piątek, 3 kwietnia 2015

Rozdział XVI - Proszę zostań ze mną

                    Nim Ross opowiedział co stało się w mieście  poszedł się wykąpać, aby zmyć z siebie zaschniętą krew. Czuł się beznadziejnie, jak słabeusz, bo nie był w stanie obronić  Mel. A teraz nie wiadomo co się z nią działo.
                    Kiedy doprowadził się do normalnego stanu wszyscy zasiedli przy stole. Colin był zmartwiony, lecz zachowywał względny spokój.Tenebris i Rosalyn wspierali Rossa. Znali go na tyle dobrze, że wiedzieli iż muchy by nie skrzywdził, a co mówiąc człowieka. Póki sam nie ubrudził sobie rąk odbierając życie istocie nie czuł się źle. Na początku znajomości z Rosalyn starał się kontrolować jej poczynania uniemożliwiając specjalne lub nieumyślne morderstwa, ale nie zawsze mógł jej w tym przeszkodzić. Bywały dni gdy tylko patrzył jak ludzie umierają z jej rąk, a on nawet nie kiwnął palcem. Wcale nie był od niej lepszy. A teraz to ona starała się go wspierać w tej trudnej chwili. Jedynie po Faldio było doskonale widać, że okropne scenariusze powstające w jego głowie powoli doprowadzały go do białej gorączki. Nie mógł znieść tej bierności. Gdyby wiedział więcej to już dawno rzuciłby się w pogoń by uratować Mel.
                    Mel jest z całą pewnością zakładnikiem - i to wiedzieli wszyscy. A jeśli nie zakładnikiem to kimś równie istotnym, dlatego byli tacy pewni, że jej porywacz utrzyma ją przy życiu.
                    Ross opowiedział jak wyglądała podróż do miasteczka. Kupili zapasy jedzenia i spokojnie wracali do chaty. Nawet nie pomyśleli, że ktoś mógł ich śledzić. Byli zajęci rozmową właściwie o bzdetach, ale ta rozmowa była w pewnym sensie kojąca.
                    W momencie kiedy najmniej się tego spodziewali wyskoczyło z dwudziestu ludzi ubranych w czerń, a na pelerynach mieli wyszyte trzy czerwone łzy. Ross doskonale pamiętał ten symbol. Łowcy Niewolników.
                    Miał wielką siłę, ale ona na nic się w prawdzie nie przydała. Pierwszych ludzi powalił na ziemię, a w tym czasie gdy był zajęty walką to inni złapali dziewczynę i uciekli. Kiedy to zobaczył to rzucił wszystkie zapasy i ruszył w pogoń.
                    Usłyszał od tych ludzi, że zmierzali do swojej siedziby gdyż jeden z nich krzyknął: Szybko udajmy się do kryjówki!  Nasz pan będzie zły jak damy się złapać!
                    Z dwudziestu zdołało tylko dwóch uciec. Resztą zajął się Ross. Starał się w natłoku gniewu panować nad swoją siłą i udało mu się nie skrzywdzić żadnego człowieka. W chwili gdy pozwolił dwójce uciec przygwoździł do ziemi trzeciego. Rozkazał mu mówić gdzie zabrali Mel, jednak trzymał buzię na kłódkę. Trwała chwilowa szarpanina, aż Ross nie wytrzymał. Uderzył z całej siły z pięści w klatkę piersiową mężczyzny. Jego dłoń wyłamała żebra i przeszła przez całe ciało robią w nim dziurę i zatrzymała się na ziemi, która pod nimi się skruszyła.
                    Czuł ciepło wokół ręki oraz morką krew wypływającą zewsząd. Trysnęła przy uderzeniu porządnie brudząc jego ubrania i skórę. Powoli wyciągnął rękę z martwego ciała mężczyzny. Klękał nad nim przez chwilę patrząc na to co narobił. W tym momencie chciało mu się płakać i wymiotować jednocześnie. Roztrzaskane wnętrzności wyglądały obrzydliwie. Czuł też obrzydzenie do siebie. Jak mógł potraktować tak człowieka? Nikt nie zasługiwał na taką śmierć.
                    Rosalyn przeczesywała dłonią włosy ukochanego i szeptała do ucha, że to nie jego wina. Wiedziała, że słowa to nic wielkiego czy nie powinieneś się obwiniać nic nie dadzą.
                    Łowcy Niewolników na pewno działali pod rozkazami Lemberta. I on musiał zobaczyć list gończy i przypomnieć sobie o istnieniu Rosalyn. Ustalili, że porwanie Mel jest wywabieniem Białej Czarownicy. Pewne było iż mężczyzna chce się z nią spotkać. Jeszcze się nie odwdzięczył za wymordowanie swoich ludzi rok temu, gdy razem z jeszcze wtedy żyjącą Xerarą i jakimś dzieciakiem z West zaatakowali ich w trawiastej dolinie.
                    - Łowcy Niewolników mają wiele siedzib. Ich przywódca nigdy nie zostaje długo w jednym miejscu. - Odezwał się Bruno analizując sytuację. Wiedział to, ponieważ Lembert był poszukiwany, jednak nikt nie znał jego tożsamości. Najlepiej mu się wiodło w South, gdyż tam władza nie bardzo interesowała się problemami społeczeństwa. W East nie szalał tak bardzo przez co nie mieli podstaw, aby ktokolwiek mógł go zamknąć. Właściwie nie wiedzieli jak wyglądał. W niedalekiej okolicy znajdowało się kilka dworów letnich mogących służyć potencjalnie za tymczasową kryjówkę dla Lemberta. - Skoro ustaliliśmy już, że chce Rosalyn to na pewno sam we własnej osobie jest gdzieś w pobliżu.
                    - Wiesz gdzie ktoś taki jak on mógłby się ukryć? - zapytał rozzłoszczony Faldio. Starał się opanować swój gniew jednak nie potrafił. Myśl, że ów nieznajomy porwał Mel jeszcze bardziej wprawiała go we frustrację. Tak bardzo bał się, że dziewczynie może stać się krzywda.
                    - W okolicy jest kilka dworów. Powinniśmy sprawdzić czy w nich przypadkiem nie przebywa. Jeśli Ross pamięta w która stronę jego sługusi pobiegli to będziemy mieli ułatwione zadanie. - Stwierdził.
                    Wszyscy spojrzeli wyczekująco na Rossa. Chłopak rozmasował dłońmi czoło po czym rzekł:
                    - Na południe.
                    - To świetnie. Wyruszymy wieczorem jak odpoczniecie.
~*~
                    Nim otworzyła oczy poczuła przyjemną woń, jednak nie potrafiła określić dokładnie skąd to pochodzi. Zapach wydawał się kojący i wprowadzał ją w stan relaksacyjny. Rozluźniła ramiona i powoli otworzyła oczy zdając sobie sprawę, że właściwie nie jest w chatce Bruno.  No tak, łóżko było zbyt miękkie. Ale gdzie w takim razie była?
