zapomniała o bożym świecie. Wybór najświeższych pomidorów był najważniejszy. Nie to co kiedyś - ratowanie świata. Feniks wydawał się pikusiem przy znalezieniu warzywa, które nie jest poobijane. Szczególnie o tej porze. Gdy złapała swoją zdobycz walcząc o nią z piętnastoletnią dziewczyną, która pewnie z polecenia matki została wysłana na targ, zapłaciła i ruszyła w stronę domu. Po drodze mijała też swój posąg.
              W tym miejscu zawsze był tłum ludzi - w końcu centrum miasteczka. Podróżni przechodzili przez nie, a także znajdowało się tam wiele barów i innych atrakcji. I wtedy wśród tłumu Rosalyn dostrzegła złote włosy.
              Zamarła, a świat w raz z nią. Nie widziała twarzy, postać była odwrócona tyłem. Wpatrywała się w jej podobiznę z marmuru. Zaciśnięta dłoń na koszyku z zakupami rozluźniła się przez co wypadły jej z ręki. Piękne pomidory poobijały się i poturlały się  po ziemi. Rosalyn postawiła pierwszy pewny krok przed siebie i wyciągnęła do przodu dłoń. Ta ręka prowadziła ją prosto do postaci pod posągiem. Spoczęła na jej ramieniu, a wtedy wstrzymała oddech.
              Postać ukazała swą twarz i to nie był Ross. Rosalyn przeprosiła szybko nieznajomego, który po tej sytuacji ruszył dalej w swoją podróż. Nagle spochmurniała. Iskierka nadziei przerodziła się w ogień. W momencie kiedy ten człowiek pokazał swoją twarz po prostu zgasła niczym świeczka zgaszona przez zwykłe chuchnięcie.
              Rosalyn zaczęła wątpić, że jeszcze kiedykolwiek zobaczy Rossa. Spojrzała na swoją wyrzeźbioną podobiznę i pomyślała: Może wtedy powinnam z nim zostać w stolicy? Westchnęła ciężko.
              - Przepraszam... Upuściła pani koszyk.  - Powiedział głos za nią.
              Nieważne - pomyślała.
              Odwróciła się powoli do miłego człowieka, który ruszył na pomoc.
              Młody mężczyzna raptem starszy od niej o rok z szerokim uśmiechem na twarzy, trochę cwanym i pewnym siebie, ale jednocześnie radosnym. Wyższy o głowę, ładnie ubrany i z blond czupryną.
              Rosalyn była pewna, że tym razem to musiał być sen. Na pewno sen. To niemożliwe.

Przed chwilą właśnie ten płomyk nadziei zgasł. A teraz...

              - Ross! - Rosalyn bez namysłu rzuciła się na jego szyję.
           
... płonął jeszcze mocniej.

