niedziela, 21 grudnia 2014

Rozdział XI - Jesteś dwudziestą piątą

                     - Leży tak już od dwóch dni. - Wyjaśniła Zoe opisując stan białowłosej. - Przed chwilą udało się jej nawiązać duchowy kontakt po wielu problemach. Teraz może być tylko lepiej.
                     Ross prześlizgnął się między medium, aby spojrzeć na Rosalyn. Wyglądała jakby była po prostu pogrążona w zwykłym śnie.
                     - Kiedy może się obudzić? - zapytał.
                     - Nie mam pojęcia. Za trzy dni, tydzień? Nic nie możemy teraz z tym zrobić. To wszystko zależy od niej.
                     - Lepiej zostawić ją samą. - Odezwała się  Blue patrząc na Rossa. - Słyszałeś, nic nie możemy tu zrobić.
                     - Zostanę. - Odparł. - A co jeśli się obudzi i będzie tu całkiem sama? - Na jego twarzy pojawił się smutny uśmiech.
                     - Ale...- Chciała zaciągnąć Rossa siłą, ale wtedy stanęła na jej drodze szarowłosa czarownica, Nekromanta. Pokręciła głową nic nie mówiąc. Syrenia Czarownica zrozumiała przekaz. Spojrzała na przyjaciół Białej Czarownicy, którzy stali w wejściu. - Rób co chcesz Ross... Chodźcie wszyscy.
                     Zamknęli za sobą wrota zostawiając księcia i wiedźmę razem. Trójka medium poszła przodem. Mimo wielkiej ekscytacji szli wyciszeni. Meli udać się w umówione miejsce z czarownicą Zeriną. Słyszeli, iż ma dla nich niezwykłą niespodziankę.
                     - Gdzie jest Mel? - zapytał Faldio. - Nie widziałem jej w sumie od dwóch dni. - Przyznał.
                     - Ostatnio ją widziałem jak byliśmy u Vivianne. - Wzruszył ramionami Colin.
                     Blue usłyszała ich rozmowę i od razu wtrąciła się stając między dwójką. Uśmiechała się w wesoły sposób i radosnym głosem wyjaśniła:
                     - Jest z Zeriną. - Machnęła dłonią. - Jak skończy swoją pracę to na pewno sama się tym pochwali. - Uszczypnęła Faldia w policzek jak małe dziecko i parsknęła śmiechem, po czym popędziła do medium, aby im zakłócić trochę spokoju.
                     Faldio rozmasował swój policzek patrząc na Syrenią Czarownicę i zastanawiając się co to ma to wszystko do cholery znaczyć?
                     - Skoro zostaliśmy sami, a i tak nie mamy nic do roboty, to chodźmy zwiedzić miasto. - Zaproponował Colin. Od razu spojrzał na Faldia.
                     - Czy ty... zapraszasz mnie na randkę? - Zapytał rudowłosy z przerażającą powagą.
                     - Nie! - Krzyknął Colin i skrzyżował ręce. - Na mózg ci padło?!
                     W odpowiedzi usłyszał śmiech rudowłosego.
                     - Żartowałem. Chodźmy. - Zielonooki spojrzał przed siebie. - Nie mam zamiaru zanudzić się tutaj na śmierć!
~*~
                     Mel od dwóch dni pomagała, a raczej przyglądała się Zerinie, która próbowała zakląć zwykły przedmiot. Była to metalowa, długa bransoleta. Zaczynała się od kostek nadgarstka, a kończyła w połowie drogi do łokcia.
                     Drugiego dnia próby zaklęć w końcu się udało. A przynajmniej czarownica miała taką nadzieję. W przeciwieństwie do Mel wcale nie wyglądała na szczęśliwą. Po prostu poczuła, że to kolejny problem z głowy, ale brązowowłosa nie mogła jeszcze zacząć świętować.
                     - Nie ma się z czego cieszyć - mówiła lodowatym tonem Zerina. Deszcz dreszczy przeszedł przez ciało Mel i od razu jej entuzjazm opadł. Czarownica sięgnęła po bransoletę i nałożyła na rękę brązowowłosej. - Sprawdźmy czy działa. -Wyciągnęła swoją dłoń.
                     Mel niepewnie dotknęła skóry czarownicy. Była gotowa na natłok  przeżyć i wspomnień starych jak ona, jednak nic takiego się nie stało. Po raz pierwszy dotykając kogoś nie słyszała jego myśli.
                     - Działa! - Zawołała uradowana. Po chwili skakała ze szczęścia i wykrzykiwała wesoło.
                     Zerina dzielnie przeczekała wybuch pozytywnych uczuć nastolatki. W końcu nieco się opanowała i podeszła do czarownicy z podziękowaniami.
                     Nie zrobiła tego, bo była miła. Dostała taki rozkaz od Vivianne. Był to swego rodzaju prezent od niej za to, że im pomoże w dniu walki z Feniksem. Zgodnie z umową po tym jak moc Mel została zablokowana zaprowadziła ją na spotkanie z ludźmi, których powinna poznać już dwa dni temu.
                     Zostawiła ją w małym przytulnym pokoiku z wieloma kanapami i stolikiem do kawy stojącym po środku. Meble wykonane z ciemnego drewna stały pod ścianami. W gablotach umieszczone były przeróżne miniaturowe figurki, wazony, a także obrazy przedstawiające różnych ludzi. Na obrazach dostrzegła podobizny trójki obcych będących już w pomieszczeniu.
                     - To jest Mel - przedstawiła Zerina nastolatkę trójce medium. - Jest wasza, zajmijcie się nią.
                     Po tym opuściła pokój.
                     Mel zlustrowała wzrokiem starą kobietę, mężczyznę w średnim wieku i dziecko. Czuła się dość dziwnie, zwłaszcza, że wyglądali na mocno zainteresowanych jej osobą. Kim oni byli? Czy to ci medium o których wspominała Vivianne? Idealnie pasowali do opisu.
                     - To zaszczyt cię w końcu poznać. Vivianne mówiła, że do nas dołączysz, ale nie wiedzieliśmy kiedy. - Powiedział Brick uśmiechając się uprzejmie.
                     - To prawda że umiesz czytać w myślach? - Podbiegła do niej Maya.
                     - Tak. - Odparła spokojnie Mel.
                     - Rany! Ale super! - zawołała rudowłosa dziewczynka. -Tak zazdroszczę! Też bym chciała.
                     Nie sądzę - pomyślała nastolatka uśmiechając się smutno. Nikomu nie życzyłaby takich zdolności.
                     - Słyszałam, że czeka nas trening - odezwała się Zoe.