                    Szybko się podniosła jakby od tego zależało jej życie i rozejrzała się po pomieszczeniu. Była to przestronna i jak najbardziej luksusowa sypialnia w jakiej spali arystokraci. Pięknie wystrojona, panował tam porządek, a wszędzie dało się dostrzec drogie ozdobne dodatki.
                    Zastanowiła się chwilę jakim cudem znalazła się w obcym miejscu. Na myśl o wspomnieniach rozbolała ją głowa, jednak obrazy z przeszłości powróciły dość szybko. Pamiętała jak poszła na zakupy z Rossem, a potem w lesie zostali zaatakowani. Odcięli ją od przyjaciela, przerzucili przez ramię i uciekli. Kiedy im się wyrwała pamiętała, że któryś z nich wziął zamach gdy próbował uderzyć ją w głowę gałęzią podniesioną z ziemi. A następnie pamiętała tylko ciemność i tępy ból z tyłu głowy.
                    - Obudziłaś się w końcu - zauważył mężczyzna stojący w progu pokoju.
                    Nigdy wcześniej go nie spotkała, jednak doskonale znała jego tożsamość ze wspomnień Rosalyn oraz Dariana. Lembert Pierce, przywódca Łowców Niewolników.
                    Wywinął usta w subtelnym uśmiechu i zamknął za sobą drzwi, aby potem z wielką gracja usiąść obok niej na łóżku. Skrzyżował nogi, a dłonie splątał palcami i położył na brzuchu cały czas obserwując przerażoną szatynkę, która nie potrafiła ze strachu się poruszyć.
                    - Śniło ci się coś dobrego? - zapytał miłym głosem.
                    Milczała.
                    Nie chciała z nim nawiązywać rozmowy. Właściwie strach jej na to nie pozwalał.
                    - Spokojnie, nie zrobię ci krzywdy.
                    Dziewczyna skrzywiła się. Jego słowa były śmieszne. Już została skrzywdzona. Dostała gałęzią w głowę. Rozmasowała sobie obolałe miejsce, gdzie od dawna urósł niewielki guz.
                    - Ah, wybacz moim bezmyślnym sługusom. Nie potrafią się obchodzić z damami. - Westchnął ciężko i przez chwilę naprawdę dobrze udawał, że było mu z tego powodu smutno. Po chwili jego wyraz twarzy zmienił się na ciekawski. - Czy to ty byłaś tą perełką Dariana? - Patrzył na nią z wielkim zainteresowaniem, ale nie spodobało mu się to, że dziewczyna dalej milczała. Zirytowany dodał: - Kiwnij chociaż głową!
                    Przerażona, że możliwe iż by ja uderzył bądź skrzywdził od razu przytaknęła wlepiając wzrok w śnieżnobiałą pościel, na której zacisnęła z całej siły ręce obawiając się najgorszego.
                    Do jej uszu doszedł dźwięczny śmiech Lemberta. Otarł jedną pojedynczą łez z oka.
                    - Żałosne. Pomyśleć, że chciał taką małą dziewczynkę wrzucić do łóżka! - znowu się zaśmiał. Kiedy Darian żył gardził nim i jego prostactwem. Nie potrafił być wyrafinowany. Do tego wykorzystywał dzieci do swoich celów. Powinien chociaż poczekać, aż dziewczyna podrośnie.
                    Mel wzdrygnęła się na samą myśl o wspomnieniach związane z klasztorem i Darianem. Do dziś dziękowała bogu, że zesłał jej Rosalyn i została uratowana od tego makabrycznego losu. Po chwili gdy fala obrzydzenia jej przeszła zaczęła rozmyślać nad słowami "mała dziewczynka". Potem już widziała oczami swojej wyobraźni jak Faldio używa tych słów w stosunku do niej.
                    - Nie jestem małą dziewczynką - powiedziała do siebie, jednak Lembert tego nie wyczuł.
                    - Do prawdy? - zapytał uśmiechając się. W końcu się odezwała, więc był zadowolony. Przysunął się do dziewczyny, a widząc jej panikę i strach w oczach zaśmiał się po raz kolejny. - Chyba się tego nie boisz... skoro nie jesteś już małą dziewczynką, to pewnie to masz  za sobą.
                    - Czego ode mnie chcesz? - zapytała ze łzami w oczach. Bała się tego człowieka, choć mówił, że jej nie skrzywdzi. Na pewno kłamał. Po co ją porwał? Jaki miał w tym cel? Tak bardzo się bała. Pragnęła, aby Faldio mógł ją uratować.
                    - Niczego. - Oznajmił jakby to było oczywiste. Odsunął się od nastolatki. - Jesteś tylko przynętą. Ona tutaj przyjdzie i będę mógł się odegrać.
                    - Ona? - czuła jak drży jej dolna warga.
                    - Białowłosa czarownica. - Spojrzał na twarz Mel, po której już spływały łzy. Położył dłoń na jej głowie, aby po chwili zjechać nią na policzki. Przetarł je jakby z czułością, jednak to był tylko pusty gest. - Już znasz moje myśli? - zapytał zaintrygowany. - Umiesz to, prawda? Czytać myśli.
                    Mel zacisnęła dłoń na ręku, gdzie była bransoleta blokująca jej moce.
                    - Nie. - Odparła.  - Nie znam twoich myśli.
                    Oderwał dłoń od jej policzka i przechylił głowę w bok. Wyglądał na zawiedzionego. Westchnął ciężko i wstał z łóżka.
                    - To po co robią w okół ciebie tyle hałasu? - wzruszył ramionami i odwrócił się do dziewczyny plecami. - Jestem naprawdę zawiedziony.
                    Lembert wyszedł z pokoju. Kiedy tylko zdążył zniknąć za drzwiami Mel podbiegła do nich i usłyszała dźwięk przekręcanego kluczyka w kłódce. Cofnęła się o krok szukając możliwej drogi ucieczki. Stanęła wtedy na przeciw okna. Nie było innego wyjścia oprócz tego. Otworzyła je na oścież i spojrzała w dół. Przeraziła się widząc wysokość. Była na przynajmniej trzecim piętrze. Nie mogła zeskoczyć, bo upadła by na kamienną kostkę. Wychyliła się mając nadzieję, że na ścianach budynku rosną jakieś pnącza, ale ich nie znalazła.
                    Mel oparła ręce na parapecie i spojrzała w dal, na las, który otaczał rezydencję. Miała nadzieję, że z Rossem wszystko w porządku. Gdzieś w środku, choć wiedziała, że to złe pragnęła, aby Faldio czuł niepokój z powodu jej nieobecności.
                    Zamknęła okno wierząc szczerze w to, że jej przyjaciele ja uratują.