              Stanęła na palcach i objęła dłońmi jego twarz, po czym złożyła na jego ustach soczysty pocałunek, który on odwzajemnił. Stykali się przez chwilę czołami, a potem Ross wypalił:
              - Co to za niespodzianka o której cały czas pisałaś w listach? Lembert mówił, że to coś wspaniałego! - Nie krył swojego entuzjazmu.
              I w tym momencie Rosalyn uświadomiła sobie, że ten piękny czar mógł zaraz prysnąć. Nie umiała już czarować, więc nie mogła tego naprawić. Mając nadzieję, że kiedy Ross dowie się o Gerardzie to nie będzie na nią zły.
              Złapała go za dłoń i spojrzała prosto w brązowe, głębokie oczy.
              - Zaprowadzę cię tam - rzekła poważnie.
              Kiedy stanęli przed chatką na kurzej łapce, Ross powiedział, że jej domek kojarzy się z tym Fendary. Nie widział go nigdy w okazałości, ale kurzą łapkę doskonale kojarzył. Przez całą drogę przez las opowiadał co u niego w wydarzyło się podczas podróży, utrzymywali kontakt przez listy więc nie musiał streszczać jej dwóch lat. Tak samo ona. Naprawdę się cieszył, że w końcu mógł być znowu tak blisko ukochanej.
              Wdrapali się na ganek. Rosalyn złapała za klamkę od drzwi i w tym momencie spojrzała na Rossa przez ramię.
              - Mam nadzieję, że mi wybaczysz... - szepnęła i weszła do środka.
              Mel i Faldio stanęli jak w wryci razem z Tenebrisem na przodzie któremu opadła szczęka niemalże do podłogi. Kocur jako pierwszy oprzytomniał i rzucił się na szyję Rossowi.
Ross zaśmiał się i przytulił kota. Kolejny podleciał do niego Faldio. Wymienili męskie uściski i poklepali się po plecach. Mel również uścisnęła Rossa. Wszyscy cieszyli się z jego powrotu.
              Rosalyn stanęła na środku pokoju i zaczęła się rozglądać.
              - Gdzie jest? - zapytała w stronę Mel. Z Faldio nie było sensu rozmawiać. Zachowywał się jak zakochana nastolatka.
              - Zasnął u ciebie w sypialni.
              - Kto? - wtrącił się Ross.
              Mel i Faldio wymienili się spojrzeniami.
              - Może my poczekamy na zewnątrz. - Mel wzięła Tenebrisa pod pachę, a drugą ręką pociągnęła Faldia na ganek.
              - To właśnie ta tajemnica... - wyjaśniła Rosalyn idąc w stronę drzwi do sypialni. - Chodź za mną.
              Tajemnica, już nie niespodzianka - pomyślał. Ross zaczął odczuwać lęk. Był tak głupi myśląc, że może czeka na niego przez te dwa lata. Ciągnie go do sypialni, by pokazać mu dosadnie, że ktoś inny tam gości. Już chciał wybuchnąć, jednak postanowił poczekać i zobaczyć co zaprezentuje mu Rosalyn. Jakieś miał dziwne przeczucie, iż za drzwiami zobaczy Colina.
              Kiedy wszedł do sypialni łóżko było puste, obok stała Rosalyn odwrócona plecami. Miała coś w rękach. Przytulała to do siebie jak największy skarb.
              - Ross... Chciałabym ci przedstawić Gerarda... Naszego syna.
              Ukazało się jego oczom małe dzieciątko, które miało oczy w stu procentach po matce - przepiękny błękit nieba, a złote włosy ojcu.

              Rossowi było ciężko w to uwierzyć. Szok i strach mieszały się ze sobą, a także gdzieś dochodziła do tej mieszanki radość ze szczęściem. Jednak nie był w stanie dokładnie określić tego co czuje. Jedynie wiedział, że nie był zły. Lecz nie potrafił nic powiedzieć. Usiadł na łóżku w milczeniu. Rosalyn usiadła obok niego, jedną ręką przytrzymując Gerarda, drugą położyła na ramieniu Rossa. W pełni by zrozumiała jakby chciał się od niej teraz odwrócić. Chociaż by zrozumiała, to nie oznaczało, że się tego nie obawiała.
              Ross wyciągnął ręce, na znak, że chce potrzymać swojego syna. Ujął jego małą, złotą główkę i  tyłów, a potem przytulił go do siebie. Jego bystre wesołe oczy obserwowały ojca z ciekawością. Potem zrobił bańkę ze silny i wesoło się roześmiał.
              - Nie byłem dobrym królem... - przemówił nagle Ross. Spojrzał z poważną miną na Rosalyn, która była mocno spięta. Siedziała jak na szpilkach, jakby obawiała się jego kolejnego słowa. Objął ukochaną ramieniem i uśmiechnął się do bobasa: - Myślisz, że będę dobrym ojcem?
              Opierając głowę na jego ramieniu i czując narastającą ulgę odpowiedziała:
              - Najlepszym.
              - Właściwie... Gerard, tak? Kto mu nadał to imię?
              - Lembert.
              Uśmiechnął się pod nosem. I wszystko jasne  -pomyślał. Lembert rok temu przybiegł do niego i zapytał jakiego imienia najbardziej nie lubi. Teraz wydaje się to nawet śmieszne,a te imię wcale nie jest takie straszne.
              - Zaraz... Czemu Lembert nazwał nasze dziecko?
              - Bardzo mi pomógł znieść poród.
              - Ah tak... Rozumiem. - Trzymając małą dłoń Gerarda dotarło do niego jak wiele przegapił.

