poniedziałek, 29 grudnia 2014

Rozdział XII - To dobry początek wszystkiego.

                       Dwadzieścia cztery młode dziewczyny stały niczym posągi prezentując się dostojnie. Różniły się wzrostem, rysami twarzy, długością włosów i budową ciała. Pochodziły z tego samego kraju, przeżywały takie same życie i były swoimi potomkami, a także posiadały takie same marzenia i klątwę.
                       Fendarze zabrakło tchu w piersiach. Nigdy by nie przepuszczała, że dane będzie jej stanąć przed najprawdziwszym i potężnym obliczem Stwórcy, oraz tych wszystkich dziewcząt, które poświęcały swoją szczęśliwą przyszłość dla zniewieściałej ludzkości.
                       Spojrzała na Rosalyn. Dziewczyna wyglądała na zdumioną, ale i przerażoną. Dopiero teraz naprawdę zdała sobie sprawę, że jest tylko częścią całej klątwy i miała w wieku szesnastu lat dołączyć do pozostałych Nix stając się dwudziestą piątą.
                       - Ale to nie jest możliwe. - Stwórca odezwał się po długim milczeniu. Dokładnie znał myśli Rosalyn. - Nigdy tutaj nie dołączysz. Jeśli nie pokonasz Feniksa zginiesz, a my razem z tobą. - Po chwili starzec uśmiechnął się serdecznie i rzekł: - Wybacz, nie chciałem cię wystraszyć.
                       Pierwsza Nix, stojąca obok Stwórcy spojrzała ze smutkiem na Fendare, a później na Rosalyn.
                       - Czas się pożegnać. Twoja nauczycielka musi odejść.
                       - Czemu? - oburzyła się Rosalyn.
                       Każda z Nix dostrzegła jak negatywne emocje zaczynają wypływać z dwudziestej piątej. Pierwsza jednak nie zraziła się tym. Na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech symbolizujący wybaczenie. Zeszła powoli po schodkach stawiając drobne kroki. Kiedy znalazła się nie więcej jak metr od Rosalyn i Fendary, położyła dłoń na ramieniu martwej czarownicy.
                      - Twoim zadaniem było przyprowadzenie tutaj Rosalyn. - Po tym spojrzała na białowłosą. - Wiedziałyśmy, że jeśli spotkałabyś swoją ukochaną babcie, to poszłabyś za nią wszędzie. Naprawdę nie może tutaj dłużej zostać. Macie chwilę, aby się pożegnać.
                      Pierwsza oddaliła się.
                      Fendara westchnęła i wzruszyła bezradnie ramionami, lecz przy tych czynnościach towarzyszył jej ciągle wesoły uśmiech.
                      - Myślę, że nie żegnamy się na długo. Mam takie przeczucie. - Zaśmiała się.
                      Rosalyn obserwowała roześmianą młodą babcię. Wiedziała, że przyjdzie czas, aby się pożegnać, ale nawet nie pomyślała, iż to będzie tak szybko. Chciałaby tyle rzeczy jej jeszcze opowiedzieć, ale nie mogła. Złapała ją za dłonie i z wielkim smutkiem spojrzała w oczy Fendary. Kiedy otworzyła usta, aby się odezwać babcia przeszkodziła jej mówiąc:
                       - Wiem co chcesz mi powiedzieć, nie martw się, ja wszystko wiem. To, że mogłam się tobą zająć było najlepszym co mnie  w życiu spotkało i nigdy tego nie żałowałam, choć muszę przyznać, że nie zawsze byłam zadowolona z twoich poczynań, ale nie ważne co zrobisz... Będę z ciebie dumna.
                       Zniknęła.
                       Rosalyn poczuła dłoń na ramieniu. To była pierwsza Nix. Potem ją objęła jedną ręką i przytuliła do swojego ciała. Głaskała po głowie, wiedząc, że zaraz po policzkach czarownicy zacznął spływać łzy.
                       I tak się stało.