~*~

                    Późną nocą stanęli przed jedną z letnich rezydencji Lemberta Pierce. Schowani jeszcze w lesie po raz kolejny omawiali plan. Rosalyn i Ross postanowili wejść frontowymi drzwiami, aby zwrócić na siebie uwagę wszystkich. Dzięki temu Faldio i  Colin mogli wkraść się tylnymi drzwiami i zabrać stąd Mel. Rosalyn użyła zaklęcia namierzającego i dzięki temu wiedzieli, że dziewczyny należy szukać na trzecim piętrze w zachodnim skrzydle. Dzięki temu bez problemu znaleźli kryjówkę Lemberta.  Bruno i Tenebris czekali na zewnątrz. Duchowny nie mógł mieszać się do spraw z Łowcami Niewolników, gdyż nadal miał przełożonych i był im posłuszny. Kocur w razie czego miał go chronić.
                    Colin - choć tego nie zdradzał - bał się najbardziej ze wszystkich. Nigdy wcześniej nie brał udziału w prawdziwej walce. Dzierżył teraz miecz, który podarował mu Bruno. Nie raz trzymał w rękach broń, ale nigdy ją nie walczył. Postanowił, że nie będzie atakował swoich przeciwników.
                    Ross i Rosalyn  wyruszyli jako pierwsi. Przeszli przez potężną bramę i byli na widoku. Nikt nawet nie wyszedł, nie dostrzegli też żadnej postaci w oknie.
                    Otworzyli ciężkie drewniane drzwi stając przez to w holu. Jasnożółte ściany zdobiły przepiękne obrazy. Rosalyn wyciągnęła różdżkę i skierowała ją w ich stronę. Po chwili wszystkie spadły na podłogę tworząc głośny hałas.
                    - Pamiętaj Rosalyn, nie zabijaj. Nie możesz. - Ross spojrzał na nią ze smutkiem.
                    - Nie martw się. - Położyła swoją dłoń na jego ramieniu i uśmiechnęła się lekko. - Ty mnie powstrzymasz, prawda? Jak zawsze.
                    Tego nie był do końca pewien, jednak jej słowa zdołały poprawić mu humor. Odwzajemnił jej uśmiech, jednak po chwili zniknął z jego twarzy, gdy dostrzegł pierwszych uzbrojonych wrogów. Wyciągnął sztylet z pochwy i przez chwilę zapomniał, że się już nie powiększy.
                     - Przybywamy  w pokoju! - powiedziała Rosalyn unosząc ręce w górę dalej trzymając różdżkę. Strażnicy spojrzeli na siebie zdziwieni, a potem na czarownicę i jej towarzysza. Póki ich szyk bojowy był popsuty Rosalyn dodała wesołym głosem: - Żartowałam.
                    Opuściła rękę do ramienia. Po chwili z różdżki wydobyła się potężna magia. Powietrze uderzyło w Łowców. Ich stopy oderwały się od ziemi, a potem zderzyli się z najbliższą ścianą i upadli na podłogę. Wszystkich ogłuszyła, a będąc zadowolona ze swojego genialnego pomysłu uśmiechała się radośnie i wychwalała swój spryt.
                    Po chwili wyminęli nieprzytomnych Łowców Niewolników wbiegając do kolejnego pomieszczenia. Spodziewali się kolejnej straży, jednak zastali samego Lemberta. Przyglądał się intruzom z zainteresowaniem i rozbawieniem. Siedział wygodnie w fotelu, obok palącego się kominka. W pokoju stało wiele mebli, najbardziej wyróżniała się jedna szklana szafa pełna rożnych zdobyczy poprzedniego właściciela. Służyła za gablotę.
                    - Kto by się spodziewał, że ponownie spotkamy się w takim samym składzie! - Rozłożył ręce i wstał z fotelu. - Biała Czarownico i ty...  - wyciągnął dwa plakaty. Jeden był listem gończym za Rosalyn, a drugi  wysłany przez rodzinę królewską poszukującą drugiego księcia. - Menerosie Loraralandrel. Cóż, teraz to wszystko wyjaśnia! - zaśmiał się wesoło i z powrotem opadł na fotel.
                    - Gdzie jest Mel? - zapytała surowo Rosalyn.
                    - Żyje i ma się dobrze... Jeszcze. - Skrzyżował ręce. - Nie jest mi już potrzebna, bo w końcu przyszłaś, aby zapłacić za swoją karę. Wezmę sobie twoją głowę, a potem odbiorę nagrodę.
                    Rosalyn ze złości popchnęła jego fotel na drugi koniec pokoju. Zatrzymał się dopiero, gdy zderzył się ze ścianą. Zaskoczony Lembert wstał szybko i gniewnie spiorunował wzrokiem czarownice,
                    - Jesteś bezczelna! - krzyknął po czym sam wyciągnął różdżkę.
                    Oboje byli zdziwieni. Nie spodziewali się, że przywódca Łowców Niewolników może być czarodziejem. Od razu wiedzieli, że ta walka nie będzie taka prosta. Nie mogła go zabić, ale też nie mogła puścić wolno. Skoro teraz ich ściągnął tutaj, to na pewno nie poprzestanie, aż nie osiągnie swojego celu. Z aktualnymi umiejętnościami Rosalyn mogłaby go bez problemu zmienić w pył.
                    Lembert podszedł do gablotki i wyciągnął z niej ozdobiony srebrem nóż. Oboje stanęli w pozycji bojowej, a widząc to Lembert uśmiechnął się tylko, po czym ostre narzędzie zniknęło z jego ręki, tylko po to, aby mogło pojawić się nad ich głowami. Ross w ostatniej chwili dostrzegł to i odepchnął Rosalyn. Nóż wbił się w drewnianą podłogę przez chwilę jeszcze dygocząc.
                    - Teleportacja. - Powiedziała Rosalyn patrząc na Lemberta.
                    - Tak. - Wzruszył ramionami. - Przydatna umiejętność. - Czarna różdżka Lemberta dotknęła szafy stojącej obok gablotki.
                    Tęczówki Rossa z delikatnego brązu stały się rubinowe. Miał dość już Lemberta Pierce. Był czarodziejem i teleportował każdy przedmiot w ich stronę. Rosalyn nie wiedziała jak mogła odeprzeć jego atak. Za bardzo ją zaskakiwał. Teleportacja to coś w czym nigdy nie była dobra, nawet teraz jako Nix. Jego złość stawała się coraz większa z myślą, że naprawdę stara się zabić jego ukochaną. Dlatego gdy tylko teleportował nad nich szafę, uderzył w nią z całej siły, a mebel rozpadł się niczym szklany wazon, który upadł na podłogę.