              ~*~

              Wieczorem Gertruda postanowiła jeszcze raz zajrzeć do Colina. Tym razem wiedziała, że go przekona. Dziesiejszy argument na pewno zmieni jego zdanie.
              Zapukała dwa razy w drzwi, po czym weszła do jego pracowni. Colin już sprzątał, szykował się do powrotu do domu.
              - Co tym razem przygotowałaś?  - uśmiechnął się kiedy ją zobaczył.
              - Ross wrócił - powiedziała bez owijania w bawełnę.
              - Tak, jasne - zakpił gasząc ogień i odstawiając puste naczynie na stole. Zdjął fartuch i już był gotowy do wyjścia.
              - Naprawdę. Jak nie wierzysz idź sam, zobacz. On i Rosalyn wyglądają na szczęśliwych.
              Młodzieniec zacisnął dłonie w pięści.
              - Jak kłamiesz to zostawisz mnie w spokoju? - zapytał.
              - Tak. Wtedy zostawię ciebie już w spokoju.
              - Dobra, to się przekonajmy. - Powiedział pewny siebie.
              Jednak stracił tą pewność kiedy stanął na ganku Rosalyn i zajrzał przez okno. Gertruda miała rację. Ross tam był w środku. Razem z Rosalyn, Mel i Faldio, a także Tenebrisem. Wszyscy siedzieli razem, mały Gerard wesoło stukał klockami o sobie siedząc jednocześnie na kolanach swojego prawdziwego ojca. Sytuacja niczym wyjęta z obrazka. Piękna sielanka.
              A Colin poczuł się zapomniany. Tyle poświęcił Rosalyn i już został odstawiony na półkę bo nie był potrzebny. Gertruda miała rację, jednak nie to go najbardziej bolało. Zdrada. Jak tak można? Oddał jej całego siebie.
              Odwrócił się na pięcie zabierając ze sobą wszystkie uczucia i odszedł.

~*~

               - Ross, coś się stało? - Spytała Rosalyn siadając obok niego. - Coś jest za oknem? Tak się dziwnie patrzysz...- Nie kryła, że ten fakt ją przeraża. Jeszcze nie dawno ktoś próbował ją zranić, więc jest trochę przewrażliwiona na takie sprawy.
              - Zaraz wracam - powiedział podając jej dziecko.  Jego oczy zmieniły kolor na czerwony.
              - Co sie stało?
              - Nic wielkiego.
              Zanim zniknął za drzwiami posłał zdziwionym przyjaciołom uśmiech. Zeskoczył z ganku, nie używając drabiny i przebiegł przez rosnący,  różany ogród prosto w las, za śladami. Szybko dogonił Colina. Miał w końcu więcej siły jak zwykły człowiek.
              - Czekaj! - zawołał za nim. - Nie miałeś zamiaru się przywitać... albo pożegnać?
              Colin zatrzymał się. Spojrzał rozwścieczony na Rossa, jednak po chwile jego złość rozeszła się, kiedy tak właściwie mu się przyjrzał. Wtedy zdał sobie sprawę, że może właśnie tak miało być. A nawet jeśli nie, to przeczuwał, że tak się stanie. Bezsilność naprawdę go dobijała.
              - Nie muszę. Ma ciebie.
              - Nie zastąpię dla Rosalyn ciebie. Za wiele dla niej zrobiłeś. Jest jej naprawdę przykro, że się do niej nie odzywasz.
              - Chciała bym odszedł. Chciała się mnie pozbyć.
              - Na pewno nie to miała na myśli.
              - Wiem. Ale... - westchnął - ... W końcu spełnię jej oczekiwania. Jutro rano już mnie tutaj nie będzie, więc pożegnaj ich ode mnie.  Do widzenia Ross.
              - Trzymaj się.
              Colin zniknął w gąszczach lasu i przez rok nikt nie wiedział co się z nim działo.

~*~

              Dawno, dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma lasami, za siedmioma morzami, był sobie wielki kontynet. A na nim mieszkała bohaterka zwana Białą Czarownicą, która uratowała świat przed klątwą Feniksa. Była piękna i potężna. Mieszkała w South Land, w lesie przy niewielkim miasteczku. Rzec można było, że wiodła szczęśliwe życie mimo, iż straciła swoje moce, to wciąż miała przy sobie ukochanych przyjaciół, dwójkę dzieci i kochającego męża.

I żyli długo i szczęśliwie.

KONIEC. 

________________________________________________ 

Swoją długą nieobecność wyjaśniłam TUTAJ. Jeśli ktoś chce poznać wyjaśnienie niech wejdzie, a jak nie to nie. xD Proste.

Napisałam coś o epilogu... ale nie wiem czy go w ogóle dodać. Otóż powód jest taki: jest specyficzny, bardziej jak prolog i występuje w nim tylko Faldio.To wasza decyzja. Napiszcie w komentarzach czy go chcecie. 