                       Powoli zaprowadziła ją do Stwórcy. Wspinały się po płaskich schodkach, a gdy obie przed nim stanęły Pierwsza oddaliła się i zajęła swoje wcześniejsze miejsce.
                        - Usiądź - rzekł stwórca do dziewczyny ocierającej dłońmi łzy.
                       Białowłosa chciała powiedzieć, że nie ma gdzie, ale przed tym rozejrzała się za jakimś krzesłem. Ku jej zdziwieniu niespodziewanie za nią pojawił się wygodny, czerwony fotel. Usiadła.
                       Starzec zmrużył oczy na chwile. Przygotowywał się do przemowy, ale nie bardzo wiedział jak zacząć, gdyż dwudziesta piąta Nix była nieprzewidywalna i całkowicie różniła się od reszty.
                       - Wiesz kim one są? - Zapytał starzec pokazując na dziewczyny w bieli.
                       Rosalyn skinęła głową.
                       - Dawno temu mój syn zapragnął nieśmiertelności i dostał ją. Poświęcił ludzkie dziecko będącym ostatecznym składnikiem. Ale pewien mężczyzna nie chciał do tego dopuścić, był waszym przodkiem. Ochroniłem go i rzuciłem na własnego syna klątwę by chronić ludzi. Ale on się nie poddał. Gdy tylko dowiedział się o mocy jaką posiądzie  przodek tego człowieka, który narodzi się za czterysta lat postanowił go zgładzić. Pierwszą z was była Nix. Od jej imienia każda kolejna dostała ten przydomek. - Wskazał na szesnastolatkę stojącą po prawej. - Biel waszych włosów symbolizuje cząstkę mnie będącą w was. Odradza się ona dokładnie co czwarty wiek dopóki mój syn żyje - powiedział smętnie. Przypomniał sobie to zdarzenie sprzed dziesięciu tysięcy lat. Wtedy po raz pierwszy spotkał na żywo człowieka i zakochał się w jego odwadze. Nie mógł pozwolić, aby jego własny syn sprowadził na te biedne i bezbronne istoty zagładę. - Dwadzieścia cztery młode dziewczyny zostały poświęcone, aby Feniks nie mógł skrzywdzić ludzi. - Kiedy Stwórca wypowiedział imię swojego syna poczuł tępy ból. Doskwiera mu już długi czas, ale chwilami zapomina o nim. - Dlaczego mój syn po spopieleniu Nix nie zniszczył innych ludzi? Nad tym pytaniem dumają wszystkie czarownice i ludzie. Ale najważniejsze dla nich jest to, iż podanie jej w ofierze działa i na pewno ochroni. Lecz nie wiedzą, że każda z tych dwudziestu czterech dziewczyn przeżywała te same katusze. Nikt nie wiedział, że wykazały się heroiczną walką, bo nikt nie mógł  jej ujrzeć. Za każdym razem Nix poświęca swoją duszę by powstrzymać Feniksa by zniszczył wszystkie cztery państwa.  Nie zdołał przez to wykrzesać ognia w tym świecie, więc wraca do siebie i czeka na następny raz. Ale wtedy historia zatacza koło.  To się dzieje od dziesięciu tysięcy lat.
                        - Dlaczego Feniks nie zniszczył najpierw czterech państw, a na samym końcu Nix? - wtrąciła się do długiego monologu Rosalyn. Przez chwilę pomyślała, iż jakby była nim to właśnie tak by zrobiła.
                        - Bo się nas boi - odezwała się jedna z Nix.
                        - Silne emocje przebudzają w nas cząstkę Stwórcy - dodała druga.
                        - A niszcząc wszystko może doprowadzić do jej przebudzenia - wtrąciła trzecia.
                        - Dlatego nie chce ryzykować.
                        - Woli mieć pewność, że go nie zgładzimy.
                        - Kiedy dosięgają cię płomienie Feniksa w pewnym sensie jesteś przez niego pochłaniana i przez chwilę jesteś z nim jednością. - Wyjaśniła Pierwsza.      
                        - Tak... To okropne uczucie. - Przypomniała sobie dziewiąta i wzdrygnęła się.
