piątek, 18 września 2015

Rozdział XXV - Podaj mi swoją dłoń

                Stanął przed głównym wejściem do wioski. Łuk wyrzeźbiony w drewnie ozdabiały liczne kolorowe kwiaty. Słońce tego dnia grzało jak przystało na środek wiosny.  Faldio nie miał kontaktu ze swoimi przyjaciółmi przez dwa lata i niesamowicie ekscytował się na samą myśl, że znowu ich spotka. Znalezienie miejsca, gdzie mieszkają nie było trudne. Wioska znana była z tego, że w lesie obok niej mieszka Biała Czarownica.
                W końcu udało się zakończyć dawno otwarty rozdział w jego życiu. Właśnie po to wrócił do domu, by móc teraz ruszyć dalej i cieszyć się w końcu życiem. Pewnym siebie krokiem postawił nogę za łukiem wioski. Wziął głęboki wdech tutejszego, świeżego powietrza.
                Była to wioska nieco lepiej rozwinięta, choć znajdowała się w South. Połowa tutejszych ludzi zatrudniała się w handlu, a połowa w rolnictwie. Od kiedy Lembert rozwiązał Łowców Niewolników życie w South Land bardzo się polepszyło.
                Ale nie tylko to zmieniło się w ciągu dwóch lat. Od kiedy czarownice broniły ludzi przed Czarną Armią Feniksa przestano je prześladować. Oczywiście, istnieli ludzie, którzy dalej tępili wiedźmy, lecz zniknęły organizacje takie jak Łowcy Czarownic. Większość z nich dała sobie spokój,a niektórzy po prostu zmienili specjalizacje na Łowców Głów. Przestępcy istnieli dalej. Sądzeniem złych czarownic zajmowały się czarownice, a dokładnie Syrenia Czarownica znana już wszystkim z tego, że mieszkała w West Land, w pałacu z królem Menerosem Loralarandrel. 
                Faldio chciał najpierw zobaczyć się z Mel, jednak nie miał kompletnego pojęcia gdzie mógłby jej szukać. Po prostu poszedł przed siebie główną drogą w wiosce oglądając stragany i wystawy. Panowała tam naprawdę niesamowicie miła atmosfera. Twarze tubylców rozjaśniane były przez promienne uśmiechy. To wydawało się takie nienaturalne, a jednak!
                Uwagę młodego mężczyzny przykuła grupka dzieci biegnących na główny rynek, prosto pod posąg Rosalyn. Tak! Posąg Rosalyn! Szczęka opadła mu ze zdumienia. Ruszył instynktownie prosto za dziećmi i poznał powód ich wielkiego podekscytowania. Obok posągu Rosalyn stała prawdziwa Rosalyn.  Na twarzy rudego od razu pojawił się szeroki uśmiech. Zdziwiło go tylko to, że była w towarzystwie niegdyś łowców czarownic - Ariana i jego siostry Gertrudy. Rozmawiali o czymś, a potem łowcy odeszli. Dzieciaki patrzyły na czarnowłosą byłą czarownicę z jednym jasnym kosmykiem włosów jak na bohaterkę, którą właściwie była.
                - Cześć! - krzyknął głośno machając obiema rękami. Nie miał pojęcia jak miał się przywitać po dwóch latach rozłąki, a to wydawało się dobre.
                Rosalyn powoli  odwróciła się w stronę dochodzącego głosu.  Twarz rozjaśniła się, gdy tylko  spostrzegła starego przyjaciela. Zapomniała o dzieciach, które właśnie do niej podbiegły. Wyminęła je i uwiesiła się na jego szyi śmiejąc wesoło.
                - Nic się nie zmieniłeś przez te dwa lata! - zawołała, a potem stanęła na ziemi. - Co robiłeś przez ten czas?
                - To i tamto - puścił jej oko. - Długo by opowiadać. Co od ciebie chcieli łowcy?
                - Chcieli Colina - powiedziała krótko. Faldnio uniósł pytająco brew, dlatego dodała: - To skomplikowane, długo by opowiadać. Kiedy przyjechałeś?
                - Przed chwilą.
                - Czyli wszystko już u siebie poukładałeś?
                Skinął głową. Kiedy dwa lata temu opuścili pałac w West Land, Faldio poszedł w swoją stronę do North Land - wrócił do rodziny. Obiecał, że  niedługo odnajdzie przyjaciół. Ale to niedługo zamieniło się w dwa lata. Chciał wrócić wcześniej, ale był winny bratu trochę czasu. W końcu przeżyli jego śmierć. Nie miał serca opuszczać ich tak wcześnie. Sam miał tylko się pożegnać z kimś, kogo od tak dawna kochał. Tylko nie spodziewał się, że ta osoba będzie martwa.
                - Idę właśnie do Mel. Idziesz ze mną? - Rosalyn uśmiechnęła się.
                - Miałem to w planach - odparł. - A gdzie jest Ross?
                - Jeszcze nie wrócił.
                Rosalyn patrzyła przed siebie kiedy szła. Nie wyglądała na smutną czy zawiedzioną, choć na pewno jeśli dalej kochała Rossa, musiała cierpieć. Wyjaśniła szybko, że utrzymują kontakt pisząc listy. Lembert czasami je podrzuca, właściwie to tylko raz w miesiącu.
                Głupio było rudemu pytać jak sobie z tym radzi. Tylko stwarzała pozory, że wszystko jest w porządku. Znał ją trochę czasu, ale nie zawsze taka była. Teraz kryła swoje uczucia głęboko w sobie i nakładała maskę wesołości powtarzając, że jest dobrze. Wyglądała też na zmęczoną. Nie wiedział czy czekaniem na Rossa, czy czymś innym. Jej oczy zdradzały wielką tęsknotę, ale było w nich coś jeszcze, ale nie potrafił dostrzec co. Dziwna łagodna aura otaczała Rosalyn.
                Zatrzymali się przed dość starym, ale wyremontowanym budynkiem przypominającym klasztor. Faldio rozdziawił usta w zdziwieniu i wskazałem palcem.
                - Tu jest Mel? -  Nie wiedział czemu, ale miał złe przeczucia. Klasztor?
                - Tak. To sierociniec, a Mel opiekuję się tutejszymi dziećmi. - Rosalyn powiedziała to z ciepłym uśmiechem. - Faldio, prawie się spóźniłeś. Idź.
                Popchnęła go uderzając dłonią w plecy. Uśmiech nie schodził z twarzy czarnowłosej. Był przyjazny, jednak dostrzegł w nim nutkę bólu. Teraz był tego pewny, że też chciałaby zobaczyć bliską jej osobę, lecz dalej musiała cierpliwie na niego czekać.
                - A ty nie idziesz? - zapytał,  stojąc już przy dębowych drzwiach.
                Rosalyn pokręciła głową.
                - Macie sporo do nadrobienia. Przyjdź później z Mel do mnie.
                Wszedł do środka i pierwsze co zobaczył dość spory pokoik w ciepłych kolorach, w którym bawiły się wszystkie dzieci. Zachowywały się nadzwyczaj grzecznie. Nie kłóciły, nie biły, tylko tworzyły dość zgraną grupę. I wtedy zauważył powód, dlaczego tak się zachowywały. Nie chciały zawieść swojej opiekunki, którą obdarowywali wielką miłością. Młoda dziewczyna wyglądająca niczym zakonnica. Cóż za ironia losu. Gdy się poznali uratowali ją od przyjęcia święceń, a  po dwóch latach zdecydowała się sama je przyjąć. Wyglądała teraz całkiem inaczej. Była nieco wyższa, bardziej poważna, kobieca i pozbyła się swoich charakterystycznych warkoczy. Objęła krotko włosy i trzeba było przyznać, że było jej w tym do twarzy. Nie zauważyła, że miała gościa. Dopiero, gdy jedno z dzieci pokazało palcem na Faldio.
                 - Faldio? - zapytała sama siebie Mel. Nie mogła uwierzyć własnym oczom. Wcale nie wydawała się kipieć radością, kiedy zauważyła rudowłosego, ale smutkiem. - Co ty tutaj robisz?
                Wtedy zdał sobie sprawę, że stoi jak głupi kołek, który nie potrafi wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Patrzył na nią nie mogąc uwierzyć, że się spóźnił. Był zbyt pewny siebie. Myślał, że będzie na niego czekać.
                - Mel, możesz już odpocząć. Seri przyjdzie cię zastąpić! - zawołał gruby, męski głos.
                To był Bruno. Po wojnie z Feniksem osiedlił się tutaj przypadkiem tak samo jak Rosalyn i Mel. Zaproponował jej prace w sierocińcu, który właśnie zakładał. Dostał na to pozwolenie, gdyż stracił swoją robotę, którą przejęły teraz czarownice. Wcześniej wykonywał egzekucje na wiedźmach. Praca z dziećmi to była naprawdę miła odmiana. Mógł naprawić swoje krzywdy, dając tym maluchom drugą szansę na w miarę normalne życie. Mel bardzo łatwo się zgodziła. Wiedział, że już wcześniej była przygotowywana do przyjęcia święceń, by zostać zakonnicą. Wtedy był też dobry czas, ponieważ została po raz kolejny zraniona przez rudego. Miała szansę raz na zawsze pogodzić się z tym, że wybrał swój stary dom. Ale ona nie wiedziała, że on wcale go nie wybrał. By móc tu teraz przed nią stać, musiał pozbyć się Darii ze swojego serca. 
                Mel odwróciła się na pięcie i zwróciła do Bruna:
                - Rosalyn już przyszła?
                - Już wróciła do domu.  - Bruno spojrzał na rudego i dodał z uśmiechem: - Już wiem dlaczego.
                Mel przewróciła oczami, a potem ich spojrzenia się spotkały. Faldio dalej stał jak  pieniek. Potrafił się tylko patrzeć. Dziewczyna wiedziała, że nie ominie jej rozmowa z nim.
                - Chodź za mną - powiedziała cicho i wyszli z klasztoru. Starsze dzieci za nimi wydały dziwne wysokie tony i pogwizdywały.
                Faldio zaśmiał się wesoło. To była jego pierwsza normalna reakcja, od kiedy zobaczył Mel-zakonnice.
                - Urocze dzieciaki.
                - Wiem. Uwielbiam je. - Oparła z uśmiechem.
                - Więc to już na serio? - wskazał na jej strój.
                Mel złapała skrawek czarnej sukienki i wbiła wzrok w ziemię, tak jakby bała się spojrzeć na przyjaciela.
                - Myślę, że tak. Niedługo przyjmę święcenia.
                - Czemu? - zapytał szorstko.
                Nie chciał być niemiły, ale nie podobało mu się to. Wszystko się zmieniło, a on nie chciał patrzeć  na zmiany. Myślał, że kiedy wróci, będzie jak dawniej. Jakże się mylił.
                - Ponieważ wybrałeś znowu ją - głos Mel załamywał się. Oderwała oczy od ziemi by móc spojrzeć na dawnego ukochanego. Ciemne, zaszklone tęczówki wpatrywały się w Faldio z bólem. - Mam dość cierpienia przez ciebie! Zawsze pojawiasz się, a potem odchodzisz do Darii. Ta praca pomaga zapomnieć mi o tobie, o bólu jaki cały czas mi przysparzasz.
                Czuł się okropnie. Lecz na pewno nie tak okropnie jak ona. Nigdy nie pomyślał, że aż tak ją zranił. Nie mógł znieść widoku płaczącej Mel. Nie potrafił też nijak wyjaśnić swojego zachowania. Nie potrafił dobrać odpowiednich słów. Jedynym rozwiązaniem było to, by zajrzała w jego uczucia. Wiedział, że Lembert przez kamień nie mógł teleportować Rossa, a rudego tak. Mel nie mogła zajrzeć we wnętrze Rossa. Miał nadzieję, że on nie podlega tej samej zasadzie co jego jasnowłosy przyjaciel.
                - Podaj mi swoją dłoń - powiedział spokojnym głosem.
                Mel złapała mocno za bransoletę, która hamowała jej moce. Pokręciła głową zaciskając usta w wąską linię.
                - Nie chcę.
                Faldio uważał, że stracił w swoim życiu wiele okazji przez swoje głupie zachowanie, przez tchórzostwo. Ale postanowił sobie, że już nigdy więcej nic nie straci. Naprawi swoje głupie błędy. Nie po to oddał życie za tą dziewczynę, by teraz żyła nieszczęśliwie z jego powodu.
                Złapał ją za rękę mimo jej dzielnych sprzeciwów i zdjął bransoletkę. Pozwolił zajrzeć Mel do swojej pamięci i uczuć.
                Wiedział, że widziała jego myśli. Myśli sprzed dwóch ostatnich lat. Tuż przed tym jak zginął z rąk Lemberta. Bez wahania zasłonił dziewczynę swoim ciałem, bo wiedział, że ona musi żyć. Jeszcze tego nie rozumiał, ale jej dobroć, troskliwość sprawiała, że zaczynał coś do niej czuć. Jednak był pewny, że to zwykła braterska miłość. W Mel miała tyle lat co jego młodsza siostra Paili. Myślał wtedy, że jeśli ona będzie żyła, to będzie w porządku. Niczego nie żałował. Zabolało najbardziej, kiedy tuż przed jego śmiercią powiedziała, że go kocha. Nie wiedział, czy mógłbym jej odpowiedzieć tym samym. Wtedy po prostu umarł. Te doświadczenie było dziwne. Nie pamiętał nic z czasów, gdy był martwy. Nie wiedział co się z nim działo. Nawet Mel nie mogła tego odczytać z jego wspomnień. Wiedział tylko tyle, że ona chciała go tam znaleźć, lecz on nie chciał jej spotkać. Wiedział, że jeżeli go zobaczy, to nigdy nie wróci do swojego świata. A była potrzebna światu. Musiała pomóc go ratować. Choć to bolało Mel, choć chciał sam ją zobaczyć, musiał odrzucić dziewczynę dla jej własnego dobra.
                Później obudził się w swojej własnej trumnie. Lembert zabrał rudego szybko do pałacu. Jego rodzeństwo wiedziało tylko tyle, że żyje. Zdał sobie sprawę jak wiele rzeczy w tym czasie się zmieniło. Zawsze zgrana paczka rozdzieliła się. Każdy był gdzieś indziej. Czuł się wyobcowany. Trudno było mi się przyzwyczaić do nowego życia w swoim starym, lecz nowym ciele. Ciele, które jak się okazało nie może umrzeć. Trochę spędzał czasu z Rossem. Chciał mu się zwierzyć, ale do końca nie potrafił. On miał inne sprawy na głowie, a Faldio... Faldio w głowie miał Mel. Myślał o tym, jak ją potraktował. I zastanawiał się czy kiedykolwiek mu wybaczy, ale nigdy nie mówił o tym na głos.
                Wiedział, że musi coś zrobić. Cokolwiek. I najlepszą okazją było ochrona tej dziewczyny. Postanowił wyruszyć  w dzień, kiedy Feniks zaatakował. Czuł, że może go potrzebować. I nie mylił się. Uratował życie Mel, choć prawie wystraszył ją jednocześnie na śmierć. Jednak po wielkiej bitwie nie rozmawiali.
                Rosalyn była w rozsypce. Mel była cały czas przy niej. A Faldio do nikogo się nie zbliżał. Obserwował z daleka cierpienie przyjaciół. Nie było sposobu by im pomóc.
                Kiedy Ross się obudził, odeszli z pałacu. Wtedy pierwszy raz rozmawiał z Mel. Z uśmiechem i nadzieją zapytała, czy pójdzie z nimi, a on odpowiedział, że nie. Zgasił  nadzieję w brutalny sposób i bez wyjaśnień. Zrobił głupstwo. Palnął tylko, ze niedługo znowu się spotkają.
                Nie mógł z nią iść, kiedy w jego sercu była jeszcze Daria. Chciał ją spotkać i podziękować jej jeszcze ostatni raz, za to, że  przeżył swoją pierwszą miłość. Ale znalazł już  ostatnią. Aby móc być fair względem Mel, musiał zakończyć sprawę Darii raz na zawsze.
                Był zdziwiony, kiedy dowiedział się, że nie żyje. Właśnie tego nie rozumiał. Dlaczego był zdziwiony, a nie smutny?  Umarła w niewyjaśnionych okolicznościach. W wiosce krążyły plotki, że zabił ją jej mąż, albo z przepracowania. Dowiedział się, że ten okropny człowiek, ze swojej ukochanej zrobił dziwkę.
                Poszedł na jej grób. Spędził tam parę godzin układając sobie wszystko w głowie. I kiedy spojrzał na datę jej śmierci zrozumiał, że moje życie to jej życie. Umarła tego samego dnia, co on powstał z martwych. Opanował go wtedy gniew. Chciał, aby Lembert stanął na przeciwko niego, by mógł go sprać. Ale potem przyszła kolejna myśl. On nie mógł jej do tego zmusić. Daria musiała z własnej woli użyć kamienia. Podarowała mu swoje życie, ponieważ miała już dość wszystkiego. Chociaż na pewno z całego serca kochała kiedyś swojego męża, był pewny, że w pewien sposób go też kochała.
                I wtedy cieszył się, że mógł jej powiedzieć, że też ją kiedyś kochał. Kiedyś to naprawdę wspaniałe słowo.
                A potem zachorowała Paili. Ronan był naprawdę w kiepskim stanie. Nie potrafił wyleczyć  młodszej siostry, więc Faldio nie mógł go samego zostawić. Musiał przy nim być. Ledwo co przeżył śmierć brata, był pewny, że nie poradzi sobie z odejściem Paili. Była dla niego wszystkim. Kochana, urocza, pracowita. Nigdy nie narzekała, zawsze chodziła uśmiechnięta. Dlatego został jeszcze trochę. Chorowała prawie przez rok. Pół roku dochodziła do siebie. Była wychudzona i potrzebowała pomocy w wielu czynnościach. Trwał przy swoim rodzeństwu, które trwało wcześniej przy nim. I tak spędził prawie dwa lata w swoim rodzinnym domu. Potem wyjechał.
                Obiecał im, że koniec z walkami. Koniec z tym wszystkim. Pora dorosnąć i stworzyć coś prawdziwego  z kimś prawdziwym.
                Delikatnie przesunął dłoń Mel do swojej klatki piersiowej. Tym gestem chciał, by poznała  prawdziwe uczucia. To, że kochał Darię i to, że już jej nie kocha, choć dalej ma miejsce w jego sercu, jako miłe wspomnienie. Chciał, aby Mel dostrzegła czyste i bezinteresowne uczucia jakimi ją darzył. By w końcu zrozumiała, że może dać jej szczęście, jeśli będzie tego chciała. Jeśli wybaczy jego wcześniejsze zachowanie.
                Mel oderwała dłoń od  klatki piersiowej Faldia i przycisnęła ją do swojej. Cofnęła się i zapłakana powiedziała:
                - Ja... ja nie wiem!
                Odwróciła się na pięcie i pobiegła do klasztoru.
                Wziął głęboki wdech i uśmiechnął się delikatnie. Wiedział, że musi podjąć decyzję. Postanowił poczekać.
                                                                       
                                                                         ~*~

                Przed Blue  pojawiła się kolejna czarownica, która zdecydowała się złamać prawo i wkurzyć ludzi kradnąc im dzieci. Pyszniła się przed Syrenią Czarownicą i wyglądała, że wcale nie żałowała swoich czynów. Niebieskowłosa rozmasowała sobie skronie. To zaczynało być naprawdę upierdliwe. Powinna przekazać tą pałeczkę Zerinie. Miała dość karania wiedźm. Za każdym razem Lembert musiał ją teleportować na Stregę, bo Vivienne tak sobie zażyczyła.
                - Za zamordowanie dziesięciu dzieci i zrobienie eliksiru młodości z ich krwi zostajesz skazana na śmierć...
                Winna czarownica zaśmiała się.
                - Śmierć mnie nie zatrzyma!
                - Jasna cholera - mruknęła do siebie - co za porąbana psychopatka. W porządku. - Klasnęła w dłonie. - Zostajesz skazana na śmierć, jednak nim to nastąpi ma zostać obtarta ze skóry, i proszę jej wsadzić kreta w dupę. Niech porozrywa jej wnętrzności, ale bez przesady. Ma jeszcze czuć ból, kiedy ogień zacznie ją spopielać. - Powiedziała chłodnym i bezwzględnym głosem do czarodziejów, którzy mieli być katami skazanej wiedźmy.
                - Że co?!
               Blue ucieszyła się kiedy uśmieszek z twarzy tej popranej wiedźmy znikł. Była tak dumna z siebie, że miała ochotę zaśmiać się głośno, ale musiała zachować powagę. Właściwie to wszyscy byli zdziwieni wydanym wyrokiem przeze nią.
                Nie mogła nic na to poradzić, ale nienawidziła osób jej typu. Gdyby chociaż okazała trochę skruchy, to nie musiałaby tyle cierpieć.
                - Mam tylko jedno "ale" - wtrącił się Lembert. Miał  zaraz zabrać Blue z powrotem do pałacu.
                - Jakie ale? - zapytała obrzucając go gniewnym wzrokiem.
                Nigdy się jej nie zląkł. To w nim lubiła i jednocześnie też nie lubiła. Niestety, ale musieli nauczyć się żyć razem. On był namiestnikiem króla, a ona tam po prostu mieszkała, bo zaprzyjaźniła się z królem i księciem, oraz lubiła tam po prostu być.
                 - Ten kret... - mówił Lembert z poważną miną. - Kiedy będzie w jej jelitach to zginie razem z nią. Szkoda mi tego zwierzątka. Ten kret nie zrobił nic złego!
                Blue zdjęła cylinder z głowy Lemberta i przywaliła mu nim.
                - Wracajmy.
                - Ale kret!
                Lembert złapał Syrenią Czarownicę za ramię i po chwili byli już w pałacu. Dokładnie przed pokojem Rossa. Czarnowłosy otworzył drzwi do komnaty króla, jakby gdyby nigdy nic. Było jeszcze wcześnie, więc spał.
                - Nie uwierzysz! - zaczął krzyczeć na cały głos. - Blue skazała na śmierć niewinnego kreta!
                - Zamknij się i daj mi spać! - warknął Ross chowając głowę pod poduszkę.
                - Jak możesz być taki bezlitosny. Właśnie kiedy odebrałem dla ciebie list od Rosalyn. Ale skoro tak mnie traktujesz... - mówił przeciągając sylaby - to ci go nie oddam.
                Blue zaśmiała się wesoło, kiedy Ross na te słowa zerwał się z łóżka. Zaczęli ganiać się po pokoju jak dwaj dobrzy przyjaciele. Właściwie nikt nie wiedział czym dla siebie byli, ale widocznie przez ten czas Ross naprawdę polubił Lemberta. Może nie miał innego wyboru? A może Lembert sam się trochę zmienił.
                - Dziś twój ostatni dzień - zaczęła mówić czarownica, kiedy Ross dopadł list. - Przekażesz swoją koronę bratu i będziesz mógł w końcu ją zobaczyć. - Uśmiechnęła się.
                - Tak. Nie mogę się doczekać. - Odwrócił się do nich plecami i zaczął czytać.
                - Czemu tak się do siebie cieszysz? To dziwne - podsumował Lembert.
                - Napisałem jej ostatnio, że niedługo będzie koronacja Yannefera. - Pokazał palcem na fragment listu od Rosalyn - i odpisała, że już nie może się doczekać, ponieważ ma dla mnie niesamowitą niespodziankę.
                Lembert zachichotał. Na pewno wiedział co to jest. Za każdym razem jak podrzucał listy do Rosalyn to siedział u mniej sporo czasu i wracał z dziwnym poczuciem humoru.
                - Ty wiesz co to? - zapytałam marszcząc brwi.
                - Wiem kto to - szepnął . - Ale wam nie powiem! - podniósł głos. - Bo ty zaraz stąd uciekniesz! A musisz wytrzymać do wieczoru. Do koronacji.
                Ross chciał wcześniej przekazać koronę bratu, jednak musiał odpowiedzieć za czyny, które popełnił podczas walki z Feniksem. Tego nie mógł zrobić za niego jego brat. Starał przekonać się władców, że poświęcenie swoich wojsk było warte. Było to trudne, monotonne i długie. Zamieniało się w wielkie kłótnie, ale udało mu się. Podobał. I dziś Yannefer zostanie królem.
                Przypadkiem Blue i Lembert spotkali go idąc korytarzem. Syrenia Czarownica myślała, że dzisiejszy dzień sprawi, iż będzie szczęśliwy, jednak nie miał wcale dobrego humoru.
                - Coś się stało? - zapytała troskliwie.
                - Rozmawiałem z moją matką.
                To wszystko wyjaśniało. Tak naprawdę ta kobieta potrafiła popsuć cały dzień, albo i życie - jak życie Rossa. Chciała go w jakiś sposób pocieszyć, ale nie wiedziała co może zrobić. Pogłaskała księcia po policzku, a potem uszczypnęła mocno śmiejąc się.
                - Będzie dobrze, chłoptasiu.
                Yannefer spalił się cały rumieńcem. Blue nie potrafiła pojąć tego, że można być tak uroczym. Kiedy na niego patrzyła, była pewna, że on jest powodem, dla którego tutaj ciągle jest. I tu nie chodziło o umowę jej i Rossa, że miała utrzymywać jego zdrowie przez pięćdziesiąt lat. Postanowiła robić to dłużej. Tak długo jak tylko będzię mogła, by móc spędzić z nim jak najwięcej czasu.
                - Blue skazała dzisiaj na śmierć niewinnego kreta! - zaczął znowu Lembert.
                - Kreta? - zdziwił się Yannefer.
                - To... długa historia. - Powiedziała wymijająco.
                Lembert złapał Yannefera i poszli omówić coś z Rossem dotyczącego dzisiejszej koronacji. Blue nie miała co ze sobą począć, więc poszła do pokoju Yannefera. Właściwie to często w nim siedziała. Nie miała tutaj własnej komnaty, a on posiadał wielkie zapasy książek. Coś w tym jest, że czarownice uwielbiają czytać. Sięgnęła po jakąś przygodową książkę i wciągnęła się do jej świata.
                Usłyszała pukanie do drzwi.
                - Yannefer? - usłyszała kobiecy głos. Głos jego matki.
                Zamknęła książkę i odłożyłam ją na półkę.
                - Nie, Blue.
                Kobieta się nie szczypała. Weszła jakby do swojego pokoju. A tylko Blue tak robi i Lembert. Matka króla nie wyglądała na przyjaźnie nastawioną, raczej jakby miała zamiar walczyć.
                - Dobrze, że cię spotkałam. - Blue uniosła jedną brew do góry. Była ciekawa co dalej powie była królowa. - Chcę, abyś stąd zniknęła raz na zawsze. Mój syn przez ciebie nie chce brać ślubu, a to zaszkodzi jego reputacji. Król powinien mieć żonę. Żonę z blond włosami, a nie takimi... cudacznymi. Zrób to dla niego. Jeśli go lubisz, to zrozumiesz i odejdziesz.
                Nie pozwoliła wypowiedzieć się czarownicy. Od razu po tym monologu wyszła. Ta kobieta nawet nie wiedziała, że dzięki Blue Yannefer wyzdrowiał. Ah! Jak ona  nienawidziła tej kobiety. Stwierdziła w myślach, że ciężko będzie żyć z tą jędzą. Żyć - bo wcale nie ma w planach żadnej wyprowadzki.  Ale właściwie między nimi nic konkretnego nie zaszło. Wszystko wychodziło inicjatywy Blue i za każdym razem starała obracać każdy gest w żart.
                Czarownica usiadła na łóżku Yannefera i zaczęła porządnie się zastanawiać. Czy on naprawdę ją lubił? Może powinna dać mu szansę na normalną wybrankę? Przez nią nie może nikogo mieć, bo wciąż jest przy nim. To takie samolubne z jej strony. Ale Blue przyznawała się do tego, że była samolubna.
                Yannefer wbiegł do swojej komnaty zadyszany. Blue zdziwił widok księcia.
                - Co ci nagadała moja głupia matka? Odetta mówiła, że widziała, że cię odwiedziła.
                - Że mam odejść. - Odparła beznamiętnym głosem.
                - Aaa... Tylko to. - Odetchnął z ulgą.
                - Co? Jak to tylko to? - oburzyła się.
                - Przecież wiem, że ty i tak nigdy nie odejdziesz.  - Dodał z pewnym siebie uśmiechem.
                - Ah tak? A może właśnie odejdę? Odejdę i koniec.
                Yannefer podszedł do czarownicy i usiadł obok.
                - Ale ja nie chcę byś odeszła. Nie ważne jakie moja matka będzie snuć plany. Ona nie ma już żadnej władzy. Mogę sobie wybrać na żonę kogo będę tylko chciał.
                - To szczęściarz z ciebie.
                - Wiem. - Uśmiechnął się jak niewinne dziecko.
                Blue odwróciła głowę w drugą stronę, gdy poczuła jak na jej policzki zakradają się rumieńce.
                - Tylko nie wiem, czy moja wybranka mnie zechce. Jest ode mnie starsza o jakieś czterysta parę lat i chyba traktuje mnie jak dzieciaka.
                Mimowolnie Blue uśmiechnęła sę. Nie potrafiła tego opanować. Jak miała się nie uśmiechać kiedy on mówi mi takie urocze rzeczy? Odwróciła się znowu do niego i spojrzała w piękne, błękitne oczy, które były pełne życia.
                - Chyba po prostu lubi cię drażnić. Tak myślę. - Odparła.
                - A ja lubię ją.
                Syrenia Czarownica zaśmiała się głupkowato, przez co go tylko speszyła. Wyglądał na trochę wkurzonego. Jego urok pomnażał się niesamowicie. Ujęła jego twarz w obie dłonie.
                - Też cię lubię.
                I pocałowała.
                - Więc, czym zawinił ten kret?
               - Yannefer!

                                                                         ~*~

                Co to miało znaczyć? Mel była wściekła. Właśnie teraz, gdy prawie udało jej się z niego wyleczyć. On musiał tutaj przyjść, pokazać co czuje, przez co znowu miała mętlik w głowie.
                Usiadła w kącie, w gabinecie. O tej porze zawsze był pusty, a nie chciała by znalazł ją Bruno lub którekolwiek dziecko. Nie chciała być przyłapana na tym, że płacze.
                Naprawdę nie wiedziała dokładnie dlaczego płakała. Czuła się okropnie. Z jednej strony miała wrażenie, że coś ściska serce, a z drugiej była niesamowicie szczęśliwa. Wiedziała co czuje do niej Faldio, ale też wiedziała co czuł do Darii. Nie chce z nią wiecznie rywalizować. Nie miała szans.
                Zrobiło się późno. Słońce powoli zachodziło za horyzont, a samopoczucie Mel nieco się polepszyło. Wyszła z gabinetu i od razu wpadła na Bruno.
                - Płakałaś? - zapytał zdziwiony.
                Nie było sensu kłamać. Musiała mieć opuchnięte oczy.
                - To nic takiego - wysiliła się na uśmiech.
                - Oh, rozumiem. A tak w ogóle, muszę ci coś powiedzieć. Nie dam ci święceń.
                - Co? Jak to? Nie możesz!
                Była oburzona. Jak to miał  ich nie dać? W końcu nie bez powodu mu pomagała przez ten cały czas.
                - Możesz zajmować się dalej dziećmi, ale nigdy nie zostaniesz zakonnicą. Ty go dalej kochasz.
                Bruno położył dłoń  ramieniu Mel i uśmiechnął się ciepło.
                - Nie stój tu jak głupia. Idź. On dalej na ciebie czeka.
                Spojrzała w twarz Bruno bojąc się, że znowu zostanie zraniona. Nie chciała, aby uczucie do Darii kiedykolwiek do niego powróciło. Nie chciała by znowu ją pokochał.
                I potem przypomniała sobie o wszystkich uczuciach i wspomnieniach jakie pokazał jej dzisiaj Faldio. Dlaczego tak bardzo w siebie nie wierzy? Aż tak mocno się boi? Nie powinna. Wiedziała kim jest i wiedziała co czuje. I wiedziała, co zrobi.
                Odwróciła się do Bruno plecami i zamierzała już pójść, kiedy powiedział:
                - Nigdy nie zamierzałem dać ci święceń. Przepraszam Mel, że cię okłamywałem. Ale wiedziałem że ten dzień kiedyś nadejdzie.
                Odwróciła się na chwilę uśmiechając się wesoło.
                - Dziękuję.
                Pobiegła szybko na dwór. Bruno miał rację. Faldio dalej czekał. Wyglądał na trochę znudzonego. Siedział na obciętym pieńku i rysował w ziemi patykiem. Mel stanęła na przeciw niego, jednak dalej dzieliły ich metry.
                - Faldio! - zawołała głośno.
                Widząc Mel jego twarz rozjaśniła się. Wstał na równe nogi i rozłożył ręce.
                - Chodź! - Powiedział.
                Pobiegłam i rzuciłam się w jego ramiona. Był od niej o prawie trzy głowy wyższy, dlatego ją podniósł, aby mogła oprzeć na jego ramieniu głowę. Zapomniała założyć bransolety, przez co przeszła przez nią kolejna fala przyjemnych i miłych uczuć Faldia. Czuła jego radość, szczęście i tą szczerą miłość, którą darzył tylko ją.
                Kiedy postawił Mel na ziemię poszli w stronę miasteczka. Dziewczyna zaproponowała mu, by zostawił swoje rzeczy u niej w mieszkaniu. Nie było wielkie, ale we dwoje na pewno się pomieszczą.
                - Rosalyn nas zaprosiła do siebie.
                - Mówiła ci coś? - dopytała.
                - Co miała mówić? - zdziwił się.
                - Oh, w takim razie będziesz miał niespodziankę - puściła mu oczko.
                Dom Rosalyn znajdował się w lesie. Był bardzo charakterystyczny, gdyż stał na kurzej łapce. Typowy domek Baby Jagi. Rosalyn mówiła, że wzorowała go na tym, w którym mieszkała kiedyś z Fendarą. Jednak był nieco większy. Miał kuchnię połączoną z salonem, dwa pokoje i łazienkę. A polana, na której mieszkała osadzona była różami, którymi się zajmowała. Jako, że przestała być czarownicą musiała znaleźć sobie hobby.
                Kiedy stanęli pod kurzą łapką i mieli wdrapać się po drabinie na ganek, z mieszkania jak oparzony wyskoczył Tenebris.
                - Nigdy więcej! - krzyczał. - Nigdy więcej mnie z nim nie zostawiaj.
                Po chwili wybiegła za nim Rosalyn.
                - Daj spokój, Tenebrisie! To tylko dziecko! - wołała za nim oburzona.
                Mel zaśmiała się wesoło i spojrzałam na Faldia, który chyba powoli zrozumiał co się dzieje. Kiedy z mieszkania słychać było delikatny, piskliwy płacz, powiedział:
                - O cholerka...

_____________________________________________

Miałam nie dodawać rozdziału, ale coś mnie tchnęło i głupio mi było, że zaniedbałam swoje blogi, ale mam ku temu powód. Moja bardzo dobra koleżanka jest aktualnie w śpiączce i ciężko mi się myśli o czymkolwiek innym, dlatego też na pewno jest w tym rozdziale dużo błędów. Jeśli czasowniki będą w pierwszej osobie liczby pojedynczej, to dlatego, że rozdział był na początku prowadzony inną narracją. Zmieniałam narrację i próbowałam wyłapać tyle błędów ile dałam radę.
Rozdział 26 nie jest nawet zaczęty, więc najszybciej pojawi się za jakiś miesiąc. Chyba, że dostanę kopa z superweną, ale szczerze w to wątpię. 
Pozdrawiam wszystkich czytelników! 

14 komentarzy:

  1. Właśnie miałam Cię ochrzanić za błędy, i brak powiadomienia, ale Twoje wyjaśnienia są... Ok, życzę zdrowia Twojej koleżance.

    Co do rozdziału to.... KOCHAM BLUE I YANNEFERA! Po prostu ich kocham! Tak długo czekałam na jakąś akcję między nimi! To było boskie! <3
    A tak w ogóle-nareszcie Mel i Faldio są razem.
    Hm...Rosalyn nic nie powiedziała Rossowi???????? No proszę! Rację miał Lembert, że Ross by pobiegł do Rosalyn xD Chcę widzieć minę Rossa!
    Heh, reakcja Faldio też była świetna xD
    Aaaa... No i Blue w roli sędziego! I ten epicki kret! xD No umarłam po prostu! Zaraz jeszcze zrobię sobie powtórkę z tych fragmentów x)
    Poza tym Lembert zrobił się jakiś... fajny o.O

    Ok, weny!
    Pozdro,
    K.L.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skoro chciałaś mnie ochrzanić za błędy, co się rzadko zdarza myślę że musi być ich naprawdę sporo.
      Mam wrażenie, ze ogłupiałam przez wakacje, bo coraz więcej ich robię.

      Blue i Yannefera dodałam między innymi dla ciebie, wiem że ich uwielbiasz i chciałam zakończyć ich wątek jakoś dobrze.
      Lembert się wyrobił przy Rossie. :) Ogólnie moja ulubiona postać tego opowiadania. Taki śmieszny. Rzadko mi śmieszki wychodzą.

      Dziękuję bardzo za komentarz :*

      Usuń
  2. Czy Rosalyn i Ross mają dziecko ??!! Powiedz że tak ! No proszęęęęę ! Niech będą mieć takiego małego bobaska :3 No i wreszcie jest tak jak powinno :
    Blue + Yannefer = <3
    Mel + Faldio = <3
    Rosalyn + Ross = <3 (I ma być bobas !!!)
    Już nie mogę się doczekać reakcji Rossa na tę wspaniałą wiadomoś :P
    A co się stało z Colinem ? ) O.o Oprócz fragmentu z (byłymi)łowcami czarownic nic o nim nie było. Polubiłam go i nie pogardziłabym gdybyś napisała co się z nim działo.
    Nie mogę się już doczekać następnego rozdziału ! Czemu miesiąc trwa tak długo :'( Mam nadzieję że wcześniej dostaniesz tej swojej superweny :P

    *.*.*.*.*.*.*.*.*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak dalej będę miała takie mile komentarze, bo myślę, że tak. :) Nagle wróciła mi chęć i już trochę naskrobałam :D Właściwie to jedną stronę :D
      A co z Colinem, kolejny rozdział będzie poświęcony Rosalyn i jemu. Tutaj nie chciałam go już wciskać. I Tenebris dostanie swoje 5 minut :)

      Usuń
  3. Jeju mam nadzieję że dostanniesz ta superwene bo ja chce dalej! <3 tyle miłości jest w tym rozdziale ze poprawiło mi to humor xD jeszcze to zakończenie... jjestem tak strasznie ciekawa co będzie dalej
    życzę weny i zdrowia dla koleżanki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się. Mi poprawił humor twój komentarz. :D
      Bardzo dziękuję. :)

      Usuń
  4. Ojejku, bardzo mi przykro z powodu Twojej koleżanki. :( Zdrówka jej życzę!

    Mel i Faldio, nareszcie! *o* Moje kochane słodziaki! ^.^ No i Blue i Yannefer, ich też uwielbiam. <3
    I co ja "widzę"? Dzidzia na koniec? Jej! <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdział super tyle się dzieje.
    Będzie dziecko?? Super
    Nie mogę się doczekać NEXTA
    Przepraszam że kom taki krótki ale nie mam ostatnio czasu na nic. Bardzo współczuję z powodu Twojej koleżanki. Życze jej dużo, dużo zdrowia.
    Pozdrawiam i życzę dużo weny. Marcin

    OdpowiedzUsuń
  6. Postaram się dodać na początku listopada jak zaliczę anatomię. Niestety mam bardzo dużo nauki :/

    OdpowiedzUsuń
  7. Kiedy następny rozdział ????

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Postaram się dodać dzisiaj lub jutro.
      Muszę dokończyć rozdział. Nie zostało dużo, ale chce wyłapać jak najwiecej błędów. :)

      Usuń