poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Rozdział VII - Zabiorę go do domu

                      Rosalyn upadła na podłogę. Po chwili słyszała jak ściany się rozsypują. Podniosła się na rękach i rozejrzała dookoła. Nie była już w rezydencji Lemberta, a w lesie. Ten skurczybyk przeniósł ich z całym pokojem do cholernego lasu! Była tak zła, że gdyby teraz ten mężczyzna stanął na przeciw niej to by go roztrzaskała.
                      - W porządku? - usłyszała głos Rossa. Ukucnął nad nią i wyciągnął rękę, aby pomóc jej wstać. Dziewczyna chętnie przyjęła jego pomoc. - Nie spodziewałem się, że to na mnie zadziała.
                      - To znaczy, że magia tylko w bezpośrednim kontakcie na ciebie nie działa. Ciężko przyznać, ale nieźle wymyślił... Martwię się o Faldia i resztę. - Przyznała Rosalyn i spojrzała w niebo, na które powoli wschodziło słońce przeganiając mroczne cienie nocy.
                      - Na pewno sobie poradzą. - Zapewnił. - Lembert pewnie już uciekł.
                      - Ale nie zdołał nas daleko przenieść - Rosalyn wskazała palcem na skrawek dachu, który można było dostrzec między koronami drzew. Mieli szczęście, że mimo wszystko zostali przeniesieni na niewielkie wzniesienie. 
                      Szybko ruszyli w drogę. Przebiegli całą trasę dzielącą ich do miejsca gdzie się rozstali. W tym czasie Faldio, Colin i Mel powinni już na nich czekać. Kiedy dotarli do Bruna i Tenebrisa, reszty jeszcze nie było. Wyjaśnili w skrócie całą sytuacje z Lembertem, gdyż kocur i Bruno byli bardzo zaniepokojeni zawaleniem się niewielkiej części rezydencji.
                      - Ale dlaczego mam jakieś złe przeczucie? - zapytał sam siebie Bruno patrząc na wzbijające się w górę słońce, którego promienie przechodziły przez długie i chude pnie drzew.
                      Przez chwilę nikt się nie odzywał. Wydawało się, że czekali na jakikolwiek znak. Nastał czas niepewności i strachu. Oczekiwali reszty przyjaciół, jednak jeszcze się nie zjawili. Mieli już wyruszyć z powrotem do rezydencji, jednak wtedy usłyszeli głośny krzyk.
                      Znali ten wysoki głos, który wołał o pomoc. Pełen bólu i cierpienia. 
                      Przez ciało Rosalyn przeszedł dreszcz. Myśl, że stało się coś jej młodszej przyjaciółce była nie do zniesienia. Od razu rzuciła się biegiem w stronę źródła głosu. Reszta pobiegła za nią.
                      Nie zważała na nic, tylko podążała przez siebie. Przeklinała suknię, bo przeszkadzała jej w bieganiu. Przedarła się przez krzaczki, przeskakiwała nad wyrośniętymi korzeniami i powalonymi pniami. W końcu zatrzymała się widząc chlipiącą Mel przylegającą do ciała Faldia.
                      Nie dała rady iść dalej. Nie potrafiła uwierzyć w to co widzi. Jej umysł z trudem trawił tą informację nie mogąc zaakceptować rzeczywistości. Zaprzeczała choć widziała to własnymi oczyma. Zgięła się w pół i zapłakała głośno zasłaniając dłońmi usta.
                      - Nie... - szepnął Ross idąc powoli w stronę martwego przyjaciela. - Nie... - powtórzył klękając nad nim.
                      - Przepraszam! - Mel zacisnęła dłonie na przesączonej krwi koszuli. - To moja wina... Chronił mnie...
                      Ross nic nie odpowiedział. Wyglądał jakby wyłączył się dla niego cały świat. Pierwszy, prawdziwy przyjaciel nie żył. Jego oczy stały się szkliste. Jego serce krzyczało z żalu i bezsilności. Gdyby tylko wcześniej pomógł Mel nic takiego by nie miało miejsca. Faldio by żył. Nie czuł by tak tępego bólu. Rosalyn by nie płakała. Nie potrafił w tej chwili rozpoznać czy był zły na siebie, czy te uczucie spowodowane było jego bezsilnością. Faldia życie się skończyło. Koniec brzmiał tak dziwnie. Nie mógł pojąć tego słowa, ani tego, że ten człowiek już nigdy się nie uśmiechnie. Śmierć wydawała się przychodzić tak łatwo.
                      Brązowe oczy Rossa wypełniły słonymi łzami. 
                      Mel zaczęła płakać łapiąc łapczywie oddechy i kaszląc. Chwilami dusiła się nie mogąc zaczerpnąć powietrza.
                      Nie jestem w stanie opisać bólu jaki przeżywała ta mała i delikatna istotka związany z utratą ukochanego, a także wiedząc, że umarł przez nią. Przez chwilę wyrównywała swój oddech tylko po to, aby po raz kolejny spazmatycznie płakać.
                      W między czasie dotarli Tenerbis, który usiadł przy Rosalyn i przygarnął ją do siebie łapą oraz Bruno. Duchowny ruszył w stronę  Mel i Rossa, jednak nie podszedł zbyt blisko. Kolejny zjawił się zasapany Colin. Czarnowłosy po chwili zrozumiał sytuacje. Posmutniał widząc wszystkich swoich przyjaciół pogrążonych w smutku. Stanął przy Bruno opuścił głowę wlepiając wzrok w ziemię. Nie znał dobrze Faldia, jednak dostrzegł w nim wielkie dobro i bohaterstwo. Z pewnością zapamięta go jako wesołego człowieka, który pomagał zapoznać mu się ze światem czarownic. 
                      Przyjaciel. Ukochany. Wzór do naśladowania. Był dla nich tym wszystkim. A teraz stracili tego, co zawsze ich niańczył choć sam często był dziecinny.