                        - Swoje życie stawia na pierwszym miejscu.
                        Rosalyn wysłuchała wypowiedzi wielu dziewcząt. Poczuła w sobie po raz kolejny strach, jednak nie chciała tego dać po sobie poznać. Pomyśleć, że czarownicom zawdzięcza inny los.
                        - A co się stanie jeśli przegram? - zapytała z ciekawości.
                        - Nix jest w stanie powstrzymać Feniksa tylko wtedy, gdy jej serce i dusza nie są przesiąknięte złem. Musi być czysta niczym łza. Wtedy duch ma wielką moc i jest w stanie powstrzymać go przed tkaniem ognia. Jednak jeśli spopielił by ciebie, to koniec dla całego kontynentu. Nie jesteś czysta, wypełniłaś się doszczętnie złem mszcząc się na zabójcy - Lorene.  Ale nie smuć się! - Zawołał stwórca widząc przybitą dziewiętnastolatkę. - Dzięki temu złu możesz się przebudzić nie potrzebując bodźca. Dlatego tutaj jesteś. Ja ci pomogę.
                       - My ci pomożemy - powiedziały jednocześnie wszystkie Nix.
                       Rosalyn spojrzała na młode zdeterminowane dziewczyny. Wymieniły ze sobą szczere uśmiechy prócz jednej. Bawiła się długimi, białymi włosami myśląc o czymś intensywnie. Wydawała się rozdarta. Chciała zabrać głos, ale to co pragnęła powiedzieć kłóciło się z jej miłą naturą. Jednak jej wewnętrzne dobro przegrało tą walkę.
                        - Zaraz! - zawahała się kiedy zawołała. - My też mamy swój własny warunek.
                       Wszystkie Nix zlustrowały ją wzrokiem.
                       - Nie! - krzyknęła Pierwsza. - Nie mów tego!
                       - W końcu jesteśmy takie same! - zignorowała Pierwszą i ruszyła w kierunku Rosalyn. - Skoro przeznaczenie się zmienia i możesz mieć w końcu szczęśliwe zakończenie... Pomożemy ci zawładnąć mocą, bo tylko my się z nią spotkałyśmy i mimo wszystko jesteś o tysiąc lat za młoda aby móc ją okiełznać.
                       - Nie mów za nas! Masz przestać! Zamilcz!
                       - Ale to jest to, co wszystkie czujemy i myślimy. Wiecie przecież... Jej szczęście będzie naszym szczęściem.
                       Stało się to, czego obawiała się Pierwsza. Każda z Nix miała złamane serce, a zabliźniona rana po utracie wielkiej miłości zaczęła na nowo krwawić. Przed chwilą stały pewne siebie, jednak teraz pochłonięte były przez wątpliwości. Stały rozdarte między samolubnym zachowaniem zwykłego człowieka, a wielkim poświęceniem - przeznaczeniem każdej Nix.
                       - Widziałam dwadzieścia cztery razy cierpienie mojego ukochanego i nie zniosę dwudziestego piątego. - Przyznała łamiącym się głosem kolejna z Nix.
                       - Chcemy, aby choć raz spędził życie szczęśliwie. - Zwróciły się do Pierwszej.
                       - Zostaw księcia  i tak cię zdradzi, wystawi na śmierć.
                       Szóstka Nix przeciwstawiła się reszcie. Wiedziały, że robią źle, ale w końcu nie były prawdziwymi aniołami. Zbyt mocno kochały chłopca.
                       - Chwila! - Przerwała im Rosalyn. - Czy wy chcecie, abym zostawiła Rossa i związała się z Colinem?
                       - Będziesz z nim szczęśliwa. My byłybyśmy. - Wszystkie spojrzały na siebie porozumiewawczo i pokiwały głowami. - W innym wypadku nie pomożemy ci. Będziesz musiała radzić sobie sama.
                       - Albo zginiesz próbując.
                       Rosalyn spojrzała na Pierwszą, która w tej chwili przygotowywała się na swoją przemowę. Była zdenerwowana zachowaniem młodszych Nix. Podobnie jak Stwórca, który zacisnął dłonie na podłokietnikach swojego fotela.
                       Ale te dziewczyny zapomniały o czymś ważnym.
                       - Nie jestem wami. - Powiedziała lodowatym głosem Rosalyn zanim Pierwsza zdążyła przemówić. - Nigdy jak wy nie byłam zakochana w Colinie. Nigdy nie doświadczyłam miłości ze strony rodziców, tylko odrzucenie. Pierwszą osobą, która mnie zaakceptowała była Fendara, a potem moi ukochani ludzie z wioski wydali ją na śmierć. Dopiero później spotkałam Rossa. I wcale mu nie przeszkadzało, że byłam czarownicą. Nawet był tym zachwycony. Dzięki niemu wróciła mi wiara w ludzi, a nie dzięki Colinowi. Lubię go, jest moim przyjacielem i chcę, aby był szczęśliwy, ale wy chyba o czymś zapomniałyście. Jestem tu z powodu Rossa. - Na jej twarzy pojawił się wredny uśmiech. - Jeśli mam z niego z zrezygnować, to również mogę zrezygnować z ratowania tego beznadziejnego świata. Ile ludzi przez to zginie? Nie obchodzi mnie to. Ale was chyba tak. W końcu czy jesteście w stanie poświęcić, aż tyle dla jednego człowieka? Aby całą ludzkość szlak trafił?
                       - Nie zrobisz tego, jesteś dobra. Zbłądziłaś nie ze swojej winy. Gdzieś w tobie tkwi dobro. - Odezwała się spokojnym Nix, która wszczęła bunt.
                       - Nie myl mnie z nimi. Ja jestem zła. Nie wybaczam i eliminuje tych, którzy mi zawadzają.
                       - On zasługuje na szczęście.
                       - Ja też! I mam prawo wybrać z kim chce być. Jeśli to dla was takie ważne, to proszę, skażcie miliony istnień na zagładę. W końcu same doświadczyłyście śmierci z rąk Feniksa.
                       Między Nix zapadła głucha cisza. Żadna z nich się nie odezwała. Wymieniały tylko spojrzenia między sobą. Uważały, że dwudziesta piąta jest szalona. Nie była taka jak one. Nie rozumiały dlaczego nie może pokochać tego, co jest jej przeznaczony? Dlaczego ostatnia musi być tak inna?
                       - Nie mogę tego zrobić! - zawołała najmłodsza Nix, dwudziesta czwarta, jedna z buntowniczej szóstki. - Ja ci pomogę. Nie pozwolę by moja śmierć poszła na marne! Nie mogę też skazać niewinnych ludzi na taki los tylko przez własne pragnienia...
                       Słowa dwudziestej czwartej Nix powoli zaczęły docierać do reszty.
                       To była zasadnicza różnica pomiędzy nimi. One czyniło dobro, nie potrafiły zrobić czegoś co mogło zaszkodzić innym. Nawet jeśli chodziło o ich uczucia. Nawet po śmierci stały się własnymi ofiarami.
                       - Jak mogłyście tak w ogóle pomyśleć? - zawołała w gniewie Pierwsza Nix. - Powinnyście się wstydzić...
                       - I przeprosić. - Powiedział spokojnym głosem starzec. - Proszę, wybacz im moja droga Rosalyn. Chyba sama możesz to zrozumieć, że człowiek z miłości robi głupoty.
                       Wstał ze swojego tronu, a białowłose zrobiły mu przejście, aby mógł podejść do Rosalyn. Zszedł powoli po schodkach i depcząc czerwony dywan stanął na przeciwko dwudziestej piątej.
                       - Wybaczam. - Odparła bez chwili namysłu. Zanim dotarło do niej co powiedziała Stwórca uśmiechnął się uprzejmie.
                       - To dobry początek wszystkiego.
                       - Zobaczymy się w odpowiednim czasie. Przyjdziemy ci pomóc. - Powiedziała Pierwsza.
                       Starzec dotknął dwoma palcami, wskazującym i środkowym, czoła Rosalyn.
                       - Pamiętaj, cokolwiek by nie było, postaraj się nie zabić nikogo.
                       - Dlaczego? Co się stanie?
                       Wszystkie twarze Nix zniknęły. Stwórca też. Otaczała ją nicość. Mroczna nicość pochłaniająca wszystko. Lecz gdzieś z dala zobaczyła jasny płomień rozpraszający swym blaskiem mrok. Po chwili stała tuż obok niego. Zamknęła oczy i poczuła nagły przypływ mocy. Znała to uczucie, przez chwilę czuła się tak potężna podczas walki z Lorene, ale tylko przez krótką chwilę. Teraz to uczucie było wszechobecne i ciągłe. Nie znikało. Powoli zaczęła się do niego przyzwyczajać.
                       Próbowała odnaleźć Fendarę myślami, jednak donikąd to nie zaprowadziło. Była skłonna nawet wrócić do Nix, choć nie miała ochoty ich oglądać. Zdenerwowały ją, ale starała się usprawidliwić ich zachowanie - było jak najbardziej ludzkie. Nawet nie mogła dostrzec Stwórcy.
                       Pojawiła się przed nią nieznajoma postać. Był to mężczyzna, nawet go nie znała. Po chwili przemówił:
                       - Wybaczam ci wyrządzone mi krzywdy.
                       Następnie przewijały się kolejne postacie. Było ich tak wiele, a zdawało się, że nikogo nie zna. Jakie krzywdy jej wybaczli? Kim ci ludzie byli? Czuła jak poczucie winy ją przygniatało do ziemi, jednak za każdym razem jak pojawiała się nowa osoba ono stopniowo malało.
                       Gdy rozpoznała jednego z mężczyzn ubranego w płaszcz z trzeba krwistymi łzami zrozumiała, że tych ludzi własnoręcznie zabiła, albo w jakimś stopniu przyczyniła się do ich śmierci. Każdy wypowiadał to zdanie i znikał w mgnieniu oka. Mieli twarze pozbawione emocji, jednak w ich głosie dostrzegła szczerość.
                       W końcu pojawiła się Lorene. Wydawało się, że w przeciwieństwie do innych stała przed Rosalyn bardzo długo. Jej młoda twarz uśmiechnęła się ciepło. Ten widok bardzo zdziwił Białą Czarownicę. Nigdy nie mogłaby wyobrazić sobie tak szczęśliwej i beztroskiej wiedźmy, która przez cały czas wydawała się bezwzględna i śmiertelnie niebezpieczna. Wyglądała jakby nie miała wcale żalu.
                       - Wybaczam ci wyrządzone mi krzywdy. - Mówiła spokojnym głosem wydającym się być miodem dla uszu.
                       A potem powoli zniknęła. Następnie pojawiały się znowu nieznajome postacie. To musieli być mieszkańcy Omnes. Zginęli przy bitwie z Blue. Wśród nich dostrzegła Xerarę. Zniknęła równie szybko co inni.
                       Aż w końcu nikt się więcej nie pojawił.
                       - Przebudziłem cię.
                       Usłyszała jego głos. Rozglądała się dookoła. Ale nic nie ujrzała.
                       Zmrużyła oczy, a nim zdążyła je otworzyć  poczuła, że leży na czymś twardym. Powoli uniosła powieki i zobaczyły siwy sufit. Zaczerpnęła powietrza do płuc jakby od dawna tego nie robiła i podniosła się szybko do siadu.
                       Rozejrzała się dookoła. Wiedziała już, że była w pomieszczeniu pod ziemią. Pamiętała, że została uśpiona przez medium. Pierwsze co natknął jej wzrok to Colin. Nieco szokowany siedział przy przez betonowym łóżku i patrzył na nią jak na ducha. Za nim stała wiecznie milcząca Nekromanta. Miała taką samą minę jak chłopak. Od razu wybiegła z komnaty.
                       - Obudziłaś się! - zawołał niedowierzająco Colin.
