niedziela, 12 października 2014

Rozdział VI - Będziesz królem

                Ross zaprowadził Rosalyn w sam środek balu. Ludzie przebrani w różne stroje, niektóre wyglądające śmiesznie, w perukach, dziwacznych kapeluszach, a nawet pelerynach tańczyli żwawo do wesołej muzyki.
                Stanęli przy ścianie budynku obserwując bawiących się tubylców. Dziewczyna wyciągnęła ze swojej powiększonej torby wcześniej zakupioną czarnowłosą perukę. Po to właśnie ją kupiła, aby mogła założyć, a teraz okazja wydawała się wprost idealna. Ross jak wcześniej pomógł jej pochować wszystkie białe kosmyki, które wystawały, a gdy już idealnie leżała wziął ją za rękę i zapytał:
                - Zatańczysz ze mną?
                Rosalyn odetchnęła głęboko i powiedziała:
                - Nigdy wcześniej nie tańczyłam. Nie mam pojęcia jak to się robi.
                Złapał drugą dłoń i pociągnął do tłumu.
                - Wystarczy, że będziesz za mną podążać.
                Weszli między ludzi. Wtopili się tło, a gdy grajki znowu przygrywali kolejną przyjemną melodię wszyscy zaczęli wesoło skakać, obracać się, nawet obejmować, a jeszcze inni nosili na rękach. Panowała tam niesamowita atmosfera. Byli nadzwyczaj uprzejmi, nawet jeśli na kogoś się wpadło, popchnęło, czy nadepnęło na nogę. I każdy wyglądał dziwnie. Po raz pierwszy Rosalyn czuła się tak swobodnie śród tłumu. Zawsze jej jasny kolor włosów przykuwał uwagę, a teraz ukryła je pod czarną peruką, i mimo barku fikuśnego stroju czy śmiesznego nakrycia głowy wyglądała jak jedna z nich.
                A to co najbardziej uszczęśliwiało młodą czarownicę, było to, że ten czas spędzała z Rossem. Mogła w końcu nadrobić beznadziejny miesiąc milczenia. Wszystko teraz wydawało się takie głupie i niedojrzałe. Mogła swobodnie trzymać go za ręce, uśmiechać się, żartować i było jak dawniej. Właściwie nie do końca, bo zdawało się być jeszcze lepiej. Mogła go objąć za szyję i pocałować, czego wcześniej by nie zrobiła. Kiedy o tym pomyślała zalała się mocno czerwonym rumieńcem. Nie potrafiłaby zrobić tego przy ludziach. Ross widząc jej wypieki w kolorze dojrzałego buraka zaśmiał się, a potem obrócił.
                Nagle tłum zaczął bawić się w odbijanego. Pary zamieniały się w szybkim tempie partnerami. Ktoś odebrał Rossowi Rosalyn. Przestraszona dziewczyna nie wiedziała co się dzieje. W końcu to był jej pierwszy taniec. Ross machnął jej ręką i uśmiechnął się, aby pokazać, że wszystko jest dobrze (ale musiał przyznać, że się o nią martwił), a po chwili sam odwrócił się do nowej partnerki. Złapał ją za ręce i spojrzał na kobietę.
                - Meneros! - zawołał nowa partnerka.
                Długie blond włosy, błękitne oczy, twarz, która kiedyś udawała jego twarz. Nigdy by nie zapomniał tej osoby, ale nie poznał jej ze względu na dziewczęcą suknię, którą nosiła. To była Odetta, kobieta rycerz, prosto ze stolicy jego kraju.
                Puścił jej ręce jak oparzony. Odwrócił się i przepchał przez tłum, aby odnaleźć Rosalyn. Trudniej było, gdyż teraz nosiła czarną perukę. Mimo to szybko ją znalazł. Poznał po fioletowej sukni. Złapał ją za dłoń i wyprowadził przepychając się łokciami między ludźmi. Niektórych uderzył bardzo mocno, a z całego stresu ścisnął dłoń białowłosej, że aż pisnęła. Jednak dalej trzymał delikatną dłoń czarownicy. Dopiero jak stanęli między kamienicami z dala od placu gdzie odbywały się tańce rozluźnił uścisk.