~Jesteś pierwszym obcokrajowcem, którego spotkałem. Słyszałem, że ludzie z Zachodu są zadufani.~
 ~To normalne, że się martwisz o kogoś na kim ci zależy.~
~W takim razie to będzie twoja pierwsza pamiątka. Wiem, może nie ma nic wspólnego z twoim bratem, ale będzie ci to przypominać o mnie, albo Rossie czy Rosalyn. Za każdym razem gdy na niego spojrzysz przypomnisz sobie, że jest ktoś, kto będzie przy tobie.~

                      Mel podniosła głowę i spojrzała na Rossa po raz pierwszy wyciszona. Wyglądała jakby wiedziała co trzeba teraz zrobić. Oczy były czerwone i opuchnięte, wydawały się pozbawione blasku.
                       - Uratuję go. - Wstała od jego martwego ciała i odeszła z trudem utrzymując równowagę.
                      Colin w ostatniej chwili dostrzegł, że trzyma w zaciśniętych dłoniach niebieski kryształ. Podbiegł do niej i wyrwał go z jej rąk.
                       - Co ty robisz!? - krzyknęła. Znowu zbierało się jej na płacz.
                      - Raczej co ty chcesz zrobić? Gdzie chciałaś się teleportować?
                      - Vivianne... Ona ma magiczny szmaragd... Dzięki niemu Faldio będzie żył...
                      - Przestań! - zawołała donośnie Rosalyn wycierając rękawem łzy. Z trudem podniosła się z ziemi i podeszła do Mel. - Myślisz, że Faldio by chciał, abyś za niego umarła? Nigdy by cie tego nie wybaczył! Nie po to umarł abyś mogła go wskrzesić!
                      Mel nie ośmieliła się spojrzeć w twarz przyjaciółce. Miała rację. Wiedziała o tym, każdy to wiedział. Gdyby Faldio dowiedział się, że żyje kosztem czyjegoś życia to by tylko cierpiał przez cały czas.
                      Rosalyn przytuliła z całej siły Mel głaszcząc ją po brązowych włosach. Tak samo jak robił to jeszcze dzisiaj Fal