I jeszcze mam jedną wielką prośbę do Was, moi drodzy czytelnicy. To jest ostatni rozdział o przygodach Rosalyn. Tak ostatni. Więcej nigdy nie będzie. Dlatego chciałabym, to wiele dla mnie znaczy, abyście podsumowali to opowiadanie. Momenty jakie wam się podobały, czy to były smutne, te śmieszne, głupie, jakieś walki albo zapomniałam o jakimś wątku i chcielibyście wiedzieć jakby się potoczył dalej ( na pewno o czymś zapomniałam xD w końcu 70 postów to nie byle co :) )
Nawet ci, którzy czytają i nigdy nie mają w zwyczaju komentować, apeluje do was. Nie wiem czy warto było poświęcać prawie trzy lata na te opowiadanie, więc odpowiedzcie mi.  

Jeśli chodzi o mnie tą historię będę wspominać bardzo dobrze, a szczególnie jej początki kiedy trzymała na początku taki w miarę mroczny klimat. Pamiętam pierwszą scenę jaką wymyśliłam to Rosalyn, która jako już dorosła idzie po szczątki Fendary do studni w swojej rodzinnej wiosce. 
Faldio miał być typowym kobieciarzem, mieszkać nad morzem  i sprzedawać ryby na targu. Rosalyn i Ross mieli go poznać dopiero kiedy dostali misję ocalenia Mel. Tak! misję! Mieli wypełniać misje czarownic. Mel była już zakonnicą, a Faldio się za nią uganiał. Przyczepił się do Rossa i Rosalyn i przez to z nimi podróżował. No i nie było kochanego pupilka - Tenebrisa. Feniksa też. Opowiadanie miało się skończyć kiedy Rosalyn zabija Lorene. I taka wersja trzymała się do opublikowania 4 rozdziału. Wtedy wymyśliłam, że Ross będzie jednak księciem. Bo co to za opowiadanie gdzie nie ma żadnego arystokraty? :D 
Dużo by jeszcze wymieniać. 
I powiem wam, że jestem z siebie dumna. Już miałam parę razy porzucić to opowiadanie, ale dzieki wam tego nie zrobiłam. Dokładnie tak - dzięki wam. 

Jeśli nie chcecie ze mną jeszcze kończyć przygody to zapraszam wszystkich na Harborn. :)

Ps. Nie poprawiałam rozdziału. Szczerze to mi się nie chciało XD mam tyle nauki, że nawet żyć mi się  nie chce. Poprawiłam tylko te słówka podkreślone na czerwono xD

20 komentarzy:

  1. Dzięki za info! :D

    Doskonałe zakończenie! Serio! Nie wiem co napisać, bo w sumie... nie ma za bardzo co dodać! To koniec, i choć będę tęsknić za Rosalyn, Rossem i resztą, to cieszę się, że to już koniec. Spieszę z wyjaśnieniami! Otóż już nie będę jak szalona wyczekiwać kolejnego rozdziału! xD Ani nie będę się głowić "a kim był/a ta i ta osoba??" xD Takie małe plusy całej tej sytuacji xD
    Co do moich ulubionych momentów: uwielbiam początek, kiedy to Rosalyn poznaje Rossa, ich późniejszą podróż, do momentu, gdy okazuje się, że Ross jest księciem. Kolejną rzeczą, która bardzo mi się w opo podobała to historia Lorene i Tenebrisa. No i sceny z Blue i Yanneferem! Kocham ich! <3 Brakowało mi tej parki!
    Lembert-postać ciężka do zaakceptowania na początku. Życzyłam mu marnego końca, ale widzę, że przewidziałaś dla niego lepszą rolę ;)
    Tak w ogóle co do Twojego planu na opowiadanko-mam tak samo! Historia zaczyna żyć własnym życiem i nigdy nie wiem co się stanie w kolejnym rozdziale :D Powiem Ci, że uwielbiam te momenty. Przykładem niech będzie jedno z moich pierwszych (i jedno z dwóch dokończonych opowiadań), które nie wiem czy czytałaś, ale mówiąc w wielkim skrócie-miało być inaczej, a wyszło inaczej. A już zwłaszcza końcówka! http://zycie-jest-jak-teatr.blog.onet.pl/ -> link gdybyś była ciekawa :D
    Tak w ogóle ciekawi mnie co się stanie z Colinem! Nie mam nic przeciwko jakiemuś sequelowi. Krótkiemu! Albo... Jak to się nazywa? Jakaś histryjka do głównej opowieści? Boże, dobij, nie pamiętam, a nie chce mi się w googlach szukać xd
    No i losy Yannefera i Blue... Mojej ulubionej parki ;)

