sobota, 22 sierpnia 2015

Rozdział XXIV - Możemy was ochronić

                     Kiedy medium wykonały swoją robotę, Lembert nie był dłużej potrzebny. Reszta zależała od losu i Rosalyn. Nie miał ochoty mierzyć się z czarnymi rycerzami Feniksa, więc postanowił udać się w bezpieczne miejsce. Był to pałac królewski w West Land. Wiedział, że Blue otoczyła go ochroną. Pozabijała wszystkie możliwe pomioty ognistego ptaka. A Blue widząc Lemberta w lochach, przy jej boku, nie była wcale zdziwiona. Zaśmiała się wrednie wyzywając czarnowłosego od tchórzy.
                     Czy był nim czy nie był, to już była kwestia sporna. Tłumaczył się tym, że nie ma powodu do walki. Nie zależy mu na nikim, wszystko co dla niego znaczyło(czyli jego organizacja), zostało mu odebrane przez czarownice. Nie obiecywał walki. Tylko idiota wziął by udział w bitwie, która nie ma dla niego żadnego znaczenia.
                     - Czy mój brat jest bezpieczny? - zapytał Yannefer.
                     - Na pewno jest żywy. - Takie odpowiedzi był wstanie udzielić Lembert. Przy Feniksie nikt nie był bezpieczny.

                     Feniks napierał z kolejnym atakiem. Wziął zamach ręką i wypuścił falę płomieni. Alice, Lorene i Fendara złapały się za ręce tworząc z siebie tarczę. Ogień nie był wstanie dosięgnąć martwych. Kiedy ostanie pozostałości po ataku ognistego ptaka zniknęły, Rosalyn wyskoczyła zza pleców czarownic i rzuciła w niego zaklęciem. Choć odbiło się od tarczy wytworzonej z ognia, to tyle wystarczyło by go na chwilę zająć. Z drugiej strony zaatakował Tenebris. Rzucił się z pazurami na starożytną istotę, zadając cios.
                     Feniks wzleciał w górę przeklinając tych cholernych ludzi. Był wściekły, ponieważ nikt od dziesięciu tysięcy lat nie miał odwagi z nim zadrzeć, a nie dlatego, że został ranny. Pazur kocura zadrapał czerwone łuski, a one były w prawdzie niezniszczalne. Czarny kot stępił sobie jedynie pazury.
                     Ku jego zdziwieniu Ross złapał go za nogę, po czym uderzył mocno w ziemię, w którą się wrył. Podniósł się równie szybko co upadł i spojrzał na blondyna ze złością, po czym się na niego rzucił. Czarownice przez całą drogę do Króla West ciskały w niego zaklęcia, ale właściwie one nie przynosiły żadnego skutku. Dopadł go i powalił na ziemię. Niespodziewanie Ross pociągnął wroga za sobą. Łuski po ciele Feniksa zaczęły się rozrastać. W momencie kiedy Ross z całej siły wymierzył Ognistemu Ptakowi cios w twarz i powinien połamać mu kości, łuski ochroniły go przez co jedynie blondyn się skaleczył. Po raz pierwszy od kiedy jest posiadaczem szkarłatnego kryształu zrobił sobie krzywdę.
                     Feniks zarechotał widząc zdziwioną minę Rossa. Zgiął rękę w łokciu. Już dość sprawiał problemów. Najpierw on, a potem te wkurzające wiedźmy. Przysiągł sobie, że jak skończy z ludźmi to zniszczy też Stregę. Wyprostował rękę szybkim ruchem, by wyrwać razem z sercem magiczny kamień.
                     Tenebris skoczył na Feniksa i przyjął na siebie cios, spychając go jednocześnie z Rossa. Ten podniósł się szybko.
                     - Nie! - krzyknęła Lorene, gdy Feniks zrzucił z siebie potężne cielsko kota. Po chwili kocur leżał na ziemi, tuż obok jego stóp i był zwykłych rozmiarów.
                     Rosalyn złapała się za serce widząc martwego Tenebrisa. Z rozpaczy zrodził się gniew. Nie potrafiła go okiełznać. Zaatakowała Feniksa bezpośrednio, nie myśląc o taktyce. Po prostu chciała się go pozbyć raz na zawsze.
                     Ross odskoczył, gdy Rosalyn wymierzyła Feniksowi potężny cios wiatru. Odepchnęła go na kilka metrów, co zobaczyły wszystkie czarownice. Ten moment dał nadzieję, że jak się zjednoczą to wygrają.
                     Za jej plecami stanęła Fendara i Alice. Położyły dłonie na ramionach Rosalyn przekazując całą swoją moc. Po chwili do tego gestu przyłączyły się wszystkie inne czarownice.
                     Lorene wzięła na ręce Tenebrisa i przytuliła do swojego serca. Właśnie stracił swoje szóste życie. Zostały mu tylko trzy. Spojrzała w stronę dwóch armii, które cały czas się zmagały ze sobą. Jednak zdecydowanie wgrywała armia ludzi i żywych czarownic. Potem zwróciła wzrok ku drugiej bitwie, wszystkie martwe wiedźmy łączyły siły by przekazać moc Rosalyn.
                     - Nie wygrają w ten sposób - powiedziała do siebie na głos. - Tak go nie zabiją.
                     Podskoczyła do Rossa i podała mu kota.
                     - Zabierz go stąd. Proszę.
                     - Nie mogę tutaj zostawić Rosalyn.
                     Lorene położyła dłonie na jego ramionach.
                     - Możesz. W tej chwili nic nie zrobisz.
                     Lorene zamilkła. Po jej minie Ross domyślił się, że właśnie wpadła na plan. Owszem, ale nie była co do niego do końca przekonana. Było to złe, jednak nie pierwszy raz cel uświęcał środki.
                     - Trzymaj się mnie, Ross.