                     Treningiem Mel zajął się Brick, gdyż Zoe musiała doglądać co jakiś czas Rosalyn, choć i tak cały czas czuwał przy niej Ross. Mało spał i niewiele jadł, a Rosalyn trwała dalej pogrążona w transie.
                     Mel nigdy wcześniej nie podejrzewała, że posiada tak szczególne zdolności. Myślała, że jej wyjątkowość polega na odczytywaniu wspomnień. Nie miała pojęcia, iż to było tylko dodatkiem do duchowego porozumiewania się ze zmarłymi. Podczas snu nieświadomie kilka razy weszła w trans po śmierci brata. Cały czas uważała, że jedynie się jej śnił.
                     Na początku była przerażona tym wszystkim czego się dowiedziała. Jedynak uprzejmy Brick i urocza Maya pomogli się z tym wszystkim oswoić. Potem przyszły niesamowicie optymistyczne myśli. Kiedy się już wszystkiego nauczy będzie mogła porozmawiać z babcią, swoją mamą, a nawet z Mero! Niestety przez ciężką pracę nie miała czasu widywać się z przyjaciółmi. Od Zoe dowiadywała się co dzieje się z Rosalyn i Rossem, a jak wracała późną nocą do swojego pokoju to przysłuchiwała się chwilami rozmowom czarownic i czarodziejów. Z nich dowiedziała się, że Faldio i Colin świetnie się bawią w mieście.
                     Mel nie miała większej okazji nacieszyć się magiczną bransoletą blokującą jej moce, gdyż nie mogła jej używać i jednocześnie rozwijać swoich umiejętności. Ale z każda myśl, iż jest coraz bliżej spotkania z ukochaną rodziną dodawała jej sił.
                     Z czasem Mel radziła sobie coraz lepiej, jednak nie pozwalali jej na komunikowanie się z duchami, bo to mogło zakłócić sen białowłosej. Obiecali jej pierwszy raz po tym od razu jak jej przyjaciółka się przebudzi.
                     W międzyczasie dowiedziała się wielu rzeczy o innych medium. Owa trójka była specjalna, nie bez powodu wiedźmy ich wybrali. Byli wśród wszystkich medium w swoich krajach najsilniejsi. Tylko Zoe była świadoma swojej mocy, reszta dowiedziała się od czarownic. Ciężko było ich wszystkich przekonać - najłatwiej poszło z Mayą, ponieważ była jeszcze dzieckiem i nie znała historii o czarownicach.
                     Całą trójkę łączyło to, że nikt z nich nie miał rodziny, tak samo jak Mel. Dlatego im przeprowadzka na Stregę nie sprawiała problemu.
                     Pewnego dnia Vivianne zaprosiła ją do rozmowy. Wtedy wyjaśniła dokładnie o co prosiła i od razu powiedziała, że nie chce, aby ryzykowała swoje życie. Właściwie dla niej i dla reszty medium miało to nie być nic niebezpiecznego.
                     Już jakiś czas temu w każdym państwie wybudowano pod ziemią krypty. Leżą w równoległych odległościach od siebie, tworząc magiczny krąg. I tam ma się udać każdy medium.
                     - Na Stredze żadna wiedźma nie umiera - mówiła spokojnym głosem rudowłosa - to na lądzie giniemy. Żadna czarownica nie ma takiej mocy, aby przywołać umarłe duchy, chyba że Nix, ale nie będzie miała na to czasu, gdy przed nią stanie Feniks. Każdy z medium znajdzie się w krypcie w swoim kraju i w tej samej chwili odprawicie rytuał przywołania wszystkich umarłych wiedźm i czarowników na ziemiach East, West, North i South, którzy będą chcieli nam pomóc.
                     - Czy ja będę musiała tutaj zostać? - zapytała ze smutkiem Mel.
                     - Kiedy twoi przyjaciele odejdą będziesz mogła odejść razem z nimi, lecz kiedy się wezwiemy, ty i reszta zostaniecie odpowiednio przygotowani na rytuał. Na razie naucz się kontrolować swój niezwykły dar.
~*~
                     Zerina i Blue spotkały się tuż przed drzwiami do komnaty Vivienne.  Obie zmierzyły się wzrokiem. Wesoły uśmiech Syreniej Czarownicy jak zwykle denerwował  Zerine. Miała czasami dość jej optymizmu. Chciałaby zetrzeć go z jej pięknej buźki, jednak wiedziała, iż to niemożliwe. Nigdy nie wygrałaby z nią walki. Jej talentem było przekazywanie informacji za pomocą myśli. Potrafiła nadać też zakląć przedmioty, ale ta umiejętność wymagała kilka setek lat praktyk i rzadko przydaje się do walki. To swojemu talentowi zawdzięcza, że została jedną z ulubionych posłanniczek Vivianne.
                     Obie równo weszły do komnaty Vivianne. Jak zwykle tysiącletnia czarownica otoczona była kilkoma czarownicami mającymi jej strzec.
                     - Przyszłam zawiadomić, że wyjeżdżam do West. - Powiedziała Syrenia Czarownica.
                     Zerina spojrzała na nią zdziwiona.
                     - Jak to? W takiej chwili? - zapytała fioletowowłosa zdenerwowana zachowaniem Syreniej Czarownicy.
                     - Taki miałam układ z drugim księciem. - Wzruszyła ramionami.
                     - Uważaj na siebie. - Vivianne posłała delikatny uśmiech w stronę Syreniej Czarownicy.
                     - Jak możesz na to pozwalać? - Rzadko kiedy Zerina ujawniała swoje uczucia. Był to naprawdę nadzwyczajny widok. Tysiącletnia wiedźma kazała się jej uspokoić.
                     Blue po tym opuściła pomieszczenie. Kiedy rozległ się dźwięk zamykanych drzwi Vivianne przemówiła:
                     - Chcę abyś jeszcze poczekała z werbowaniem Lemberta Pierce. - Oznajmiła jakby to było czymś oczywistym.
                     Zerina skrzyżowała dłonie na piersi i przyjrzała się spokojnej dziewczęcej twarzy czarownicy. Rozkaz był rozkazem, który zamierzała wypełnić za wszelką cenę, ale zapytała z ciekawości:
                     - Dlaczego?
                     - Lembert i nasi wybawcy nie przepadają za sobą. W przyszłości, którą widziałam... cóż znienawidzą się jeszcze bardziej. Ta przyszłość musi ułożyć się własnym torem. Do czasu. Później im pomożemy. - Vivienne zamyśliła się na chwilę.  - Planowałam, aby Mel została z nami, jednak ona odegra tam zbyt wielką rolę. Z resztą z pomocą Lemberta łatwiej będzie zebrać wszystkich razem.