                    Lembert po raz pierwszy zobaczył tak silnego człowieka. Przeraził się na samą myśl, że jego magia może nic nie zdziałać. Postanowił teleportować tutaj przedmioty potężniejsze niż meble. Pod tym pomieszczeniem mieściła się jego piwnica, która była pełna różnych broni, ciężkich cegieł, potężnych kamieni, a podnieść ich nie dał rady nawet najsilniejszy z jego ludzi, a swą posturą przypominał goryla i potrafił gołą dłonią rozłupać człowiekowi czaszkę.
                    Lembert teleportował prosto na Rossa wszystkie swoje asy w rękawie. Jednak blondyn każdy atak odpierał jakby uderzało w niego piórko. Ciało księcia było niezwykle twarde i wydawało się niezniszczalne, a z każdym atakiem oczy świeciły coraz bardziej soczystą czerwienią przenikającą przez przerażonego Lemberta.
                    Drugi książę West Land był potworem.
                    Żaden atak nie dosięgnął Rosalyn. Spokojnie stała i obserwowała mężczyznę, który ją chronił. Nie pozwolił, aby żaden ciężki czy ostry przedmiot ją dotknął. Gdy to była włócznia odrzucił ją w stronę Lemberta, po czym on musiał ją z powrotem teleportować, bo i tak koniec końców do niego wraca. Gdy wysłał w ich stronę potężny głaz, Ross go po prostu zniszczył.
                    Lembert musiał teleportować blondyna. Był z byt wielkim zagrożeniem. Ale zbliżenie się do niego było niemalże samobójstwem.
                    - Dalej chcesz walczyć? - zapytała Rosalyn stając obok Rossa. Objęła jego ramię swoimi dłońmi. - Nie wygrasz. Oddaj nam Mel.
                    - Czemu wam tak na niej zależy? - zapytał i postanowił grać na zwłokę. Schował różdżkę w rękaw. - Nawet nie potrafi czytać myśli. Jest bezużyteczna.
                    Zobaczył jak dwójka przyjaciół wymienia zdziwione spojrzenia. Tak, to była jego chwila. Teleportował się za Rossa i dotknął jego pleców, aby przenieść go tak daleko stąd, że nigdy w życiu by tutaj nie dotarł.
                    Ale Ross dalej tutaj stał. Uderzył go raz dłonią w plecy, a potem drugi.
                    Stanął z nim twarzą w twarz i patrzył na jego płonące oczy. Potem dostrzegł, że przez jego koszulkę przebija się jasne, czerwone światło. Te światło już widział. Dawno temu, u Dariana kiedy ten chłopak walczył z jego służącą. Te światło wydobywało się z jego miecza, a teraz emanuje z miejsca, gdzie miał serce. Cofnął się o krok i spojrzał na niego odczuwając po raz pierwszy od dawna strach, że być może dzisiaj zginie.
                    - Czym ty jesteś?
                    Rosalyn odwróciła się do Lemberta słysząc jego okrutne słowa. Widziała oczy Rossa i znała jego siłę. Lorene zrobiła go takim, aby właśnie w takich chwilach mógł ją chronić. Poświęciła jego względna normalność dla niej. Ten fakt zaczął ją zasmucać, bo teraz dodała pojąć co właściwie czarownica mu zrobiła.
                    Ross złapał Lemberta za fraki i uderzył nim porządnie o podłogę. Tak jakby robił to ze zwykłą lalką. Lembert zgiął się w pół i zakaszlał wypluwając krew.
                    Oboje obserwowali się przez chwilę. Ross patrzył na niego z góry z odrobiną wyższości i bezwzględności. Tak jakby to co zaraz miał zrobić było czymś normalnym. Jednak gdy zamierzał zadać ponowny cios zawahał się, gdy jego sumienie w końcu przedarło się przez ścianę stworzoną z mocy magicznego szkarłatu i głośno zaczęło krzyczeć.
                    Lembert ponownie pomyślał, że być może dzisiaj zginie. Albo i...
                    Wtedy poczuł jak ktoś przedarł się przez barierę, którą nałożył na pokój gdzie umieścił Mel. To było niemożliwe, gdyż przejść do sypialni można było tylko przez drzwi, które zamknął nie tylko na klucz, ale i zablokował potężna magią. Drugim sposbem była teleportacja.
                    Był wściekły, że został tak oszukany i ponownie poniżony. O nie, nie mógł tak umrzeć i dać im pełne zwycięstwo. Postanowił odebrać im tą chwałę zwycięstwa. Jeśli ma umrzeć, to kogoś ze sobą na pewno do grobu zabierze.
                    Dźwignął się na łockiach i podbiegł do drzwi korzystając z okazji, gdy Rosalyn próbowała przemówić do zatraconego w myślach Rossa. Złapał klamki, aby utrzymać równowagę.
                    - Nie uciekniesz daleko. - Powiedziała Rosalyn. Dzieliły ich raptem dwa kroki. - Znajdziemy cie. - Mówiła to jakby z litością, aby Lembert w końcu dał sobie spokój. Przegrał i ona to wiedziała i uważała, że ten mężczyzna też zdaje sobie z tego sprawę.
                    - Masz rację... - wysapał. - Ja nigdzie nie ucieknę... Ale wy... - uśmiechnął się i wyciągnął szybko różdżkę z rękawa. Użył całej swojej mocy aby przenieść to pomieszczenie przynajmniej kilka kilometrów stąd. Skoro nie mógł teleportować samego chłopaka, bo był odporny na jego magię to przeniósł go wraz z pomieszczeniem i pozbył się na chwilę Białej Czarownicy.
                    Przed nim była tylko pusta po pokoju jego ojca, potem sufit z się zawalił. Teleportował i siebie.
                 