~*~
                      Rosalyn rzuciła czar na ciało Faldia, aby się nigdy rozłożyło. Przez w miarę wysoką temperaturę na pewno szybko by zgniło. W mieście Bruno zakupił trumnę i sprowadził ją do swojej chatki, aby móc umieścić tam martwego przyjaciela. Mel jakiś czas temu zamknęła się w pokoju. Odmawiała przyjmowania posiłków, nawet nie chciała z nikim rozmawiać. Colin i Bruno próbowali dojść z nastolatką do porozumienia, ale szybko się poddali. Oboje uznali, że potrzebuje chwili samotności.
                      Rosalyn przeglądała niewielka książeczkę, którą dostała od Fendary pięć lat temu. Przeszukiwała ją uważnie szukając zaklęcia, aby móc porozumieć się z najważniejszą czarownicą widzącą przyszłość. Razem z nią, na dworze siedział Ross i Tenebris. Opierał się o to samo drzewo co jego przyjaciółka i bawił się sztyletem, a kocur leżał na jego nogach.
                      - Mam je! - Powiedziała głośno białowłosa.
                      Stanęła na równe nogi i wyciągnęła przed siebie różdżkę. W drugiej dłoni cały czas trzymała książkę z zaklęciami. Wypowiedziała odpowiednie słowa, a po chwili przed nią pojawiła się gęsta mgła przybierająca postać zwierciadła. Jednak po chwili się rozpłynęła. Rosalyn ze złości zaczęła kląć.
                      - Co się stało? - zapytał Ross podchodząc do Rosalyn.
                      - Odrzuciła moje połączenie! - krzyknęła rozwścieczona. Vivianne miała szczęście, że znajdowała się tak daleko od niej.
                      - Spróbuj jeszcze raz. - Polecił Ross.
                      I spróbowała. Jeszcze cztery razy. Dopiero za piątym w zwierciadle z mgły pojawiła się sylwetka znanej jej osobistości będącą najpotężniejszą czarownicą, a jak nie najpotężniejszą to przynajmniej najstarszą i najmądrzejszą.
                      - Czemu wcześniej nie raczyłaś odpowiedzieć na moje wezwanie? - ze złości rzuciła książkę z zaklęciami na ziemię.
                      - Bo wiedziałam czego ta rozmowa będzie dotyczyć.
                      - Wiedziałaś! - wytknęła ją palcem. - Wiedziałaś co się stanie z Faldio, a mimo to pozwoliłaś nam odejść! Bez żadnego ostrzeżenia!
                      Ross spojrzał na Rosalyn. Rozumiał czemu to robi. Po prostu chciała poczuć się lepiej i mieć na kogoś zwalić winę. Pomyślał o jej ostatnich słowach. O ostrzeżeniu... Przypomniały mu się słowa Xerary, która ostrzegała by "im" nie ufać, gdyż ukryły, iż grozi komuś niebezpieczeństwo. Zapewne to miała wtedy na myśli.
                      Vivianne milczała.
                      - Wiedziałaś... dlatego też odebrałaś Mel zielony kryształ! Bez wahania wymieniłaby swoje życie za jego życie... Jest ci potrzebna!
                      - Jej życie ma większą wartość niż wam się wydaje.
                      - To mogłaś pomóc nam ocalić Faldia!
                      - Nie tak to działa. Nie można zmienić przeznaczenia.
                      - Moje zmieniłaś!
                      - Posłuchaj... Rosalyn...
                      - Mam dość słuchania was! - Zamachnęła się ręką i rozproszyła mgłę, w której zniknęła poświata Vivienne.
                      Była na nią zła. Czuła żal, że nikt ich nie uprzedził. W takim wypadku oczywistym było to, że zachowają się inaczej. Dla swojej bezsilności schronienie znalazła w ramionach Rossa.
                      - Nie ma go! - zawołała Mel wybiegając chatki. Za nią biegli Bruno i Colin chcący ją zatrzymać. - Faldio zniknął! Nie mogę go znaleźć! - krzyczała do Rossa i Rosalyn.
                      Białowłosa ciągle przytulona do ukochanego patrzyła smutno na Mel, która najwyraźniej postradała rozum. Nikt jej za to nie winił. Chcieli tylko pomóc, aby nie zrobiła sobie krzywdy.
                       - Ale wy mnie nie rozumiecie! - Wyrwała się z uścisku Colina. Zdążył ją ledwo co na chwilę złapać. Spojrzała błagalnym tonem na Rossa, bo tylko go zabrała ze sobą w podróż i miała nadzieje, że ją jako jedyny zrozumie. - Nie ma go tam!
                       - Jak to możliwe? - zapytał zdziwiony kiedy już pojął o co właściwie chodziło nastoletniej dziewczynie ze złamanym sercem.
                       - Nie wiem... - szepnęła. - Jego dusza jest uwięziona między naszym światem, a zaświatami... albo tak bardzo nie chce mnie widzieć, że nie przyjmuje mojego zaproszenia. - zasmuciła się. Zdarzyło się to samo co z Cedillią.
                       Rosalyn spojrzała pytająco na Rossa. Blondyn uśmiechnął się do niej smutno i obiecał, że wszystko wyjaśni.