                       - Rossa nie ma? - zapytała będąc trochę zawiedziona.
                       Na twarzy Colina pojawił się delikatny uśmiech.
                       - Ross siedział przy tobie cały czas. Ledwie dwie godziny temu kazałem mu iść odpocząć. Zamęczyłby się, dlatego nie bądź na niego zła.
                       Na twarzy białowłosej pojawił się uśmiech na myśl, że Ross cały czas nad nią czuwał. A Colin wydawał się mieć całkiem inne nastawienie. Zastanawiało ją co się stało. Kiedy tu przyjechali nie był przekonany do żadnych magicznych spraw, a teraz wyglądał jakby przywyknął do tego, jakby to było na porządku dziennym.
                       - Ile spałam? - zapytała, gdy poczuła nagle skurcz w brzuchu.
                       - Trzy tygodnie - powiedział ze spokojem. Przez chwilę na twarzy dziewczyny malowało się zdziwienie, jednak szybko to zaakceptowała. Colin zapytał: - Co chcesz najpierw zrobić?
                       - Coś zjeść.
~*~
                       Wieść, że Rosalyn się obudziła rozeszła się bardzo szybko. Zgodnie z jej życzeniem, które wyolbrzymiły,  czarownice postanowiły urządzić ucztę z okazji uczczenia jej zwycięstwa i w końcu mogła się najeść. Przyjęcie wydawało się dobrym pomysłem, ponieważ Vivianne uznała, iż z powodu napiętej sytuacji związanej bezpośrednio z Feniksem wiedźmy w końcu się rozluźnią. W największym pokoju w ich budynku wystawiono długi stół, do którego zasiadły ulubione i wybrane przez Vivianne czarownice i czarownicy oraz przyjaciele Rosalyn. Podali mnóstwo różnorodnego jedzenia od przystawek, potraw mięsnych, zup do ciast i wiele alkoholu.
                       Blue szła po Rossa. Przyjęcie już trwało i zjawili się wszyscy prócz jasnowłosego księcia. Siedział przez ostatnie dwa dni bez przerwy przy Rosalyn i siłą musieli go od niej odciągnąć, aby się przespał. W ten sposób mógł opaść z sił, a nie po to Lorene wtopiła w jego ciało szkarłatny kryształ. Syrenia Czarownica bała się trochę rozmowy z chłopakiem. Czuła, że będzie porządnie  wkurzony, gdy się dowie, iż Rosalyn obudziła się tuż po tym jak poszedł odpocząć do tego dziewczyna nie śpi już od pięciu godzin, a w tym czasie mogli się zobaczyć.
                       Zapukała dwa razy do drzwi, jednak jej nie odpowiedział. Weszła do pokoju i podeszła od razu do łóżka, na którym spał Ross. Wyglądał na wyczerpanego, ciężko oddychał a jego skóra była bledsza niż kiedykolwiek. Sprawdziła odruchowo ręką czy nie ma przypadkiem gorączki. Jednak wszystko wydawało się w porządku. Blue szarpnęła go dwa razy za ramię i zawołała:
                       - Wstawaj! Koniec spania! Idziemy się bawić!
                       Ross przewrócił się na drugą stronę łóżka.
                       - Rosalyn się obudziła.
                       Te słowa zadziałały na niego jak wiadro zimnej wody. Szybko otworzył oczy, a gdy usiadł Syrenia Czarownica odsunęła się od niego na bezpieczną odległość.
                       - Jakieś pięść godzin temu... - dodała cicho.
                       - Pięć godzin temu? Czemu nikt wcześniej mnie nie obudził? - oburzył się wstając szybko z łóżka. Spał w ubraniach, więc tylko przeczesał włosy ręką i dopiął ostatnie guziki koszuli.
                       - Ty byłeś wyczerpany, ona również... Spokojnie, moje znajome o nią zadbały, a teraz mamy przyjęcie! - zawołała wesoło. - Chodź! Napijemy się. Ale najpierw... - spojrzała na niego - musimy cię odświeżyć.

                       Przyjęcie trwało, a wszyscy świetnie się bawili. Colin siedział z czarownikami, których poznał dzięki wyprawie z Faldio do miasta, Rosalyn była otoczona wieloma wiedźmami, które próbowały ją zagadywać, ale na marne. Cała uwaga białowłosej skupiona była na jedzeniu. Nie jadła przez wiele czasu, a dzięki stanowi uśpienia była w stanie przeżyć 3 tygodnie nie mając nic w ustach, ale teraz uzupełniała calorie najlepszymi smakołykami. Tenebris siedział obok ukochanej pani, również przy stole jako jeden z ważnych gości. W końcu był nieoficjalnie ochroniarzem Rosalyn. Kiedy czarownica go zobaczyła nie mogła wyjść z podziwu jak wyrósł przez niecały miesiąc. Ale nadal był kurduplem - to akurat się nie zmieniło. Faldio świetnie bawił się w towarzystwie wiedźm pijąc z nimi po równo. Potem do towarzystwa dołączyła Mel. Widywała tak rzadko przyjaciół, że porządnie się za nimi stęskniła. Przywitała się machając Colinowi, potem pogłaskała i uścisnęła Tenebrisa, kiedy Rosalyn zrobiła sobie krótką przerwę od jedzenia rzuciła się jej w ramiona i ucieszyła się, że wybudziła się z transu całkowicie zdrowa, a potem powiadomiła, że podczas jej snu ona szlifowała swój talent. A na sam koniec przywitała się z Faldio.
                       - Cześć. - Uśmiechnęła się wesoło i usiadła obok niego. Ostatnio jak go widziała to był smutny i przygnębiony, a teraz wyglądało na to, że się trochę pozbierał.
                       - Mel! W końcu jesteś! - zawołał wesoło unosząc kieliszek do góry. Objął ją ramieniem i zaśmiał się. - Gdzie byłaś jak cię nie było?
                       - Długa historia. Jesteś w stanie wysłuchać? - zażartowała.
                       Faldio skinął głową i odłożył kieliszek na stół.  Skupił się tylko na niej, chwilo był niedostępny dla innych. Mel opowiedziała mu o treningach z dwójką medium i o prezencie od Zeriny - bransoletce, która hamuje niesforną moc. Od razu wypróbowało ją na Faldio. Tylko nic nie wspomniała, że to wszystko po to, aby mogła pomóc w walce z Feniksem. Na pewno jej ukochany przyjaciel by się zamartwiał, a to niepotrzebne.
                       Ostatni przyszli Ross z Syrenią Czarownicą.
                       - Ross! - zawołał wesoło rudowłosy zza stołu. - Wyglądasz okropnie! - zaśmiał się na głos.
                       Mel pomachała mu z daleka i szturchnęła Falia w bok z łokcia za słowa.
                       Na twarzy blondyna pojawił się wesoły uśmiech. Przypomniał sobie jak brakowało mu głupoty Faldia i małej Mel.
                       Colin na powitanie skinął głową, Tenebris stanął na stole i z wielkim entuzjazmem wykrzyczał jego imię. To zdołało odwrócić uwagę Rosalyn od jedzenia. Rzuciła wszystko i spojrzała na ukochanego przyjaciela. Szedł w jej stronę z bladym uśmiechem na twarzy. Naprawdę wyglądał okropnie. Miał delikatne wory pod oczami, mocno zmęczoną twarz, włosy ułożone w artystycznym nieładzie, trochę wilgotne po kąpieli i był bladszy niż białowłosa.  Wstała, aby móc go przytulić.
                       - Mam ci tyle do powiedzenia Ross!