~*~

                    Colin i Faldio weszli tyłem kilka minut po ty jak Rosalyn i Ross zwrócili na siebie uwagę. Wszyscy strażnicy udali się do miejsca skąd dochodził hałas. Na swojej drodze spotkali zaledwie czterech ludzi Lemberta, lecz nim którykolwiek zdołał ich zauważyć, to Faldio każdego po kolei zestrzelił ze swojego łuku.
                    Dotarli szybko na trzecie piętro i stanęli przed drzwiami prowadzącymi do pokoju gdzie przesiadywała Mel. Colin złapał za klamkę, ale drzwi były zamknięte na klucz. Gdy oboje próbowali je wyważyć zostali odepchnięci przez magiczną barierę. Odepchnęła ich na ścianę i delikatnie poraziła prądem.
                    - Skąd tu się wzięła magia! - wykrzyczał wkurzony Colin. - Chyba nie mają w szeregach czarownicy!
                    Faldio spojrzał poważnie na Colina.
                    - Chyba, że ich przywdóca jest czarownikiem. - Mówił grobowym tonem. Zdał sobie sprawę, że to miałoby sens czemu przeżył masakrę wyrządzoną przez Rosalyn w klasztorze. Zrównała wszystko z ziemią i nikt, kto nie był ochroniony przez samą Rosalyn nie mógł tego przeżyć... chyba, że sam się ochronił magią.
                    Colin spojrzał zrezygnowany na drzwi.
                    - To jak uwolnimy Mel?
                    - Tak! - Faldio wygrzebał z kołczana na strzały niewielki szafir. Dostał go przed podróżą od Rossa na wszelki wypadek, aby w razie niebezpieczeństwa mogli się teleportować. Miał go użyć tylko w wypadku, gdy będzie niebezpiecznie, ponieważ ów magiczny szafir działa inaczej gdy używają go inni ludzie. Faldio ani Colin nie testowali go, więc nie mogli wiedzieć, czy w ogóle ich przeniesie we dwóch, czy tylko jedną osobę. - Poczekaj tu na mnie. Zaraz wrócę z Mel.
                    Po Faldio została tylko błękitna poświata. Po chwili stał po drugiej stronie drzwi.
                    Mel siedziała skulona  pod ścianą. Miała podciągnięte nogi do klatki piersiowej, objęła je rękami i schowała w nich głowę. Rudowłosy powoli podszedł do przyjaciółki. Kiedy nad nią stanął szeptem wymówił jej imię.
                    - Mel.
                    Jego głos zdawał się nie dotrzec do dziewczyny. Był tylko iluzją, bo sama nie wierzyła w to, że on tutaj jest. Przecież to było niemożliwe. Nic nie słyszała. Bariera zagłuszała każdy odgłos.
                    Mimo to podniosła głowę, a to co ujrzała przeszło jej najśmielsze oczekiwania.
Do oczu zaczęły napływać łzy radości. Podniosła się szybko i objęła mocno przyjaciela płacząc głośno ze szczęścia.
                    - Wierzyłam, że to ty mnie uratujesz Faldio! - zawołała.
                    Pogładził ją po brązowych rozpuszczonych włosach, będących w nieładzie.
                    - Skrzywdził cię? - jego głos był łagodny i pełen troski. Mel pokiwała przecząco głową. - To dobrze. - Faldio przytulił mocno do siebie dziewczynę. Był naprawdę szczęśliwy, że jest cała i zdrowa, ani nikt nie ośmielił się jej dotknąć.
                    Trwali przez chwilę w uścisku, jednak ten moment dla Mel mógłby trwać wiecznie. Wiedziała, że jej ukochany nigdy zapewne nie będzie darzył jej tym samym uczuciem, jednak w tej chwili wydawało się, że być może jest właśnie inaczej. Gdyby zdjęła bransoletę mogłaby się dowiedzieć jak bardzo się o nią martwił, jednak nie chciała już zaglądać do jego uczuć.
                    Po chwili Faldio teleportował się z Mel do Colina. Oboje stanęli za drzwiami, a potem ujrzeli czarnowłosego przyjaciela, który miał przyciśnięte do gardła ostrze przez nikogo innego jak samego Lemberta Pierce. Meżczyzna wyglądał okropnie. Włosy miał zlepione od krwi, rozbitą wargę, a na jego ciele powoli robiły sie sińce od bliskiego spotkania z podłogą, które zafundował mu Ross.
                    - Jak? - Wysyczał. - Jak ktoś taki jak ty przedostał się przez moją barierę!
                    Faldio zasłonił swoim ciałem Mel i spojrzał poważnie na Colina. Bał się, bo skoro on nie został pokonany przez jego przyjaciół, to co właściwie się z nimi stało? I co stanie się z nimi?
                    - Magiczny kamień. - Wyjaśnił.
                    - Oddaj mi go! - rozkazał rządnie. - Albo on... - Przycisnął mocniej nóż do gardła Colina.
                    - Nie rób tego! - zawołał Colin. - Zabierz stąd Mel i uciekajcie!
                    - Nie mogę tego zrobić... - powiedział Faldio patrząc na przyjaciela. Nie potrafiłby jednego z nich zostawić na pewną śmierć. A szczególnie kogoś, kto przeżył mniej życia. - Gdzie Rosalyn i Ross? - zapytał Faldio.
                    - Nie muszę ci nic mówić.