                                                                   ~*~

                     Faldio i Nekromantka mogli odetchnąć. Bariera, którą stowrzyły czarownice otoczyła ich ochroną. Dzięki temu medium mogły spokojnie utrzymywać obecność zmarłych czarownic  w ich świecie. Póki połączenie nie było przerwane, dopóty mieli niewielką przewagę nad Feniksem.
                     Tylko nie wiedzili ile dokładnie mieli czasu. Nikt nie był w stanie tego określić. Nigdy wcześniej nie próbowali takiego zaklęcia, na tak wielką skalę.
                     Tymczasem ludzie buntowali się, krzyczeli, że czarownice chcą ich zabić, nie rozumiejąc tak naprawdę, że próbują ocalić, nędzne, ludzkie życia. Tego bali się duchowni. Nie zmienią mentalności ludzi. Przez wieki uważali czarownice za największe zło, jakie chodziło po ich ziemi. Nie pamiętali o czasach kiedy razem egzystowali. Nie potrafiliby w to uwierzyć. Na świecie istaniło niewiele ludów, które żyło w zgodzie z magicznymi istotami. Więszkość ludzi traktowała ich za największe zagrożenie.
                     Rozpalali ogień i grozili duchownym, oraz żołnierzom, którzy chronili wiedźmy.
                     - Czemu je chronicie? - pytali. - Przecież chcą nas zabić! Czy jesteście ślepi?
                     - Próbują nas uratować! - Bronili się duchowni. - Otwórzcie oczy, spójrzcie co się dzieje.
                     Zerina pobierała od innych czarownic wiadomości o zachowaniu ludzi. Była naprawdę zaniepokojona. A Vivienne na razie nic z tym nie robiła. Tylko ona i Vivienne zostały na Stredze, oraz dzieci. Reszta walczy w West.
                     - Będzie źle. - Wymruczała Vivienne. - Miałyśmy odmienić nasz los. Miałyśmy znów zamieszkać na naszej ziemi. Pomagamy im, a oni...
                     - Mówiłam. - Powiedziała zniecierpliwiona. - Już czas Vivienne byś to zrobiła!
                     - Myślałam, że sami do tego dojdą. - Posmutniała. - Zawołaj Lemberta. Niech teleportuje mnie do ludzi.
                     Zerina wysłała mu tylko jedno słowo. "Przyjdź". Pojawił się w jednej chwili. Szybko wyjaśniła mu co ma zrobić. Pozostawiła wszystko w rękach Vivienne. W końcu to był jej plan i to ona go dopełni.
                     Stanęła na ziemi tuż przy Lembercie. Słyszała krzyki ludzi, ktorzy chcieli zamordować czarownice. Potem Lembert szybko zniknął. Poprosiła go wcześniej, by teleportował ją do samego serca kontynetu. To była jakaś zwykła wioska, ale to się nie liczyło. Stąd jej moc miała większy zasięg.
                     Oprócz jasnowidzenia, potrafiła przekazać wszystko co się zdarzyło. I tak też zrobiła. Otworzyła ludziom oczy ukazując ich historię, począwszy od pierwszej Nix, do ostatniej.
                     Tych, których serca otworzyły się będą już otwarte, a tych których zamknęły, pozostaną zamknięte. Gatunek zamkniętych serc wyginie. A one, gdy się wszystko skończy, będą mogły wrócić na ziemię.
                     - Istnieją dobre czarownice, tak samo jak istnieją źli ludzie. Możemy żyć razem. Możemy was ochronić. - Rzekła, a jej głos dotarł do milionów ludzi.