~*~

                       Tamtego dnia Lembert od razu teleportował się do jednej z tych rezydencji, o których prócz ojca i jego samego nikt nie wiedział. Była bezpieczna. Żaden z jego sługusów nie wiedział o jej istnieniu. Szedł chwiejnym krokiem do sypialni będąc wyczerpanym i padniętym. Nigdy nie rzucał tak wielu zaklęć na raz, a szczególnie dawno nie teleportował całego pomieszczenia. Właściwie zdarzyło mu się tylko raz i to była niewielka spiżarnia. Zrobił to kilka lat temu w młodości, aby ukryć jedną ze swoich kobiet przed ojcem.
                       Jakoś specjalnie nie miał ochoty na wspominki. Rzucił się na łóżko nie przejmując brudnym ubraniem, czy nieumytymi włosami sklejonymi jego własna krwią. Wyglądał okropnie, a jeszcze gorzej się czuł. Jego dumna została zdeptana. Uważał się za kogoś potężnego jednak okazał się słaby i beznadziejny w obliczu... potężnego księcia West.
                       Nie mógł też sobie darować wspaniałych pieniędzy za głowę białowłosej oraz oddanie blondyna w ręce rodziny królewskiej. Nie musiałby się martwić o swoją przyszłość bez swojej organizacji, która dostarczała mu dostatek i życie w luksusach.
                       Zasnął szybko. Nawet nie pamiętał kiedy. Nic mu się nie śniło, ale spał niespokojnie. Przez chwilę mógł zapomnieć o trapiącym go bólu. Kiedy się obudził miał wrażenie, że spał nie więcej jak kilka minut. Powoli usiadł i spojrzał przez okno. Słońce już dawno wzbiło się wysoko na niebo.
                       - Powinnam była cię zabić. - Powiedziała spokojnym głosem Zerina.
                       Dopiero teraz Lembert zauważył starą czarownicę siedzącą wygodnie w fotelu. Wyglądała na złą, ale zachowywała względny spokój. Tylko czy zdradzały wielki gniew fioletowowłosej wiedźmy. Wydawało się, że płonęły z wściekłości.
                       - Jeszcze dziś rozwiążę organizację... - Westchnął ciężko. Dziś miał naprawdę zły dzień. Ostatnie czego potrzebował to kolejna silna czarownica.
                       - Oh, organizacja to twój najmniejszy problem Lembercie. - Zerina trzymała na kolanach szkatułkę. Zaczęła w nią stukać opuszkami palców. Wyglądała zwyczajnie, jednak młodemu mężczyźnie wydawało się, że ten przedmiot jest powodem wizyty Zeriny.
                       - To może przyszłaś zdradzić mi w końcu swój plan? - zapytał nie odrywając wzroku. - Więc jaka będzie moja rola w twojej grze?
                       Przez chwilę oczy Zeriny zwęziły się. 
                       - Twoim zadaniem jest bycie łącznikiem. Między nami, a królem West.
                       - Łącznikiem z West? - zaśmiał się krótko. - Po co? Nagle zamierzacie zawrzeć przymierze z ludźmi?
                       - Co cztery wieki na nasze ziemie najeżdża potężna istota zdolna zniszczyć nas wszystkich. Tylko jedna osoba teraz może go powstrzymać, ale aby to zrobić musimy przekonać królów, aby jej nie poświęcali bo to nas doprowadzi do zguby. W tym musisz pomóc przyszłemu królowi. Ale nie mam pojęcia jak chcesz to zrobić skoro zabiłeś jego najlepszego przyjaciela! - Ostatnie zdanie wykrzyczała. - Nie obchodzi mnie jak to zrobisz, ale masz przekonać drugiego księcia do tego, że jesteś po jego stronie.
                       - Że co? - Lembert mimo tępego bólu w żebrach wstał na równe nogi. - To nie mogłaś mi powiedzieć wcześniej?
                       - Nie mogłeś się mnie posłuchać?! - Podniosła jeszcze wyżej głos.
                       - On mnie zabije jak mnie zobaczy. - Stwierdził. - Znajdź sobie innego łącznika.
                       Zerina w mgnieniu oka stanęła przed Lembertem. Złapała go za kołnierz koszuli i przycisnęła do ściany.
                       - Jeśli on ciebie nie zabije, to ja to zrobię, więc i tak nic nie stracisz. - Puściła go. Miała jeszcze dodać, że nie może wziąć innego czarownika do bycia łącznikiem, ponieważ tylko on specjalizuje się w tej magii i może to samego siebie teleportować bez największego problemu przez co jest w tym po prostu najlepszy. Ale nie mogła dać mu tej przewagi nad nimi. - Vivianne wierzy, że uda ci się to wszystko naprawić. - Mówiła dalej spokojnym głosem jakby przed chwilą nie próbowała go udusić. - A ma ci w tym pomóc to - Uderzyła z całej siły szkatułką o półkę obok. Wzrok mężczyzny skierował się na drewniany schowek. - Będziemy w kontakcie. - Dodała po czym wyszła z sypialni.
                       Lembert stał jeszcze chwilę pod ścianą. Ostrożnie podszedł do szkatułki i uchylił delikatnie wieczko. Nie otworzył jej na oścież, bo to byłoby nie rozsądne nie znając zawartości przedmiotu. Przez niewielką szparkę wydobyło się zielone światło.