                    - Więc żyją... - wywnioskował rudowłosy. Złapał Mel za rękę i kazał się jej trzymać blisko niego. - W porządku... Oddam ci magiczny kamień, ale ty najpierw wypuścisz Colina...
                    - Nie... - odparł Lembert spokojnie. - Zrobisz to co ja ci każę i koniec. Nie będziesz mi rozkazywać człowieku!
                    Faldio wziął głęboki wdech.
                    - To może weźmiesz mnie i kamień, a tą dwójkę wypuścisz?
                    Oczy Lemberta zaiskrzyły. Na jego ustach pojawił się ponownie pyszny uśmiech. Ten rudy człowiek zdecydowanie był zabawny - pomyślał.
                    - Nie! - krzyknęła Mel ściskając z całej siły Faldia. - Nie pozwolę ci umrzeć. To nie może się stać... Nie ty Faldio!
                    - W porządku. - Lembert przechylił głowę w bok.
                    Oczywiście nie zamierzał się wywiązać z układu. Zamierzał zabrać kryształ i zabić ich wszystkich. Ale najpierw pozwolił cierpieć tym ludziom. Bacznie obserwował jak Mel próbowała powstrzymać Faldia, jednak jej żałosne krzyki i łzy na nic nie zdały, gdyż jej przyjaciel wydawał się być bardzo zdeterminowany. A sam Colin nie potrafił uwierzyć w to co się dzieje. W kółko tylko powtarzał nie, jakby to miało sprawić, że rudowłosy weźmie ze sobą Mel i ucieknie.
                    Ze stoickim spokojem Lembert wypuścił z objęć Colina i popchnął go do przodu, kiedy tylko Faldio stanął  przed nim. Czarnowłosy złapał przyjaciółkę, która dalej próbowała powstrzymać Faldia. Wołała jego imię, kazała mu tego nie robić. Był dla niej zbyt cenny, jednak tego nie rozumiał - tak się jej wydawało.
                    Właściwie to wszystko rozumiał. Serce mu się krajało gdy słyszał pełen boleści głos przyjaciółki. I to sprawiło, że nie zamierzał się poddać. Spojrzał prosto w twarz uśmiechniętej bestii. Ich oczy przez chwile toczyły walkę na spojrzenia i kiedy Lembert był tym tak pochłonięty, Faldio szybko wyjął strzałę i wbił mu ją w ramię, a potem podbiegł do przyjaciół.
                    Lembert syknął i oparł się plecami o ścianę. Spojrzał na wbitą strzałę w ramię, a potem zacisnął w ręce nóż. Patrzył jak intruzi uciekają. Uśmiechnął się wrednie i krzyknął do Faldia:
                    - Odbiorę ci to, co jest dla ciebie najcenniejsze!
                    Wiedział, że to słyszał, ale i tak biegł dalej. Lembert podrzucił nóż, który po chwili zniknął. Potem osunął się na ziemię i sam teleportował się daleko stąd.
                    Wszyscy biegli ile sił w nogach. Bali się, że zaraz Lembert może ich dogonić. Nagle Faldio dostrzegł zbliżające się ostrze, które leciało na przeciw Mel. było tak blisko, że nawet nie zdołałby jej ostrzec. Objął ją osłaniając przed atakiem.
                    Czuł wszystko. Jak ostre narzędzie przebija się przez jego żebra, rozrywa jego mięśnie, a później ten przeszywający ból. Ucieszył się, gdy ostrze zatrzymało się w jego ciele. Nawet nie dotknęło małej, drobnej i zapłakanej Mel, która zdała sobie sprawę co właśnie się dzieje.
                    Stracił równowagę i upadł na ziemię. Z jego ręki wypadł błękitny kamień. Colin szybko go złapał i wcisnął klęczącej dziewczynie nad swoim ukochanym. Widział jej bezsilność i marną próbę zatamowania krwi.
                    - Teleportuj się z nim do lasu, tam jest Bruno! Jakoś do was dojdę. Już!
                    Mel skinęła głową i przeniosła siebie i Faldia. Po chwili poczuła na twarzy chłodny wiatr. Jednak w pobliżu nikogo nie było. Tylko ona i wykrwawiający się Faldio.
                    - Wytrzymaj! - zapłakała. - Jakoś cię uratuję! - Mówiła starając się zrobić cokolwiek.
                    Patrzyła jak powoli w jego zielonych oczach gasło życie. Ostatkami sił uniósł rękę i przetarł jej policzek z łez.
                    - Nie... - Powiedział.
                    - Nic nie musisz mówić! - Patrzyła jak kałuża krwi stawała się coraz większa. Czuła się taka bezużyteczna. Gdyby była czarownicą jak Rosalyn mogłaby go uleczyć. Ale nie potrafiła mu pomóc. A w końcu znajdował się w takim stanie przez nią. Uratował ją ryzykując własne życie. - Nie mogę ciebie stracić. - załkała. - Nie chcę bez ciebie żyć. Faldio, kocham cię. Proszę, zostań ze mną... - szeptała przez łzy.
                    Po ustach Faldio pociekły stróżki krwi. Mimo to uśmiechnął się.
                    - Dasz radę Mel... - zakaszlał ostro, aż przez chwilę pożałował, że jednak się odezwał. - Jesteś...
                    Nie dokończył.
                    Jego oczy stały się puste.
                    Mel przez chwilę nie oddychała. Patrzyła tępym wzrokiem w ciszy na ukochanego, aby móc ją zagłuszyć głośnym krzykiem rozdzierającym gardło.