                                                                   ~*~

                     Rosalyn nie celowała w Feniksa już żadnym zaklęciem. Po prostu zmaterializowała swoją magię i cisnęła bezpośrednio w niego. To zaczęło działać. Zniszczyło część łusek, którymi otoczył się dla ochrony. W tej chwili przegrywał. Wszystkie czarownice zespoliły siły i uderzały w niego całą mocą. Nigdy w życiu by się tego nie spodziewał, że kiedykolwiek zostanie postawiony w takiej sytuacji.
                     Jednak nie mogły go zabić. Osłabiały, ale nie zabiły. Upadł na ziemię podpierając się rękami. Zacisnął dłonie w pięści, a całe jego ciało zamieniło się w jedną wielką pochodnię. Chciał załatwić to w ludzkiej formie, ale nie pozwoliły mu na to. Zabije ludzi. Zabije swoje stworzenia. Zabije Nix.
                     Przyjął postać Ptaka i wzniósł się w powietrze, a potem zionął takim ogniem, który pochłonął wszystko. Spalił ludzi prowadzących wojnę, spalił swoich sługusów. Spalił większość czarownic. Odesłał do zaświatów wiedźmy, które powinny być tam od bardzo dawna. Niewiele osób ukryło się przed gorącymi płomieniami Feniksa. Lorene zawładnęła ziemią i skryła tylu ludzi pod twardym piachem ilu dała radę, jednak to nie było wiele.
                     Za wszelką cenę chroniła Rossa, Rosalyn, swoją siostrę i Fendarę. Zostali rozproszeni, ale ich znalazła. Znalazła też chłopca, Colina. Uchroniła go i tą dwójkę ludzi, która mu towarzyszyła, oraz paru wojskowych i czarownic. Niektóre same się teleportowały ratując swoje życia.
                     Wszyscy żyli, ale nie mieli już sił by walczyć. Feniks szalał na polu bitwy, lecz go nie opuszczał. Jakby się bał, że gdy za życia Nix dopuści się najgorszego to ona uwolni moc mogącą go zabić.
                     Lorene wygrzebała się z pod ziemi. Pomogła również wydostać się Rossowi. Dostrzegła niedaleko Rosalyn zrzucającą z siebie warstwy piachu. Była zmęczona, poobijana i wyglądała jakby była bez mocy.
                     - Rosalyn! - krzyknęła Lorene. -Musisz rozpalić ogień!
                     - Co? - Białowłosa oparła ciężar ciała na drobnych dłoniach. - Nie mogę, zginę!
                     - Potrafisz! Potrzebujesz tylko bodźca!
                     Lorene złapała Rossa za ramię.
                     - Wybacz mi.
                     Chłopak spojrzał na nią pytająco. Szepnęła mu parę słów na ucho, wtedy próbował wyrwać się z jej uścisku. Ale go nie wypuściła. Z ręki uformowała ostre narzędzie i przebiła go na wylot.
                     Rosalyn patrzyła otumaniona jak Lorene przeszywa na wskroś ukochaną dla niej osobę. Wydawała głośny krzyk, co zwróciło uwagę Feniksa. Ale Feniks przestał na chwilę istnieć dla Rosalyn.
                     Poczuła ukucie w sercu. Ból zdawał się nie do zniesienia. Zabierał jej głos, odbierał siły. Uderzyła czołem w ziemię i głośno zapłakała.
                     - Lorene! - wykrzyczała przez płacz. - Zabije cię jeszcze raz! I jeszcze!
                     Czarnowłosa ułożyła głowę Rossa obok ciała Tenebrisa. Patrzył na nią ze złością, jednak zadała mu taki ból, że nie dał w stanie unieść ręki by jej przywalić. Głaskała go po czole, choć wiedziała, że ten gest nic nie zmieni.
                     - Poddaje się. - Syknęła Rosalyn. - Głupia Lorene, po co to zrobiłaś?
                     - Tylko krępował twoje mocy. Bez niego jesteś silniejsza. Nie potrzebujesz innych! - krzyknęła.
                     Alice spiorunowała wzrokiem Lorene. W życiu by nie pomyślała, że zrobi coś takiego. Z drugiej strony Fendara nie wydawała się wcale zdziwiona. Podbiegła szybko do ciotki, sprawdzić czy chłopca można jeszcze uratować. Kazała czarnowłosej czarownicy się odsunąć. Jednak jego stan wyglądał naprawdę źle.
                     - Zabij mnie... Feniksie, pozwalam ci mnie zabić! - Spojrzała wrogo ze łzami w oczach na Lorene. - I zniszcz tą ziemię! Spal wszystkich!
                     Ognisty Ptak krzyknął głośno. A jego ryk słychać było wszędzie. Jego głos przedarł się przez wszystkie mury i ściany. Głos zbliżającej się zagłady.
                     Tak zaciekle walczyła. Broniła swojego życia, broniła swoich przyjaciół. A teraz postanowiła oddać swe życie z życzeniem destrukcji całego ich kraju. Nix na którą czekał tak długo okazała się najciekawszą z nich. Wylądował przed nią i zmienił swoją postać, upodobniając się do człowieka.
                     - Rosalyn, nie! Musisz walczyć! - krzyknęła Fendara.
                     - Przepraszam babciu, ale nie mogę już... - mówiła ze łzami w oczach. -  Nie dam rady.
                     - Nie pozwól jej się poddać - wychrypiał Ross. - Ona nie może przegrać.
                     - Lorene, czy ona myśli, że on nie żyje? - Fendara zmarszczyła brwi.
                     - On jest już martwy, to kwestia czasu. I tak, tak myśli.
                     Głos Lorene wydawał się beznamiętny.
                     - Tak wiele poświęciłaś dla tego planu, a teraz sama go niszczysz! Twoje poświęcenie pójdzie na marne.
                     - Nie, nie pójdzie.
                     Była pewna siebie. Fendara nie rozumiała jak to możliwe. Nie wiedziała co ma zrobić. Zostawić chłopca i ochronić Rosalyn? Czy uratować chłopca? Ale na co jej przyjdzie ratunek, jeśli Feniks i tak go zabije. Ale jak uratuje na czas, to być może uratuje Rosalyn.
                     Lorene zauważyła co planuje jej siostrzenica. Złapała ją i teleportowała daleko od Rossa. Chciała się jej wyrwać, krzyczała, ale Alice, jej matka ją powstrzymała. Być może zrozumiała, co chciała zrobić jej siostra.
                     - Już dobrze Fendaro. Będzie dobrze.
                   