~*~

                       - Już czas! - zawołała Blue wesołym głosem wchodząc do sypialni Yannefera jakby była jej własną. Prześlizgnęła się sprytnie przed strażnikami pałacowymi i powędrowała aż do komnaty pierwszego księcia. Właściwie to był dla niej chleb powszedni.
                       - Czas na co? - zapytał speszony chłopak. Właśnie nakładał spodnie. Było dość wcześnie i ledwo co wstał z łóżka. Kiedy zobaczył Syrenią Czarownicę w drzwiach szybko schował się za kotarą. - I naucz się w końcu pukać! - zganił ją.
                       Blue przewróciła oczami.
                       - Już widziałam twoje gołe nogi. Robisz dobrze zakrywając je.
                       - Ej! - krzyknął wychylając tylko głowę.
                       Czarownica zaśmiała się wesoło.
                       - Ostatnio jesteś pełen życia. - Zauważyła zamykając za sobą drzwi i weszła wgłąb sypialni.
                       - Dobrze wiesz komu to zawdzięczam.
                       Niebieskowłosa spojrzała na odsłonięte okna. Kiedy tu pierwszy raz przybyła na prośbę Rossa w pokoju panował półmrok. Było ciemno i nieprzyjemnie, a teraz promienie słońca wpadały przez okno rozjaśniając całą sypialnię. Było tam naprawdę przytulnie. Usiadła wygodnie na skrawku łóżka, a kiedy książę postanowił w końcu stanąć ubrany już  przed nią, postanowiła podzielić się dobrą nowiną.
                       - Możesz wysłać tego babochłopa po swojego brata.
                       Blue nie odrywała teraz wzroku od twarzy blondyna, która z chwili na chwilę rozjaśniała się w uśmiechu coraz bardziej. Błękitne oczy księcia wydawały się mienić. Od szczerzenia się na policzkach pojawiły się urocze dołeczki. Niemalże chciał podskoczyć ze szczęścia, ale nie mógł sobie pozwolić na taką niestosowność. Zwłaszcza przy Blue, która te zachowanie i tak na pewno by wypominała mu przez długo czas.
                       Yannefer poczuł jak wielka radość i szczęście ogarnia jego serce. Właśnie zdał sobie sprawę, że już niedługo stanie obok swojego brata. To wydawało się tak mało realne, ale jednak było prawdziwe.
                       - Masz minę jakbyś dostał cukierka. - Skwitowała niebieskowłosa uśmiechając się.
                       Yannefer w odpowiedzi podarował Blue jeden ze swoich czarujących uśmiechów.