                 - To boli! - krzyknęła po raz setny. Ross wtedy puścił dłoń dziewczyny. Oparł się o ścianę kamienicy i oddychał ciężko. Czuł jak krew w nim wrze ze strachu, a ręce drżały.
                - Przepraszam - powiedział i spojrzał w bezchmurne niebo, mając nadzieję, że ten widok trochę go uspokoi. Skąd się tu wzięli ludzie ze stolicy? - zapytał sam siebie w myśli.
                - Co się stało? Ducha zobaczyłeś?
                Spojrzał na nią i po chwili odpowiedział:
                - Znaleźli mnie... Ludzie z mojego kraju... są tutaj...
                - Co?
                Do dziś pamiętała historię, którą opowiedział. Uciekł, bo chciał odnaleźć kogoś na kim mu zależało, a tą osobę jego rodzina skazała na śmierć. Odnalazł ją, jednak pozostawił wyrokowi, bo właściwie nic nie mógł zdziałać i od roku ukrywa się przed swoimi krewnymi, ponieważ nie chce pozostać znowu więźniem we własnym domu... czy pałacu.
                - Co robimy? - zapytała gestykulując.
                - Uciekamy!
                - Nie tak szybko, Menerosie Loralarandrel, drugi księciu Królestwa West. Zostajesz zatrzymany - powiedział mężczyzna ubrany w srebrną zbroję. W jednej ręce trzymał list gończy, a drugą przeczesał jasne, blond włosy.To był Ceasar, ochroniarz Kaende.
                - Nigdzie nie uciekniesz - dobiegł ich głos z tyłu. Za nimi stanęła Odetta wraz z kilkoma innymi rycerzami. Wyglądała mało niebezpiecznie w ładnej sukience.
                - Po prostu świetnie - Rosalyn przewróciła oczami i westchnęła. Ross ostrożnie podszedł do niej i złapał ją za rękę. Zmierzył wszystkich wzrokiem. Czy właściwie z nową siłą mógł ich pokonać? - Zajmę się tym jak chcesz - szepnęła Rosalyn.
                - Nie, bo zostaniesz wpisana na listę Łowców Czarownic.
                - Pójdziesz z nami z własnej woli czy mamy cię pojmać? - dopytał Ceasar z parszywym uśmiechem na twarzy.
                - Menerosie... Dość już uciekania... Wszyscy się o ciebie martwiliśmy - odezwała się Odetta podchodząc bliżej. Była szczęśliwa, że go odnalazła. To się wydawało tak nierzeczywiste i wspaniałe! Jednak nie mogła pojąć, kim mogła być czarnowłosa kobieta stojąca przy jego boku. I dlaczego jej książę trzymał ją za rękę?
                - Pójdę z wami z własnej woli - rzekł Ross odzywając się po raz pierwszy. - Ale ona idzie ze mną.
                - Co chcesz osiągnąć? - zapytała cicho Rosalyn.
                - Damy się złapać, a potem w wielkim stylu uciekniemy.
~*~
                - Mel, błagam cię, nie płacz! - Zawołał niemalże błagalnie Colin. Chodził wokół szesnastolatki siedzącej na ławce. Nie miał pojęcia jak ma się zachować, ani co zrobić. Nigdy nie był w takiej sytuacji.
                - Ja.. Ja... - Wycierała dłońmi oczy, ale jej wysiłek szedł na marne. Po chwili produkowała kolejne słone krople. Przez przypadek wytarła twarz małym Tenebrisem. Fuknął na nią groźnie, bo tylko tyle mógł zrobić przy Colinie, aby nastolatka się otrząsnęła. - Czuję, że stanie się coś złego...
                - Komu? - Colin kucnął przy niej, złapał ją za dłonie i zmusił, aby na niego spojrzała. Łzy cisnęły się do oczu, a ona nie potrafiła ich powstrzymać. On też nie umiał na to nic poradzić. Nie wiedział wtedy, że Mel zobaczyła wszystko co on wiedział, pamiętał i myślał.