                   ~*~
                     Pierwszy raz kiedy Faldio i Colin wyszli na miasto razem, aby się trochę rozerwać  odbył się dwa dni po tym jak Rosalyn weszła w trans. Chcieli zaprosić Rossa, jednak nikt nie był w stanie go wykurzyć z podziemnego pokoju.
                     Najpierw zwiedzali najbliższą okolicę. Nigdy wcześniej nie wiedzieli takiego miasta. Widok wysokich budynków, rosnących na nich drzewach o kolorowych liściach, czy latających na miotłach czarodziei razem ze swoimi pupilami zapierał im dech w piesiach.  Całe otoczenie wydawało się wyjętym z bajki.
                     Nie zgubili się, choć miasto było ogromne. Zawsze wiedzieli dokąd wrócić - do najwyższego budynku na wyspie.
                     Czarownicy i czarownice mieszkający w wysokich budynkach mieszkali razem. Każdy miał osobny pokój czy łazienkę, ale na porach obiadowych spotykali się zawsze w tym samym pomieszczeniu. Byli niesamowicie zżytą społecznością i w przeciwieństwie do ludzi nie toczyli ze sobą wojen. Owszem, czasami wyzywali się na pojedynki, ale w tym celu opuszczali wyspę. Nikt na Stredze nie mógł walczyć. Także ta wyspa miała niesamowitą właściwość, przebywając na niej ciało fizyczne się nie starzało.
                     Czarownice, który chciały się odizolować opuszczały wyspę, a także te, które rodziły niemagiczne dzieci. Większość obywateli żyjących na Stredze urodziła się w niej. Ci, którzy wychowywali się poza nią często nawet nie zdawali sobie sprawy, że istnieje.
                     Jedną z atrakcji na jakie natrafili były zawody, o których opowiadała im dzień wcześniej Blue. Akrobacje na miotłach były bardzo popularne. Właśnie wtedy obaj chłopcy poznali wiele nowych czarownic i czarodziejów, z którymi szybko się zakolegowali. Tubylcy byli po prostu ciekawi sławnych gości przepowiedzianych dawno temu przez Vivianne. Oczywiście nie wszyscy magiczni byli przyjaźni, niektórzy po prostu nie zwracali uwagę na ludzi, mimo że nie potrafili ich tolerować. Swoją irytację wyrażali dopiero będąc w domu.
                     Colin i Faldio odwiedzili nawet obrzeża miasta. Tam każda rodzina czarodziejów miała własny dom i trochę przestrzeni osobistej i prywatności. Nie były wysokie, wyglądały zwyczajnie tak jak w ludzkich miastach. Czasami różniły się tym, że podwórka pilnowały kolczaste wilki czy inne stwory posiadające nazwy jakich nie znali.
                     Nowi znajomi zajęli się wolnym czasem chłopaków.  Dzięki temu Faldio nie miał kiedy zamęczać się smutnymi myślami o Darii, a Colinowi coraz łatwiej było przyswajać wszystkie magiczne sprawy. I tak wiedział, że nie uwolni się od nich. Z resztą zawarł tajemniczy układ z Rossem, o którym nikt inny poza nimi nie wiedział.
                     Wracali najczęściej do "domu" kiedy musieli położyć się spać. Mel i tak całymi dniami była nieobecna i nikt nie wiedział gdzie się podziewa. Raz Colin ją widział jak zmęczona wchodziła do swojego pokoju. A Ross non stop trwał przy Rosalyn. Czasami zmieniał się z Zoe, jedną z medium, aby mógł coś zjeść, odświeżyć się i przespać. Wyglądał w tamtym czasie okropnie. Był zmęczony i kiedy Faldio proponował mu wyjście na jakaś imprezę z czarownicami odmawiał, choć wizja setki wiedźm i czarodziejów bawiących się w najlepsze to coś co chciałby zobaczyć. Ale miał inne priorytety. Wolał spędzić czas przy Rosalyn, w końcu w każdej chwili mogła się obudzić, a jego czas by mógł z nią przebywać z dnia na dzień zbliżał się ku końcowi, choć na razie ten koniec wydawał się odległy.
~*~
                      Rosalyn stała nieruchomo i patrzyła na ukochaną babcie. Stała tuż przed nią wyglądając na całą i zdrowa, a po chwili również młodą. Wróciła do wcześniejszej postaci, kiedy była wysoką, ładną kobietą.
                     Białowłosa czuła niesamowitą radość rozpierającą jej serce, jednak nie dała rady się poruszyć. Bała się, że jeśli dotknie Fendary to ona po prostu zniknie. Słone łzy zaczęły spływać obficie po jej policzkach. Starała się nie wydobywać żałosnego dźwięku, zacisnęła mocno usta próbując powstrzymać drżenie warg.
                     Fendara objęła swoją byłą uczennicę, będącą dla niej niegdyś za życia oczkiem w głowie. Dzięki niej dowiedziała się czym jest macierzyństwo. Głaskała ją po głowie, tak jak to robiła kiedyś.
                     - Już dobrze kochanie, nie zniknę nagle - mówiła spokojnym głosem przejrzawszy ją na wylot. - Tak się cieszę, że mogłam cię spotkać. - Przyznała.