    Czytałam Twoje wyjaśnienia. Rozumiem. A kota masz ślicznego ;)

    Co do komentarza u mnie:
    W filharmonii było super! Lubię muzykę klasyczną, więc 1,5 godziny grania minęło mi jak z bicza strzelił! Aż żałowałam, że nie trwało to dłużej! Jeśli jesteś ciekawa czego słuchałam, to na youtubie poszukaj sobie walca z "Trędowatej" Kilara oraz walca Barbary z "Nocy i dni". Oraz muzyki z serialu "Dom". Coś pięknego, po prostu się rozpływałam! ^^
    O Ty farciaro! U mnie wyjście do kina graniczyło z cudem w LO, bo klasa nigdy nie umiała się dogadać na jaki chcą iść film ;/ Ale za to w podstawówce bywałam często na przedstawieniach dla dzieci :D Miło je wspominam (jak "Księżniczkę na ziarnku grochu"). Chcę w młodszym bracie zaszczepić miłość do teatru i książek. Z kinem się udało. Z książkami niekoniecznie ;/ Boleję nad tym bardzo :(
    Na musical ja się wybieram-podobno mają w Lublinie grać "Upiora w operze" ^^
    I jak postanowienia na Nowy Rok? Wpiszesz na listę teatr?? x)
    Pozdro i powodzenia! :*
    K.L.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojeju jaka szkoda ze już koniec :( taka wspaniała historia... romantyczna pełna akcji i po prostu piękna! Zasakakiwalas nas bardzo często i dzięki temu myślę ze każdy tak jak ja wyczekiwal nowego rozdziału. Mam nadzieję ze będziesz pisać dalej inne równie wspaniałe opowiadania
    dziekujemy za czas poświęcony dla nas :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo. <3 Pisać będę, ale czy będa tak dobre jak to (fabularnie) to nie wiem. :)
      A ja dziękuję za wspieranie mnie. Bez was nie byłoby Białej Czarownicy <3

      Usuń
  3. Dobra czas zakasać rękawy i coś napisać ;)
    Po pierwsze to nie mogę uwierzyć, że to już koniec, tak jakoś smutno się człowiekowi robi. No, ale wszystko ma swój koniec, fajnie, że chociaż było siedemdziesiąt rozdziałów, a nie dziesięć jak na niektórych blogach jakie czytałam. Ogólnie uważam, że o niczym nie zapomniałaś, ale przyznam się, że kiedy zaczęłam cię czytać (a było to na którymś tam kilkadziesiątym rozdziale pierwszej części) to zawsze wyobrażałam sobie, że opiszesz ślub Rossa i Rosalyn i tak sobie myślałam jak to by Rosalyn pięknie wyglądała w białej sukni i z białymi włosami (nie domyślałam się, że mogłabyś dać jej czarne po walce z Feniksem). Co było najfajniejsze? WSZYSTKO. :D A tak serio to chyba moim ulubionym rozdziałem jest epilog części pierwszej. No, a ulubione momenty to wtedy kiedy była noc zwierzeń, kiedy Rosalyn i Ross wyznali sobie (nareszcie!) miłość, a także to jak Ross i Rosalyn się poznali, w ogóle ich cała znajomość była tak, że no po prostu...aż mi słów brakuje, oczywiście w dobrym sensie :3 W ogóle świetne w twoim opowiadaniu było, że wydawało się, że wszytsko od początku do końca jest zaplanowane (jak np. rola każdego z bohaterów, przeznaczenie i te kamienie!). Zgadzam się z komentarzem powyżej - potrafiłaś zaskoczyć i to bardzo często. Masz naprawdę wielki talent, przyjemny styl pisania, czytanie ciebie to naprawdę wielka przyjemność! Ale zgadzam się z poprzedniczką mogłabyś napisać jakąś krótką powieść na motywach tego opowiadania albo uzupełniającą. Fajnie byłoby pocieszyć się Yanneferem i Blue oni byli jednymi z moich ulubionycvh bohaterów, a malutko ich było. Ach i jeszcze powiem, że podobały mi się tytuły rozdziałów, które czasem zmylały albo oddaewały rozdział w pełni. Tak więc kończę tę chaotyczną wypowiedź
    Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział na Harborn ;)
    Terra