                Pierwsze znajome wspomnienie, które widziała, ale oczami kogoś innego to jego pierwszy dzień w wiosce. Zobaczyła jak pomylił Rosalyn z aniołem myśląc, że przyszedł mu na spotkanie, aby zaprowadzić go do rodziców, a potem się otrząsnął z tego snu. Kolejne dziecinne obrazy przeszłości to niesamowita przyjaźń z Rosalyn, a potem jej zniknięcie. Potrafiło złamać serce widok chłopca, gdy chciał ostrzec przyjaciółkę przed okropnym planem matki chcącej porzucić swoje dziecko. Przez następne kilka lat żył z ogromnym poczuciem winy, ponieważ nie potrafił uratować nawet swojej jedynej przyjaciółki.
                Potem zaprzyjaźnił się z Katriną, właściwie na siłę, gdyż rodzice planowali im ślub. Wiedział, że jego przyszła żona kocha innego mężczyznę i akceptował to. Sam nie raz jej powtarzał, że żałuje iż to go wybrali na jej narzeczonego. Kolejny podwód do smutku, to życie z kimś, kto zawsze będzie kochał kogoś innego.
                I wtedy miłym wspomnieniem było zobaczenie Rosalyn po wielu latach. To uczucie było niesamowite, tak jakby wszystkie jego winy spadły z serca, a ono stało się takie lekkie jak nigdy. Wtedy musiał się przekonać czy to naprawdę ona. I tak się stało.
                A potem pojawiła się czarownica. Ta sama, którą spotkała Rosalyn. Powiedziała mu, że nie może umrzeć, że musi żyć. Żyć, aby kogoś kochać. I do dziś zastanawia się kogo miała na myśli wiedźma. Wie już, że nie żyje i nigdy się nie dowie.
                Mel do teraz była pewna, że Colin czuje coś do Rosalyn. Ale to nie było ściśle określone, sama tego nie rozumiała. Tylko jakieś dziwne przywiązanie i chęć podążania za nią, czego nie dało się jasno wytłumaczyć. Jakby coś zmuszało go do tego. Jak... przeznaczenie.
                Nagle wróciła do realnego świata.
                - Całe szczęście - odetchnął z ulgą czarnowłosy. - Przestałaś płakać.
                Nawet nie zauważyła kiedy to się stało. Trans w jaki wprowadził ją Colin uspokoił jej uczucia. Skoro już odzyskała panowanie nad sobą nie zamierzała tak łatwo go stracić. Wyrównała swój oddech i kiedy gotowała była przemówić, rzekła:
                - Musimy znaleźć Rossa i Rosalyn i powiedzieć im, że Faldio poszedł zobaczyć się z Darią!
                - Z Darią? Kim jest ta Daria?
                - To jego ukochana z lat młodości... - Przygryzła dolną wargę. - Została wydana za mąż wbrew swej woli, a jej mąż już nie raz sprał Faldio. Nawet poradził sobie z nim jak Ross mu pomógł!
                - Ross chyba nie jest typem  wojownika - zaśmiał się Colin próbując rozśmieszyć krótkim żartem Mel.
                Nastolatka pozostała poważna.
                - Musimy pomóc Falio zanim on go skrzywdzi.
                - No dobra! - Wyprostował się. - To chodźmy ich poszukać.
                Skinęła głową i wstała z ławki. Poszli w miejsce, gdzie udała się Rosalyn z Rossem. Tańce trwały nadal, ludzie wymyślali nowe konkursy i zabawy, aby było ciekawiej. Przeszukali plac kilka razy, ale ani Rosalyn, ani Rossa nie było widać.
~*~
