Posiadłość potężnej Lorene jak już wcześniej wspomniałam była ogromna. Wspaniała willa wznosiła się na trzy piętra. Z tyłu miała przepiękny kwiatowy ogród, za którym była spiżarnia. Z przodu można podziwiać było przeróżne rzeźby przedstawiające ludzi. W jej domu było od groma komnat, większość z nich nie używana. Na trzecim piętrze znajdowała się jej sypialnia razem z łazienką. Było jeszcze kilka innych pokoi, ale tam trzymała różne rupiecie. Całe drugie piętro było niesamowitą biblioteką. Czarownice uwielbiają siedzieć nad książkami i uczyć się nowych zaklęć, a także historii ludzi. Ta wiedza często była przydatna, szczególnie wtedy, kiedy żyło się między ludźmi.
Lorene mieszkała niedaleko plaży. Od błękitnego morza oddzielał ją piękny, zielony i tętniący życiem las. Od strony wejścia na posiadłość znajdowała się wioska. Ludzie stamtąd nie zapuszczali się bardzo w stronę plaży, albowiem wiedzieli, że w spaniałym pałacyku mieszka ktoś zamożny. Być może nie chciała ta osoba mieć towarzystwa, a biedni i prości ludzie nie zamierzali narobić sobie kłopotów czy narazić swoją rodzinę na niebezpieczeństwo. Dlatego Lorene nie miała styczności z ludźmi. Nawet w jej rezydencji nie pracowali ludzie, była tam sama. We wszystkim pomagała jej magia.
Wszystko się zaczęło pewnego dnia, gdy czarnowłosy młodzieniec i jego rodzeństwo umierało z głodu.
Miał trójkę młodszego rodzeństwa: dwóch braci i siostrę. Byli trojaczkami i mieli po dziesięć lat, a on sam dziewiętnaście. Ich matka umarła przy porodzie, a ojciec dwa lata temu przy pracy, dlatego on sam musiał utrzymywać rodzinę z niewielkiego wynagrodzenia jakie dawał mu młynarz za ciężką pracę. Nigdy brzuchy dzieci nie były najedzone do syta. Zawsze głodne i wychudzone, ale za to szczęśliwe. Nie narzekały na swój los, tylko dziękowały dziękowały bratu za opiekę. Nie byli też sami, przychodziła często do nich Anna ze swoją młodszą siostrą i pilnowała rodzeństwa dziewiętnastolatka, gdy on był w pracy. Wiele jej zawdzięczał i nie wiedział w jaki sposób mógłby jej to wszystko wynagrodzić. Jednak Anna nigdy nic od niego nie chciała. Sama nie była bogata, ale pomagała im jak mogła.
I tego pewnego dnia młodzieniec został wyrzucony z pracy.
- Wybacz, ale nie mogę cię tu dłużej trzymać. Właściwie to jesteś niepotrzebny. Sam mogę zająć się twoją pracą. - usłyszał.
Nie miał co się kłócić. Rozumiał dlaczego jego szef to zrobił. Nastały ciężkie czasy, a żeby mieć pomocnika trzeba mu płacić, a pieniędzy było mało. I w ten sposób nastał w ich domu głód, kiedy to jego rodzeństwo zjadło ostatnie zapasy. Nie żałował im jedzenia, jednak martwił się co się stanie gdy nadejdzie zima. Nie ma pracy i pieniędzy na jedzenie. Gdy tylko Anna usłyszała, że jej przyjaciel stracił pracę przyszła od razu go pocieszyć.
- Mogę wam jakoś pomóc, może sami nie jesteśmy bogaci, ale nie pozwolę twojej rodzinie umrzeć z głodu - powiedziała troskliwie.
- Przestań - nakazał. - Znajdę nową pracę i nikt nie umrze.
Wyszedł ze swojej chaty i trzasną drzwiami zostawiając trójkę dziesięciolatków w domu. Wiedział, że Anna z nimi zostanie dopóki on nie wróci, więc bez żadnych wyrzutów sumienia ruszył przed siebie.
Nie wiedział co ma zrobić. Na pewno w tej wiosce nie znajdzie pracy. A jeśli jej nie znajdzie jego rodzeństwo umrze. Jego duma zabroniła mu przyjąć jałmużny od Anny. Nie chciał być ciężarem dla nikogo, pragnął być samowystarczalny. Żadna Anna nie będzie z litością dawać mu chleba! Do tego ta dziewczyna też jest w trudnej sytuacji. Chora matka i stary ojciec wycieńczony robotą. Ledwo co im starcza najedzenie. Nie mógł im tego zrobić. Sam znajdzie sposób.