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za komentarz. Cieszę się, że się podobało, choć chwilami bywało gorzej.
      Pamiętam że akurat zrobiłam te tytuły ze względu na koleżankę z którą za tamtych czasów jeszcze rozmawiałam. Doradziła mi :)
      Pozdrawiam, a ja czekam na kolejny rozdział na kruczych opowieściach :)

      Usuń
  4. Bardzo ładne zakończenie. :) Co prawda okropnie żal mi Colina (chyba miał największego pecha w całym opowiadaniu), ale kto wie, może odnajdzie szczęście, podróżując z Gertrudą?
    Rosalyn to ma jednak farta, że Ross tak łagodnie zniósł tę "niespodziankę". Ja na przykład byłabym wściekła, gdyby ktoś ukrywał przede mną coś tak ważnego (choć wiem, że tu niby musiało tak być, bo Ross zignorowałby wszystko i przyjechał do Rosalyn, no ale mimo wszystko...).
    Ech, Mel i Faldio nadal się nie zeszli. ;_; Ich związek można określić jako "to skomplikowane". xD Ale ja tam wierzę, że w nieokreślonej przyszłości czeka ich porządne weselicho. :D
    Gerard jest uroczy, szkoda tylko, że tak męczy biednego Tenebrisa. ;_;

    Nie dociera do mnie jeszcze, że to już koniec. Przygoda trwała ładnych parę lat i zawsze w takich momentach człowiekowi łezka się w oku kręci ze wzruszenia. ^^ Co do epilogu, to ja tam chętnie bym go przeczytała, tym bardziej, że uwielbiam Faldio. :D
    Co do opowiadania jako całości (przepraszam, muszę pisać zwięźle, bo roboty mam pełno), powiem tak: masz naprawdę ciekawe pomysły, kreujesz barwne postaci zapadające w pamięć, ale (mogę być szczera, nie?) sam styl pisania zdecydowanie trzeba jeszcze dopracować. ;) Jestem fanką opisów, więc tego przydałoby się trochę więcej, a już w ogóle tym, co kocham najbardziej jest psychologiczna strona bohaterów, czego tutaj trochę mi brakowało. Niby było, co myślą i dlaczego, ale bardzo skrótowo, a ja jestem wielbicielką monologów wewnętrznych. :D Ale to oczywiście zupełnie subiektywne zdanie. Co do już bardziej obiektywnego, musisz popracować nad poprawnością językową. Przecinki i ortografia to jedno (i z tym różnie bywało), ale zauważyłam, że nieraz tworzyłaś zdania w złym szyku (czy jak to tam nazwać), co niejako utrudniało czytanie. Znaczy wiem, czepiam się, ale jestem wrażliwa na tego typu rzeczy, musisz mi to wybaczyć. ;)
    Ogółem jednak opowiadanie mi się podobało i będę je bardzo miło wspominać! Cieszę się, że mogłam je śledzić, mniej lub bardziej systematycznie, ale jednak. Gratuluję Ci serdecznie ukończenia go (nie znoszę, kiedy zostawia się nieukończone opowiadania!). Mam nadzieję, że na Harborn również wytrwasz do końca. :) Trzymam kciuki! ^o^ Wiadomo, trafiają się gorsze momenty (czasami trwające wręcz miesiącami - patrz: Kao i ja a propos VN ;_;), ale zazwyczaj da się wyjść z dołka i stworzyć coś naprawdę ciekawego. :)
    Buziaki, życzę dużo weny i czasu na jej spożytkowanie! ;* (I powodzenia na studiach, bo to już ten okropny czas, kiedy się żyć odechciewa. ;_;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za komentarz. :*
      A co do mojego pisania... nie martw się. Ja to wiem doskonale jak pisze. Mi się to bardzo nie podoba, wydaje mi się że kiedyś pisałam lepiej. I przyznam ci szczerze, kiedy miałam tą wielką fazę na Twoje i Kao opowiadanie (jak przeczytałam VN w 2 czy 3 dni xDDD) to chciałam się na was trochę wzorować, ale mi jak to mi nic nie wychodziło - a zwlaszcza, ze teraz nie mam czasu na czytanie książek :/
      Harborn będzie krótsze, więc powinnam chociaż w cięższym okresie bede je tworzyć.
      Jeszcze raz mocno dziękuje i wam też życze weny. Tęsknie za Suzaku ;-;

      Usuń
    2. Nie ma za co. ^^
      Ech, z tym czasem to zawsze są problemy, szczególnie na studiach. T^T
      Może to i dobrze, że ma być krótsze, skoro czasu nie ma, co nie?
      Dzięki. :* Szczerze? Ja też za nim tęsknię. :(