                Rosalyn trzymała się blisko Rossa, który podążał za śladem Ceasara. Szli w eskorcie gwardii. Pilnowali, aby drugi książę nie uciekł ponownie. Prowadzili ich przez poboczne uliczki omijając największe tłumy, nawet jeśli droga była dłuższa. W końcu dotarli do rezydencji jednego z Radnych. Ross spojrzał na Rosalyn z głupim uśmiechem i pokazał na budynek obok. Wspomnienia powróciły do ich pierwszego spotkania i pierwszej wspólnej przygody. Rezydencja należała do mężczyzny, który okradł Rossa i porwał kota Rosalyn dokładnie rok temu.
                - Pamiętasz? Dom Wolyeterów...
                - Doskonale.
                Zaśmiali się oboje.
                - Tsssk - fuknął Ceaser. - Nie wiem czy zaraz będzie ci tak do śmiechu.
                Służba otwarła przed nimi drzwi i weszli do ogromnego holu przyozdobionego wieloma obrazami wiszącymi na ścianach. Po prawej stronie stały dwa fotele obite skórą i gablota. Odetta oznajmiła, że chwilę poczekają, ponieważ musi kogoś powiadomić o ich przybyciu i zniknęła za potężnymi, dębowymi drzwiami. Ross rozglądał się dookoła, a kiedy jego wzrok  napotkał ponownie twarz Rosalyn uśmiechnął się do niej i powiedział:
                - Co to za maniery. Aby drugi książę West Land miał czekać?
                - Drugi książę jest proszony - odezwała się Odetta stojąc w drzwiach. - Proszę wejdźcie. - Zrobiła przejście dla Menerosa i jego towarzyszki.
                Ross pewnym siebie krokiem wszedł do pokoju, a zaraz za nim podreptała Rosalyn trzymając się blisko niego. Czuła się dość dziwnie, gdy każdy jej ruch obserwowało tuzin rycerzy.
                Znaleźli się w salonie, z dwiema ozdobnymi sofami,  jednym fotelem do kompletu, między nimi stał stolik do herbaty z całą porcelanową zastawą, i kominkiem, oraz dużymi oknami ozdobionymi zasłonami we fantastyczne wzory. Ściany pomieszczenia były wyłożone gładkim drewnem, a na nich również wisiały obrazy.
                Blondyn spojrzał na dwójkę ludzi, która siedziała naprzeciwko niego. Pierwsza osoba po jego lewej, to był nie kto inny jak pierwszy książę i następca tronu Zachodniego Królestwa, a obok... I wtedy gdy Ross ją zobaczył wykrzywił twarz w grymasie. Wyglądał jakby miał zaraz zwymiotować.
                Kaende siedziała dumnie, wyprostowana i nadąsana. To mówiła jej mina.
                Rosalyn stanęła ramię w ramię obok Rossa i zlustrowała dwójkę arystokratów. Młody mężczyzna wyglądał dość blado i słabo. Jakby miał zaraz zemdleć. Rosalyn obstawiała, że albo jest chory, albo się nie wyspał. Był podobny do Rossa, jednak jego oczy były czystoniebieskie. Włosy miał długie, rozpuszczone, opadały swobodnie na ramiona i uszy przyozdobione złotymi kolczykami. Uśmiechał się uprzejmie do swoich gości, zaś kobieta siedząca obok niego miała upięte w kok włosy i wyglądała na bardzo zdrową. Nosiła suknię z mocno wyciętym dekoltem i wypinała klatkę piersiową szczycąc się swoimi kobiecymi kształtami. Jej twarz była piękna, ale wydawała się podła.
                - Witaj braciszku - powiedział Yannefer rozkładając dłonie. - Wybacz mi, ale nie dam rady wstać i cię uściskać. Nawet nie wiesz jak się cieszę, że cię widzę!
                Ross nie spodziewał się tych słów. Był pewny, że usłyszy najpierw jakieś obelgi, kazania, a dopiero potem go przyjemnie powita.
                - Jak śmiałeś zostawić mnie na rok! - pisnęła ze złości Kaende. Nie mogła już wytrzymać nie odzywania się, to do niej nie pasowało. Chciała już wcześniej wybiec z salonu i wyprawić ukochanego porządne kazanie.
                Ross zignorował jej słowa i najpierw zwrócił się do brata:
                - Miło mi cię widzieć, jednak śpieszy się nam, więc musimy zaraz iść. - A potem zwrócił się do Rosalyn i wskazał na Kaedne: - A widzisz moja droga oto tą paskudną kobietę? To właśnie ona skazała Cedlilię na śmierć - mówił to z pogardą i odrazą. To dziwne, ale po raz pierwszy czuł tak mocno nasilone negatywne uczucia do swojej byłej narzeczonej.
                - Czym jest ta szkarada?! - krzyknęła Kaedne wskazując na Rosalyn.
                Białowłosa oburzyła się.
                - Szkarada?
                - Do tego czarnowłosa wieśniaczka! Zabierzcie ją stąd. Meneros nie powinien przebywać w towarzystwie takich obleśnych kobiet.
                - Zamknij się! - krzyknął Ross. - Nie widziałem cię rok, a widzę raptem kilka minut i już doprowadzasz mnie do szału!
                - Nie jestem wieśniakiem głupia szmato! - wypaliła Rosalyn. - Jestem ponad was wy beznadziejne ludzkie kreatury! - Chciała podwijać rękawy i rzucić się z gołymi pięściami na Kaedne. Ross położył na jej ramiona swoje dłonie i zaczął uspokajać.
                - Ludzka kreaturo? Kim ty dla niego jesteś! Ja jestem jego narzeczoną!
                - Ty? Narzeczoną? - zaśmiała się nerwowo. - Proszę cie, trzymaj mnie mocno, bo zaraz czyjeś flaki będą latały po suficie!  - Skierowała to do Rossa. Cóż, to było bardzo możliwe. Wystarczy, że wyjęłaby różdżkę i po głupiej blondynce.
                Yannefer zaśmiał się. Ta sytuacja była dla niego komiczna. Ale dla innych już nie tak bardzo. Odetta wyglądała na zmartwioną. Pamiętała z opowieści Xerery, że jej książę podróżował z jakaś kobietą z East. Czarny kolor włosów idealnie pasował do jej pochodzenia. Zauważyła jak się na nią patrzył. Znała go dziewiętnaście lat i nigdy nie było takiej osoby, która zasłużyła na ten wzrok pełen troski i miłości.
                - Jak śmiesz tak o mnie mówić ty głupia wieśniaczko! Pojmijcie ją!
                Ceaser od razu się poruszył.
                - Ani mi się waż jej dotykać! - Ostrzegł go Ross. Wtedy mężczyzna zatrzymał się. Mógł oczywiście zignorować jego rozkaz, ale nie miał tyle odwagi jak myślał.
                - Kim ty w ogóle jesteś dla niego co, świniopasie?
                - Kim ja jestem? - zadrwiła. - Czy to nie oczywiste? Jego żoną!
                Wszyscy po kolei spojrzeli na Rossa. Yannefer wybałuszył oczy i zawołał jednocześnie ze swoim bratem i Odettą:
                - Co?!
                - A gdzie wasze obrączki! Łżesz! - Wstała i wytknęła ją palcem.
                - Po co komu obrączki? Nie rozśmieszaj mnie. Liczy się to co ma się tutaj! - Dotknęła dłońmi swojego brzucha. - Dziecko!
                - Co? -powtórzył Ross.
                Yannefer mało co się nie zapluł, a Odetta poczerwieniała ze złości, już nie wspominając o Kaedne, która się gotowała od dawna.
                - D-dziecko? - Ciało Kaende drżało. - Ona jest wiedźmą! Rzuciła urok na księcia!
                - Co?! - zawołała Rosalyn z Rossem jednocześnie.
                - Nie jestem wiedźmą, to by było głupie - powiedziała do drugiego księcia.
                - Dokładnie. Ty czarownicą?
                Zaśmiali się oboje.
                Ta bezsensowna kłótnia trwałaby na pewno jeszcze długo, gdyby Odetta nie postanowiła jej skończyć.
                - Dosyć! - zawołała. - Nie po to cie szukaliśmy, aby cię teraz puścić. Jesteś nam potrzebny Menerosie. Całemu kraju. Byłeś na to przygotowywany całe swoje życie! Chcesz, aby dziewiętnaście lat twojej nauki poszło na marne? - zapytała.
                Ross bacznie ją obserwował. Nie miał pojęcia do czego zmierza kobieta. W salonie nastała głucha cisza. Yannefer postanowił się odezwać:
                - Wiesz mój drogi bracie, jestem chory od urodzenia i jedynym branym pod uwagę przez ojca jako następcę naszego tronu w tej chwili jesteś ty. Będziesz królem.
                To brzmiało jak dobry żart, jednak na koniec wszyscy powinni się śmiać. Tego nikt nie robił. Dlaczego nikt się nie śmiał? Ross rozglądał się po wszystkich twarzach. Wyglądali na poważnych, nikt się głupio nie uśmiechał, oprócz Rosalyn, która w ogóle nie rozumiała sytuacji. Ross poczuł przypływ irytacji. Czemu każdy nagle oczekuje od niego czegoś takiego?
                Dlaczego zamknęli go na świat zewnętrzny? Jak mogli zrobić królem kogoś, kto nie wiedział czym jest życie?
                Dlaczego Yannefer ukrywał przed nim swoją chorobę?
                Był tak wściekły na nich, że miał ochotę coś rozwalić. Uderzyć z całej siły, aby rozpadło się na milion kawałków.
                Nie był gotowy na coś takiego. Nie potrafił rządzić innymi. Nigdy się tego nie uczył.
                Spojrzał na Rosalyn, zdążyła już spoważnieć. Doskonale pamiętał Legende Nix, a słowa Lorene bardziej go  przybiły.
                Będziesz królem, który wyda Nix na śmierć.
                - Wiecie co wam powiem? - odezwał się w końcu Ross.
                Pierwszy książę wstał:
                - Będziesz wspaniałym królem - zapewnił. - Jesteś dobrym człowiekiem. Jeśli ciebie stracimy, to tron obejmie nasz wuj. Ten człowiek jest zły.
                -  Nic się nie zmieni, zło zawsze było - powiedział przypominając sobie, że Łowcy Niewolników przedostali się przez granice West. - Ale to nie ważne. Nie zostanę królem, a wy nigdy mnie nie złapiecie.
                Uśmiechnął się. Złapał Rosalyn za rękę, drugą sięgnął do kieszeni spodni i wyciągnął drobny, błękitny magiczny kamień.
                - Miło było cię spotkać bracie. Proszę, nie bierz tego do siebie.
                Oboje rozpłynęli się w powietrzu. Tak jakby ich tutaj wcale nie było.
                - Mówiłam, że to czarownica! - krzyknęła przerażona Kaende,
                Yannefer siedział sztywno i patrzył w punkt, gdzie zniknął jego brat. Nie mógł go znowu stracić. Nie chciał wierzyć, że to prawda.      
_________________________________________________
Witajcie! Nie wiem czy ja mam tylko takie wrażenie czy faktycznie rozdział jest krótki. Ale chyba krótki. XD Mniejsza. Wybaczcie za błędy.
I dziękuję wszystkim komentującym czytelnikom za każde zdanie. Naprawdę to mnie podbudowuje i mam ochotę pisać i pisać, bo z myślą, że mam dla kogo dostaję większą mobilizację. >D
I postaram się dodać Odette, Kaende i brata Rossa do postaci, bo cóż, akurat zauważyłam, że te dwie dziewczyny mylicie. XD Taka ciekawostka, wątpię aby ktoś pamiętał, ale Odetta miała swój debiut jakoś zanim Ross i Rosalyn poznali Faldio. :D    
Pozdrawiam! I ciesze się wolnym wtorkiem od szkoły! :D

PS. Tak w ogóle to ja się świetnie bawiłam pisząc kłótnię Rosalyn i Kaende. Obie zachowują się jak rozkapryszone dzieci, ale jeszcze się popiszą kiedyś. :3 

14 komentarzy:

  1. Zajebisty rozdział. Najlepsza była kłótnia Rosalyn i Odetty . " Po co komu obrączki? Nie rozśmieszaj mnie. Liczy się to co ma się tutaj! - Dotknęła dłońmi swojego brzucha. - Dziecko!" - najlepsze zdanie. Normalnie lałem się ze śmiechu. ma nadzieją, że to zdanie się spełni
    Życzę weny i pozdrawiam Marcin

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, cieszę się, że kłótnia sie podobała. :D Miałam nadzieję, że to właśnie wprowadzi taki humor. >D

      Usuń
  2. Dzięki za info!

    Boże, kobieto! Umarłam przy spotkaniu Rosalyn z Kaende! Ich kłótnia była boska! Cdnowa, wspaniała! Ja chcę więcej! :D

    I to zniknięcie Rossa! Ajajaja!

    Miałam mówić po kolei-co czuje kuźwa Colin????????????

    Biedna Mel... I Tenebris-skończył jako chusteczka...

    No i podobał mi się tekst Rossa "Damy się złapać a potem uciekniemy w wielkim stylu". Udało im się, oj udało...

    Dalej... Hm...I potem mamy Rossa, Rosalyn... A! Ceasar! Jak Ceasar Borgia! Kolejne skojarzenie, gdyż skończyłam oglądać "Rodzinę Borgiów". Średni serial. Na zabicie czasu w sumie...
    Dalej nie mogę pogodzić się z imieniem "Yennefer"! Wciąż staje mi przed oczami czarownica z "Wiedźmina"! Sorry!

    Jezu... Ale śmiesznie było :D Jak był błedy to nie widziałam xD Za bardzo spodobały mi się kłótnie bohaterów xD

    Pozdro i weny! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, dzięki! Ale mnie to cieszy, że tak się kłótnia rozśmieszyła. Bałam się, że się nie spodoba (choć ja sama śmiałam się gdy sprawdzałam rozdzial i myślałam, tany... co ja tu napisałam xD).
      Nie, przepraszaj, że nie możesz się pogodzić z moim Yanneferem. xD Akurat może kiedyś tak trochę zaakceptować to ci się uda. :D

      Usuń
    2. Może kiedyś xD Jak przestanie w moich oczach wyglądac jak seksowna czarownica z czarnymi, kręconymi włosami xD

      Usuń
    3. Może wyobraź sobie, że mój Yannefer spotyka twoją Yannefer xD czy coś... może w ten sposób łatwiej będzie ci to przyswoić xD

      Usuń
  3. Też zauważyłam, że rozdział wydawał się jakiś krótszy, ale to pewnie przez akcje, która miała w nim miejsce. xD Bez wstępnych frazesów: łiiiii! "Jego żoną" -> padłam! "Dziecko" -> znów padłam i już się nie podniosłam! Ale ta pusta dziewucha musiała mieć minę! >D Odczuwałam dziką satysfakcje czytając ten fragment. Muahaha! I dobrze. Niedobrze mi się robi, jak ona się tak wywyższa, tylko dlatego że szlachetnie urodzona. I co z tego?
    To już stojący pod stodołą wieśniak z czerwonym od piwa nosem oraz sprośną piosenką na ustach wydaje się lepszy niż ta krowa. Jaka szkoda, że flaki nie latały po suficie. Chciałam rękoczynów(prawie, prawie, już, już do nich doszło), ale słowne potyczki są zdecydowanie lepsze. Bardziej emocjonujące, o. :D "Ty czarownicą?" -> prawie się popłakałam! xD
    Hm, skoro Lorene przepowiedziała los Rossa, to wydaje się być przesądzone. Biedny Yannefer umrze. Szkoda, bo polubiłam go. ;< Ross wróci do stolicy. Zostanie królem, czy tego chce, czy nie chce. W końcu, gdy jest się głową państwa, szczęście osobiste trzeba odłożyć na drugi plan.
    No, chyba że masz w zanadrzu jakiś Mega Nieprzewidywalny Plan! :D
    Weny i do następnego rozdziału! ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeej, jak mi ulżyło, że na razie wszystkim się podobało. Powiem, ze chwilami bałam się, iż ktoś mnie skrytykuje pisząc "co za dziecinada" czy coś w ten deseń. Choć troszkę takie było, ale jestem zadowolona i staje się jeszcze bardziej zadowolona, że komus sie podoba :D
      Cieszę się jeszcze z tego, ze polubiłaś Yannefera. Umrze czy nie umrze jeszcze się nie raz pojawi. :D
      W ogóle... ja zawsze mam plan. : D

      Usuń
  4. Uch, z powodu braku czasu rozdział czytałam fragmentami chyba ze trzy dni. x_x Masakra czasem z tymi studiami, choć i tak nie zamieniłabym je na inne (masochistka się odzywa xD).
    Dzisiaj pokrótce, bo mam mnóstwo rzeczy do zrobienia.
    Cóż, mimo wszystko miło, że Rosalyn i Ross choć przez chwilę dobrze się bawili na festynie. Zasłużyli na to. :) Ale Rossa w końcu odnaleziono. Może i dobrze, bo ileż można? I tak było wiadomo, że zwieje, ale przynajmniej zdążył zobaczyć się z bratem (którego, nawiasem mówiąc, okropnie mi żal ;_;), a Rosalyn mogła skonfrontować się z Kaende. xD Jejku, obie zachowywały się jak dzieci, jak… sama nie wiem, zazdrosne gimnazjalistki czy coś (przy czym obrażanie gimnazjalistek nie jest moim celem, no ale wiesz, jak jest). xD
    Scena Mel&Colin była słodka. W sumie oni też mogliby do siebie pasować, ale przeznaczenie raczej pragnie czego innego. W ogóle ciekawa jestem, czy plan zmiany owego szeroko rozumianego przeznaczenia wypali. Po części pewnie tak, ale czy w całości?
    Swoją drogą, mam nadzieję, że Faldio nic się nie stanie, choć z drugiej strony - ktoś powinien mu przemówić do rozsądku…

    Tradycyjnie dziękuję za kolejny komentarz! Poprawił mi humor, jak zawsze. :)
    W skrócie: nie wydaje Ci się, między Ayą i Kao wytworzył się dystans, ale to chyba zrozumiałe, gdy ich światy tak się od siebie oddaliły. W każdym razie wystarczy czytać dalej, a będą do tego nawiązania. :)
    Aa, i bardzo Cię proszę, nie odmieniaj imienia Zero! Jako cyfra to wyraz odmienny, oczywiście, ale jako japońskie imię - nie. ^^’
    I tak, początkowy fragment „Spotkania po latach” to przeskok w czasie. Potem wszystko wraca do normy.
    VK nie czytałyśmy do końca, nie dało się tego znieść. Może kiedyś? Ale natknęłyśmy się na pewne informacje i aż się wierzyć nie chce, co za głupoty tam powyczyniano. Szkoda słów! ^^’

    OdpowiedzUsuń
  5. Jejku, jak ładnie Ci idzie czytanie i komentowanie. ^^ Dziękujemy! <3
    Suzaku to jedna z moich ulubionych postaci. Jeszcze się o nim naczytasz, a czy to dobrze, czy źle, ocenisz później. xD
    Kuranów trudno byłoby lubić... :/
    Ach, w mandze porobiło się tak bezsensownie, że mój mózg automatycznie za "prawdziwą" uznaje naszą wersję. Tak się z nią zżyłyśmy, że dramat. xD

    Swoją drogą, na tojikomerareta-tori nowa notka, nareszcie. ^^' Zapraszam!

    OdpowiedzUsuń
  6. uuu ta ciaza xD mocne xd

    OdpowiedzUsuń
  7. będzie dzisiaj rozdział ????
    Anonim Marcin

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli rozdział nie pojawi się do jutra, to dodam go w piątek albo w sobotę. :)

      Usuń