                     W odpowiedzi usłyszała głośny płacz młodej czarownicy. Po chwili nawet ją objęła co ucieszyło Fendarę.
                     Rosalyn poczuła przyjemna i znajomą jej woń konwalii, która za wszelką cenę zawsze starała się roztaczać w okół siebie. Jednak dzisiaj nie musiała tego robić. Fendara pachniała leśnymi majowymi kwiatami. Poczuła przez chwilę jakby była młodsza o kilka lat, przypomniała jak wiedźma uczyła ją podstaw magii. To były najlepsze wspomnienia jakie posiadała.
                     - Ja też się cieszę, że cię widzę - wypłakała białowłosa.
                     Trwały przez jakiś czas w uścisku. Rosalyn ponownie straciła rachubę czasu. Płakała dość długo. Przez łzy wylewały się wszystkie emocje, które w sobie dusiła. Kiedy się uspokoiła Fendara pomogła jej wytrzeć twarz, a po chwili nie było już śladu po łzach. Oczy nie były ani opuchnięte, ani zaczerwienione.
                     - Przepraszam... - Powiedziała nagle Rosalyn. Stały naprzeciw siebie i patrzyły sobie prosto w oczy. - Nie posłuchałam się twojej ostatniej woli.
                     Fendara uśmiechnęła się do niej.
                     - Wiem. - Po tych słowach dziewczyna wyglądała na skruszoną. - Nie martw się, nie jestem na ciebie zła. Widziałam jak ci było ciężko beze mnie, ale teraz już nie jesteś całkiem sama. Miałaś zawsze przy sobie Tenebrisa, a teraz widzę cię wśród wspaniałych przyjaciół. Nawet nie wiesz jaka jestem z ciebie dumna. Otworzyłaś się na zwykłych ludzi, nie skrzywdziłaś nikogo w wiosce i...
                     - I zabiłam Lorene. - Wtrąciła się w jej monolog.
                     - Tak, zrobiłaś to, choć sprawę dokończył ogień, który sama wskrzesiła. Ale tak miało być. - Położyła dłoń na ramieniu dziewczyny. - Ona tego chciała. Dała ci się zabić. Wszystko było zaaranżowane przez Vivianne, abyś mogła tu teraz być. Lorene zabiła mnie także z jej rozkazu. Inaczej nigdy by mnie nie skrzywdziła. Teraz, kiedy jestem tutaj dostrzegłam w tym całym złu jakie wyrządziły ci czarownice iskierkę dobra. Dzięki temu, że ja i Lorene oraz inni się poświęcili, ty w końcu za dwudziestym piątym razem będziesz mogła mieć swoje szczęśliwe zakończenie.
                     - Dlaczego Lorene miałaby cię nie skrzywdzić?
                     - Lorene była moją ciocią. Moja mama umarła, gdy pomagała jej w zemście na zabójcach rodziny Tenebrisa. Przyrzekła mamie mnie chronić, ale nie mogła tego zrobić, dlatego swojego ukochanego zamieniła w kota. Chciał spłacić dług opiekując się mną. Nigdy sobie nie wybaczył, że przez niego straciłam matkę.
                     Rosalyn oniemiała.
                     - Ja zabiłam twoją ciocię i ukochaną Tenebrisa? Zaraz... Tenebris był kochankiem Lorene? Jak to w ogóle możliwe?
                     - Nic co cię spotkało nie było tylko przypadkiem. Tenebris nie pamięta swojego ludzkiego życia. I myślę, że tak będzie lepiej. Stracił całą swoja rodzinę. Opiekował się trójką młodszego rodzeństwa, zostawił ich na jakiś czas, a gdy wrócił wszyscy byli martwi.
                     - Rozumiem. - Rosalyn opuściła głowę i wbiła wzrok w swoje nogi. Czuła jak do jej serca wchodzi wielki smutek.
                     - Jestem tutaj szczęśliwa. - Wyznała po chwili Fendara. - Spotkałam mamę, Lorene też. Wyjaśniłam sobie z nią wszystko i rozmawiamy często o tobie. Jest ci wdzięczna, że zajmujesz się Tenebrisem.
                     Na twarzy białowłosej pojawił się nikły uśmiech.
                     - Musimy już iść.
                     - Iść? Dokąd?
                     Fendara wyciągnęła dłoń aby po prostu złapać Rosalyn za rękę.
                     - Nie jesteś tu dlatego, że miałyśmy się spotkać. Jesteś tu abyś mogła przebudzić to, czego twój wróg, który chce cie zniszczyć sie tak bardzo boi.
                     Rosalyn nic nie mówiąc podążała za Fendarą ściskając mocno jej dłoń.. Uważała, że cały świat jest niesprawiedliwy. Nie tak planowała swoje życie. Właściwie jeszcze nie zdążyła go zaplanować, ale na pewno nie było w nim podpunktu "uratuję świat".
                     - Nie uważam, że to jest sprawiedliwe - wtrąciła się w jej myśli Fendara. - Tak bardzo bym chciała, abyś nie musiała być to ty.
                     Znowu się nie odezwała. Nie miała pojęcia co mogłaby powiedzieć. W odpowiedzi na twarzy Rosalyn pojawił się delikatny uśmiech.