~*~

                       Mel próbowała znaleźć Faldia po drugiej stronie i przyrzekła, że nie zaprzestanie dopóki go ponownie nie spotka. Dni powoli mijały, a wraz z tym zdawały się robić dłuższe, a noce coraz krótsze. Często bywało też bardzo ciepło. A ciało Faldia dalej spoczywało nietknięte w trumnie. Nie chcieli go pochować, gdyż obawiali się, że mimo czaru ochronnego hamującego jego rozkład robaki w ziemi mogły by go zjeść. Nie zasługiwał na to.
                       Po tygodniach opornych prób porozumienia się nastolatki z martwym przyjacielem postanowili, iż trzeba było w końcu coś zrobić.
                       - Zabiorę go do domu. - Oznajmiła Mel jakby to było oczywiste. - Jego rodzeństwo ma prawo wiedzieć co się stało. I w jaki sposób go pochować.
                       Wszyscy się zgodzili. To był dobry pomysł. I na pewno lepsze było oddanie go w ręce kochającej rodziny od leżenia na podwórku w drewnianej trumnie.
                       Bruno zaproponował, że potowarzyszy Mel. Powierzył swoją chatkę w ręce Rosalyn, Rossa i Colina, którzy z bólem serca oglądali ostatni raz Faldia. Wyglądał spokojnie, jakby po prostu zapadł w głęboki sen, w taki jakie zasypiały przeklęte królewny przez złe czarownice - pomyślała Rosalyn. Ale to nie był ten rodzaj klątwy z którego obudzić może go prawdziwa miłość. Nie, on już pozostanie w tym stanie na zawsze.
                       Po południu Bruno i Mel wyruszyli. Wcześniej duchowny zajął się transportem. Powóz ciągnięty przez dwa kasztanowe konie przyjechał pod jego chatkę. Woźnica okazał się być jego znajomym, dlatego nie było większego problemu z podróżą, aż do North.
                       - Przeproście ode mnie Ronana i Paili - powiedziała Rosalyn na pożegnanie. Czuła po części, że to jest jej wina. Gdyby tylko go ze sobą nie zabrała to Faldio dalej by żył. Zapewne w nieszczęśliwej i niespełnionej miłości... Ale jednak żył.
                       Mel pokiwała głową, a potem odwróciła się do przyjaciół plecami. Po chwili powóz zniknął między drzewami gęstego lasu. Rosalyn jeszcze przez chwilę patrzyła się na leśną drogę. Wtem wzmagał się silny wiatr. Powietrze uderzyło ją w twarz, a po chwili ucichło. Dziwne zjawisko wydawało się być dla niej jakimś złym znakiem.
                       Zostali sami. Colin, Ross, Rosalyn i Tenebris. Każdy zajmował się własnymi sprawami. W porach obiadowych zasiadali razem do stołu i zajadali to co przygotował im czarnowłosy. Nie miał zbyt dobrej ręki do gotowania, jednak Ross był w tym jeszcze gorszy, a Tenebris był w końcu kotem, za to Rosalyn wcale nie miała na to czasu. Całe dni spędzała, aby poprawić umiejętność panowania nad własną magią.
                       I tak mijały im kolejne dni od kiedy Mel i Bruno wyjechali. Było gorące popołudnie, a wyjście na dwór wydawało się zbyt uciążliwe. Dlatego Ross spędził cały dzień na leniuchowaniu w łóżku na piętrze. Dawno nie czuł się tak zrezygnowany. Wszystko wydawało się męczące. Nawet myśl o tej całej sytuacji z Feniksem. Chciałby mieć to już za sobą.
                       - Masz zamiar cały dzień tak leżeć? - usłyszał Rosalyn. Jak na komendę od razu podniósł się do siadu. Zawsze kiedy słyszał jej głos od razu poprawiał mu się humor.
                       - Nie mam ciekawszego zajęcia - wyznał uśmiechając się.
                       Dziewczyna podeszła do niego i usiadła obok. Jej twarz ozdobił wesoły i uroczy uśmiech. Oplotła dłonie wokół szyi ukochanego i pocałowała go.
                       Od dawna nie mieli czasu na takie przyjemności, albo po prostu uważali, że nie powinni napawać się szczęściem w chwili, gdy powinni cierpieć po utracie przyjaciela.Teraz nie czuli takiego oporu.
                       Ross wplatał swoje place dłoni między długie, białe włosy Rosalyn. Położył się powoli na łóżko ciągnąć dziewczynę ze sobą. Przewrócili się tak, że ona leżała na pościeli, a on nad nią klęczał i obdarowywał wieloma pocałunkami.
                       - Nie chcę wam przeszkadzać! - krzyknął Colin zza drzwi. - Ale chyba mamy gości... - dodał nieco ściszonym głosem.
                       Ross od razu oderwał swoje wargi od Rosalyn.
                       - Jakich gości? - Wstał szybko z łóżka. Poczuł wewnętrzny niepokój. To nie mogła być Mel, a przecież nikt inny nie wie, gdzie teraz przebywają. Chyba, że Lembert. Ale szczerze wątpił w ponowne spotkanie z Lembertem. Ale złe przeczucie sprawiało, że bał się odpowiedzi.
                       Rosalyn zrobiła minę naburmuszonego dziecka. Nie podobało jej się to, że uwaga niegdyś skupiona na niej tak szybko zmieniła swój cel. Wstała niechętnie  z łóżka i podeszła do Rossa kładąc rękę na ramieniu.