                     Feniks stanął nad Rosalyn. Był jej katem. Decydował o tym, kiedy umrze. Ale jeszcze jej nie zabił. Próbował pojąć czemu zrezygnowała z życia. I wtedy skupił wzrok w miejsce, gdzie ona cały czas patrzyła. Być może król West właśnie brał ostatni raz w życiu oddech. Zdecydowanie to było dość zabawne dla Feniksa. Ludzie byli tacy słabi. A ich największymi słabościami były uczucia.
                     - Nie uratujesz go - mówił spokojnie wyciągając do niej dłoń. Złapała ją, choć niepewnie. Chciał ją spalić, gdy stała na równych nogach. Z rąk wskrzesi ogień, który pochłonie ją tak samo, jak inne Nix. Ale przed tym dodał: - Odejdziesz pierwsza, a on zaraz za tobą.
                     Oczy Rosalyn otwarły się szerzej.
                     - On jeszcze żyje?
                     Poczuła coś dziwnego. Ból czy cierpienie - zniknęło. Nie odnalazła w sobie gniewu. Nic. Ross żył, a ona zaraz miała umrzeć. Czuła jak dłonie Feniksa stają się gorętsze. Mogła uratować Rossa. Mogła jeszcze uratować wszystkich. Tylko musiała zabić Feniksa.
                     ~ Możesz to zrobić! - usłyszała dość wyraźny, kobiecy głos w swojej głowie.
                     ~ Po to istniejmy! - zawołały chórem. - Powiedz nam tylko, że nie chcesz umierać!
                     - Nie chcę umierać. - Powiedziała patrząc w oczy Feniksa. - Przykro mi, ale to nie ja dzisiaj zginę.
                     Feniks zaśmiał się i wskrzesił ogień w dłoniach, jednak czarownica nie paliła się. Jego ogień jej nie dosięgnął. Po raz pierwszy nie mógł spalić Nix. Zdenerwowany próbował puścić jej ręce, ale nie mógł. Przygwoździła go do siebie.
                     - Puść mnie, ale już! - Podniósł głos.
                     - Nie. - Odpowiedziała głosem dwudziestu pięciu osób.
                     To był moment, w którym po raz pierwszy Feniks poczuł strach przed śmiercią.
                     Oczy Rosalyn stały się całkowicie białe. A za nią pojawiły się cienie wszystkich Nix. Tylko Feniks potrafił je dostrzec. Moc dwudziestu pięciu niezwykłych dziewcząt w końcu została uwolniona. Cząstka jego ojca rozświetlała ciało dziewczyny. Jej blask raził go po oczach.
                     - Ty spaliłeś mnie - mówiła chórem - więc ja spalę ciebie.
                     Objęła ciało Feniksa. Zmienił postać do ogromnego ptaka, jednak to go nie uratowało. Nie puściła go. Ściskała z całej siły, a jasny blask, zamieniał się w biały płomień, który go pochłonął. Palił się. Krzyczał. Kazał jej odejść, a ona dalej trwała. Powoli jak on się wypalał, wypalała się w niej cząstka podarowana od Stwórcy. Powoli pozbawiała Feniksa życia.
                     Jego słudzy powstali z jego magii. W momencie, gdy zaczął tracić siły, rozpłynęli się w powietrzu, więc wiedźmy nie musiały już utrzymywać bariery i chronić przed nimi ludzi. Więcej nikt już nie zobaczył Czarnych Rycerzy.
                     - Nie chcę umierać! - krzyczał. - Ojcze, wiem, że to ty! Wybacz mi!
                     - Nie mogę - powiedziała Rosalyn męskim głosem. - Dołączysz do mnie.
                     Wiercił się i rzucał puki miał jeszcze siły, ale niedługo z nich opadł. A po Feniksie została tylko kupka popiołu.
                     Lorene nie mogła uwierzyć własnym oczom. Udało się. W końcu Feniks został pokonany. Zerina szybko dostała tą wiadomość, więc przekazała ją wszystkim. Nie tylko czarownicom, ale i ludziom.
                     Świat obiegła wieść: Biała Czarownica pokonała Feniksa.

                     Rosalyn stała wyprostowana  i patrzyła w górę, prosto w niebo, które jako jedyne się nie zmieniło. Zawsze wydawało się pozostawać takie same. Przed sobą widziała dwadzieścia cztery twarze Nix i Stwórce. Wszyscy stawali się tacy odelegli. Wyciągnęła do nich dłoń i zapytała:
                     - Gdzie idziecie?
                     - Nie wiem. - Odparły. - Ale już nigdy więcej się nie zobaczymy.
                     - Dlaczego?
                     - Bo zabiłaś.
                     - Co?
                     - Nie boj się Rosalyn, tego co powiem. - Głos stwórcy wydawał się coraz słabszy. - Twoja moc Nix znika, bo zabiłaś żywą istotę. Uwolniona raz nie może odebrać nikomu życia. Teraz , gdy Feniks już nikomu nie zagraża, mogę spokojnie odejść. Moja cząstka w tobie zniknie, a my razem z nią. Nix już nie jest nikomu potrzebna.
                     Rosalyn miała wrażenie jakby ktoś właśnie wylał jej kubeł zimnej wody na głowę. Co właściwie się stało? Naprawdę pokonała Feniksa?  Już to wszystko miała za sobą? Przeżyła i inny też przeżyli?
                     Ross!
                     Pobiegła szybko do ukochanego. Uklęknęła nad nim i ujęła jego twarz w dłonie.
                     - Będzie w porządku - powtarzała. - Uratuję cię.
                     Wydawało jej się, że on jej nie poznawał. Patrzył na nią, jakby na całkowicie inną osobę. Czuła się słaba, czuła jak magia ją opuszcza. Zużyła całych sił, by zatrzymać go przy życiu. Blue posiadała wodę, która uratowała Yannefera. Wierzyła, że uratuje też Rossa. Jednak nie potrafiła w tej chwili użyć już magii.
                     - Rosalyn!
                    Odwróciła głowę by spojrzeć ostatni raz na Fendarę, której ciało znikało.
                     - To pożegnanie - powiedziała patrząc smutno.
                     - Kocham cię babciu.
                     - Ja ciebie też.
                     Zniknęła, tak po prostu. A po chwili za nią Lorene. Jednak nim to się stało, zdążyła powiedzieć.
                     - Jego życie nigdy nie było zagrożone. Kamień ochroni go przed nienaturalną śmiercią.
                     Lorene zmieniła się w piękny pył. Tyle po niej zostało. To samo stało się z innymi czarownicami. Wszyscy zniknęli.
                     Rosalyn gładziła Rossa po policzku.
                     - Wiedziałeś, że przeżyjesz?
                     - Tak. Jeśli ktoś chce mnie wcześniej zabić, to trzeba wyrwać mi serce - uśmiechnął się, ale po chwili skrzywił. - Lorene przeszyła tylko mój brzuch. Co nie oznacza, że mnie to nie osłabia.
                     Przytuliła go do siebie.
                     Od teraz będzie dobrze.
                     - Wiesz... W czarnych włosach też ci do twarzy.
                     - Co?
                     Była zdziwiona tym co powiedział Ross. A potem poczuła się bardzo słabo. Traciła kontakt z rzeczywistością. Słyszała wiele głosów. Dużo ludzi krzyczało. Biegli w ich stronę. A potem zobaczyła tylko ciemność.