                     To było dziwne. Cały czas podążały przed siebie, a jedynie co mijały to tylko biel. A jednak wydawało się, że są coraz bliżej czegoś. Przez chwilę Rosalyn pomyślała, że Fendara może tak szybko zniknąć jak się pojawiła. Zacieśniła uścisk na jej dłoni..
                     - Nie zostawisz mnie teraz samej, prawda? - zapytała. - Gdziekolwiek teraz idziemy zostaniesz przy mnie?
                     - Oczywiście. Nie zostawię cię.
                     Fendara patrzyła przez cztery lata jak Rosalyn i Tenebris borykają się z samotnością. Niesamowicie się zmienili, robili wszystko by przetrwać, nawet zaczęli kraść, ale okradali tylko złych ludzi. Tych, od których czuli dobro omijali nie chcąc ich wplątywać w kłopoty. Aż pewnego dnia Rosalyn przez przypadek w samoobronie zabiła pewnego człowieka, gdyż wcześniej go okradła, a on chciał ją dopaść. I wtedy wpadła w amok mordu. Nie czuła ani razu więcej wyrzutów sumienia, gdy odbierała komuś życie. Jej czysta i dobra aura zanikała, aż w końcu została doszczętnie zniszczona kiedy zemściła się na Lorene. Gdyby teraz ludność wystawiła ją w tym stanie na ofiarę Feniksa, byłby wściekły. Nie tylko zabiłby ją, ale także wszystkich innych niewinnych ludzi.
                     Łatwiej było przebudzić tak zniszczoną złem osobę niż dobrą.
                     Nagle przed nimi znikąd pojawił się potężny pałac, a ciężkie, drewniane drzwi same się przed nimi otwarły. Weszły do środka i w końcu rażąca biel zniknęła. Wydawało się, że naprawdę są w środku królewskiego pałacu. Szły przed siebie korytarzem wyścielonym czerwonym dywanem. Na ścianach z brązowych cegieł wisiały obrazy przedstawiające różne krajobrazy. Za obrazami stały marmurowe rzeźby. One przedstawiały ludzi w różnych sytuacjach życiowych. Kiedy minęli rzeźby, to czekały na nie puste stalowe zbroje. Stały w ramię w ramię i było ich tak wiele, że kończyły się wtedy kiedy i skończył się korytarz, a na dwie czarownice czekały nowe drzwi.
                     Otworzyły się, a z pomieszczenia wydobyło się jasne światło, które poraziło je obie. Zasłoniły oczy wolną ręką, gdyż uporczywie wciąż trzymały się za dłonie. Rosalyn ciągle obawiała się, że zostanie sama.
                     Kiedy jasne światło znikło obie zdały sobie sprawę, że stoją w ogromnym pomieszczeniu. Czerwony dywan ciągnął się dalej, przez schodki na podest i kończył się za wielkim fotelem z wysokim oparciem. Był cały ze złota. Wyglądała na to, iż znalazły się w sali tronowej.
                     Na przeciwko nich, w owym złotym tronie siedział stary mężczyzna. Jego długa i śnieżnobiała broda sięgała aż za żebra, wąsy wywinięte miał w górę. Na głowie znajdowało się parę włosów jednak w większości wysiał, a gładką skórę zakrył wysoką czerwoną czapką ze srebrnymi ozdobami. Wyglądał na uprzejmego, ale stwarzał też wrażenie potężnego człowieka. W ręku dzierżył coś w rodzaju berła. W środku emanowało białe światło. Patrzył w tej chwili na Rosalyn smutnym wzrokiem, tak jakby już ją znał.
                     A potem oczom obu czarownicom ukazało się coś niesamowitego i jednocześnie przerażającego.
                     Dwadzieścia cztery młode dziewczyny w wieku szesnastu lat stały po obu stronach mężczyzny. Wszystkie ubrane były w białe, przepiękne suknie, jednak każda miała inny krój i każda z tych dziewczyn miała włosy białe jak śnieg. Bywały dłuższe, czasami krótsze, jednak pozostawały białe. Jedynie po czym można było je rozróżnić, to po twarzy, choć i tak były mylnie podobne.
                     - Witaj Rosalyn. - Odezwał się starzec. Nie tylko jego wzrok, ale i głos był przepełniony smutkiem. - Naprawdę cieszę się, że dożyłaś dziewiętnastu lat.
                     Fendara i Rosalyn wymieniły spojrzenia. Rosalyn wyglądała na przerażoną, a Fendara uśmiechała się ciepło.
                     - Jesteś dwudziestą piątą. - Odezwała się białowłosa, ta która stała po prawej stronie starca, do Rosalyn.                    
                    __________________________________________________
Jako, że rozdział dodany przed świętami to życzę wszystkim wesołych i radosnych świąt. :D I dobrego jedzenia na Wigilię, kiedy nie męczą mnie jedzeniem mięsa! Jak się już tym pochwaliłam, to od razu wyjaśnię, że nie jem mięsa bo mi po prostu nie smakuje. XD i powiem wam, że moja radość kiedy widzę bigos bez żadnej kiełbasy jest tak wielka, że chce mi się płakać. :D Moje wielkie i dziwne zamiłowanie do jedzenia. Aż przypomniał mi się mój wiersz.  Zacytuję!

Jesteś dla mnie wszystkim,
Lecz mnie niszczysz. 
Oplatasz codziennie ramionami destrukcji,
A ja ci ulegam...
Dlatego to nasz koniec.
Kocham cię lecz proszę
Zostań moim wrogiem.
O jedzenie...

Hah, napisałam go jakoś w wakacje, kiedy stwierdziłam, że za dużo jem. xD
Tydzień temu napisałam, że chcę skończyć opowiadanie przed Nowym Rokiem, ale jednak to mi się nie uda. Dziś w kościele (bo tam mi się najlepiej myśli :D) doszłam do wniosku, że chcę porządnie poprowadzić zakończenie. Muszę dać z siebie wszystko! :3
Pozdrawiam i jeszcze raz życzę WESOŁYCH ŚWIĄT! ;DDD

I z całego serca dziękuję komentującym. Naprawdę każdy Wasz komentarz wiele dla mnie znaczy i daje mi dużo siły do pisania! ^_^

8 komentarzy:

  1. Po pierwsze- napisałaś taki wiersz o JEDZENIU?????? Hahaha xD No ja nie mogę xD Jest rewelacyjny! Ty mała utalentowana spryciulo! :D

    Heh, widzę,że nie tylko mi najlepiej myśli się w kościele... x)

    A, dobrze, dobrze... Wiesz, ten rozdział był super, gdyż wykreowałaś wspaniały świat czarownic! Taki barwny, idealny i spójny! Bardzo, bardzo mi się podobały opowieści o wycieczkach Colina i Faldia.

    Ah, tak, spotkanie z Fendarą było wzruszające... Ale zakończenie - no WoW! I kim jest ten starzec? Mam teorię, ale poczekam na kolejny rozdział, by się przekonać, czy jest trafiona...

    No i wisienka na torcie:
    " - Skoro zostaliśmy sami, a i tak nie mamy nic do roboty, to chodźmy zwiedzić miasto.
    - Czy ty... zapraszasz mnie na randkę? - Zapytał rudowłosy z przerażającą powagą.
    - Nie! - Krzyknął Colin i skrzyżował ręce. - Na mózg ci padło?!"
    Boże, umarłam xD Po prostu nie mogłam wrócić do czytania przez dłuższą chwilę xD

    No, dzięki i Wesołych Świąt :D

    Pozdro i weny!

    K.L.

    PS. powinnam dodać, że jeszcze ambitna z Ciebie spryciula ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ah, dziękuję. To w sumie jedyny wiersz jaki mi wyszedł, może dlatego, że włożyłam wszystkie moje uczucia XD

      W kościele dobrze się myśli nad sensem życia xD

      Ja jestem ciekawa twojej teori co do tego starca. I cieszę się, że podoba ci się wykreowany przeze mnie świat. Własnie ja sobie go wyobrażałam jako taki wyjęty z bajki. :3

      Usuń
  2. Rozdział super. Nic dodać nic ująć Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku oraz dużo weny do pisania życzę

    OdpowiedzUsuń
  3. Ojoj, znów zaległości! Przepraszam, że zjawiam się dopiero teraz, ale niestety na nic nie miałam ostatnio czasu. Na uczelni prawdziwy kocioł, aż nie chce mi się o tym myśleć, a po powrocie do domu – sprzątanie, gotowanie, sprzątanie, gotowanie… Uch. Dopiero dzisiaj mam troszkę wolnego.

    Najpierw poprzedni rozdział:
    Och, na początek: proszę, powinno być „to szczęście”, a nie „te szczęście”! Rodzaj nijaki, liczba pojedyncza się kłania. :)
    Jeny, tak bardzo żal mi Mel i Faldio! Oboje cierpią z tego samego powodu, tyle że chłop jest troszkę głupi i tego nie widzi. -.-‘ Faceci… Ale dobrze, że się do siebie trochę zbliżyli. Jest między nimi specyficzna więź, mam nadzieję, że Faldio wyleczy się z Darii i zakocha w Mel, a co! ^^ Są razem tacy słodcy, choć zapewne nieświadomie… Tenebris też zresztą to wyczuł i się ulotnił. :D
    Tenebris, mały słodziak! <3 Już widzę tego kociaka siedzącego „ze smutną minką” (*widzi kota ze Shreka*) przed drzwiami pokoju Rosalyn! Która, nawiasem mówiąc, też ma przerąbane. Nie dziwię się jej, że jest przerażona i zagubiona… Kto by nie był na jej miejscu? Tak wielka odpowiedzialność… Świadomość, że kierowano jej losem od samego początku… Straszne. Ale dobrze, że ma Rossa, Tenebrisa i resztę przyjaciół. Na pewno nie zostawią jej samej! :)
    Oho, Colina kopnął niezły zaszczyt – dowiedział się wszystkiego, co Lorene powiedziała Rossowi. Wreszcie ktoś wtajemniczony. Dobrze, że chłopcy porozmawiali, ale ciekawa jestem, co z tego wyniknie…
    Wszechobecna biel jak u nas. xD I „babcia”! ^^ Słodko! <3 Ale tak swoją drogą, zwariować by można było w takim miejscu pełnym… niczego. Skojarzyło mi się to z jedną z wizji Piekła. Bo gdzieś słyszałam, że to może być po prostu wieczna nicość i samotność… Tak, to by było straszne… *wzdryga się*

    I oto mogę przejść do kolejnego rozdziału:
    Już dwa dni? :o Ojej, trochę to trwa… Słodko, że Ross nie chce zostawić Rosalyn samej! :3 Hahah, i już widzę udawaną powagę Faldia oraz przerażenie Colina w sytuacji pod tytułem „Czy ty zapraszasz mnie na randkę?”! xD
    Maya jest taka urocza! ^^ Mogłaby robić za młodszą siostrę Mel! Obu byłoby raźniej, skoro żadna nie ma rodziny… I ciekawe, jak sobie poradzą ze swym zadaniem… Bądź co bądź jedna i druga to jeszcze dziecko… Pozostałych dwoje medium jest przynajmniej dorosłymi, ech…
    Lembert? D: Nie pamiętam dokładnie, kim on był, ale miał jakieś powiązania z Mel, nie? W każdym razie nie kojarzy mi się z nim nic dobrego. x_x
    Waaa~! Sama zwiedziłabym takie zaczarowane miasto! Świetna sprawa!
    W takim momencie skończyłaś? x_x No jak tak można? Kurczę, jestem ciekawa spotkania Rosalyn z tym starcem i dwudziestoma czterema jej poprzednimi wcieleniami. I tak dobrze znów „widzieć” Fendarę! Q.Q Aż się łezka kręci w oku!

    Hihi, Tobie też dobrze się myśli w kościele? xD Ileż to już scen wymyśliłyśmy z Kao właśnie w tym miejscu! Czym bynajmniej nie powinnyśmy się chwalić, bo przecież nie po to chodzi się do kościoła… ;_;
    Cóż, święta zbliżają się ku końcowi, ale wolne – Bogu dzięki – jeszcze nie, więc życzę dużo miłych chwil, weny i szczęścia w Nowym Roku! :) Jeszcze raz przepraszam za zwłokę (niestety, obawiam się, że w najbliższej przyszłości takie sytuacje będą zdarzały się częściej… :( ), a ponadto bardzo dziękuję za komentarz u nas! ^^ Nawiązując do niego – ja tam się Aice nie dziwię, szczerze mówiąc. Na jej miejscu bardzo możliwe, że postąpiłabym podobnie. Chyba bym spanikowała… Cieszę się, że lubisz opisy uczuć (w tym przypadku Suzaku, ale mam nadzieję, że inne mimo wszystko też xD), bo to je najbardziej lubię tworzyć. Po prostu wcielam się w daną postać i nią jestem, to jest tak niesamowite…! Motywy i uczucia Shouty z czasem się wyjaśnią (najprawdopodobniej xD). A co do snu Hany… Tak szczerze, to ona jest tylko człowiekiem (no dobra, Łowcą, ale to jednak człowiek) i nie ma proroczych snów. A kto był bohaterem tamtego, łatwo się domyślić. :D
    Pozdrawiam!

    PS. Wiersz o jedzeniu mnie rozwalił. xD

    OdpowiedzUsuń
  4. będzie dzisiaj rozdział????

    OdpowiedzUsuń
  5. Przykro mi, ale sie nie wyrobie. :C dodam jutro jak tylko wstane. Powinien pojawic sie do 9 :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Och, ja też sobie lubię w ten sposób pomarzyć. I też czasami mam tego rodzaju sny. Pewnie, fajnie byłoby być kimś niezwykłym... teoretycznie. Bo koniec końców mogłoby się zdarzyć, że byśmy sobie z czymś takim nie poradziły. :(
    A ja Aikę właśnie bardzo lubię. Pewnie dlatego, że mam z nią dużo wspólnych cech. ^^'
    Jak się cieszę, że tak uwielbiasz Suzaku! <3 Gościu ma ciężkie życie, często popada w niełaskę i mało kto jest mu ciągle wierny! ;_;

    Uch, obawiam się, że znów mi się zrobią zaległości. Jednych gości zastępują drudzy i raczej nie będę miała czasu na czytanie, a już na pewno komentowanie. Więc z góry przepraszam. ;_;

    OdpowiedzUsuń
  7. Ach, wszyscy zachowują się, jakby byli pogrążeni w żałobie. Spać sobie smacznie dwa dni... ech, marzenie. *-*
    Fajnie, że chłopcy poszli się rozerwać. Takie męskie wyjście pomoże w nawiązaniu lepszego kontaktu. xD A wgl to Mel jest już fejmem. Ehe. :D Rety, lubię ją coraz bardziej. Ku zaskoczeniu wszystkich wyroście na zajebistą wojowniczkę-medium. Fajnie, że sprawili jej bransoletkę do blokowania mocy. Teraz może iść w "tany", nie przejmując się, że przeczyta komuś coś w my myślach. :D Faldio na przykłąd czeka taki smutny i stęskniony. :x
    Lembert... rten od łowców? :O Czekaj, on był przystojny, nie? xD rety, o czym ja myslę. To się wytnie, jak nie zapomnę. Ale... jesli dobrze pamiętam... on przeżył zawalenie się zamku, co go Ross i Rosalyn zniszczyli, za pomocą swej różdżki. Czyli że jest czarodziejem. :D
    Wzruszający rozdział. Fajnie, że Rosalyn i Fendara mogły się spotkać i wszystko wyjaśnić.
    Hmm...Rosalyn dwudziesta piąta panna w haremie starego dziada. Rety, co ja pitolę, to też się wytnie! XD Ok, a więc teraz będzie rozmowa! I wszystkiego się dowiemy! Tak!
    Ten wiersz o jedzeniu... O jedzenie. xD Tak, Wigilia była bardzo smaczna. W prawdzie po trzecim daniu, kiedy na stół weszły łazanki, już mnie zatkało, ale wszystkie 12 potraw zjadłam, mniam. xD

    OdpowiedzUsuń