                       - Nie wiem. Słyszałem konie... I odgłosy ludzi. Może z trzy tuziny.
                       Wszyscy zbiegli na dół. Po drodze białowłosa zgarnęła Tenebrisa. Właśnie pomyślała, że mogą przygotować się do walki. Postanowiła być ostrożna, dlatego nawet nie schowała różdżki tylko trzymała ją w ręku, aby móc szybciej unieszkodliwić wrogów.
                       Kiedy wszyscy zeszli z ganku chatki z lasu wyłoniły się pierwsze postacie na uzbrojonych i dostojnych koniach. Ludzie zasiadający na nich byli odziani w lekkie zbroje, w których na pewno gotowali się w środku, a w dłoniach trzymali flagę z godłem ich kraju. Ptak z rozłożonymi skrzydłami.
                       Złe przeczucie Rossa się sprawdziło. Jego serce szalało. Bębniło tak głośno, iż każdy z jego przyjaciół mógł to usłyszeć.
                       Colin obserwował z rozdziawionymi ustami jak kolejni uzbrojeni rycerze dosiadający koni wyłaniali się z lasu. Ostatnia, niczym gwiazda przedstawienia pojawiła się drewniana, ozłacana karoca.
                       Jeden z rycerzy zsiadł ze swojego konia. Potem zdjął hełm i odgarnął blond długie włosy.
                       - Odetta... - wyszeptał Ross. Nie był zły, nie potrafił czuć w tej chwili gniewu. W końcu sam się na to zgodził. Jednak czuł strach, bo bał się opuścić Rosalyn.  Nie chciał tego. Kiedy był na Stredze ta chwila wydawała się taka odległa, ale jednak to się działo tu i teraz.
                       - Nie próbuj nas atakować czarownico. - Zawołała donośnie blondynka. - Nasi ludzie są rozstawieni po całym lesie. Jesteście otoczeni przez profesjonalnych łowców czarownic! Opuść różdżkę.
                       Rosalyn wyglądała jakby wcale nie miała tego zrobić. Odetta po prostu nie zdawała sobie sprawy z kim zadziera. Ku jej zaskoczeniu kiedy miała zamiar rzucić jakiś czar, Ross złapał ją za rękę, w której trzymała różdżkę prosząc, aby zrobiła to co mówi. No tak - pomyślała białowłosa - zawsze najpierw się martwi o mnie.
                       Drzwi od karocy zostały otworzone przez dwóch rycerzy, a wysiadła z niej Kaende. Z wielką klasą i gracją stanęła na przeciw swojemu ukochanemu i znienawidzonej wieśniaczki, którą z wielką chęcią skazałaby na śmierć i obserwowała jej egzekucje rozkoszując się najlepszym winem.
                       Na widok tej kobiety krew Rosalyn zawrzała. Była gotowa rzucić się na arystokratkę z gołymi rękami i zedrzeć jej pyszny uśmieszek z twarzy. Zapewne zrobiłaby to już dawno, ale Ross cały czas trzymał jej rękę.
                       - Pójdziesz ze mną mój ukochany! - zawołała.
                       W głębi serca Ross miał nadzieję, że tam w środku będzie jego brat, ale wcale się nie pojawił. Za to wysłał najgorszą osobę jaką mógł. Gorszego wyboru nie dało się dokonać. Kaedne w przeciwieństwie do nich wyglądała na bardzo szczęśliwą i zadowoloną.
                       - Teraz! - krzyknęła tak donośnie, iż każdy by usłyszał.
                       Nagle na nadgarstku Rosalyn zawiązał się gruby łańcuch i pociągnął ją do tyłu. Jej dłoń wyślizgnęła się z uścisku Rossa. Odciągnięto ją na kilka metrów, przy tym różdżka wypadła z ręki czarownicy i straciła równowagę. Upadła na ziemię, prosto przed nogami jakiś ludzi.
                       W gniewie i wściekłości uniosła głowę w górę. Wtedy zobaczyła trójkę znajomych twarzy. Czarnowłose rodzeństwo oraz mężczyznę z West. Spotkali się ostatniej jesieni w wiosce w South, dwa dni przed poznaniem Mel. Doskonale pamiętała tych łowców czarownic: Ariana, Gertrudę oraz Hanka.
_________________________________________________
Jeśli ktoś nie pamięta tej trójki łowców to pojawili się w rozdziale 20,21,22 części pierwszej. Dla leniwych dodam informację, że oni przewijali się w akcji  kiedy Rossa wiedźma od chowańców zamieniła w swojego chowańca. Pewnie o nich zapomnieliście, ehehehe.
Ogólnie to chcę przeprosić za moją nieprofesjonalność jeśli ktoś zauważył, ze Gertruda nie powinna nazywać się Gertrudą xD  Czytałam te 3 rozdziały kilka razy i szukałam jej cholernego imienia, i wydaje mi się, że jej nawet nie nazwałam, ale jakoś w to nie wierzę. Jeśli okazało się, że dałam jej złe imię to proszę mnie upomnieć. xD 
Tak w ogóle to kocham moją wenę, bo nagle zachciało mi się pisać tydzień przed maturą. W sumie z 3 rozdziały góra 4 stworzę i koniec z tym opowiadaniem. >D Tak, czuję wolność. xD
Jeszcze nie opanowałam pisania smutnych scen, ani romantycznych. Słabo mi to w sumie wychodzi. Mam nadzieję, że następne będą lepsze q.q Jeśli takie będą c: 
Pozdrawiam! I znając życie, jak zdam maturę ustną to wstawię coś po 20 maja. xD 

6 komentarzy:

  1. A więc już niedługo koniec? Szkoda. Ross, Rosalyn i spółka... będzie mi ich któregoś dnia brakować.
    Cóż, a co do rozdziału- początek był szalenie smutny~! Eh... czemu Faldio nie chce rozmawiać z Mel? Czyżby miał jej za złe, że zginął? A może nie chce się z nią widzieć dla jej własnego dobra?
    Lambert- niech spłonie. Dupek. Poza tym-to strasznie chamskie, bo wygląda na to, że Viviane to wszystko zaplanowała! A przynajmniej ładnie posłużyła się znanymi sobie informacjami...
    No to ładnie! Powrót tej su*i Kaende ;/ Nienawidzę jej. Bardziej niż Lamberta o.O Hm... Co dalej...
    A tak- jak mogli zaatakować Rosalyn???? Na pewno Yannefer nie wydał im takiego polecenia! TO z pewnością sprawka Kaende!
    No i Yannefer i Blue... Heh, zabawni są. ^^ Dwaj bracia, dwaj książęta-obaj mają słabość do czarownic ;)

    Powodzenia na maturze-to bardzo na czasie obecnie xD

    Nie pamiętam, czy Ci odpisywałam na tamten komentarz, ale- PW są denne. Może dl;atego, że jestem na nie zwyczajnie za stara... Kto wie? Hm... Co jeszcze... Tak, tak wszyscy kochamy Erica! To najlepsza postać True Blooda!

    Kiran Lilith

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział super. Kaende to s*ka ale Lamberta trochę polubiłem (nie wiem czemu)
    Musieli im przerwać w tak ciekawym momencie? Może by coś z tego wyszło.
    Szkoda że ta historia zbliża się do końca bo jest najlepszą jaką czytałem w internecie.
    Pozdrawiam, życzę weny, pomysłów i zdania matury.
    Marcin

    OdpowiedzUsuń
  3. Muszę przyznać że pozytywnie mnie zaskoczyłaś.
    Uwielbiam własne opowiadania i weszłam tu całkiem przypadkiem.
    Nie żałuje.
    Sama historia jest naprawdę świetna. I czyta się ją jednym tchem. W dodatku bardzo fajnie wykreowałaś bohaterów. Pokazałaś ich w sposób jaki jeszcze tego nie spotkałam do tej pory. Naprawdę moim skromnym zdaniem same pozytywy i naprawdę ciekawe spojrzenie na historie.
    W moich skromnych słowach pełen plus.
    a gdyby Ci się nudziło zapraszam na:
    www.mrok-wyobrazni.blogspot.com!
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Już tak niewiele zostało do końca? :o
    I jak Ci poszły matury, co? Mam nadzieję, że jesteś usatysfakcjonowana, choć oczywiście na wyniki trzeba jeszcze trochę poczekać. ^^' Ach, i powodzenia na ustnych! :*
    Przepraszam, że przeczytałam rozdział dopiero teraz. Dalej nie mam życia, ale pocieszam się tym, że jak/jeśli przeżyję sesję, która zaczyna się za miesiąc, nadejdą tak długo oczekiwane wakacje.
    Wciąż nie mogę Ci wybaczyć, że zabiłaś Faldia. T^T Ale też nadal mam nadzieję, iż JAKOŚ powróci (od czego są magia i kryształy? xD).
    Nie mogę z tego, jaki Yannefer jest słodki! Po prostu wejść i przytulić, no doprawdy! :D
    Ech, przed wszystkimi trudne zadania... A do tego jeszcze ci łowcy (oczywiście z moją sklerozą trudno by było, żebym ich pamiętała xD)! No nic, czekam na ciąg dalszy i przepraszam za zwłokę oraz krótki komentarz. Ach, i zapraszam w wolnej chwili (po maturach będziesz miała ich od groma, więc... xD) do mnie, bo jakiś czas temu, gdy miałam moment oddechu, dodałam notkę. ;)
    Buziaki!

    OdpowiedzUsuń
  5. Aa spoko, ja sama ostatni wypadłam nieco z obiegu... Chciałabym coś naskrobać, ale.. brak weny ;/ No i czasu i inspiracji... Eh... Cóż, w kocu przerwa zniknie i znowu zacznę pisać. Muszę w to wierzyć.
    No i jak było? Jakie masz odczucia co d matury?
    Hahaha xd nie dziwię Ci się xD
    Oj podobają mi się jak diabli! Coś dla nich planujesz?

    Tia... Więc nie ma mi kto opowiedzieć co sie będzie dzaiło dalej... ehhh :(
    Tak w ogole- nic ostatnio nie oglądałam (poza 3 odcinakami GoT) więc wypadłam z obiegu.

    OdpowiedzUsuń
  6. Zapraszam serdecznie na nowy rozdział 002 pt “Dziwne wrażenie” na adres bloga : www.mrok-wyobrazni.blogspot.com! Autorka życzy przyjemnej lektury.

    p.s. nie wiedziałam gdzie wiec przepraszam że tutaj.

    OdpowiedzUsuń