niedziela, 14 grudnia 2014

Rozdział X - Możliwość walki

                Mel była gotowa do udziału w zbliżającej się bitwie. Kiedy wychodziła od Vivianne dowiedziała się, że z rana przyjdzie po nią czarownica i zaprowadzi na miejsce, gdzie będzie mogła zacząć trening. Najpierw była przerażona, ale po chwili poczuła podekscytowanie. Chciała powiedzieć komuś, że może pomóc uratować świat. A potem zaśmiała się, bo brzmiało to dość głupio.
                Przypomniała sobie jeden ze snów, kiedy jechała do Omnes z Miljaną, jej synkiem oraz Faldiem i Tenebrisem. Wtedy we śnie widziała swojego brata, wyglądał tak realistycznie. Jeśli dobrze myślała, to wcale nie był sen a jeden z niekontrolowanych transów. Spotkała się z jego duszą. To napawało ją jeszcze większym podnieceniem. Może mogła by się z nim spotkać w tamtym świecie! Nie dała rady trzymać buzi na kłódkę, czuła wielką potrzebę wygadania się. Oczywiście wiedziała komu.
                Czarownica, która ją oprowadzała pokazała pokój. Wszyscy jej przyjaciele mieszkali obok, każdy oddzielnie. Sypialnie były przestronne, z dużym łóżkiem, szafą, półkami nocnymi. Miały też biblioteczki i biurka z wygodnym krzesłem. Czarownica powiedziała jej, że mogą się czuć na wyspie jak u siebie w domu. Jest wiele atrakcji, a niedługo miały się odbyć zawody w akrobacjach na miotle. Do tego miasto było niesamowite. Mel zdecydowała, że na pewno nic nie przegapi. Nie wie czy jeszcze w tym życiu dane jej będzie obejrzeć Stregę. Jak czarownica wyszła, nastolatka odczekała trochę i wyszła z pokoju. Podeszła do drzwi obok i zapukała. Kiedy usłyszała, że może wejść, zrobiła to.
                Zamknęła za sobą starannie drzwi i spojrzała na łóżko, na którym wylegiwał się Faldio z Tenebrisem. Leżał i patrzył w sufit. Przez chwilę zapomniała o tym, że musiał porzucić Darię, co na pewno sprawiało mu wielki ból. Nie chciała go męczyć. Złapała za klamkę i powiedziała:
                - Przepraszam, przyjdę innym razem.
                Otworzyła już drzwi i chciała wyjść, wtedy Faldio wstał do siadu i krzyknął:
                - Nie! - Mel spojrzała na niego zdziwiona. Poczuła przyjemne ciepło w sercu. Faldio wyciągnął dłoń w jej stronę. - Zostań... - wymówił ciszej.
                Tenebris podniósł się z łóżka. Wiedział, ze pora była się ulotnić.
                - Musze porozmawiać z Rosalyn. Potrzebuje mnie teraz.
                Nastolatka wypuściła kociaka z pokoju, a potem zamknęła drzwi. Spojrzała na rudowłosego, dalej siedział w tej samej pozycji z miną sponiewieranego przez los człowieka. Kiedy na niego patrzyła serce krajało się z bólu. Jak w ogóle można tak cierpieć? - pomyślała. Czy Daria go w ogóle kochała?
                Podeszła do łóżka i usiadła obok. Położyła dłoń na jasnej pościeli i pogładziła ją. Przez chwilę siedzieli w ciszy i nic nie mówili. Potem Faldio odezwał się:
                - Potrzymasz mnie za rękę? - zapytał, a jego głos prawie się łamał. Cudem udało mu się to powiedzieć. Nie potrafił siedzieć sam ze sobą. Wtedy za dużo myślał. Kiedy przebywał z innymi nie mógł chodzić smutny. Ale przy Mel było to co innego. Ona znała jego wszystkie myśli, wspomnienia i uczucia.
                Była zdziwiona. Miała potrzymać go za rękę? Przecież on doskonale wiedział, że wtedy pozna jego myśli, dlatego wydawało się jej to nieodpowiednie. Kiedy zadała sobie pytanie, czemu to robił odpowiedź nasunęła się po chwili. On po prostu chciał, aby wiedziała. Skinęła głową i złapała go za dłoń tak jakby mogła uleczyć dzięki temu wszystkie rany.
                Zobaczyła to wszystko. Spędzony czas z Darią, który dawał mu tyle szczęścia, a jej łamał serce. Był tak nieświadomy miłości Mel, że nie zdawał sobie sprawy, iż zadaje jej ten sam ból, co sam czuje.
                Dzięki temu zobaczyła rzeczy, o których sam Faldio nie mówił;. I widziała noc, w której się wymknęli. Szli ciemnymi uliczkami Omnes i śmiali się z jego opowieści, a potem Faldio przedrzeźniał Ronana i mówił jak go denerwuje, gdy cały czas mu rozkazuje. Potem zatrzymali się na chwilę, bo Darii zaczepiła się suknia o jakąś pozostawioną skrzynię. Próbował ją wyciągnąć bez rozdarcia. Kucał przed nią, a jak skończył spojrzał na nią z dołu. Na jej twarz padało srebrzyste światło księżyca. Wyglądała przepięknie, szczególnie z tym uprzejmym anielskim uśmiechem. Wstał i stali od siebie kilka centymetrów. Patrzyła jak zahipnotyzowana w zielone oczy Faldia. Objęła jego twarz obiema dłońmi i przybliżyła się powoli.
                Uścisk w sercu Mel był silniejszy, gdyż poczuła co się zaraz stanie. Dostrzegła w wspomnieniach jak serce Faldia bębni z ekscytacji. Był w tym momencie taki szczęśliwy, ale te szczęście znikło tak szybko jak się pojawiło, a brązowowłosa poczuła ulgę zmieszaną z wyrzutami sumienia.
                Usta Darii i Faldia dzieliły centymetry, w ostatnim momencie odsunęła się od niego i przeprosiła za swoje zachowanie, dodając na koniec:
                - To było niestosowne. Przecież jesteśmy tylko przyjaciółmi. - Uśmiechnęła się.
                - Tak. Przyjaciółmi... - Przypomniał sobie okrutną prawdę.
                Kiedy był w Omnes podczas tej nocy, myślał, że ich podróż się skończyła. Pragnął porwać Darię, a powinien to zrobić już dawno, jednak nie było to znowu możliwe. Nie potrafił przeżyć tego, że ta kobieta nigdy nie będzie jego. Jest za to z jakimś dupkiem, który traktuje ją jak rzecz. Swoje trofeum.
                Faldio w swoich myślach powiedział jej, że teraz potrzebuje kogoś, kto będzie przy nim. Czuł się naprawdę źle. Nie chciał być sam, choć większość ludzi zawsze w takich chwilach zwija się w kłębek pod kołdrą  i leży udając martwych.
                Mel bez żadnego oporu objęła rudowłosego. Pozwoliła, aby swoją głowę oparł o jej ramię i tak też zrobił. Przez moment trwali tej pozycji i nikt nie był w stanie zakłócić ich względnego spokoju. Faldio gładził Mel po głowie nie musząc nic mówić. Jej obecność w pewnym sensie go uspokajała. Potem położył się na plecach i przeciągnął dziewczynę na siebie. Leżeli w bezruchu i oboje cierpieli z tego samego powodu.
                Nastolatka z całej siły obejmowała przyjaciela próbując ułożyć sobie w głowie jego uczucia sprawiające jej wiele bólu, a on patrzył przed siebie bez wyrazu. Puste, zielone oczy wgapiały się w brązową ścianę. Nawet nie zauważył, że po policzku zaczęły spływać powoli łzy.
~*~
                Tenebris stał pod drzwiami pokoju Rosalyn. Zapomniał, że nie potrafi ich otworzyć. I co miał teraz zrobić? Nie miał ani własnego pokoju i nie mógł też nigdzie wejść. Został sam na korytarzu. Nawet miauczał, a jego piskliwy głos do nikogo nie dotarł. Wątpił, aby ona go usłyszała. Westchnął zrezygnowany i postanowił, że posiedzi i poczeka, aż ktoś w końcu wyjdzie i go wpuści.  Czasami nienawidził być kotem.
                Długo nie musiał czekać. Zobaczył Rossa, właśnie wyszedł na korytarz i tak się złożyło, że miał też odwiedzić Rosalyn. Spojrzał na kocura siedzącego pod drzwiami i zaśmiał się wesoło.
                - Wywaliła cię z pokoju, kocie?
                Kot fuknął, a potem posmutniał.
                - Nikt nie chce mnie wpuścić... - westchnął.
                Na twarzy Rossa pojawił się przyjazny uśmiech. Tenebris był w tym momencie naprawdę uroczy. Wyglądał na przygnębionego. Kucnął przy nim i wystawił rękę, aby mógł się wspiąć, a potem bez pukania wszedł do pokoju Rosalyn.
                Białowłosa stała przy oknie. Opierała się o parapet i wydawało się, że oglądała Stregę, jednak pogrążona była we własnych myślach, nawet nie zauważyła, że ktokolwiek wszedł do pokoju.
                - Rosalyn? - powiedział Ross. Dziewczyna nic nie powiedziała, ani nie odwróciła. Nawet ich nie zauważyła. Blondyn pokręcił głową i podszedł do niej. Położył delikatnie rękę na ramieniu, a ona podskoczyła jak oparzona.
                - O, cześć... - Jej twarz powoli się rozjaśniała w uśmiechu. Oparła się o parapet stojąc twarzą do Tenebrisa i Rossa.
                Ross postawił kota na szafce obok okna.
                - Wszystko w porządku? - zapytał kocur. - Martwiłem się o ciebie.
                - Tak - odparła bez zastanowienia. Wyglądała na roztrzepaną. Próbowała pozbierać myśli, ułożyć wszystko w harmonii i zaakceptować, jednak to ją przerastało. Wesoły uśmiech zbladł i smutnym głosem poprawiła się: - Nie...
                - Rosalyn... - Ross położył obie dłonie na jej ramionach, a potem zjechał wzdłuż rąk, aż zatrzymał się dłoniach. - Wiem, że to musi być dla ciebie trudne...
                - Wiedziałeś o tym? - Przerwała mu. O dziwo jej głos był niesamowicie spokojny. Pytanie z pretensją byłoby w jej stylu, ale to zdecydowanie nie.
                - Tak. - Skinął głową. Oczekiwał po raz drugi wybuchu złości, ale nic takiego się nie stało. Po chwili zrozumiał dlaczego, gdy dziewczyna puściła jego ręce i spojrzała w stronę okna, na miasto.
                Była przerażona.
                - To czemu sam mi tego nie powiedziałeś? Okazało się, że to tylko dzień różnicy...
                - A co ci miałem powiedzieć? Że zostałaś wybrana i masz nas wszystkich uratować? A uwierzyłabyś mi? Z resztą, nie wiedziałem wszystkiego.
                Rosalyn spojrzała na niego na chwilę. Oczywiście, że by mu uwierzyła. Ale na pewno nie chciała by tego zaakceptować.
                - Czego?
                - To, że wszystkie czarownice mają zamiar cie wspierać i pewnie... poświęcać swoje życia.
                - Czemu Lorene ci to wszystko powiedziała? - Zapytała po chwili marszcząc brwi. Zaczęło się jej to nie podobać, zbyt wiele sekretów. Widząc po minie Rossa wcale nie miał zamiaru odpowiadać. Dowiesz się w odpowiednim czasie - zaraz pewnie usłyszy, więc machnęła tylko ręką: - Nieważne. - Odgarnęła włosy do tyłu i skrzyżowała ręce. - W ogóle rozumiem, że jest z nami Mel i Faldio, bo to nasi przyjaciele, ale Colin... On jest nowy. I o co chodziło z tym musisz żyć?
                - To musi mieć związek z Legendą Nix. - Przypomniał sobie rozmowę z Lorene. To co zrobiła z rodziną Colina, aby on i Rosalyn nie mogli być razem. Westchnął  ciężko, bo nie lubił o tym myśleć, a jeszcze gorzej było mu to wypowiedzieć. Jednak był to winien białowłosej. : - Skoro ja miałem wydać cię na śmierć - zaczął, następne słowa ciężko przechodziły mu przez gardło: - to Colin pewnie miał być twoim mężem.
                Rosalyn patrzyła na niego zaskoczona. Jej oczy były wielkie jak pięć złotych. Przechyliła delikatnie głowę w bok i zapytała:
                - Moim mężem?
                - No tak! - Zawołał Tenebris zrywając się. To co powiedział Ross i Vivianie skleił do kupy razem z tym co kiedyś dowiedział się od Etilli. Teraz jej dziwne słowa nabrały sensu, więc je zacytował: - Co jeśli ktoś spotkał się za wcześnie aby mógł zbudować silną więź? Co jeśli ktoś kto miał być kochany został porzucony? Co jeśli osoby, które miały darzyć się nienawiścią zakochały się w sobie?
                Oboje spojrzeli na niego dziwnie. Tenerbis przewrócił oczami i zaczął tłumaczyć:
                - Spotkałaś Colina zbyt wcześnie, miałaś wtedy osiem lat, więc nie mogłaś się zakochać. Cały lud twojej wioski miał cie wielbić, jednak zostałaś pogardzona i... oboje mieliście się nienawidzić, a jednak stoicie tu teraz razem. To wszystko by zmienić twój los, byś nie musiała być ofiarą.
                - Możliwość walki - dodał Ross uśmiechając się.
                Wszystko wyglądało na takie proste i łatwe, ale to ją przerastało. Miała wszystkich ocalić? Kto był taki samolubny i nałożył na nie takie wielkie brzemię? Nie mogła powiedzieć, że się nie boi i zrobi to z wielką chęcią. Bo to nie prawda. Cholernie się bała całej odpowiedzialności. Wysiadając z łódki widziała ludzi, którzy patrzyli na nią z nadzieją. Wiedzieli o niej i co ma zrobić. Ale kto powiedział, że ona przeżyje starcie z Feniksem? Jak ma zabić coś co składa się z ognia i jest nieśmiertelne?
                Ross zauważył jak mina białowłosej diametralnie się zmieniała. Jej twarz wydawała się pusta, a wszystkie uczucia takie jak strach schowała głęboko, aby nikt nie mógł ich dostrzec. Nie wiedziała, że blondyn ją przejrzał, w końcu nie znali się od wczoraj. Objął ją przytulając mocno, ale nie za bardzo, w końcu mógł ją po prostu zmiażdżyć.
                - W porządku - pogładził jej włosy - to normalne, że się boisz. Gdybyś była pewna siebie, to uważałbym, że jesteś świrnięta.
                Białowłosa zaśmiała się i objęła chłopaka w pasie.
                - Powiedziałeś kiedyś tak do mnie... Chyba jak się spotkaliśmy po raz pierwszy.
                Ross uśmiechnął się na samą myśl o tym wspomnieniu. To były wspaniałe i beztroskie czasy w porównaniu do tych teraz.
                - Ross... - Odsunęła się od niego i spojrzała mu prosto w oczy. - Obiecaj mi, że nie zostawisz mnie z tym samej. Nie dam rady. Potrzebuję cię.
                Blondyn uśmiechnął się smutno i pogładził jej policzek.
                - Obiecuje.
                Żałował, że wtedy skłamał. Ale Rosalyn wydawała się  taka szczęśliwa.
                Stanęła na palcach, aby móc dosięgnąć jego ust. Oplotła ręce wokół szyi szyi chłopaka. Czuła niesamowity spokój mogąc z nim przebywać. Nic innego się w tym momencie nie liczyło jak on i ona. Trwali przez chwilę w pocałunku pieszcząc swoje wargi nawzajem. W końcu kocur przypomniał im o swoim istnieniu:
                - Ekhem! - zawołał głośno. - Możecie mnie wystawić na korytarz! - Powiedział zirytowany.
                W tym momencie Rosalyn odkleiła się od Rossa i zaśmiała wesoło biorąc Tenebrisa na ręce.
                - Wybacz mi mój kochany, ale jesteś moją rodziną, więc zostajesz dzisiaj na noc z nami. Prawda? - zwróciła się do Rossa.
                Ross skinął głową.
                - Nie wiem czy chcę - przyznał patrząc na Rossa.
                - Nie martw się Tenebrisie, nie będziemy się więcej całować. - Uśmiechnął się szeroko.
                Oczy kota rozbłysły.
                - Czy ty właśnie nazwałeś mnie po imieniu? - zaświergotał.
~*~
                Kiedy Rosalyn wczesnym wieczorem zasnęła obejmując Tenebrisa jak pluszowego zwierzaczka, Ross wyszedł z jej pokoju. Na korytarzu panowała głucha cisza. Wydawało się, że na tym piętrze nie było ani jednej żywej duszy. Domyślił się, że pewnie są tu sami. Skoro miał trochę czasu postanowił kogoś odwiedzić. Podszedł do trzecich drzwi od pokoju Rosalyn i zapukał kilka razy.
                Nikt nie odpowiedział, jednak usłyszał kroki, a ich odgłos stawał się coraz bardziej wyraźny. Podłoga zaskrzypiała pod drzwiami, a potem otworzyły się. W progu stanął Colin. Widząc Rossa humor mu się nieco popsuł. Nie miał ochoty z nikim z nich teraz rozmawiać. Od niechcenia zapytał:
                - Czegoś chcesz? - ziewnął.
                Blondyn wyglądał poważnie.
                - Musimy porozmawiać. - Wszedł do jego pokoju nawet nie pytając o zgodę.
                Colin odwrócił się za nim i zrobił kwaśną minę. To, że jest jakimś księciem to wcale nie znaczy, że mu wszystko wolno! - pomyślał ze złością.
                Ross rozejrzał się po pokoju. Widział porozrzucane książki po podłodze. Każda z nich była otwarta.  Podszedł bliżej by jedną podnieść. Na okładce widniał napis: Magiczne przedmioty. Spojrzał na Colina z delikatnym uśmiechem. On zrezygnowany westchnął.
                - Nudziłem się i je zobaczyłem, więc pomyślałem, że może czegoś się dowiem. - Wzruszył ramionami.
                - Czyli zaakceptowałeś sytuację?
                - Nie... Nie do końca. - Podszedł do stolika i usiadł na krześle. - O czym chciałeś porozmawiać?
                - O Rosalyn.
                - Nie mam ochoty o niej rozmawiać! - Warknął. - Cały czas myślałem, że jest miłą osobą, a okazało się, że w ciągu dwunastu lat zmieniła się w mordercę.
                - To nie jej wina, że taka jest. - Ross usiadł na przeciwko Colina. - Cała wioska jej nienawidziła, matka porzuciła w lesie, a mimo to kiedy spotkała Fendarę, to im to wybaczyła. Zapomniała o nich, o krzywdach, które jej wyrządzili, a potem... zabili jedną osobę, którą kochała.
                Colin pomyślał chwilę nad słowami księcia. Co on by zrobił, gdyby był na miejscu Rosalyn? Czy potrafił coś takiego wybaczyć? Nie, wiedział, że nie. Do dziś czuł żal do macochy, że wymyśliła pomysł pozbycia się białowłosej. Trochę było mu wstyd za jego zachowanie, jednak to nie rozgrzeszało Rosalyn z popełnienia tak okropnego czynu.
                - Gdybym wtedy ją ostrzegł... - Zadumał na głos. - Jeśli brat by ją ochronił i została w wiosce to by się taka nie stała.
                - Prędzej czy później użyłaby przez przypadek magii, bo urodziła się czarownicą. Jeśli ludzie z twojej wioski by to odkryli, to Rosalyn zostałaby spalona na stosie. Myślę, że spotkanie Fendary było najlepsze co mogło ją spotkać. - Uśmiechnął się delikatnie. - A jej śmierć tak ją zmieniła, że nie była wstanie tolerować istnienia żadnego człowieka. Nawet mnie. Ale powinieneś dać Rosalyn jeszcze jedną szansę. Ona się zmienia.
                 - Czemu chcesz, abym dał jej jeszcze jedną szansę?
                Ross oparł łokcie o blat, a podbródek podtrzymał dłonią. Patrzył w okno kiedy odpowiedział na jego pytanie. Colin nie krył swojego zdziwienia. Nie rozumiał wtedy jego słów. Podniósł się i walnął w stół swoimi dłońmi każąc to wszystko wytłumaczyć. Blondyn ze smutnym uśmiechem oparł się o oparcie krzesła i opowiedział mu wszystko co powiedziała mu Lorene. Tym razem, po raz pierwszy jak to opowiadał nie pominął żadnego szczegółu.
~*~
                Blue została wyznaczona, aby zaprowadzić z rana Rosalyn w jak to określiła -  bardzo ważne miejsce. Lecz najpierw z serdecznym uśmiechem na ustach zapytała:
                - Jaka jest twoja odpowiedź?
                - Zrobię to.
                Musiała zapytać, chociaż Vivianne mówiła, iż Biała Czarownica na pewno się zgodzi. Widziała to już dawno temu. Tylko nikt nie był pewny czy da radę. Jednak pozostało im wierzyć. Zeszły głęboko w dół, aż w końcu schody poprowadziły ich pod ziemię. Tam ściany były z szarych kamieni. Za oświetlenie robiły jasne kule światła. Na tej wyspie nie stosowało się ognia - ten żywioł był surowo zakazany. Szły prosto oświetlonym, wąskim korytarzem, aż w końcu zatrzymały się przed potężnymi drzwiami, wąskimi jak korytarz, aczkolwiek wysokimi na trzy metry. Same się przed nimi otworzyły. Weszły do sporej komnaty. Ściany tak jak na korytarzu były szare, na nich znajdowały się brązowe i czerwone malunki będące magicznymi runami. Na suficie i podłodze również były. Na samym środku komnaty stało coś podobnego do ołtarza,  zbudowanego z kamieni.
                Za nim stało troje ludzi, nie byli czarownikami. Jedna stara kobieta z East, jej długie, związane w kucyk włosy delikatnie siwiały i traciły czarną barwę. Drugim był mężczyzna z West mający około czterdziestu lat z obfitym zarostem twarzy i łysina na głowie. Co chwila gładził długą brodę zasłaniającą całą szyję. A ostatnia była dziesięcioletnia dziewczynka z North. Rudawe włosy nosiła rozpuszczone, sięgały zaledwie do ramion, a towarzyszył jej przyjazny uśmiech. Oprócz dziwnej trójki ludzi stała tam także czarownica, której wcześniej Rosalyn nie widziała.
                - Oh, witaj Nekromanto! - zawołała wesoło Blue do młodej, wysokiej kobiety z długimi siwymi włosami i fioletowymi oczami. Ubrana chodziła w czerni. Siwowłosa spojrzała na nią, ale się nie odezwała. Miała jak zwykle grobową minę. Blue szepnęła parę słów o niej do Rosalyn. - Specjalizuje się w kontrolowaniu umarłych zwłok. - Wyjaśniła. - Chyba dlatego nigdy się nie uśmiecha.
                -  Co ja tu robię? - zapytała ignorując wzmiankę o czarownicy.
                - Skoro się zgodziłaś, to musimy cię przebudzić. - Odezwała się najstarsza kobieta. Miała miły wyraz twarzy. - Nie musisz się bać.  Podejdź do nas.
                - Idź, idź! - Syrenia Czarownica popchnęła Rosalyn do przodu.
                Niepewnie stawiała kroki przed siebie. Zatrzymała się tuż przed ołtarzem. Wszyscy wyglądali na poważnych, nawet ta dziesięcioletnia dziewczyna, oprócz Blue, która była podekscytowana.
                - Nazywam się Zoe, obok mnie stoi Brick - wskazała na mężczyznę, a potem na dziewczynkę - i Maya. Nie jesteśmy czarownikami, a medium - jak twoja przyjaciółka. Potrafimy nawet połączyć nasze umysły ze zmarłymi - wskazała palcem na głowę i uśmiechnęła się. - Teraz powiem ci co się z tobą stanie. Wejdziesz w trans, nie mam pojęcia co zobaczysz, co się tam będzie działo, ani kiedy się obudzisz. To wszystko zależy od ciebie. Zasypiając powinnaś myśleć o tej cząstce, którą odziedziczyłaś po przodkach. Ona zaprowadzi cię w odpowiednie miejsce i powinnaś się przebudzić. No doba, nie mamy czasu. Kładź się - wskazała na ołtarz.
                Rosalyn wykonała polecenie o nic nie pytając. Patrzyła w wymalowany grafami sufit i oddychała ciężko.Nagle chciała zapytać czy będzie tu sama, jednak było już za późno. Nie wiedziała co się dzieje. Słyszała jak trójka ludzi wymawiała dziwne słowa, ich oczy wydawały się całe białe, tęczówki i źrenice zniknęły. Poczuła chłód, a potem zamknęła oczy.
                Obudziła się, a jasna biel poraziła ją. Ciężko było przyzwyczaić się do jasnego światła. Wstała z ołtarza po omacku i zapytała:
                - To już? Koniec? Tylko tyle? Nic nie pamiętam...
                Odpowiedziała jej cisza. Przecierała dłońmi oczy, aż w końcu odważyła się je otworzyć. Nic nie było przed nią, ani za nią. Gdy spojrzała w bok to widziała białą pustkę. Otaczała ją z każdej strony. Miejsce, w którym leżała również zniknęło.
                - Co się dzieje? - zapytała cicho. Myślała, że już się przebudziła. Czy dalej była w transie? Spojrzała na swoje ubranie. Było całkiem inne niż jakie dziś nosiła. Granatowa suknia zastąpiona została białą, zwiewną, z szerokimi rękawami, dekoltem obejmującym ramiona.
                Rosalyn zaczęła iść przed siebie. Pomyślała o słowach starszej kobiety. Mówiła, że ma czegoś szukać, aż w końcu się przebudzi. Ale jak miała czegokolwiek szukać, gdy nic tu nie było? Nie wiedziała ile czasu idzie, wcale się nie męczyła, jednak z każdym krokiem coraz większa była jej złość. Miała tego dość. To wszystko doprowadziło do wybuchu furii. Wyładowała się na niczym. Ciskała każde znane jej zaklęcia w białą pustkę.
                Kiedy to nie przyniosło żadnego skutku poddała się i ruszyła w dalszą drogę. Zdała sobie sprawę, że nic innego jej nie zostało jak po prostu iść. Czuła się jakby to był jeden z koszmarów, w których próbujesz coś dogonić jednak stoisz w miejscu.
                Nie miała pojęcia ile czasu minęło od kiedy obudziła się tutaj. Czas tu się dłużył czy płynął szybciej? - myślała. Nie czuła głodu, ani zmęczenia, nie potrzebowała snu. Miała wrażenie, że ta podróż nigdy się nie skończy. Zaczynała powoli powoli histeryzować. Czuła się uwięziona, co napawało ją strachem. Była tu tylko sama, nie mogła nikogo zawołać, aby ktoś jej pomógł. Bezsilność dobijała coraz bardziej. Chwilami łzy cisnęły się do oczu, ale zostały powstrzymane. Wmawiała sobie, że nie może po prostu się podać.
                - Hej, ty cholerna cząstko, miałaś wskazać mi drogę! - krzyknęła patrząc w górę.
                Nie otrzymała odpowiedzi.
                Patrzyła cały czas w gorę z nadzieją, że jednak ktoś opowie, coś się stanie. Cokolwiek.
                Upadła bezsilnie na kolana. Poczuła ostry ból, jednak nie zwróciła na niego uwagi. Nie miała siły się nim przejmować. Patrzyła dalej w górę z pozytywną myślą. Ile czasu trwała w takiej pozycji? Sama nie wiedziała.  W końcu dalsze poszukiwanie  nie miało dalej sensu. Nie potrafiła sobie z tym poradzić. Nie wiedziała co ma zrobić.
                Usiadła na ziemi, podciągnęła kolana pod brodę i opuściła głowę w dół, a rękami oplotła nogi. Nie chciała tu być. Pragnęła w końcu się obudzić. Czy ktoś może jej pomóc? Ktokolwiek? Czuła się sama, opuszczona. Jakby wszyscy chcieli się jej pozbyć.
                Przywołała jedno ze wspomnień z dzieciństwa. Biegła przez gęsty las mając zaledwie osiem lat i płakała. To był pamiętny dzień, kiedy matka zostawiła ją w lesie. Zahaczyła nogą o korzeń i fiknęła przez zarośla spadając z niewysokiego pagórka. Cała pobrudzona w błocie podniosła się i ujrzała stojącą na kurzej łapce chatkę. Znalazła wtedy nowy dom.
                - Kiedy się zgubisz, ja zawsze cię odnajdę. - Usłyszała łagodny kobiecy głos. Brzmiał dość znajomo, ale nie potrafiła go skojarzyć.
                Rosalyn podniosła głowę, a jej oczom ukazała się młoda dziewczyna. Miała długie czarne włosy spięte w kok. Na czoło opadała prosta grzywka. Oczy były siwo-błękitne, nos długi, a na nim widniał brązowy, maleńki pieprzyk.
                - Kim jesteś? - zapytała wpatrując się w kobietę.
                Pomogła jej wstać nim opowiedziała na pytanie. Roztaczała w okół siebie znajomą aurę, która wprowadzała Rosalyn w stan tęsknoty. Dlaczego tak po prostu pozwoliła jej pomóc? Skąd się wzięła? Skoro tu była, to czemu nie pojawiła się wcześniej? I jeszcze wiele więcej pytań rodziło się w głowie młodej czarownicy.
                - Nie poznajesz mnie? - zapytała miłym głosem. - A no tak... - zachichotała wesoło. - Nigdy nie wiedziałaś mnie młodej. - Odsunęła się krok od Rosalyn, a potem cała zaczęła błyszczeć żółtym światłem. Została nim otoczona, a kiedy opadł wyglądała na pięćdziesiąt lat starszą.
                Rosalyn zaparł dech w piersiach.
                - Babciu?
_________________________________________________

Witajcie! 
Mam nadzieje, że moje drewno opisowe nie było aż tak rażące. Właściwie mam na myśli scenę między Rosalyn i Rossem. Kiedy wszystko było bardziej skomplikowane to lepiej mi się pisało. XD Cóż, lubię sobie życie komplikować. xD
W poprzednim tygodniu napisałam sobie streszczenie przyszłych rozdziałów i rozpisałam akcję. Rozdziały będą dłuższe ale będzie ich mniej (czyli jesteśmy prawie na półmetku!). I to mnie cieszy. XD Mam taką ochotę skończyć te opowiadanie i odpocząć od tego wszystkiego. A potem zacząć pisać nowe...  :D  Życie. 
Ogólnie od jutra mam znowu tydzień z maturami. Jej! I nauczyciele myślą, że wypadną inaczej niż te dwa tygodnie temu. c: Moim zdaniem śmieszne to jest, że ten odstęp czasu jest niewielki... ale cóż. XD 
Żegnajcie moi mili i życzcie mi powodzenia, albowiem na pewno się przyda.
I wybaczcie mi moje błędy, bo znając życie gdzieś na pewno jakieś palnęłam. xD

6 komentarzy:

  1. Rozdział super. Skończyłaś w tak ciekawym momencie. Ty bezduszna jak można trzymać człowieka w takim napięciu przez całe 7 dni. No ale dzięki temu twoje opowiadanie jest jeszcze bardziej wciągające. Ta historia jest niesamowita i napisze znowu to samo co pod każdym rozdziałem MASZ NIEWIARYGODNY TALENT. Cieszę się ze między R i R jest już tak jak musi być i mam nadzieję, że wreszcie narodzi się jakieś uczucie względem Faldia do Mel, bo szczerze współczuje tej dziewczynie. Ostatnio prześledziłem pobieżnie jeszcze raz tę historię i stwierdzam że brakuje w niej trochę dzieci. Ale to tylko moja obserwacja. Życzę weny i pozdrawiam. Nie mogę się doczekać NN. Marcin

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki za info!

    O Matko! Próbne matury... Kto to wymyślił? Ani to wiedzy nie sprawdza, ani nic... Cóz, będę trzymać kciuki ;)

    Oj tam, ja też lubię sobie życie komplikować relacjami między bohaterami xD To chyba ulubione zajęcie pisarze (o ile tak możemy się nazywać! nie lubię określenia "bloger").

    A właśnie... Co do Rossa i Rosalyn...no jacyż oni są słodcy! Poza tym trzeba przyznać, że teoria Tenebrisa jest baardzo prawdopodobna! Powiedziałabym, że margines błędu w tym przypadku jest znikomy.

    Ah... Mel i Faldio! A raczej Faldio i Daria i Mel... Boże, ciekawe co z nimi będzie...

    No i Ross ma w końcu wrócić do swojego królestwa, a tym samym opuścić Rosalyn... No i Colin.Eh... Niechże w końcu zrozumiem motywy postępowania swojej przyjaciółki! Choć ja rozumiem, że czuje się dość... niekomfortowo... Oszukany przez swoją najlepszą przyjaciółkę i nowych przyjaciół... No, to musi boleć...

    Karo, Karo, wiem, że nie zawsze wszystko układa się według planu! Choć nie powiem by mi się to podobało, ale gdyby wszystko szło tak jak sobie tego życzymy to życie byłoby nudne...xD Hahaha xD Ja też- bardzo rzadko cokolwiek planuję.

    Pozdro i weny!

    K.L.

    OdpowiedzUsuń
  3. będzie dziś rozdział????

    OdpowiedzUsuń
  4. Happy New Year! :D
    Wróciłam do żywych, zaraz zacznę nadrabiać Twoje rozdziały. O jeju, o jeju, co tam przygotowałaś dla mnie? XDDD Liczę na RoRo fragmenty!

    OdpowiedzUsuń
  5. Rety, chciałam fragment z Rosem i Rosalyn, a dostałam z Faldiem i Mel(hmm... wymyśliłam nawe dla nich, gdyby zostali parą, uwaga: Falel. Tak dźwięcznie to brzmi. xD). Jeju, jak oni cierpią. Wspaniale ukazane uczucia. Rety, ten Faldio jest na serio taki ślepy i nie widzi, że swoim zachowaniem rani dziewczynę? No tak, to przecież facet. x-x
    Dalej... Dostałam słodkie fragmenty z księciem i czarownica, tak! :D Urocze, Tenrbris uroczy, i Ross uroczy.Ale czekaj... on skłamał? Czyli że zostawi ją? x-x What?! I nie spodziewałam się, że Colin i Ross siądą i pogadają jak facet z facetem. Hmm... myślę, że Colin wkrótce wybaczy czarownicy, w końcu... jest jej niedoszłym mężem. :D
    Ok, ok, poszukiwanie cząstki. I Fendara. :D Węszę, że następny rozdział będzie dotyczył rozmowy bardzo poważnej + jakiejś smutnej historii! Dobra, idę czytać dalej. XD

    OdpowiedzUsuń