I znalazł kiedy tylko popatrzył na willę w oddali. Poczuł jak burczy mu w brzuchu i wtedy już trzeźwo nie myślał. Słyszał, że w tamtej posiadłości ktoś mieszka, ale nikt nigdy tej osoby nie widział, oprócz burmistrza, który raz w życiu spotkał się z właścicielem tej posiadłości. Co tydzień wyjeżdża jeden wóz pełny jedzenia i zostawiają go pod bramą w zamian za worek srebrnych monet. Dostają za dostarczenie jadła więcej niż im się należało. A skoro mieszka tam tylko jedna osoba (prawdopodobnie nie ma żadnych sług, bo inaczej one wykonywałyby wymianę pieniędzy za jedzenie) i dostaje co tydzień pełen wóz chleba i innych rzeczy to na pewno ma wiele jeszcze w spiżarni! Nie wierzył, że ten ktoś sam mógł to wszystko zjeść. I wtedy pomyślał, że jak ukradnie kilka bochenków chleba to nic się nie stanie.
~*~
Było dość późno. Niedawno zerwał się silny wiatr i przywlókł ze sobą burzowe chmury. Słychać było gwizdy wichru. Nękał drzewa łamiąc im gałązki, żywopłot pozbywając go z zielonych liści i biedne kwiaty.Lorene szykowała się do spania. Po gorącej kąpieli w wannie nałożyła na siebie błękitną, zwiewną koszulę nocną z długimi rękawami i dekoracyjnymi koronkami. Przy szyi miała granatową wstążkę zawiązaną w kokardkę. Pofalowane, czarne, długie włosy rozpuściła, gdyż do kąpieli spięła je w wysoki kok. Opadły jej na ramiona i plecy. Usiadła na drewnianym, białym krzesełku w ogromnej sypialni przed lustrem i rozczesywała włosy.
Odłożyła szczotkę na toaletkę i podeszła do ogromnego łóżka, które pomieściło by spokojnie z dziesięć osób. Zatopiła się w kołdrze i zamierzała zasnąć. Tak zawsze kończyły się jej zwykłe dni. Nie siedziała do późna w nocy. Lubiła spać, gdy było ciemno, a za dnia przesiadywać w bibliotece.
Kiedy już prawie zasnęła nagle otworzyła na oścież oczy. Ktoś wszedł na jej posesję. Nikt o tym nie wiedział, ale Lorene na swoją rezydencję rzuciła zaklęcie, dzięki któremu wiedziała, gdy ktoś ją odwiedza i gdzie dokładnie się znajduje.
Wstała z łóżka. Przeszła boso przez całą sypialnię, złapała za klamkę i wyszła na długi korytarz, a później zeszła na parter. Ten ktoś ominął jej dom. Teraz przynajmniej ustaliła, że nie chciał ani jej zabić, ani okraść z kosztowności. Szedł właśnie przez sponiewierany przez wiatr, kwiatowy ogród.
Lorene wyszła frontowymi drzwiami, choć bliżej byłoby wyjść z tyłu, ale wtedy obcy ktoś mógł uciec, a zależało jej na spotkaniu tajemniczego włamywacza. Musiała przyznać, że jest odważny, bo to pierwszy człowiek, który wszedł na jej teren bez jej wiedzy i pozwolenia. Gdy obeszła willę chłopak wszedł do spiżarni.
Potężny wicher potargał jej włosy, oraz próbował unieść jej koszulę do góry. Jednak na to nie zwróciła większej uwagi. Swój wzrok skierowała w stronę małej, drewnianej spiżarni, gdzie przechowywała jedzenie. Stawiała kroki pewnie i władczo. Patrząc na nią wydawało się, że to ona sprawuje władzę nad wiatrem. Jej twarz wyzbyła się ze wszelkich emocji. Przypadkowa osoba, która stała by obok spokojnie by stwierdziła, że ta kobieta ma ducha wojownika i nawet nie śmiała by stanąć jej na drodze.
Stanęła pod drzwiami i złapała za klamkę. Odczekała chwilę by odtworzyć je z impetem, aż mało co nie wyleciały z zawiasów. I w momencie, w którym stanęła w progu rozległ się bo niebie błysk, a później grzmot. Chłopak, który zobaczył właścicielkę posesji wypuścił z rąk chleb i patrzył na nią z szeroko otwartymi oczami i ustami. Przez jego ciało przeszedł dreszcz. Kim była ta kobieta?