      Usuń
  5. Nmzc :D
    Tak, to to ;) I tak! Chcę chcę! ^^ Możesz opowiedzieć/podesłać, Twoja wola! Ja chcę! ^^
    Więc przeczytaj. To jedno z nielicznych, które ukończyłam. Na podstawie Vampire Knighta. Wieesz, tak poznałam Ayę i jej wersję VK :D

    Ah... Ja ostatnio kocham taką muzykę! W sumie każdą muzykę! (poza rapem i techno, dubstepem, czy jak to się pisze i muzyką klubową).No, mam kolegę z Siedlc, więc wiem co to za miasto :D

    Serio? TO trudne! Trudniejsze niż schudnięcie xD Ale tak poważniej-to bardzo fajne postanowienie :) Podziwiam!
    Cóż, ja bym poszła na musical, nigdy nie byłam, więc... Cóż, ale od czegoś są marzenia :D

    OdpowiedzUsuń
  6. hm... judyta92@o2.pl to mój oficjalny mail, którego sprawdzam regularnie :D
    No ja mam jeszcze angielski i demokrację ateńską. Ale najgorzej zawsze szły mi języki, więc wiesz... to będzie problem.
    Heh, ja niespecjalnie przepadam, więc...taczyć też nie lubię przy tym ;)
    Chodakowska to esesman! Terrorystka! Ćwiczyłam z nią (z filmików) i owszem, efekty sa piorunujące ale... za jaką cenę?
    O proszę! :D Gratulacje :D
    Aaaa... cóż, sa marzenia, których nie da się spełnić (ja bym chciała umieć latać więc widzisz ^^") Ale pozostałe? No, może damy radę :D
    Pozdro! ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Hahah xd A miałaś w LO historię?? To się niewiele różni, tyle, że trzeba poczytać Platona, Arystotelesa i Ksenofonta xD Państwo Platona to koszmar. Ale Arystoteles już jest logiczniejszy :D Za Ksenofonta nawet się nie biorę xD A tak poza tym- może to wszystko i mądrze brzmi, ale jest wkur*****.
    Ja sobie Chodakowską dawkowała, aż byłam w stanie robić cały program bez zadyszki :D Co prawda zajęło mi to dwa miesiące treningów regularnych, codziennie, ale było warto. Niestety, teraz nie mam jak ćwiczyć i kondycja znowu jest na żałosnym poziomie ;/ Cóż, bo mięśnie ważą więcej niż tłuszcz xD Dlatego zamiast na wagę, patrz na ubrania jakie nosisz i jak się układają na sylwetce :D OMG, ja na wadze nie schudła ani grama, a noszę ubrania rozmiar mniejsze xD
    Cóż... Latanie kojarzy mi się z wolnością. Wolnością, której długo nie miałam. Zwłaszcza jak byłam nastolatką. Poza tym, pomyśl, co to za frajda patrzeć na świat z góry! Skakać z czubka drzewa na kolejne drzewo i nie martwić się, że spadniesz i sb nogę złamiesz xD Żywioły, czy magia też są świetne. Ale jakbym miała wybierać, wybrałabym to, co sprawiłoby, że mogłabym latać :D Władanie lodem?? Czyżby po "Krainie lodu" zostało ci takie marzenie? xD
    Ok, na maila odpisała, na drugiego już nie ;) Chyba nie wymagał komentarza :)
    Pozdro! ^^

    OdpowiedzUsuń
  8. Przykro mi... Ale pociesz sie tym, że mi zdarza się to non stop xD
    A zapomniałam, że teraz robią z Was debili (sorry) w szkole ;/
    Hm... Cóż, kiedyś zauważysz, że nie jest :D
    Wiesz, że to podpada po anoreksję?? Tak tylko mówię. Zawsze jak patrzę na siebie w lustrze to wydaje mi się, że jestem gruba... Ale pocieszam się myślą, że jak wybiorę dobre ciuchy, to wizualnie stanę się szczuplejsza xD
    Oooo Serio? o.O Czemu?
    Yyy... no nie, ale znam to ze słyszenia. Hm... Zgadzam się. Kraina Lodu była super. Jestem fanką Elsy :D
    Ah... No racja :D
    Hahahaha xD Cóż, może sobie kiedyś przypomnisz xD
    Wiesz, jesteś nieco roztrzepana :D To miła odmiana ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Cóż, ale mogłabyś się poczuć urażona... Hm... dlatego poleciłabym Ci wpaść do mnie i poczytać ostatnią notkę :D Tam jest...coś co może zainteresować opornych ;)
    Hm... no oki, jak tylko płaczesz, to źle nie jest :P Cóż, ja przymierzam się do ćwiczeń i czasem ćwiczę, ale za żadko by widać było efekty.
    Hm... Sądzę, że dobrze Ci się skojarzyło.
    Stara? To co ja mam mówić? :P
    Cóż, też jestem roztrzepana, więc doskonale Cię rozumiem. Mam kolegę, który po dwa razy musi mi powtarzać to samo, bo inaczej nie zapamiętam... I przy każdej okazji klnie, że znowu zapomniałam, a przecież nie robię tego celowo!
    Cóż, znam za dużo ułożonych, poważnych osób, a ja sama jestem... mniej poważna xD Dlatego. Bo to jest komplement :P

    OdpowiedzUsuń
  10. Witam zapraszam Cię na mój nowy blog http://mojpamietniksz.blogspot.com/. Serdecznie pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  11. Co się stało z Colinem??? Najfajniejszy fragment to ten gdy się okazało że Faldio dołącz do ich podróży. I ciekawi mnie reakcje mamy Rosalyn dowie się że to ona była tą co uratowała świat. Mam nadzieję że mi odpowieszna to pytanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że Colin podróżował z Arianem i Gertrudą do końca jako łowcy głów. Nigdy nie założył rodziny, ani nic :)
      Blog jest zakończony, więc raczej nie dowiesz się tego. Szczerze to chciałam zrobić taką scenę, ale ona nic by nie wniosła do opowiadania. Matka Rosalyn i tak by w to nie uwierzyła, tak jak i reszta wioski, bo ci ludzie mieli wyprane mózgi. Nie potrafili pojąć prawdziwej prawdy. Dlatego sobie to odpuściłam.
      Odpowiem na każde pytanie. ;)
      Bardzo mnie ucieszył ten komentarz. Dziękuję. ^^

      Usuń
  12. Witaj! Nie wiem, czy jeszcze zaglądasz na tego bloga, ale skoro przeczytałam opowiadanie, wypadałoby zostawić po tym jakiś ślad.
    Przede wszystkim nie jestem pewna co do stylu, jakim to wszystko jest napisane. Osobiście uważam, że jest bardzo niedopracowany - może to wina przecinków, które jakoś tak zaginęły w akcji, lub tego, że jeszcze nie wyczułaś tego, jak pisać - nie wnikam. Jest wiele błędów, zarówno w zapisie dialogów, jak i w przypadku powtórzeń lub źle odmienionych wyrazów. Jednak nie jest tragicznie, z każdym rozdziałem widać, że się wprawiasz. Poza tym ta historia ma w sobie coś urzekającego - jest dokładnie taka, jak ten szablon. Ciepła, zielona, tajemnicza, delikatna i magiczna. Uwielbiam takie baśnie dla starszych. Świetnie stworzyłaś atmosferę i realistyczne, pełne charakteru postacie. Niektóre wątki naprawdę budziły we mnie emocje - choć nie jestem jedną z tych, która się wzrusza, autentycznie miałam gulę w gardle, gdy czytałam rozdział o śmierci Fendarry.
    Widzę, że jesteś w trakcie poprawiania rozdziałów. Zawsze jestem zdania, że ten moment, gdy ukończy się już opowieść i zabiera za jej doskonalenie jest dobry na to, by pomyśleć o tym, by znaleźć kogoś w rodzaju korektora, kto sucho pokaże palcem, gdzie jest źle i co należałoby doszlifować. Nie orientuję się dobrze w tych klimatach, ale z własnego doświadczenia mogę polecić redaktorkę, której powierzam własne teksty i jestem z jej pracy bardzo zadowolona, ponieważ wykonuje ją jak wydawca, a nie zwykła beta:
    http://twoj-redaktor.blogspot.com/
    Przy okazji zapraszam też na mojego bloga - może cię zainteresuje, choć ja raczej szłam w stronę bardziej mrocznej bajki:
    http://preludiumofwyverntrylogy.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  13. Witam Autorko! Minęło kilka lat a ja lubię tutaj wracać. Nie wiem czy zaglądasz jeszcze tutaj. Świetnie się czyta Twoje opowiadanie! Mam pytanie.. Czy i gdzie można znaleźć Twoje opowiadanie? Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń