środa, 27 maja 2015

Rozdział XVIII - Czy ty byłeś we mnie zakochany?

                       Arian, jego siostra Gerturda oraz jej kochanek Hank od wielu lat pracują razem i niszczą złe czarownice. Ich poczynania są znane wśród ludzi specjalizujących się w polowaniu na wiedźmy. Ten zawód był niebezpieczny lecz bardzo dochodowy.
                       Wiosną do ich rąk trafiły nowe listy gończe. Arian uważnie obserwował podobizny przedstawione na plakacie, a szczególnie tą, na której był malunek białowłosej czarownicy. Pamiętał tą dziewczynę i jej przyjaciół. Jesienią ubiegłego roku w pewnym sensie pracowali nad pewną sprawą. Potem zniknęli bez śladu, dzięki czemu jego drużyna dostała cały łup w swoje ręce. Był naprawdę w wielkim szoku kiedy zdał sobie sprawę, że jest ona wiedźmą. Jakim cudem jej nie poznał? Patrząc na cenę za jej głowę musiała naprawdę nieźle narozrabiać. Z taką samą sumą list gończy miała czarownica z niebieskimi włosami.
                       - Spójrz - powiedział do swojej siostry pokazując jej list gończy. - Spotkaliśmy ją.
                       Kobieta od razu sobie przypomniała kim byli. Posmutniała, gdyż uważała tamtych ludzi za takich w miarę w porządku, za to Hank prychnął i rzucił jakiś niemiły komentarz.
                       Chcieli na nią zapolować, ale ciężko było ją wytropić, gdyż cały czas była w drodze, a ostatnio widziano ją w Omnes. Zrezygnowali z tego po miesiącu. Podejmowali misje z łatwiejszym celem do wytropienia. Czasami nawet przez dwa tygodnie śledzili wiedźmy, koniec końców zawsze wygrywali.
                       Nim zaczęło się lato, a kiedy było już za dnia gorąco przebywali chwilowo w West. Wtedy zawitał do nich rycerz ze stolicy. Nazywał się Ceasar i zaproponował im pracę. Wyjaśnił iż dotyczy złapania, lecz nie zabicia czarownicy. Pokazał im list gończy, a kiedy łowcy zobaczyli na nim podobiznę ich celu zgodzili się.
                       Zawarta umowa była objęta tajemnicą. Ich pracodawczyni nie chciała aby pierwszy książę się o tym dowiedział, gdyż na pewno by się na to nie zgodził, zwłaszcza że czarownica wydawała się być ważna dla jego brata. Do tego zaliczka za ich pracę przewyższała i tak kwotę zabicia Białej Czarownicy.
                       Kiedy eskorta arystokratki w ilości prawie czterech tuzinów wyruszyła, oni podążyli razem za nią. Dowiedzieli się wtedy, że nie są jedynymi łowcami czarownic. Było ich około dwudziestu. Wynajęła ich ta sama osoba, lecz tylko oni dostali w zaszczycie pracę pojmania czarownicy. Widocznie wyróżniali się swoimi umiejętnościami.
                       W lesie łowcy czarownic otoczyli chatkę, z której wybiegły trzy osoby. Dwójkę z nich rozpoznali bo była to czarownica będąca ich celem oraz jasnowłosy chłopak. Po raz pierwszy widzieli czarnowłosego, za to nigdzie nie dostrzegli ich kumpla z rudymi włosami.
                       Czekali na rozkaz pracodawczyni. Kiedy w końcu Kaedne dała głośny znak, oznajmiający, że mają zaatakować uczynili to w mgnieniu oka. Pierwszy z lasu wyskoczył Hank. Element zaskoczenia uzyskali dzięki temu, iż ich cel stał plecami do nich, a całą uwagę skupił na Kaedne.
                       Hank wziął zamach  łańcuchem, ten z kolei zawiązał się na nadgarstku czarownicy. Pociągnął ją z całej siły i wtedy dłoń białowłosej wyślizgnęła się z uścisku blondyna. Jego mina rozbawiła Hanka. Ross nie miał pojęcia co się dzieje. Wyglądał na przerażonego kiedy nagle łańcuch pociągnął Rosalyn w tył. Wypuściła swoją różdżkę i wywróciła się. Leżała tuż pod jego nogami. W tym czasie dołączyła do Hanka reszta grupy. Gertruda trzymała zapalona pochodnię, a Arian stanął dumnie i rzucił groźne spojrzenie Rossowi i Colinowi.
                       - Rosalyn! - krzyknął czarnowłosy. Chciał już rzucić się jej na ratunek.
                       - Nie ruszaj się z miejsca. - rzekła ostro Kaedne. - Nikt ma się nie ruszać, bo inaczej ją spalą.- Na jej twarzy pojawił się wredny uśmiech.
                       - Kaedne - powiedział Ross twardo i bezwzględnie do swojej byłej narzeczonej. - Każ tym ludziom uwolnić Rosalyn.
                       - Ani mi się śni. Przynajmniej dopóki nie pójdziesz z nami.
                       Ross gotował się ze złości.
                       - Jeśli zrobisz jej krzywdę, to ja zrobię ją tobie. - Mówił głosem przesączonym jadem.
                       - Kaedne - pouczyła ją Odetta. - Powiedz tym ludziom, że mają puścić dziewczynę. Nie przyjechaliśmy tutaj po ty by walczyć. Widzieliśmy co ona zrobiła. - Pokręciła głową. - Yannefer powiedział, aby puścić ją wolno, gdyż jest bardzo ważna. Kazał nawet w West unieważnić listy gończe za nią... - mówiła to jakby sama nie wiedziała czy wierzy w działania jej księcia. - Ja jestem tu z jego woli. Chcemy byś wrócił do domu.
                       Na twarzy Rossa pojawił się delikatny uśmiech kiedy usłyszał co zrobił dla niego jego brat. Spojrzał przez ramię na skrępowaną i zdołowaną Rosalyn. Potem na przerażonego aczkolwiek kipiącego ze złości Colina. A na koniec na napuszonego kota. Jednak nic nie robił. Widać to było gołym okiem, że kocur bał się, iż jeśli kogoś zaatakuje to straci najważniejszą dla siebie osobę.
                       - Pójdę z wami jeśli...
                       - Jej! Wiedziałam! To przez to, że tak bardzo mnie kochasz! - zawołała wesoło Kaende. Wyglądała na niesamowicie szczęśliwą.
                       - Jeśli Rosalyn  nie stanie się krzywda. - Dokończył stanowczo.
                       - Nie... - Powiedziała szeptem Rosalyn kiedy usłyszała słowa ukochanego. - Nigdzie nie idziesz! - Próbowała się podnieść, jednak Hank od razu skrępował bezlitośnie jej ruchy zadając więcej bólu.
                       - Muszę - wyznał. Ruszył powoli w jej stronę. Kaende widząc, że zmierza w kierunku czarownicy tylko się mocniej zdenerwowała. Gertruda od razu przybliżyła płomień bliżej twarzy białowłosej, dając znak Rossowi, aby nie próbował sztuczek. Nieważne kim był, ona miała obowiązek wykonać rozkaz. Ross ukucnął przy ukochanej i spojrzał na nią zapewne ostatni raz, gdyż nie wiedział czy na pewno się jeszcze spotkają. - Wybacz mi... I nie podążaj za mną. - Dodał.
                       Podarował jej ostatni pocałunek na pożegnanie po czym wstał i odwrócił się do niej plecami.
                       - Obiecałeś! - krzyknęła rozwścieczona. - Obiecałeś, że nigdy mnie nie zostawisz... Kłamco!
                       Rosalyn zaczęła się wyrywać, poczuła w złości nagły przypwływ mocy. Była pewna, że w tej chwili byłaby wstanie roznieść tych ludzi, którzy krępują jej ruchy... Lecz nie była w stanie tego zrobić.
                       Ross zatrzymał się kiedy stanął obok Colina. Spojrzał na niego smutnym wzrokiem, pełnym bólu. Wtedy zrozumiał, iż jego przyjaciel chciał, aby dotrzymał słowa. Skinął głową i podszedł do Rosalyn, zanim ona zdążyła się rozpłakać przytulił ją do siebie, a kazał łowcom odsunąć się od niej. Choć  nie bardzo go posłuchali bo Hank był uparty,  ale za to Gertuda wygasiła płomień. Hank dalej uporczywie trzymał czarownicę na smyczy, choć wiedzieli, że ich zadanie zbliża się ku końcowi.
                        Roslayn obserwowała bacznie plecy ukochanego, które stają się bardziej odległe. Oparła głowę o ramię Colina. Była mu naprawdę wdzięczna, za to,że ją podtrzymuje. Miała ochotę rozryczeć się jak małe dziecko, ale nie mogła sobie na to pozwolić przy łowcach. Nie chciała stwarzać wizerunku słabej dziewczyny. Jedynie czego chciała, to wstać i złapać Rossa zanim odejdzie. Tak bardzo pragnęła tego zdrajcę zatrzymać przy sobie. Widok Rossa, który był coraz bardziej odległy sprawiał jej ból, jednak nie potrafiła oderwać od niego oczu. Jeśli teraz by wrócił, na pewno by mu wybaczyła. Ale nie zrobił tego.
                       Kaedne była niesamowicie zadowolona widząc stan białowłosej. Gestem ręki kazała uwolnić Hankowi czarownicę i wycofać się do lasu. Wypełniła część swojej obietnicy. Była zła, przebiegła i nie liczyła się z uczuciami innych. Dlatego nie uznała tego jako całkowite zwycięstwo. Cokolwiek łączyło Menerosa i tą czarownicę, na pewno to zniszczy.
                       Ross stanął na przeciw Kaende. Smutny, a oczy pozbawione blasku, jakby ktoś właśnie wydarł mu serce. Objęła ukochanego, a on nawet nie miał siły, aby ją odepchnąć. Kaende objęła twarz ukochanego i stanęła na palcach, by dosięgnąć jego ust. Pocałowała go tak, jak zakochane dziewczyny całują swoich chłopaków. Wszystko to po to by pokazać kto jest górą. Kiedy oderwała swoje usta od jego  posłała zwycięski uśmiech Rosalyn, która wyglądała jakby chciała w tej chwili chciała wszystkich wymordować.
                       - Wygrałam. - Uśmiechnęła się pysznie i wsiadła do karocy.
                       Ross stał skołowany. Nie miał odwagi odwrócić się i spojrzeć za siebie. Nie po tym co zrobiła Kaedne. Z opuszczoną głową wszedł za nią zamknął drzwi. Chciał spojrzeć za siebie, ale wiedział, że jego serce pęknie, gdy zobaczy ile bólu swoim zachowaniem sprawił Rosalyn.
                       Rosalyn została z Colinem i Tenebrisem. Kiedy wszyscy z podwórza zniknęli ona dalej trwała w tej samej pozycji. Siedziała na ziemi i czuła jak cały świat się zawala. Uderzyła dłońmi o ziemię i zaczęła płakać, gdyż nie była w stanie nic innego zrobić.
                       Trójka łowców czarownic przyglądała się Rosalyn. Wymienili tylko spojrzenia, Arian oraz Hank rozeszli się w dwie różne strony. Została tylko Gertruda. Złapała się za bluzkę w miejscu gdzie powinno być serce i z wielkim bólem patrzyła na cierpienie białowłosej.
                       Może jej się należało, w końcu była zła - tak pomyślała. Ale to nie znaczyło, że nie potrafiła jej nie współczuć. Tak bardzo nie chciała jej więcej krzywdzić. Wyglądała jak zwykła dziewczyna.
                       ~*~
                       Podroż Rossa była niesamowicie męcząca. Słuchał różnych głupot opowiadanych przez zadufaną w sobie Kaende. Nawet nie pomyślała, że jej największą mocą było zanudzanie na śmierć. Opanowała tą umiejętność do perfekcji.
                       Chłopak wystawił głowę przez okno. Wtedy ujrzał Odettę jadącą niedaleko karocy. Zawołał ją o ona szybko do niego podjechała.
                       - Zamień się ze mną. - Powiedział poważnym głosem.
                       Odetta zaśmiała się wesoło.
                       - Nie mogę ci pozwolić jechać na koniu. Twoje miejsce jest w karocy.
                       - Menerosie! Dlaczego mnie nie słuchasz! - krzyknęła oburzona Kaende.
                       Ross wywrócił oczami, a potem westchnął ciężko jakby życie było zbyt wielkim brzemieniem do niesienia.
                       - Wolę już iść za tą cholerną karocą niż w niej siedzieć. - Wyznał.
                       Kaedne wygłaszała mu kazanie o jego niegrzecznym zachowaniu, ale on nawet nie zwrócił na nią uwagi. Głowę dalej miał wychyloną przez okno. Odetta od razu dostrzegła nagłą zmianę w mimice drugiego księcia. Znowu był smutny. Czuła w pewnym stopniu poczucie winy, gdyż ten jego stan był na pewno spowodowany rozłąką z czarownicą.
                       - Przepraszam... - wypaliła nagle. Ross podniósł wzrok na Odettą i patrzył na nią pytająco. - Na pewno ci na niej zależało, ale my i tak cię od niej odciągnęliśmy...
                       - To nie była wasza decyzja, a moja. Nie wracam do domu ze względu na was, lecz dla niej. W ten sposób mogę ją uratować. Jeśli chcesz mi poprawić humor... to zamień się ze mną!
                       ~*~
                       Yannefer stał przy otwartym oknie w jednym z salonów na najwyższym piętrze przeznaczonym tylko i wyłącznie dla jego rodziny. Wpatrywał się w gołębia pocztowego, który wracał do domu z wiadomością od Odetty. Gdy ptak wylądował, szybko zabrał świstek papieru i odczytał wiadomość.
                       Przed zachodem słońca powitasz swego brata.
                       Pierwszy książę zgniótł kartkę w dłoni, a na jego twarzy pojawił się wielki i wesoły uśmiech. Wyrzucił kulkę z papieru przez okno z całej siły, wydając z siebie okrzyk radości. Potem schował gołębia do klatki. Zatrzasnął porządnie drzwi, aby nie wyleciał.
                       - Widząc po twoim zachowaniu śmiem stwierdzić, że mój syn w końcu postanowił wrócić do domu.
                       Yannefer odwrócił się jak oparzony.
                       - Ojcze! - zawołał zdziwiony. - Powinieneś odpoczywać. - Powiedział spokojnie i usiadł na kanapie zakładając nogę na nogę.
                       Król West miał długą jasną brodę i tego samego koloru włosy, które opadały mu na ramiona. Były proste jak druty niczym włosy Yannefera. Był stary i zmęczony przez chorobę, o czym świadczyły zmarszczki oraz mizerny wygląd ciała. Ubrany był jak zwykle (kiedy tylko opuszczał swoją komnatę) w przepiękne i drogie szaty,  a jego palce zdobiły liczne pierścienie. Jednak dziś na głowę nie założył korony. Mężczyzna usiadł na przeciwko swojego syna i głośno zakaszlał.
                       - Ty też. Jesteś chory, a to, że teraz czujesz się lepiej...
                       - Wiem. Ale nie umrę tak prędko. - Powiedział pewnym siebie tonem głosu.
                       Atuz, gdyż tak nazywał się król, nerwowo zaczął stukać palcami o drewniane oparcie na łokcie sofy. Wystukiwał swego rodzaju melodię. Patrzył na syna, który naprawdę wydawał się być zdrowy. Kilka tygodni temu był na granicy śmierci, a teraz być może mógłby nawet biegać.
                       - Bardzo się cieszę, ale co do tronu już zdecydowałem. Meneros jest pewniejszy... A przynajmniej mam taką nadzieję. Oby ten rok w tej dziczy go tak bardzo nie zmienił.
                       - Nie zależy mi na koronie ojcze. Znaczy, oczywiście, od dziecka marzyłem aby być królem, ale jeśli z tego zrezygnuje i to pozwoli mi trwać obok Menerosa to zrobię to z wielką chęcią. Z resztą, nie powinieneś leżeć w łóżku? Jak matka cię zobaczy to dostanie zawału.
                       - Czego matka nie widzi, to tym się nie martwi. - Rzekł mrużąc oko, a potem oboje się zaśmiali.
                       - Jest coś jeszcze... - zaczął nagle Yannefer wstając. Podszedł ponownie do okna aby złapać trochę świeżego powietrza, następnie odwrócił się twarzą do ojca, który czekał aż znowu zacznie mówić. - Mój drogi brat przez ten cały czas prawdopodobnie był z czarownicą...
                       - Co? - Atuz wybałuszył oczy. Zacisnął dłoń na drewnianym elemencie kanapy. - Nie rozumiem. Jaką czarownicą?
                       - Tą, której kazałem unieważnić listy gończe w naszym kraju. - Wzruszył ramionami jakby to było nic wielkiego. - Na początku byłem przerażony. Bałem się, że jak wy się dowiecie to go wygnacie... Ale teraz kiedy znam prawdę myślę już całkiem inaczej. Zaakceptujecie go i ją.
                       - Prawdę? Jaką prawdę? - Król starał się zachować względny spokój, jednak nie potrafił udawać, że to co usłyszał o synu i czarownicy sprawiło, że poczuł się zmieszany.
                       - Zostały rozesłane listy pozostałym władcom. Wiem, że król East zjawi się tutaj z Nix, abyście mogli złożyć ją w ofierze oraz to, że współpracujecie z wiedźmami.
                       - Kto ci to powiedział? - zapytał srogo. Wiedział, że nikt oprócz niego nie miał dostępu do archiwum, w którym wszystkie zdarzenia dotyczące czarownic, Nix i Feniksa były spisywane.  Tylko król mógł ich doglądać.
                       - Ja.
                       Syrenia Czarownica weszła do salonu nie czekając, aż ktokolwiek ją zaprosi. Na jej twarzy widniał wesoły i niewinny uśmiech. Zlustrowała wzorkiem króla, który uczynił to samo.
                        - Jak dostałaś się do pałacu? - zapytał wstając.
                       - Kiedy? Panie, masz na myśli teraz czy mój pierwszy raz? W sumie to było z ponad dwadzieścia lat temu, że nie pamiętam. Właściwie zawsze wchodzę inaczej.
                      Atuz ściągnął brwi. Stanął między czarownicą a swoim synem tak jakby chciał uchronić go przed niebezpieczną kobietą.
                       - Och, nie przedstawiłam się. Gdzie moje maniery! Nazywam się Bluebelefer i jestem twoją czarownicą prowadzącą rytuał ofiary. W tym roku trochę go urozmaicimy i nie będzie żadnej ofiary! - Mówiła to jakby prowadziła jakieś przedstawienie entuzjastycznie gestykulując. - Obejmiemy inną taktykę. Będziemy walczyć. A naszym strategiem i łącznikiem będzie mój nowy przyjaciel Lembert! Och, zapraszam cię mój drogi! - Krzyknęła w stronę drzwi i skierowała ręce w jego stronę.
                       Atuz patrzył oniemiały na Syrenią Czarownicę. Co tym razem te przeklęte wiedźmy wymyśliły? Jak to miało nie być ofiary? Ale  wkrótce dowie się wszystkiego. Tymczasem wszedł wywołany Lembert Pierce. Wyglądał na trochę skrępowanego, ale nie z powodu wstydu. Widział, że niedługo czeka go spotkanie z katem.
                       Blue widząc go zachichotała wrednie zakrywając jedną dłonią usta.
                       - Kiedy twój syn przyjedzie, to spierze go na kwaśne jabłko. - Zaśmiała się pokazując kciukiem na Lemberta. - Nie mogę się doczekać tego niesamowitego przedstawienia.
                       Po czole Lemberta spłynęła kropelka potu. Ciężko było mu przełknąć ślinę.
                       - Możesz mi wszystko wyjaśnić? - zapytał Atuz. Właściwie powiedział to w formie żądania.
                       - Oczywiście. - odpowiedziała Blue i kiedy tylko rozsiadła się wygodnie na kanapie opowiedziała wszystko co król ma wiedzieć. Słuchał i wyglądał na otępiałego przez strach. Nikt z czterech władców na pewno nie spodziewał się, iż będą musieli walczyć. Łatwiej było im poświęcić jedną osobę i mieć Feniksa z głowy na kolejne czterysta lat. Ale nie tym razem. Blue na koniec dodała: - A tak propos, Nix jest ukochaną twojego syna, a z tego co widziałam, to by dla niej zabił.
                       Meneros kiedy przebywał w pałacu był łagodny i delikatny. Nigdy nikogo nie skrzywdził. Słysząc, iż potrafiłby kogoś zabić było tak samo niewiarygodne, jak to że świnie umieją latać. 
                       Nagle wszyscy usłyszeli głośne dzwony. Yannefer podszedł do okna i wytężył wzrok.
                       - Wrócili. - Uśmiechnął się wesoło.
                       Blue uderzyła Lemberta w plecy.
                       - Czas zacząć przedstawienie. - w odpowiedzi od czarnowłosego dostała niemrawy uśmiech. - Nie martw się, nie pozwolę cię zabić. Jakoś go przekonamy.
                       ~*~
                       Służący szybko przygotowali uroczystą kolację dla rodziny królewskiej z okazji powrotu najmłodszego członka. Jednak nim dane było im go ujrzeć pokojówki najpierw zajęły się jego wyglądem. Zajmowało im to sporo czasu, a najbardziej zniecierpliwiona była matka, która chodziła w obie strony. Atuz wydawał się spokojny, ale to dzięki temu, że wszystko wyjaśniła mu już czarownica. Yannefer miał wrażenie, że czas ciągnie się w nieskończoność. Chciał w końcu ujrzeć swojego ukochanego brata.
                       Blue czekała za przeciwnymi drzwiami, przez które miał wejść Meneros. Oczywistym było, że zamierzała pojawić się na kolacji przeznaczonej tylko dla rodziny. Ten sam pomysł miała również Kaedne. Przeszła obok niej nawet nie zwracając uwagi na jej włosy czy dziwaczny strój. Była zbyt szczęśliwa.
                       - Gdzie on jest? - zapytała wchodząc do saloniku, gdzie wszyscy czekali na ostatniego członka rodziny.
                       - Kto cię zaprosił? - zapytał Yannefer. Nie musiał kryć, że jest niezadowolony z jej towarzystwa. Tolerował ją, ale dobrze wiedział, iż Meneros nie.
                       - Ja ją zaprosiłam. - Powiedziała spokojnie królowa. - Szkoda, że twojego ojca teraz nie ma. - Zwróciła się do Kaende. - Na pewno będzie smutny, iż nie będzie przy odnowieniu twoich i Menerosa zaręczyn.
                       - Co? - Yanefer patrzył na matkę zdziwiony. - Czy ty nie nauczyłaś się jeszcze niczego? Nie wiesz dlaczego on uciekł?
                       - Zapewniam cię, że nigdy więcej nie ucieknie. - Machnęła ręką lekceważąco i uśmiechnęła się. - Moim zdaniem powinien najpierw dostać karę, za to, że przysporzył nam tyle problemów.
                       - To może znowu mnie zamkniecie na klucz? - zapytał Ross mając grobową minę. Kobiety odwróciły się, na ich twarzach widniały promienne uśmiechy. Był ubrany w szykowną białą szatę, włosy miał krótsze niż zwykle. Służące musiały je podciąć, gdyż były zniszczone. Najdłuższą miał grzywkę, która zasłaniała mu całe czoło.
                       - Tak się cieszę, że cię widzę bracie! - Yannefer rozłożył ręce i wyszedł przed kobiety.
                       Na jego widok mina Rossa od razu się rozjaśniła. Blue naprawdę wywiązała się ze swojej umowy. Yannefer wyglądał jakby nigdy nie chorował. Podszedł do niego szybko i uściskał go.
                       - Dobrze cię widzieć zdrowego.
                       - A ciebie żywego. - Wtrącił się ojciec. Bracia stanęli ramię w ramię twarzą do swojego ojca, który wyglądał poważnie i nieuprzejmie. Wydawał się zły. Podszedł bliżej i przyjrzał się twarzy młodszego syna. Jak zwykle wściekle brązowe oczy odznaczały się mocno. Kiedy matka ujrzała jak Atuz przygląda się oczom syna odwróciła głowę, gdyż od zawsze uważała je za hańbę. Atuz odsunął się i rzekł: - Mam nadzieję, że nigdy więcej takiego numeru nie odstawisz. To nie będzie więcej tolerowane. Jesteś nam potrzebny. Oby twoja podróż cię czegoś nauczyła.
                       - Nauczyła. - Powiedział. Dostrzegł w oczach ojca swoje zdumienie. - Nasze państwo wcale nie jest takie cudowne jak nam się wydaje z pałacu. Można to dostrzec gdy cię mają za nikogo. - Dodał patrząc na Kaende. Jednym z planów Rossa było to, iż chciał aby ojciec jego byłej narzeczonej - namiestnik - poniósł odpowiedzialność za swoje czyny. Wydał swój lud i odebrał im wolność oraz godność za pieniądze, których miał pod dostatkiem. Atuz ostatnimi czasy nie sprawował władzy, gdyż chwilami czuł się gorzej od Yannefera. Krył głęboko w sercu nadzieję, że naprawdę nie ma pojęcia o poczynaniach Yavora Smindrata.
                       - To może nim zaczniemy rodzinną kolację, kogoś ci przedstawię. - Blue pojawiła się za drzwi niespodziewanie tak jak wcześniej.
                       - Kim jest ta kobieta? - oburzyła się królowa. - Co to za cudaczne głosy.
                       - Ty... Co ty tutaj robisz? - zapytał zdziwiony Meneros. 
                       - Blue... - wyszeptał Yannefer. Na jego czole pojawiła się zmarszczka spowodowana zmartwieniem. Bał się, że zaraz pojawią się kłopoty.
                       - Zaraz... Ja cię znam! O nie! - krzyknęła Kaedne cofając się. - To jedna z tych czarownic co rozniosła Omnes w pył!
                       - Gdzie tam w pył. - Machnęła ręką Blue.
                       - Straż! - zawołała królowa.
                       - Nie! - krzyknęli jednomyślnie Atuz, Yannefer i Meneros.
                       - Atuzie co to ma znaczyć? - zapytała kobieta. Zrobiła się purpurowa ze złości. Nie rozumiała poczynań męża. Dlaczego on i jej synowie chronili czarownicę?
                       Na twarzy Blue pojawił się tryumfalny uśmiech. Spojrzała za siebie i zachichotała, a potem zwróciła się do Rossa.
                       - Ross, wiem, że to...
                       - Meneros. - Wysyczała Kaende. Ona i królowa świetnie się dogadywały. Miały w sobie wiele jadu i gdyby był trujący dla innych na pewno użyłyby go na czarownicy.
                       - Ross - powtórzyła dosadniej czarownica. - Wiem, że to może wydawać się trudne, ale jest pewna osoba, z którą musisz współpracować. Od tego zależy jej życie. - Oczywiście w ostatnim zdaniu miała na myśli Rosalyn - jego słaby punkt.
                       - Trudne? Dlaczego miałoby być trudne? Przecież nie znam tej osoby, więc skąd to możesz wiedzieć?
                       - Sęk w tym, że znasz tego człowieka. - Syrenia Czarownica splotła dłonie i spojrzała na drzwi przez które weszła. - Wejdź.
                       Wszedł. Blue była zdumiona, gdy zrobił to z wielką gracją nie ukazując ani krzty strachu. Wyglądał na opanowanego, a zarazem piekielnie elegancko i dostojnie. Na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
                       - Któż by się spodziewał, że będzie dane nam się ponownie spotkać? I to w takich okolicznościach!
                       Oczy Rossa w jednej chwili stały się szkarłatne. Kiedy Yannefer je dostrzegł przeraził się. Chciał zapytać brata co to oznacza, jednak nie zdążył. Ross zniknął. Tak szybko podbiegł do Lemberta, iż ledwo to wszyscy zauważyli. Wytworzył delikatny wiatr, który rozwiał wszystkim włosy.
                       W ostatniej chwili Lembert teleportował się dzięki czemu uniknął na pewno śmiertelnego ciosu. Uderzył pięścią w kamienne, gładkie płyty. Przez siłę uderzenia rozdrobniły się i uniosły niewysoko w powietrze.
                       Rodzina przerażona mocarną siłą Menerosa cofnęła się o krok. Yannefer posłał przerażone spojrzenie Blue, ale ona obiecała, ze za chwile opanuję sytuację.
                       - Zabiłeś mojego przyjaciela! - krzyknął w gniewie wstając. Strzepał kurz i szukał wzorkiem Lemberta. Znalazł go po drugiej stronie pokoju.
                       - To było niechcący - Wyjaśnił Lembert. Już przestał udawać, iż się nie boi, jednak dalej starał zachować z klasą. - Takie rzeczy się zdarzają.
                       - Musisz mu zaufać... - zaczęła Blue.
                       - Zaufać? - Posłał gniewne spojrzenie czarownicy. - Jak mam zaufać komuś kto próbował mnie zabić? Skrzywdzić moich przyjaciół? Prosisz mnie o niemożliwe.
                       - Lembert jest potrzebny i  nikt nie może go zastąpić. Może i zrobił wiele złego, ale teraz może odpokutować swoje winy. Musisz mu wybaczyć...
                       - Wybaczyć? - uśmiechnął się drwiąco. - Wybaczę mu jak zobaczę żywego Faldia.
                       - W porządku. - Powiedział Lembert. - Wyzwanie przyjęte Blue.
                       Uśmiechnął się i nagle zniknął.
                       - Co?! - krzyknęła Syrenia Czarownica. - Wracaj tutaj draniu!
                       Oczy Rossa zrobiły się na powrót brązowe. Podszedł do Blue jakby wyczekiwał wyjaśnień.
                       - Bracie - zaczął Yannefer - chyba musisz nam coś wyjaśnić.
                       - Najlepiej przy kolacji. - Wtrąciła Blue. - Wszystko wam wyjaśnię, jeszcze raz. - dodała i spojrzała na wściekłe kobiety. Pokazała palcem na Kaende. - Nie chcę ci opowiadać o twojej przyszłości, ale zaręczyny odwołane i nie będzie żadnego odnowienia.
                       - Nie ty o tym decydujesz! - Krzyknęła królowa. - A Meneros!
                       - Hoo... Nagle paniusiu liczysz się ze zdaniem młodszego syna, którego więziłaś przez całe życie w pałacu? - Pokręciła głową.
                       - Zaraz każe ją stracić! - powiedziała w stronę swojego męża, jednak on nie zwrócił największej uwagi na żonę. Patrzył na swojego syna. Pragnął się dowiedzieć kto obdarował go taką siłą.
                       - Lepiej zasiądźmy do stołu. - Rzekł Yannefer i złapał Blue za ramię. Wolał ją trzymać blisko siebie i z daleka od Kaedne i matki. Nie były zadowolone, ale jakoś trzeba było im wszystko wyjaśnić.
                       Atuz stanął obok młodszego syna.
                       - Chciałbym usłyszeć twoją historię.
                       - Jest bardzo długa - odpowiedział.
*
                       Powóz zatrzymał się pod chatką. Znajomy Bruno pomógł mu wypakować trumnę i postawić pod domkiem. Nie zamierzali zostać długo. Mel za bardzo bała się zostać obarczona całą winą przez Paili. Kiedy mieszkały przez miesiąc razem u Miljany stały się dobrymi przyjaciółmi, ale teraz bała się, iż ta więź zostanie zniszczona.
                       To jej wina, że Faldio umarł. Poświęcił się dla niej. Wszystkie grzechy brała na swoje barki. Czuła się w tej chwili jak najgorsza osoba na świecie, ale to uczucie było bardzo dobre. Tak powinno być. Nie ma prawa na jakiekolwiek szczęście.
                        Zapukała dwa razy. Po chwili w drzwiach stanęła dziewczyna tylko o rok od niej starsza. Rude włosy spięte były w kucyk. Nie kryła zdziwienia, iż ujrzała tutaj Mel. Brązowowłosa minę jakby właśnie właśnie wyszła z tortur i pragnęła tylko śmierci. Nim Paili zdążyła zapytać co się stało, Mel odsunęła się, aby dwóch mężczyzn mogło wnieść trumnę do chaty.
                       Potem stało się najgorsze. Paili pojęła, że jej starszy brat nie żyje. Upadła na podłogę i zaczęła krzyczeć, wyklinać na świat. Potem usłyszała dźwięk tłuczonego szkła. To na pewno był Ronan. Usłyszała kolejny szloch.
                       Ich serca krwawiły. Stały w wiecznym ogniu, który sprawiał tylko ból i cierpienie. Nie dało się go ugasić na żaden znany im sposób. Mel nie potrafiła spojrzeć w oczy rodzeństwu Faldia. Odwróciła się i chciała odejść, jednak Paili nie pozwoliła jej na to. Poprosiła, aby po prostu została i opowiedziała jak to się stało, choć zrobiła to dopiero dwa dni potem, gdyż stan psychiczny tej dwójki był w okropny..
                       Na powrót wróciło uczucie tęsknoty, gdy patrzyła na twarz ukochanego. Choć tak naprawdę nigdy nie zniknęło, ale chwilami odczuwanie zdawało się być lżejsze.
                       Opowiedziała jak to się stało. W jaki sposób heroiczny czyn Faldia uratował życie Mel. Do teraz nie rozumiała dlaczego to zrobił. Do takiego poświęcenia jest się zdolnym tylko dla osoby, którą się kocha.
                       Kiedy Mel szykowała się po podróży powrotnej, ostatni raz stanęła nad Faldiem. Nachyliła się nad jego głową i ucałowała go w czoło na pożegnanie, a potem zapytała:
                       - Czy ty byłeś we mnie zakochany?

____________________________________________

Wróciłam wyczerpana maturami. Będzie dobrze - powtarzam sobie choć jestem pesymistą. XD
Po pierwsze chciałam podziękować za wszystkie głosy w ankiecie. Co mnie zdziwiło, to to że wszyscy zagłosowali na to, bym dokończyła opowiadanie. Nikt mnie nie strollował! WOW xD
A teraz zadaję sobie zadaję pytanie: Moja weno, gdzieś ty się podziała? :c 
Pozdrawiam! :D 

7 komentarzy:

  1. I co, fajne uczucie być po maturach, prawda? :D

    Faldio, zmartwychwstań! ;_; Pociesz biedą Mel, pociesz swoje biedne rodzeństwo i swoich przyjaciół! ;_;
    Ross z powrotem w domu... Dziwnie. Znaczy - zawsze był gdzieś w pobliżu Rosalyn, a teraz się rozstali... Biedactwa.
    Blue jest nieziemska, uwielbiam ją. :D A Kaende rozszarpałabym na strzępy. No, matkę Rossa też. -.- Co za żałosne idiotki! x_x

    Przepraszam, że znów się nie rozpisuję, ale w poniedziałek kolokwium z pisma (buuu ;( ) i wejściówka-morderca. Rety, jak dożyję do wakacji, to będzie cud. ;_;
    Pozdrawiam i dziękuję za powiadomienie! :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki za info!
    Staram się nadrabiać, ale kiepsko mi idzie... ;/
    Hm... Tylko mi nie mów, że Lembert jakoś wskrzesi Faldio! Albo nie, już wiem! On go nie zabił tylko...ja wiem? Uśpił? Cholera! No chybabym padła! Oki, wiec pomińmy to wszystko...
    Biedna Rosalyn! Toż to się dziewczyna w życiu nacierpi... :(
    Mam nadzieję, że Kaende w końcu dostanie za swoje, bo mam ochotę wytargać tę sucz za kudły! Razem z matką Rossa. Dwie małpy się dobrały jak w korcu maku! Ah!
    Yannefer i Blue... Hm... Nadal mi tu romansem pachnie.
    Hehehehe *szatański śmiech* już nie mogę się doczekać, aż Ross zrobi COŚ Lembertowi... Szkoda,że jednak nie zdążył mu przywalić... No, jakaś sprawiedliwość być musi i oby Lembert jej zaznał...

    Zapytam: jak można nie zdać pisemnego polskiego??? o.O Matmy to bym się nie zdziwiła, ale polski??? Wyjasnij mi to, proszę.
    Czekaj, czekaj... Teraz nie ma na maturze prezentacji??? Bo wiem, że miało nie być i mieli wam pytania zadawać, jak za czasów mojej (i pewnie Twojej) matki.
    Wojnie?? Której? Jakiej? Gdzie? Wojen było dużo xD

    Bez GoT nie umiem żyć. W bibliotece nawet dorwałam książkę! Jak zacznę czytać pewnie mi serial obrzydnie...
    Nieee... Raczej nie oglądam...

    Pozdro i weny!

    K.L.

    OdpowiedzUsuń
  3. PS. na fotobloga wrzuciłam zdjęcia z Nocy Muzeów w Lublinie.
    PPS. Jutro ide na wesele i wiesz co? Cholera, nie chce mi się! Ratunku!!! *zalewa się łzami i narzeka dalej*->ok, nie słuchaj mnie, chrzanie.

    OdpowiedzUsuń
  4. No dooobrze, poczekam :)

    Aha o.O Fakt, to się może zdarzyć...Cóż, będę trzymać kciuki by się jednak nie zdarzyło!
    Aha xD Cóż, matura to idiotyzm. Nie powinno być "klucza" ani "poprawnych odpowiedzi", zwłaszcza, gdy pytamy o czyjeś zdanie, albo odczucia! Nie każdy ma takie same...
    Eh ale to ci nie pomoże. Będę trzymać kciuki byś zdała bez problemu ;)

    Ja czytam i widzę sporo różnic, właśnie chociażby w wieku głównych bohaterów. Ale! To całkiem ciekawe doświadczenie, a książka jest dobra, więc będę czytać, choć serial też mi się podoba. Hm... Po prostu musze oddzielić jedno od drugiego.

    Heh, chciałam dodać, ALE go nie dokończyłam. I przypadkiem zamiast zapisać, to się dodała połowa i musiałam usunąć. Nie mam zgrabnego zakończenia, więc wiesz...

    Ja Ci powiem jakie ja mam przemyślenia: od wesel gorsze są tylko pogrzeby! Ostatnie wesele z moim udziałem było katastrofą, więcej nigdzie nie idę ;/ Na szczęście więcej wesel mi się nie szykuje! ;)
    Ah, więc będziesz miała szansę kogoś poznać! ;) Myśl pozytywnie! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy ja w ogóle czytałam końcówkę tego komentarza od Ciebie??? Jestem ostatnio jakaś nieuważna ;/
      Oki, więc tak: ja lubię obserwować nowych ludzi i ludzi w ogóle, ale po pijaku to się robie taka słitaśna i w ogóle, że wszyscy mnie kochają o.O Cóż, ale jak już wytrzeźwieję, to się dziwię potem skąd mam nagle tylu znajomych o.O
      Poza tym- oj tam oj tam! Jakoś dasz sobie radę na tym weselu!
      Czemu idziesz sama? - to tak z innej beczki xD

      Usuń
  5. Nie wskrzeszaj Faldia - nie lubię wskrzeszonych bohaterów bo w większości przypadkach oni nigdy już nie są sobą tylko są źli, zimni, nieczuli, i łaknący śmierci tego kto ich przebudził.
    Dlaczego rozdzieliłaś Rossa od Rosalyn? Tak dziwnie gdy są osobno. No ale cóż taki miałaś widocznie plan, który mnie coraz bardziej zaciekawia.
    Co do Kaende i królowej to zgadzam się z Aya . Na te dwie to tylko kulka w łep i nic więcej.
    Życzę dużo weny i pozdrawiam M
    PS Wreszcie po maturach co nie??

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozdziałów nie piszę na bieżąco, więc to co zrobiłam tego już nie zmienię, a co zrobiłam, ha! w następnym rozdziale będzie wiadomo :)

      Tak, po maturach :D teraz na wyniki czekam! :)

      Usuń