Lorene przyjrzała się obcemu. Był to chłopak. Na jej oko nastolatek. Miał czekoladową cerę, czarne, krótkie włosy i złote oczy, co było dla niej niesamowite. Obserwowała go uważnie. Wyglądał na wystraszonego. Właściwie nic dziwnego. Właśnie został nakryty na kradzieży. Mógł za to stracić obie ręce.
- Wstań - rozkazała, a on wysłuchał jej w mgnieniu oka. Teraz mogła przyjrzeć mu się uważniej. Był szczupły, aż za szczupły. Widać było, że nie odżywia się prawidłowo. Za to był wysoki, jednak nadal od niej niższy. Dzieliło ich mniej więcej dziesięć centymetrów różnicy. I nie dało się ukryć, że ów chłopak był przystojny. - Pozwalam ci się wytłumaczyć - powiedziała.
Chłopak podrapał się po czarnej czuprynie i wbił wzrok w ziemię czując jak Lorene cały czas świdruje go wzrokiem.
- Mam rodzeństwo... Nie mamy rodziców, umarli. Nie dawno utrzymywałem rodzinę z pensji młynarza, ale mnie zwolnił. Nie mamy co jeść, ludzie w wiosce są skąpi. Nie mogę pozwolić im umrzeć. - powiedział cicho, złoszcząc się na siebie, ponieważ był taki słaby. Nic nie mógł zaradzić. Nienawidził się na to. Wiedział co go teraz czeka. Ona na pewno wyda go burmistrzowi, a wtedy straci dłonie.
Lorene pomyślała, że ten chłopak był niesamowicie odważny. Dla swoich braci był gotowy tak się poświęcić i zaryzykować. Sama posiadała siostrę, więc wiedziała jak to jest martwić się o kogoś.
- Choć za mną - rozkazała mu.
Wyszła ze spiżarni, a chłopak poszedł za nią. Nie próbował się wymknąć. Wiedział, że źle postąpił. Miał zamiar wypić piwo, które sam sobie naważył.
Wietrzysko cały czas wiało, do tego zaczęło padać. Na początku krople opadały rzadko, aż po chwili lunęło jak z cebra. Oboje w mgnieniu oka przemokli do suchej nitki. Tym razem wiedźma skorzystała z tylnych drzwi ogrodowych i przez nie weszli do komaty z kominkiem.
Sala była niewielka, ściany pomalowane na brązowo, a na nich zawieszone były przeróżne obrazy. Tam gdzie obrazów nie było stały różne meble w kolorze ciemnego brązu, ciemniejszego od koloru ścian. Przy kamiennym kominku stały dwa czerwone fotele. Gdy Lorene zamknęła drzwi za sobą kazała chłopcu usiąść na jeden z nich.
Przemoczony i zmarznięty siedział w fotelu. Zauważył, że kobieta zniknęła. Został sam w pokoju. Było ciemno, co chwilę błyskało, ale to nie wystarczyło by mógł coś dostrzec. Usłyszał jak otwierają się drzwi. W nich stanęła właścicielka domu. Trzymała w ręku świeczkę, a drugiej koc. Zauważył, że mieniła ubranie. Nosiła teraz suchą suknię, choć jej włosy dalej były mokre. Postawiła świeczkę na kominku, a chłopcu rzuciła koc, by mógł się ogrzać.
- Wydasz mnie? - zapytał.
- Nie - powiedziała. - Raczej nie.
Przez chwilę milczał kiedy Lorene rozpalała ognisko w kominku.
- Kim jesteś? - zapytał.
- Jak ci powiem, to się przestraszysz - odpowiedziała tajemniczo i uśmiechnęła się do niego cynicznie.
- Powiedz mi! - bardziej zażądał niż poprosił. Był głupi odzywając się do niej w ten sposób. Nawet o tym nie pomyślał, ale po spędzeniu chwili z tą kobietą poczuł, że ona nie jest zła. Inaczej wyrzuciła by go ze swojej rezydencji, a nie zaprosiła do środka by się ogrzał. Było w niej coś jeszcze. Coś czego nie potrafił zrozumieć.
Usłyszał chichot kobiety. Stanęła nad nim prostując się. Patrzyła na niego z góry i wtedy poczuł jej dominację.
- Jestem czarownicą - rzekła, a ta informacja wbiła chłopaka w fotel. Poczuł jak jego ciało drętwieje. - Naniesienie na mnie nic ci nie da. Po pierwsze, wątpię aby ktoś ci uwierzył, po drugie, żyję od sześciuset pięćdziesięciu lat - puściła mu oczko. - Nieźle się trzymam, prawda?
Chłopak wybałuszył złote oczy ze zdziwienia. Ta kobieta żyje sześć wieków? O rany - pomyślał. Jak dla dziewiętnastolatka wydawała się seksowną dwudziestoparolatką. Mogłaby być od niego starsza najwyżej o 5 lat, a nie o sześć wieków. Chyba jej wiek bardziej przeraził go niż wiedza, że kobieta, która właśnie usiadła w fotelu obok jest czarownicą.
Wyciągnęła różdżkę i wykochała kilka delikatnych gestów po czym wzięła głęboki wdech.
- Boisz się mnie? - zapytała.
- Tak... - powiedział cicho.
- I słusznie. Powinieneś się bać. - Założyła nogę na nogę i wpatrywała się w ogień, który pochłaniał kawałki drewna w kominku. - Więc, masz rodzeństwo? Ile?
Chłopak przełknął ślinę. Nie można ufać czarownicy, nie powinien odpowiadać na jej pytania, ale tym razem nie miał wyboru. Gdyby się jej sprzeciwił zapewne zrobiłaby mu krzywdę.
- Dwóch młodszych braci i siostrę. Są trojaczkami. - wyjaśnił.
- Ja mam starszą siostrę - powiedziała, a po jej słowach drzwi same się otworzyły. Do pokoju wjechały dwa wózki z tacami, na których było przeróżne jedzenie. Jeden zatrzymał się przy chłopcu, drugi przy Lorene. - Jedz - zachęciła - to nie jest zatrute. Zgaduje, że jesz jeszcze mniej niż twoje rodzeństwo. Najedz się do syta.
Chłopak nie był pewny czy powinien tak postąpić, ale zjadł wszystko. Po raz pierwszy w życiu był najedzony. To było naprawdę wspaniałe uczucie. Żałował, że jego bracia i siostra nie mogą tego poczuć. Zajadając kolejną bułkę, popijając sokiem, gryząc kawałki mięsa pociekły mu po policzkach łzy. Ludzie, którzy nigdy nie zaznali prawdziwego głodu, nigdy tego nie zrozumieją. On był wtedy naprawdę szczęśliwy. Ta wiedźma nie mogła być zła.
Ale to była wiedźma, a one są sprytne i przebiegłe, nawet gdy starają się być miłosierne. Lorene wiedziała, że gdy już chłopak poznał jak to jest być najedzonym zapragnąłby aby zawsze już tak było i za pewne dla swojej kochanej rodziny zrobiłby wszystko, aby i oni nie byli już nigdy głodni.
- Mam ci do zaproponowania układ - powiedziała składając sztućce na talerz. Spojrzała na chłopaka, który przestał na chwilę jeść. Przełknął to co miał w buzi i kiwnął głową, by wiedźma mówiła dalej. - Pozwolę ci zabrać tyle jedzenia ze spiżarni ile będziesz chciał, ale tylko dla twojego rodzeństwa. Jedzenie, które ode mnie wyniesiesz, nie możesz go po prostu jeść. W zamian za to przychodź do mnie codziennie, a ja będę cię karmić.
W jego głowie obiły się słowa wiedźmy: Będę cię karmić. Wyobrażał sobie to na różne sposoby, ale dalej nie rozumiał dlaczego ona chce tak mu pomóc. Ceną za nakarmienie rodziny będzie codzienne odwiedzanie czarownicy? Kiedy chciał zapytać czemu akurat tego sobie życzy, Lorene wyprzedziła go.
- Jestem bardzo samotna. Nie rozmawiałam z nikim od dziesięciu lat. Myślę, że spędzenie ze mną pół dnia będzie niewielką ceną, prawda?
I wtedy Lorene uśmiechnęła się szczerze. Chłopiec pomyślał, że kobieta jest naprawdę piękna, oczy, włosy, jej figura i cudowny, uroczy uśmiech.
Zgodził się, bo cóż innego mu pozostało. Nawet ten pomysł mu się podobał. Nie dość, że miał spędzać czas na rozmowach z niesamowicie piękną kobietą to jeszcze dostanie za to jedzenie dla ukochanych braci i siostry.
Lorene także była zadowolona z tego układu. Prawdą było, że mieszkała na odludziu od dawna, a ostatnio z siostrą widziała się dziesięć lat tamu. Od tego czasu nie opuszczała swojej rezydencji. Przez całą dekadę, jej każdy dzień wyglądał tak samo. Przesiadywała w bibliotece w samotności. Nie mogła się przyznać, że brakowało jej rozmów z innymi. Była silną czarownicą, więc nie miała prawa narzekać na samotność, bo inne wyśmiałyby ją i uznały za słabą. Musiała chronić swój autorytet.
Lorene przez cały czas była samotna.
Gdy burza ustała chłopiec poszedł po cztery bochenki chleba. Naprawdę nie chciał więcej. I tak był jej wdzięczny za dzisiejszą noc. Obiecał, że odwiedzi ją dziś po południu. Stał razem z czarownicą w bramie. Z twarzy mocarnej, przerażającej i bezwzględnej wiedźmy nie chodził uśmiech.
- Jak masz na imię? - zapytał chłopak na pożegnanie. Jego policzki przybrały rumianego koloru.
- Lorene - powiedziała spokojnym głosem.
- A więc Lorene, przyjdę do ciebie po południu! - zawołał stanowczo. - I na pewno spędzimy miło czas. - Uśmiechnął się dzisiaj po raz pierwszy do czarownicy pokazując szereg białych zębów. Prawdę mówiąc już nie mógł się doczekać ich spotkania. Odwrócił się na pięcie i poszedł w stronę wioski. Zdążył zrobić tylko kilka kroków do przodu,aż mu się przypomniało, że zapomniał o czymś wspomnieć. Odwrócił się idąc i krzyknął wesoło. -A ja nazywam się Tenebris i cieszę się, że cię spotkałem!
___________________________________________
Nie bądźcie źli, że nie wspomniałam nic o Nix. Będzie wspomniane w następnym rozdziale. xD W tym chciałam wam przedstawić Lorene i rozwikłać kolejną tajemnicę. Może kogoś właśnie ciekawiło jak nasz kocur stał się kocurem. :3
Właściwie dziś dodany rozdział jest zasługą Raylie, ponieważ mnie do tego zmotywowała. ;3 I jeszcze chcę podziękować Broken/Gravity. Kiedyś wysłałaś mi wspaniałą muzykę i muszę ci powiedzieć, że to ona uratowała mnie przed doszczętnym zanikiem mej weny. >D
Pozdrawiam wszystkich i dziękuję za czytanie. Albowiem już blisko... : D
O w mordę! o.O Tenebris był... człowiekiem o.O
OdpowiedzUsuńPadłam! Ciekawe... Krótkie, ale ciekawe... To taka...przekąska przed głownym daniem ;)
Pozdro i weny!
K.L.
A może wydaje mi się, że krótkie?? Bo za szybko czytanie mi poszło!
UsuńOjej, to było piękne i cieszę się, że to nie będzie koniec! :D Wiesz, dlaczego piękne? Bo czytając, miałam wrażenie, że mam do czynienia nie z blogowym opowiadaniem a z baśnią, legendą lub bajką, jakie można znaleźć w tych pięknie oprawionych opasłych tomach z kolorowymi ilustracjami. Spodobała mi się atmosfera i klimat tej historii, więc cieszę się na myśl o następnych częściach(ale nie przesadzaj, bo jeszcze wyjdzie Ci takie coś jak retrospekcja na moim blogu xD). Zastanawiałam się dlaczego nie zdradzasz imienia chłopca, ale w życiu nie przyszłoby mi do głowy, że będzie to Tenebris! :O "a ja nazywam się Tenebris" ---> Genialne zagranie! Ja już się niecierpliwię na myśl o młodzieńczych(ludzkich) latach pana T!!! I tak, polubiłam Lorene! :D Jest kochana i będzie karmić Tenebrisa xD Kurcze, jak ja przywyknę, że ten kot teraz jest człowiekiem. I co jest blisko...? :X Ach, Ty przebiegła! xD
OdpowiedzUsuńCały rozdział był wręcz CU-DO-WNY
OdpowiedzUsuńPrzy ostatnim zdaniu zachłysnęłam się ze zdziwienia (nie skojarzyłam tych podejrzanych złotych oczu z żadnym bohaterem). Tenebris jako człowiek!
Mój entuzjazm jednak nieco ostygł, kiedy coś mi się przypomniało. Nie jestem pewna, ale wydaje mi się, że nasz umiłowany kocurek ma jedynie jeszcze jedno życie ;(
Wracając do Loren... W powietrzu czuję róże i czekoladki. Czyżby kiełkował jakiś mały romansik? <3
:D
Tenebris ma ogólnie 9 żyć, aktualnie w opowiadaniu traci 5, więc zostało mu jeszcze 4 :D
UsuńCoś kiełkuje. :3
U mnie nowy rozdział, zapraszam. ;)
OdpowiedzUsuńO rety, Tenebris?! No nieźle mnie zaskoczyłaś, wielki plus za to! :D Czekam na ciąg dalszy, choć nie wiem, czy uda mi się przeczytać od razu (sesja ;( )...
OdpowiedzUsuń