                                                                   ~*~

                     Ból był okropny. Choć na pewno nie tak silny jak wcześniej, ale dalej miał wrażenie, że ręka Lorene jest w jego wnętrznościach. Chwilę później myśli okazały się zwykłymi koszmarami. Wybudził się dysząc ciężko i łapiąc za miejsce gdzie powinna być okropna, śmiertelna rana.
                     Rana była, ale nie śmiertelna. Goiło się powoli, bolało, ale żył. Zdał sobie sprawę, że leży w swojej sypialni. Asystowała przy nim Cedillia i pokojówka, której nie znał. Nieznajoma wybiegła prędko z pokoju.
                     Cedilia przyglądała się uważnie Rossowi, na co on zmarszczył brwi.
                     - No co?
                     - Byłeś nieprzytomny dwa tygodnie.  Blue podawała ci wodę, którą leczy twojego brata, ale za wiele nie pomagała. Nie wiedzieliśmy czy w ogóle się obudzisz. Mianowałeś Lemberta namiestnikiem, więc on rządził...
                     - I jak?
                     - Dobrze... Ale ty masz poważne kłopoty.
                     Ross podniósł się z łóżka. Cedilia kazała z powrotem mu się położyć, jednak usłyszała stanowczy sprzeciw.
                     - Gdzie Rosalyn? Czy wszystko z nią w porządku?
                     - Wszyscy twoi przyjaciele są teraz w pałacu. Czekali, aż się obudzisz.
                     - Chcę się z nimi zobaczyć - rzekł, po czym zaczął szukać ubrań, by przebrać się z piżamy.
                     Nie było sensu próbować stawiać mu oporu. To było jasne, że w tej chwili martwił się o wszystkich, a szczególnie o ukochaną Rosalyn. Służąca, która pomagała czuwać nad Rossem na pewno już zdążyła powiadomić wszystkich, że król się obudził.
                     Gdy tylko się ubrał zaprowadziła do sali, gdzie czekali na niego przyjaciele. Poruszanie sprawiało Rossowi ból, jednak nie zamierzał się do tego przyznać. Gdyby Cedilia o tym usłyszała, zmobilizowała innych ludzi i siłą umieściła go w łóżku.
                     Wszedł do salonu, w którym wszyscy już na niego czekali. Odetchnął z wielką ulgą widząc całą i zdrową Mel, Faldia, Tenebrisa a nawet Colina. Najpierw zdziwił go widok kocura, który ponownie był małym brzdącem. Potem sobie przypomniał, że podczas bitwy stracił kolejne życie. Na przeciwko przyjaciół Rossa siedział Yannefer z Blue. Syrenia Czarownica wstała szybko i podbiegła do króla obejmując go.
                     - Jesteś człowiekiem-bohaterem czarownic! - Zawołała wesoło puszczając go. I dodała klepiąc go delikatnie po policzku: - Pomogłeś nam zmienić świat.
                     - Ross, wszyscy się o ciebie martwiliśmy - powiedziała Mel uśmiechając się.
                     - Mel... Nie widziałem cie...
                     - Od dawna? - dokończyła za niego.
                     - Jak się tutaj dostaliście?
                     - Lembert ich teleportował. - Wyjaśnił Yannefer.
                     - A gdzie jest Rosalyn?
                     - Jestem tutaj.
                     Ross uniósł wzrok na swoją ukochaną. Wyłoniła się z cienia zasłony przy oknie, przy którym stała. Choć u wszystkich panował wielki optymizm, to ona jako jedyna wydawała się po prostu smutna.
                     Na początku nie był pewny czy to aby na pewno ona. Ostatni raz przed tym jak zemdlał z powodu utraty dużej ilości krwi, myślał, że Roslayn po prostu mu się przyśniła. Lecz to była najprawdziwsza prawda. Włosy Rosalyn stały się czarne jak smoła. Wyjątkiem był tylko jeden kosmyk z prawej strony, który pozostał biały.
                     - Jak to się stało? - zapytał miękkim głosem podchodząc do niej.
                     Momentalnie optymistyczny nastrój u wszystkich się ulotnił. Mel wyglądało na bardzo zmartwioną. Faldio spojrzał w inną stronę. Blue oparła się o Yannefera czując jakby przyczyniła się do tego wszystkiego. Colin wbił wzrok w ziemię, a Tenebris jako jedyny patrzył na Rosalyn współczując, że aż tak dużo musiała poświęcić.
                     - W momencie kiedy pokonałam Feniksa przestałam być Nix.
                     - To znaczy?
                     Ross delikatnie ujął jej twarz w swoje dłonie. Dotknął czarnych włosów, o których całe życie marzyła.
                     W kącikach błękitnych oczu Rosalyn, zaczęły zbierać się łzy. Jej warga drżała kiedy powiedziała:
                     - Nie jestem już czarownicą.
                     Przytulił ją do siebie i gładził po włosach. Rozpłakała się jak małe dziecko i nikt za to ją nie winił. Rosalyn właśnie straciła bezpowrotnie część siebie, która już nigdy nie wróci. Nigdy więcej nie będzie mogła używać magii.
                     Ross był zły, że na to pozwolił. Spojrzał z wrogim spojrzeniem na Blue. Niebieskowłosa była przygotowana na oskarżenia Rossa.
                     - Nie miałam pojęcia, że tak się stanie - zaczęła się tłumaczyć. - Nie wiem czy ktokolwiek wiedział.
                     - Bracie, mamy teraz nieco większy problem... - Yannefer starał się powiedzieć to jak najbardziej łagodnie. Choć jego intencje nie były złe to i tak Ross spojrzał na niego gniewnie.
                     - Yannefer ma racje. - Rosalyn otarła łzy dłońmi i odsunęła się od Rossa.
                     - Jaki problem? - zapytał Ross. Przypomniało mu się, że coś Cedillia wspomniała o kłopotach.
                     - Twoi poprzednicy wydawali jedną by ocalić wielu. Ty wydałeś wielu by ocalić jedną - Lembert jak zwykle pojawił się znikąd i skupił na sobie całą uwagę. - Władca North jest bardzo zły za to, że tyle ludzi zginęło, abyś mógł ocalić czarownicę.
                     Ross zmarszczył brwi.
                     - To na razie jest nasz problem, Królu. Nim ustąpisz swoje miejsce, musisz załagodzić sytuację. Nie możesz wszystkiego zwalić na brata. - Dodał uśmiechając się.
                     - Że co? - Yannefer podniósł się zdziwiony. - Chciałeś odejść? Zgłupiałeś!
                     - Właśnie! - krzyknął Faldio. - Dlaczego nie mówiłeś!
                     - Nie! - przerwał Yannefer. - Nie możesz mi teraz oddać tronu. Jak to będzie wyglądać? W końcu włada ktoś stabilny w naszej rodzinie, kto nie może w każdej chwili umrzeć.
                     - Puki jestem przy tobie to nie umrzesz. - Zapewniła Blue.
                     - Wiedziałaś? - szepnęła Mel do Rosalyn.
                     - Nie miałam pojęcia. Myślałam, że on zostanie w zamku już... na zawsze.

                                                                   ~*~

                     Decyzja została podjęta. Ross musiał zostać i naprawić swoje błędy, oraz trochę porządzić krajem, nim  przekaże pałeczkę swojemu bratu. Jego argumentem było to, że tak naprawdę nie szło mu to za dobrze i nawet tego nie lubił. Został królem tylko po to, aby mógł uratować Rosalyn i brata. To było samolubne z jego strony, a król nie powinien myśleć o sobie lecz o poddanych.
                     Na ile miał zostać? Nie wiedział. Jego przyjaciele nie mogli też zostać w pałacu. Nie wyglądało to dobrze, ale na szczęście Ross nie musiał ich wypraszać. Mieli własne sprawy do załatwienia.
                     Faldio zdecydował się wrócić do domu. Kiedy Lembert zabrał go od razu po wskrzeszeniu nie miał czasu się z nikim pożegnać. Z resztą wyjaśniał, że miał tam sprawę do zakończenia, jednak nie chciał nic zdradzić. Mel i Rosalyn domyśliły się, ze chodziło o Darię.
                     Z kolei Mel, Rosalyn, Tenebris i Colin zamierzali udać się w strony między East a South. Ross starał się przekonać Rosalyn by została w zamku, jednak ona zdecydowanie odmówiła.
                     - Nie chcę tutaj zostać. - Powiedziała zaciskając ręce na sukience. - To miejsce będzie mi codziennie przypominać, ze nie jestem czarownicą. Muszę nauczyć się z tym żyć.
                     - Nie wiem kiedy znowu się zobaczymy. Może rok... Może dwa lata.
                     - Będę na ciebie czekać.
                     Ross uśmiechnął się smutno. Na to Rosalyn ujęła w dłonie  twarz Rossa i pocałowała go. 
                     - Kiedy się ponownie spotkamy, zaczniemy nowe życie.


______________________________________________

Rozdział dedykuję czytelnikowi Marcinowi, który zażyczył go sobie na dzisiaj. :) 
Ogólnie to co ja tam będę mówić. Zostały dwa rozdziały do końca. Zbliża się pora pożegnań z naszymi bohaterami. Mam nadzieję, że jednak miło będzie ich wspominać. :D 

11 komentarzy:

  1. JEST PIERWSZY!!!! Dzięki za dedykacje. Rozdział zaskakujący. "Z ręki uformowała ostre narzędzie i przebiła go na wylot." zamurowało mnie aż zapomniałem że przez kamień on nie może umrzeć. Fajnie opisany sposób pokonania Feniksa. Rosalyn zwykłym człowiekiem ??? Tego się nie spodziewałem. Dlaczego znów rozdzielasz Rossa i Rosalyn?? A już myślałem że będzie " I żyli długo i szczęśliwie i mieli gromadkę dzieci" no ale cóż widocznie masz ku temu powody i jakiś tajny plan. Widzę że szykuje się też poważny konflikt albo wojna między państwami. Może być ciekawie. Jestem ciekaw czym zaskoczysz nas w kolejnym rozdziale. Życzę powodzenia, czasu i dużo dużo weny na kolejne 2 rozdziały + bonus chyba jakoś tak nie?? Ps. Jeszcze raz dzięki za dedytkę :) Pozdrawiam Marcin

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Yannefer ma racje. - Rosalyn otarła łzy dłońmi i odsunęła się Rossa
      ( zgubiłaś "od")

      Usuń
    2. Mój pierwotny komentarz był dłuższy ale dzięki kochanemu Google się usunął więc jest nieco krótszy bo nie pamiętam pierwowzoru :) :)

      Usuń
    3. Tak, zgubiłam "od" :)
      Właściwie to ten bonus jest tak jakby zawarty w tym ostatnim rozdziale :D
      Pozdrawiam. ^^

      Usuń
  2. Bożeee ... !! Czemu to tak szybko się kończy :( Myślałam już, że Ross umrze. Była tylko taka jedna myś .... NIEEEE xD Nie mogę sobie wyobrazić Rosalyn w czarnych włosach :P I dlaczego ? No dlaczego ? Dlaczego ? Dlaczego rozdzieliłaś Rossa i Rosalyn !? Ja tu żądam happy endu ! Super rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zapomniałam pod poprzednim rozdziałem wyrazić radości z powodu „powrotu” Fendary i Lorene. :D
    Właściwie... trochę współczuję Lembertowi. Nie mieć za kogo i po co walczyć... Musi być „pusty”. Przykre. :(
    Oho, Ross jednak nie taki niezniszczalny. Feniks jest silniejszy. Ale to dobrze, byłoby to głupie, gdyby było inaczej. A Tenebris taki odważny! Q.Q Znów zginął. Na szczęście się odrodzi. <3 A Lorene jest taka słodka, gdy się o niego troszczy!
    Fajnie, że wszyscy walczą razem, a nie zrzucają całą odpowiedzialność na Rosalyn. To by było zbyt łatwe, gdyby ta mogła wygrać z taką istotą w pojedynkę. A tak przynajmniej wszyscy się zjednoczyli, nawet dawni wrogowie. Miło popatrzeć (a w tym przypadku: poczytać). Co prawda to z powodu wojny na śmierć i życie, no ale. Jest, jak jest.
    Hm, zwykłym szarym ludziom trzeba było, jak widać, pomóc w otworzeniu oczu, ale grunt, że chyba zrozumieli, o co naprawdę chodzi.
    No i proszę, Faniks pokonany! Lorene przez chwilę znów wyszła na tę złą, to chyba jej hobby. xD Ogółem całkiem ładnie to wyszło, szczególnie że pokazały się poprzednie Nix i tak jakby wszystkie razem pokonały Feniksa.
    I wszystko się kończy. Rosalyn już nie potrzebuje supermocy, jej włosy stały się takie, jakie być powinny (no, poza tym pasemkiem na pamiątkę xD). Heh. Musi jej być z tym dziwnie, ale co tam. Grunt, że wszystko się udało. Za jakiś czas na pewno przywyknie do nowej sytuacji, najważniejsze przecież, że ma przy sobie przyjaciół. :) Znaczy: nie dosłownie przy sobie, bo troszku się rozdzielają, ale cóż, zazwyczaj tak to już jest, gdy kończy się jakaś przygoda. Czyż nie? ;)
    Pozdrawiam i gratuluję dobrnięcia tak daleko. :) A tak przy okazji: u mnie nowa notka, jak będzie Ci się chciało, to wpadnij. ;) Buziaki!

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzięki za info!

    Ehh... A więc to koniec... ;( Smutno mi, bo już tylko pożegnania i nic więcej... Feniks pokonany, Rosalyn normalna (akurat nie mogę tego przeboleć), Ross królem... Eh... Czekam na kolejny rozdział, choć na myśl o tym łezka się w oku kręci...

    Pozdro i weny!

    K.L.

    OdpowiedzUsuń
  5. Hahaha xd Ale chyba lubi czuć się potrzebny i nie narzeka na to "wykorzystywanie"?? xD
    No, ja mam paru, ale R. zdecydowanie jest najlepszy ^^
    A kto nie marnuje wakacji? :P
    Ha! Znam to uczucie! Przed 18nastkę tak mi się marzyła ta "dorosłość", a teraz zrobiłabym wszystko żeby znów być dzieckiem... Albo nastolatką.

    OdpowiedzUsuń
  6. Zwariowałam i oto wynik: http://hon-no-mushi-da.blogspot.com/
    Zapraszam. :D
    A tak swoją drogą - zdałam!!! <3

    OdpowiedzUsuń
  7. Mam następny rozdział napisany, ale pisałam go inną narracją i będę musiała cały rozdział jeszcze zmienić.
    Postaram się jakoś w następnym tygodniu. Chyba, że coś mnie natchnie jutro, ale w to szczerzę wątpię.
    Przepraszam, że tak się obijam, ale mam swoje powody.

    OdpowiedzUsuń