                 
_______________________________________________

Między innymi Faldio powstał dla tej chwili. Dlaczego tak się stało i co będzie dalej - powiem tyle, że już wszystko mam zaplanowane. Można powiedzieć, że jego życiowa rola właśnie się skończyła xD Rozdział pisałam już bardzo dawno. W grudniu chyba więc nie jest mi jakoś specjalnie smutno teraz.
W ogóle moi kochani wszyscy czytelnicy  (Ci anonimowi też!) chcę wam złożyć życzenia z okazji bliskich świąt. Więc wszystkiego najlepszego, dużo zdrowia i wytrwałości w swoich celach! :3 Chociaż wolę te drugie święta, to tymi też nie pogardzę. Tyle wolnego i ten smakowity baranek z cukru. Mój starszy i młodszy brat już z niego wyrośli więc cały będzie mój! AHAHAH! To się nazywa wygrać życie. :D 
Trzymajcie się ciepło i oby Poniedziałek był mokry! :D

A jako, że następna publikacja przypada na miesiąc niby maj, to może dodam coś jeszcze pod koniec miesiąca, bo wątpię bym w maju dała rade.:D

Pozdrawiam! 

11 komentarzy:

  1. Karo cos ty zrobila !!! tylko nie Faldio ;( szkoda mi go i Mel
    co z Rosalyn i Rossem ?
    tyle pytan a odpowiedzi zero przyjda dopiero :)
    nie moge doczekac sie nexta ;)
    do nastepnego :D
    PS Wszystkiego najlepszego :D I wesolych swiat Wielkanocnych :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeżeli Faldio jakimś cudem nie zmartwychwstanie, to poleje się tu krew. Karo no, jak mogłaś?! >.< I to tuż przed świętami...
    Idę sobie utonąć w oceanie rozpaczy.