_______________________________________________

Rozdział dodany z delikatnym poślizgiem, ale jest!  To chyba najważniejsze. 
Następny rozdział, zdradzę tyle że będzie trochę poświęcony Blue. c: Ah, nie wiem czemu, ale mocno ją polubiłam.~ : D 
Tak propo jakby ktoś jeszcze nie skojarzył dobrze, Stwórca - pan z prologu tej części. :D 
I jeszcze ktoś wspomniał, że nie pamięta kim jest Lembert - przywódca Łowców Niewolników, ścigali naszych bohaterów kiedy podróżowali z Xerarą do Ceres, aby uratować przyjaciółkę Ross (ciekawe czy i to pamiętacie xD), a potem pojawił się kiedy poznaliśmy Mel. :D I pojawi się ponownie już w 14 rozdziale! :D 
O, i przypomniało mi się, że ten rozdział napisałam aż dwa razy, bo pierwsza wersja spotkania z Nix nie wyglądała jak w mojej wizji. xD
Były święta. Święta, święta i po świętach, ale teraz zbliża się sylwester. Życzę wszystkim SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU i pamiętajcie, marzenia się spełniają. Moje się w tym roku spełniły. :D 
Pozdrawiam! >D

4 komentarze:

  1. tu będzie mój komentarz.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki za info!

    Happy New Year! :D

    A taaak, nie wiem co napisać, ale Nix były...irytujące. Takie dobre, że aż do porzygu...Sorry, nie jestem fanką takich skrajności, lubię dylematy moralne... Okey, nie ważne Nix. Zaskakujące była ich prośba! By Rosalyn zrezygnowała z Rossa. Jak ja się cieszę, że Rosalyn to egoistka... No, jak to mówią "Egoiści żyją dłużej". I chyba w życiu mają lepiej. Hm...

    Nie mogę się doczekać kolejnych rozdziałów! Chciałabym już poczytać o walce Rosalyn z Feniksem! I o tym co się stanie z Colinem, Mel i Faldio (czy Faldiem?? Jak powinnam odmienić??) ! Cóż, żywot drugoplanowych postaci zawsze jest najciekawszy- nigdy nie wiadomo czy ktoś zginie, czy będzie szczęśliwy, etc.

    Mam nadzieję, że Święta upłynęły Ci spokojnie, a w Sylwka szampan lał się strumieniami! (w sumie to nie wiem ile masz lat i czy już możesz legalnie pić alkohol! o.O) Jesli nie możesz, to pozostaje tylko Piccolo xD

    Marzenia się spełniają? Ojej, bardzo bym chciała! xD Moje się nie spełniły (na razie), ale założone cele z roku 2014 jakoś... jakoś już są na liście rzeczy zrobionych xD

    Cóż, czas zrobić listę celów na rok 2015 xD

    Pozdro i weny!

    K.L.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobra, jeden rozdzialik nadrobiony! Przepraszam, nie mam czasu komentować, muszę iść spać, bo jutro mam straaaasznie męczący dzień. T^T
    Żal mi tych wszystkich Nix! T^T Właściwie nie dziwię im się, że nie były zachwycone postawą Rosalyn. ^^'
    Heh, ale impreza się na końcu rozkręciła! xD I dobrze, niech zaszaleją, póki mogą!
    Mam nadzieję, że święta i reszta wolnego minęły w przyjemnej atmosferze. :) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Wróciłaaaaam! O matulu, jak tęskniłam! Wybacz moje lenistwo... T.T
    No więc! Nie ma haremu! xD Hehe, a mnie się już w głowie roiło, że staruszek to jakiś podstarzały playboy, ale o tym już wiesz. xD Co do rozdziału, napiszę tak: całe szczęście, że Rosalyn nie dołączyła do dwudziestu czterech dziewczątek, bo kompletnie do nich nie pasuje... chyba by sie tam zanudziła. One są takie czyste, niewinne, słodkie i wgl, a ona absolutne przeciwieństwo. Wiesz co? Zaczęłam rechotać, jak zaczęły Colina tytułować ukochanym. Ach, ten Colin, taki fanklub jak marzenie. :D I tak, pamiętam Lamberta i wiem, kim są ci ludzie w płaszczach, co wybaczali Rosalyn. Łowcy, których zmiażdżyła skałą. :3 Fajnie, że jej wybaczyli, ale szkoda, że ona nawet ich nie pamięta. Bywa. xD
    Idę nadrabiać dalej!
    Przy okazji, co to za ankieta tam na górze?!

    OdpowiedzUsuń