    OdpowiedzUsuń
  3. Uśmierciłaś Faldio! Jak mogłaś?!?!?!? I co z Mel?????????? Boże... Nie! Przywdziewam czerń na znak żałoby (hm...choć to mija się nieco z celem-ja zawsze nosze się w ciemnych barwach)!
    Cóż, więc weszli sobie do rezydencji Lemberta, wybili wszystkich strażników i w podskokach uratowali Mel... Tyle, że Faldio zginął... Ale jak to gdzieś, w któryms wywiadzie powiedział G.R.R. Martin: Bądź konsekwentny w zabijaniu! Jak giną źli, to niech ginął i dobrzy. Czy coś w tym guście o.O
    Aya-sorry, ale nie podzielam Twojej opinii. Faldio w sumie... Był tragiczną, romantyczną postacią. Dokonał swego żywota w bardzo szlachetny sposób. Zapalmy mu świeczkę [*] .
    Ahaaa... więc śmierć pana F. strzelca wyborowego, była zaplanowana? Ano proszę...
    Powtórzę pytanie jednej z moich przedmówczyń-co z Rossem i Rosalyn??
    A tak w ogóle- Lembert nawał Rossa potworem. Ja w takim układzie nazwałabym potworem Lemberta ;/ To zły człowiek. Oj bardzo zły.

    Dzięki za życzenia. Wesołych Świąt ;)

    Hahaha xD Czekaj, czekaj! Zaczęłaś od The Originals, a potem wszystkie sezony Pamiętników???? o.O Chryste Panie!
    Racja... Kai wróci. Ciekawe co wtedy zrobi Bonnie. W sumie to Bon Bon mnie wkurwia.

    Pozdro i weny!
    K.L.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja wiem, że czasem tak trzeba. Ale to przykre. T^T (Taa, odezwała się ta, co to niby postaci nie uśmierca... ^^')

      Karo, zapraszamy na nowy rozdział!

      Usuń
    2. No właśnie! Ty zabiłaś mnie! I nie wiem czy się złościć, czy śmiać z tego powodu... :P

      Usuń
  4. MORDERCA !!!! Jak mogłaś??? Rozdział super tylko dodam że na początku w tym pałacu za łatwo im szło(jak dla mnie)

    OdpowiedzUsuń
  5. Hm... Poczekam do następnego ;P
    Wiesz, gdyby śmierć Faldio była... nieważna, to osobiście bym cię utłukła :P Skoro już musiał umrzeć, to przynajmniej w jakimś konkretnym/ wielkim celu!
    Świeczka dla Faldio [*]
    Myślę, że potworem nie czyni go samo zabijanie, ale uczucia jakie temu towarzyszą. Ross tego nie chce, nie sprawia mu to przyjemności, a Lembert? Mam wrażenie, że wprost przeciwnie. I to, oraz brak współczucia i wyrzutów sumienia, czynią go potworem-w mojej skromnej opinii.
    Nie wiem czemu xD

    Aha xD Dość skomplikowane wyjaśnienie :P Ale rozumiem!
    Tak? Cóż, mi tam to obojętne czy Klaus i Caroline się zejdą... Poza tym sądzę, że Klaus jako samotny wilk to dobra opcja. Pasuje mu. I ten akcent i głos! Klaus powala na kolana momentami! ^^

    PS. jestem trochę zaaferowana ostatnio, więc mogę nieregularnie odpisywać ^^"

    OdpowiedzUsuń
  6. A kto Cię tam wie :P Może po prostu Faldio przestał być potrzebny? Choć faaakt, nie znam Twoich przyszłych planów... Poza tym-ja czasem uśmiercam jakieś postacie tylko dlatego, że zrobiło się nudno.
    Niom, możliwe.
    Hahahaha xD

    Prawda. Klaus powinien pozostać sam, z małymi przerwami na jakiś romansik ;)
    Nie! Serio? Przecież bez Eleny nie będzie serialu! A ostatecznie nie wyobrażam sobie innej aktorki w tej roli. Oj tam. Denelą się nie przejmuję xD Pewnie będą musieli zakończyć na 7 sezonie serial... W sumie to chyba dobrze... Robi im się z tego Moda na sukces.

    OdpowiedzUsuń
  7. Zapraszam na nowy rozdział. ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Cóż, książka PW mi się nie podobała. Pierwszy tom-da się przeżyć, ale drugi? No mam dość! Choć pewnie dociągnę go do końca... Albo i nie. Nie wiem. Muszę sprawę przemyśleć. Chyba za stara jestem na PW xD
    Spoko, matura i te sprawy-przerabiałam, wiec wiem ^^

    Hm... Okey, muszę Ci rację przyznać-z tym uśmiercaniem bohaterów. To musi być przemyślana sprawa... I nie bezcelowa... Choć dobra, zdarza mi się kogoś wysłać na tamten świat przez przypadek... ^^" No i z nudów.

    O tak! Co do Klausa zgadzam się! Tak właśnie być powinno!
    Racja, ciekawe jak zakończą 6. 7 może nie powstawać.
    Heh, po Czystej było mi baardzo smutno... Bez Erica? Świat bez Erica jest ubogi!

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie mam zabardzo świąt ale dziękuję FALDIO NIE ŻYJE!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń