Na imię jej było Lorene.
Rosalyn nie wyczuła obecności czarownicy. Tym razem nie uwolniła swojej przytłaczającej aury. Kiedy tylko usłyszeli jej głos podskoczyli jak oparzeni.
Lorene zachichotała uroczo zasłaniając dłonią usta.
- Chyba nie jestem aż taka straszna? - uśmiechnęła się uprzejmie.
Nie dali się nabrać na jej dobrą i serdeczną minę. Zdecydowanie wyglądała na groźną, nie wspominając, że żyje od ośmiuset lat.
Było coś co nie dawało spokoju Rossowi. Trzeba było być głupcem myśląc, iż kobieta stojąca na przeciw jest słaba. Było w niej coś co sprawiało, że wygląda na władczą, chytrą i potężną. I to go męczyło. Co tak potężna czarownica robi w tej wiosce? Jeśli Fendara przejęła jej winy i poniosła za nią śmierć jaki był w tym cel? Czy ona też stała za śmiercią najstarszego brata Rosalyn? Poćwiartowała go specjalnie? Albo co robiła w zwykłej wiosce przepełnionej przez przeciętnych wieśniaków? Ludzie tam zamieszkiwali ze względu na urodzajne gleby, ale nic tu nie mogło trzymać wiedźmy. Zastanawiając się chwilę doszedł w końcu do wniosku, że wszystko się sprowadza do Rosalyn. Wioska, zabita Fendara i Aangoro. Ona ma się na czym mścić. Czy właśnie o to jej chodziło? Chciała ją rozwścieczyć?
Wtedy dostrzegł, że oczy Lorene rozbłysły. Uśmiechnęła się w przerażający sposób, aż przeszły go dreszcze.
- Więc już wiesz... - powiedziała spokojnym głosem. - Naprawdę jesteś bystry.
W momencie gdy czarnowłosa czarownica odezwała się Rosalyn szybko wyjęła różdżczkę i wypowiedziała na głos zaklęcie. Wokół jej głowy i Rossa pojawiły się pieczęcie, które przez chwilę krążyły, a potem znikły.
- Imponujące - czarownica znowu się odezwała. - Ty wiesz, że mogę kontrolować umysły, dlatego zrobiłaś barierę!
Rosalyn zmarszczyła brwi. Nie wyglądało to zbyt dobrze, bo ona była nadal pewna siebie. Zaklęcie, które nałożyła na siebie i Rossa miało chronić ich przed magią panującą nad umysłami. Opanowała je całkiem dobrze dzięki codziennym treningom w ukrytej w górach Wiosce Ground. Pamiętała jak Etilia namierzyła wiedźmę i powiedziała o jej zdolnościach. Wtedy myślała, że po tym z łatwością ją wykończy, lecz teraz kiedy stoi na przeciw niej ma co do tego wątpliwości.
Lorene zaśmiała się głośno. W mgnieniu oka w jej dłoni znalazła się magiczna różdżka. Skierowała nią na drzewa, a wtedy one wyrwały korzenie z ziemi i rzuciły się na przybyszów.
Każdej magii mogli się spodziewać, ale to właśnie było dla nich najmniej spodziewane: że zostaną zaatakowani w lesie przez martwe drzewa.
Lorene specjalizowała się w magii dzięki, której mogła kontrolować innych, jednak gdy Rosalyn użyła zaklęcia ochronnego to nie było już sensu rzucić klątwy na nich. Skoro żyła od ośmiu wieków była w stanie udoskonalić nie tylko swoją magię, ale także zaczerpnąć trochę innej, ale tej innej użyje dopiero później. Drzew wcale nie ożywiła, choć na to wyglądało. Tak jak była w stanie kontrolować ludzi tak też zaczęła kontrolować rośliny. Choć nie miały centrum tak jak człowiek, to i tak było banalne.
Oboje odskoczyli niesfornie wpadając na siebie. Zderzyli się ramionami. Z każdej strony otaczały ich ,,żywe" drzewa. Na szczęście Lorene nie zapanowała nad wieloma. Różdżka Rosalyn urosła do rozmiarów laski i uderzyła nią w ziemię, która się rozstąpiła. Kawałki zmrożonej gleby, twarde niczym skały unosiły się w powietrzu. Potem z impetem uderzyły w drzewa, łamiąc im pnie i gałęzie.
Szkarłatny kamień w sztylecie Rossa rozbłysł, a ostry nóż wydłużył się i zwiększył masę, jednak wcale nie był cięższy. Magiczny czerwony klejnot obdarowywał przedmiot niezwykłą siłą i magią.Nie umiał korzystać z niego tak, by wydobyć całą moc drzemiącą w krysztale, jednak potrafił użyć go w inny sposób. Wiedział, że mógł zniszczyć drzewa i taki miał zamiar. Nie spodziewał się, że wydobędzie z szkarłatnego kamienia moc jakiej nie znał. Wziął zamach i poczuł jak przez jego ciało przechodzi nieznana mu energia. Czuł się silniejszy przez chwilę i trwała ona do momentu, gdy wykonał ruch ręką. Miecz najpierw szybko zaświecił, później zrobił się gorący, aż ozdobiły go czerwone płomienie, które wystrzeliły jak z torpedy prosto na wrogie drzewa. Spaliły się w mgnieniu oka na popiół, a ogień sam w sobie zniknął.
Nie wiem kto był bardziej przerażony tą mocą, Ross czy Rosalyn? Jak wiadome było największym wrogiem czarownicy był ogień i każda się go bała. Białowłosa mało co nie upadła z wrażenia. Wszyscy przeciwnicy zamienili się w popiół. Oczywiście Lorene nic się nie stało. Cały czas obserwowała chłopaka z większym zainteresowaniem. Wyglądała na dumną, ale z siebie. Tak jakby tego wyczekiwała. Pokonali jej drewnianych sługusów. Przypatrzyła się lasowi i zdecydowała, że powoływanie nowych będzie bez sensu. Trzeba zmienić taktykę.
Zastanawiała się co mogła zrobić, aby rozdzielić tą dwójkę. Właśnie taki miała plan. Ale jak mogła tego dokonać? W prawdzie mogłaby zacząć kontrolować las, ale gdy napotkała wzrok Rosalyn pomyślała, że prędzej czy później młoda czarownica mogłaby się jej postawić. Nie zdawała sobie z tego sprawy, ale Lorene znała jej magię o wiele lepiej niż ona sama. Jako, że używała telekinezy byłaby w stanie wszystko zatrzymać w bezruchu, a wtedy jej przyjaciel mógłby zająć się resztą. Lorene zauważyła, że pierwsi nie robią żadnego ruchu. To musiało oznaczać, że się jej boją. Zdawali sobie sprawę z różnicy sił i obawiali się zrobić pierwszy krok w stronę ataku.
Lorene spojrzała w niebo. Dzisiejszej nocy było gwieździste, a księżyc świecił i promieniał srebrzystym blaskiem. Był naprawdę piękny. Nie mogła marnować cennego czasu. Jeszcze dziś ktoś musiał umrzeć. I wtedy spojrzała na złotowłosego chłopca.
Najpierw ich rozdzielę! - pomyślała Lorene.
Czas wybudzić Białą Czarownicę ze snu. Nim się zorientuje na co ją stać, zostanie rozdzielona ze swoim przyjacielem. Na samą myśl uśmiechnęła się. Zamknęła na chwilę oczy by móc się skoncentrować. Ross i Rosalyn stali ramię w ramię. Dziewczyna wyglądała na trochę zmartwioną, a on starał się zachować spokój. Nagle oboje upadli na kolana pod wpływem uwolnienia aury Lorene. Białowłosa przeklęła ją głośno. Znowu próbowała ją tym zastraszyć? Zacisnęła dłonie w pięści i starała się podnieć. Jednak tym razem nie było tak łatwo. Siłowała się z jej mocą, aż w końcu wyprostowała się szybko. Jeszcze chwilę temu przedzierała się przez powietrze, a wstała tak jakby uwolniona moc przez czarownicę zniknęła. Spojrzała na Rossa dla pewności. Nie była pewna czy jest, aż tak silna czy Lorene zrezygnowała z ataku. Chłopak również stał wyprostowany. To oznaczało, że wiedźma coś zrobiła.
I wtedy gdy Lorene otworzyła powoli oczy cały las był pod jej kontrolą. Uśmiechnęła się będąc zadowolą z siebie. Kto by w takim wypadku nie był? Ale to dla niej bułka z masłem.
Czas obudzić wszystkie drzewa, ziemię, rośliny, zwierzęta i wodę płynącą pod ich stopami. Zastanawiała się co zrobić najpierw i w końcu wybrała. Wskazała różdżką na swoich przeciwników. Poczuli jak pod ich stopami drży ziemia. Odskoczyli od siebie instynktownie, a w następnej chwili z ziemi wystrzeliły skały. Chwilę później pokrywały je rośliny i utworzyły pięciometrowy mur między czarownicą a księciem.
Lorene co chwilę tworzyła nowe pagórki, a sama wskoczyła na wysokie drzewo i patrzyła z rozbawieniem jak dwójka ludzi próbuje się odnaleźć. Za każdym razem gdy już siebie dostrzegali tworzyła między nimi ścianę, a inne kruszyła i zabawa zaczynała się od nowa. Zamiast tak w kółko biegać białowłosa mogła ją zaatakować, ale tego ani razu nie zrobiła. Pokazała w ten sposób swoją słabość. Musiała się przekonać, że blond włosy chłopak był bezpieczny.
Teraz postanowiła dodać trochę dramatyzmu. Pozwoliła drzewom dołączyć się do przedstawienia. I wtedy potężne rośliny zaatakowały podróżników. I zaczęła się walka. Szafirowe oczy Lorene były zapatrzone w młodych ludzi jak w drogocenne klejnoty. Dostrzegła ich niezwykłość, hard ducha i talent. Niszczyli wszystkie pniaki, jeden po kolei i dalej szukali siebie. Słyszeli swoje głosy, choć były trochę zagłuszone. Może powinnam pozwolić im się spotkać na chwilę? - pomyślała i zachichotała wesoło.
Czarownica klasnęła w dłonie, a wszystkie pagórki zostały zrównane z ziemię. Ten moment uznała za piękny. Dwoje ludzi, zmęczeni ciągłą walką z nadchodzącymi drzewami, które wcale nie miały końca, w końcu mogli się dostrzec. Między nimi stało na drodze tylko stare próchno. Chłopak po raz kolejny spalił je na popiół. Kiedy to się stało między nimi nie było żadnej przeszkody. Rosalyn wyciągnęła wolną rękę w jego stronę wołając jego imię. I w ten sposób nie widziała co nadchodzi za jej plecami.
Zdeformowany, skalny potwór. Jego ciało składało się z różnych skał, małych i dużych, a między nimi krążyła strumykami w kółko woda. Nie miał zamiaru uderzyć ani ręką, ani nogą by zmiażdżyć dziewczynę. Użył wody, która uformowała się w ostry kolec. I tak został wystrzelony prosto w czarownicę. Lorene aż poderwała się z gałęzi na której siedziała, by móc zobaczyć jak skończy się atak jej potwora. Wyglądała na bardzo podekscytowaną. Gdy zobaczyła co się stało, wcale się nie zawiodła. Wręcz przeciwnie. Tego właśnie oczekiwała.
Ross widział jak potwór zmierza prosto na Rosalyn. Był chyba najbardziej przerażającą istotą jaką spotkał. Ogromna i skalista, która z łatwością mogła odebrać mu życie, a ogień nie dałby rady jej roztopić w tak krótkim czasie. Ochraniała go woda. Dlatego jedynie co mu zostało to rzucić się na pomoc Rosalyn. Zawołał do niej po imieniu. Nawet, gdy zobaczyła jego strach w oczach wydawało się za późno, dla jednej osoby. Kolec został wystrzelony. Chłopak dobiegł do dziewczyny, jedynie zdążył ją odepchnąć, a woda przedziurawiła mu na wylot lewe ramię. I tak Ross upadł na ziemię.
Rosalyn wydała z siebie rozdzierający gardło krzyk.
- Ross! - zawołała widząc przyjaciela leżącego na ziemi.
Stało się to, czego młoda czarownica obawiała się najbardziej. Widziała coraz więcej krwi. Kałuża z chwili na chwilę powiększała się, a jej całą twarz zalały łzy. Rosalyn przestała używać magii. Nie dbała o to. W tej chwili zapomniała o wiedźmie. Jej różka skurczyła się, ale dalej trzymała ją w ręku. W momencie, gdy chciała podejść do Rossa, na jej drodze stanął skalisty potwór. Złapał ją w talii i rzucił w głąb lasu, w przeciwnym kierunku gdzie leżał jej przyjaciel. Wszystkie drzewa usunęły się z drogi, aby w nic nie uderzyła. Leciała jak piłeczka rzucona przez człowieka. W końcu natrafiła na przeszkodę. Z impetem uderzyła plecami o ścianę zrobioną z winorośli. Lecz nie spadła na ziemię. Rośliny tak jak pajęczyna zaplotły się w jej ciało. Rosalyn otrząsnęła się szybko. Długi tunel jaki zrobiły dla niej drzewa miał mniej więcej półtorej kilometra. Po chwili wróciły na swoje miejsce i przejście zniknęło. Rosalyn próbowała się wyrwać z klatki zrobionej z pnączy. Towarzyszył jej przy tym głośny krzyk. Zdzierała gardło wołając jedno imię. Za każdym razem, gdy próbowała uciec, pnączy robiło się więcej i coraz ciaśniej oplatały jej ciało. Nie dała rady się ruszyć.. Różdżka wypadła z jej ręki.
Ross przewrócił się na plecy i syknął z bólu. Widział jak skalny potwór zmierza w stronę Rosalyn. Chciał się podnieść, ale nie dał rady. Próbował złapać sztylet, ale był za daleko. Przeklął w myśli. Miał cholernego pecha przy spotkaniu z czarownicami. To już trzecia jaką spotkał i przy trzeciej jego prawe ramię zostało zranione! Wiedział, że nie wyjdzie z tego cało, ale gdyby miał wyjść to pomyślał, że zacznie nienawidzić czarownice. Czuł, że z chwili na chwilę coraz bardziej słabnie.
- Już dobrze - powiedziała spokojnie Lorene stojąc na Rossem.
Wybałuszył brązowe oczy. Przed chwilą siedziała na drzewie, teraz klęczy nad nim. Swoją różdżką dotknęła rany Rossa, która zaczęła się goić. Jej lecznicza magia w porównaniu z Rosalyn była niesamowita. W kilku krótkich chwilach jego ramię się zregenerowało, jednak dalej był osłabiony przez utratę dużej ilości krwi. Wiedźma pomogła mu usiąść co jeszcze bardziej go zbiło z tropu. Jaki miała cel w leczeniu go? Wtedy dostrzegł sztylet. Gdyby się trochę wyciągnął, to by spokojnie go dosięgnął. Jednak nim zdążył cokolwiek zrobić Lorene rozgryzła go. Wzięła jego sztylet w ręce, wyjęła szkarłatny kamień, a narzędzie rzuciła za siebie jakby było niepotrzebne.
- Porozmawiajmy - zaproponowała. Wykonała krótki gest różdżką. Drzewo postawiło Rossa na nogi, by po chwili zmusić go do siedzenia na jego korzeniu. Lorena usiadła na przeciwko blondyna zakładając nogę na nogę.
- Niby czemu zachciało ci się nagle rozmawiać?! - krzyknął gniewnie. Chciał wstać, jednak drzewo mu na to nie pozwoliło. Oplotło gałęźmi jego ciało.
- Od początku chciałam - mówiła spokojnie. - Dlatego zaproponowałam wam dzisiaj spotkanie, ale oczywiście z Rosalyn nie mogę rozmawiać. Nie uwierzyła by mi.
Ross prychnął.
- Ona już taka jest od kiedy Fendara zginęła.
- Co ty o niej wiesz?
- Wszystko. Obserwowałam was od zawsze. Wiedziałam gdzie, co i kiedy robiliście.
Nagle rozległ się krzyk. Był dość głośny i pełen rozpaczy. Ross drgnął gdy go usłyszał.
- Nic jej nie jest - powiedziała nim zdążył zapytać.- Jest zaplątana w moje specjalne pnącza. Wyrywa się tak bo myśli, że umierasz - uśmiechnęła się delikatnie, w inny sposób. Nie kpiła z niej, ani nie sprawiało jej to żadnych radości. - Jeśli ją kochasz to mnie wysłuchasz, bo to co mam ci do powiedzenia jest z wami szczególnie związane.
Ross przez chwilę patrzył w stronę skąd pochodził krzyk Rosalyn. Był unieruchomiony, osłabiony, nie mógł walczyć. Jedynie co mu zostało to wysłuchanie wiedźmy. Wtedy pomyślał, że gdyby chciała to już dawno by ich zabiła, a nie się z nimi bawiła.
- Domyślam się o co chcesz zapytać. I nie rób takiej zdziwionej miny. Żyję osiemset lat i doskonale znam się na ludziach. Nasza wcześniejsza walka to był mój test - uniosła się dumnie. - Miał sprawdzić waszą relację. I tak jak się spodziewałam, jesteś gotów zaryzykować dla tej dziewczyny życie. Musisz wiedzieć, że będziesz to musiał zrobić jeszcze raz i to niedługo.
- Najpierw próbowałaś nas zabić, a teraz mówisz mi, że to był test? - mówił z rozbawieniem, po chwili jednak spoważniał. - Czemu? Czemu to robisz?
Lorene cały czas była spokojna. Ross to zauważył. Myślał cały czas o jej słowach, jednak nie dał po sobie tego poznać. Ona ich obserwowała cały czas? Czy mówiła prawdę? O co chodziło jej z zaryzykowaniem po raz kolejny życia dla Rosalyn? Oczywiście, z pewną by to zrobił i ani przez chwilę by się nie zawahał.
- W tamtym roku, latem usłyszeliście w wiosce Nerodeków legendę o Nix, prawda? Ona nie jest mitem. Jest prawdziwa. Nix odradza się dokładnie co czterysta lat. Pierwszy raz pojawiła się, gdy ja się narodziłam. Kiedy skończyłam czterysta kilka lat historia zatoczyła koło. I tak się dzieje zawsze. Już niedługo Feniks znowu przybędzie po swoją ofiarę. Rosalyn jest Nix.
Czuł się nieswojo słysząc to. Był też trochę zmieszany. Feniks? Rosalyn jako Nix?
- Chcecie ją złożyć w ofierze?
Lorene pokręciła głową.
- Wiesz dlaczego Feniks chce pożreć Nix? - zapytała.
- Jest potomkiem człowieka, który chciał skraść jego nieśmiertelność.
- Wszyscy jesteśmy jego potomkami, więc to nieprawda. Nix jest potężna. Jedyna czarownica, która potrafi użyć każdej dowolnej magii, ale sama nie jest tego świadoma. Ona może go pokonać, dlatego każe składać ją w ofierze w wieku szesnastu lat.
- Rosalyn skończyła dziewiętnaście, więc to nie ma sensu.
- Dlatego, że czarownice powstrzymują przybycie Feniksa już od trzech lat. A skoro Rosalyn jest starsza można ją uświadomić. A pewnego roku, gdy lato będzie trwać przez trzysta sześćdziesiąt pięć dni wszyscy staniemy do walki i go pokonamy. Wtedy już więcej Feniks nas nie będzie niepokoić.
- A co ja mam do tego? - zapytał z czystej ciekawości.
- Ty jesteś królem, który wyda Nix na śmierć.
Ross nic nie powiedział. Patrzył na czarownicę pustym wzrokiem.
- Spokojnie. Ta przepowiednia od niedawna jest nieaktualna. Nie wydasz jej, bo ją kochasz, a Feniks nie przyjmie Rosalyn jako ofiary. Za bardzo są splugawiliśmy. - machnęła ręką jakby nic się nie stało. Kiedy Ross uniósł brew Lorena dodała: - Wszystko ci wyjaśnię, dlatego posłuchaj mojej historii.
Opowieść Loreny wyjaśnia wszystko. Oczywiście czarownica powie całą prawdę Rossowi, a on jej zaufa, bo cóż, innego wyjścia za bardzo nie ma.
Jak się okaże, Lorena jest zamieszana we wszystko. Oto opowieść jak poświęciła swoje życie dla innych.
_____________________________________________
I oto pojawił sie kolejny rozdział. :3 I w sumie to tyle.
Jeszcze chce podziękować wszystkim 16 osobom za wzięcie udziału w ankiecie.
Pierwsze miejsce zajęła Rosalyn, zdobyła 6 głosów.
Drugie Ross, 5 głosów.
Drugie Ross, 5 głosów.
Trzecie Faldio, 3 głosy
Czwarte Colin i Tenebris, po 1 głosie.
I ostatnie, Mel.... 0 XD
Pozdrawiam wszystkich i powiem wam, że ta ankieta ma duży wpływ na losy jednego z bohaterów. :D
Niedawno przeczytałam twoje opowiadania i chciałam skomentować już wczoraj jednak nie miałam czasu i dzięki temu załapałam się na nowy rozdział. No ale do rzeczy...
OdpowiedzUsuńPiszesz w bardzo ładny i moim zdaniem łatwy w zrozumieniu tekst. Bohaterowie są tacy... realni. Każdy ma wady, zalety i przede wszystkim dużo przeszedł. Piękne jest to, że pokazałaś historie głównych postaci ich przeszłość.
Nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału.Pozdrowienia i powodzenia w dalszym pisaniu.:)
Jagoda
Bardzo dziękuję za tak wiele miłych słów. :) To wiele dla mnie znaczy.
UsuńOmg! Na reszcie wyjaśni się sprawa z Nix!!!! Zaraz padne trupem z ciekawości xD
OdpowiedzUsuńDzięki za info, ale jestem zbyt rozemocjonowana by napisać coś ponad to ^^"
Poza tym- walka była EPICKA. Dosłownie :D
Pozdro i weny!
Już nie mogę się doczekać następnego rozdziału! ^^
K.L.
Huhu, ja tak coś czułam, że czarownica będzie niezłą laską, a nie babciną baba jagą! xD Wspaniale opisujesz pojedynki. Zawszę powtarzam, że sama tak nie umiem, więc zazdroszczę wszystkim tym, którzy to potrafią. Przez cały czas byłam pewna, ze żadne z zabiegów Rosalyn nie dadzą rady złej wiedźmie... W końcu to ona jest panią sytuacji, ma te swoje 800 lat i zna więcej sztuczek magicznych niż nasza czarownica :( Powiem tak. Przeszłaś samą siebie. Ten rozdział jest... jest... CHOLERA, BRAKUJE MI PRZYMIOTNIKA! Jeśli kiedykolwiek napisałam, że inne rozdziały były genialne, to uważaj to za nieaktualne. To znaczy, cała ta historia jest genialna, a choć wcześniejsze rozdziały były rewelacyjne, to ten bije je wszystkie na głowę... Nie spodziewałam się takiego obrotu zdarzeń. Myślałam, ze czarownica zachce zabić te dwójkę i spokój, a tu proszę. Ona ich testowała, a co więcej chce wraz z nimi pokonać złego feniksa. Hmm... Wiesz, mogłabym naprawdę polubić Lorene, lecz przez nią zginęła Fendara, a nie wiem jaki miała ona powód, aby to zrobić, skoro jest dobra. Chyba że... ona jednak jest zła i oszukała Rossa... lub nie oszukała, ale chce go w jakiś sposób wykorzystać. I co, kurczę, będzie z Bellą, która według wieśniaków jest Nix? Nieee, to za wiele pytań na jeden dzień. Ja Cię bardzo ładnie proszę, wstawiaj ten rozdział jak najszybciej, bo aż mną trzęsie! Weny! :D
OdpowiedzUsuńOj, wena mi sie przyda, bo ostatnio z nią cienko. xD nic nie napisałam od maja. xD
UsuńI dziękuję, miałam nadzieje, że zaskoczę kogoś prawdziwą Lorene. Myślę, że jeszcze ją polubisz :3
Nie mam komputera (hurra spalona płyta główna), więc zakradłam się w nocy na laptop mamy, aby napisać Ci komentarz. :3 Z drugiej strony, nie mam swojego komputerka już ładny miesiąc i za nim tęsknię, bo nie mam dostępu do gadu, buuch!
OdpowiedzUsuńWspominałam Ci kiedyś, że uwielbiam, jak opisujesz walki? Ten rozdział był epicki (i przy okazji wypełniony RoRo). Lorene w mojej wyobraźni wyglądała super, wciąż nie mogę wyjść z podziwu, że taka ładna jest. Polubiłam ją troszeczkę, bo choć mam mieszane uczucia, teraz wydaje mi się pozytywną postacią - oprócz tego, co wcześniej zrobiła.
Ross przyznał się, że kocha Rosalyn! : D Może tego nie powiedział,ale w końcu miał wysłuchać jej, jeśli ją kocha i to ZROOOOOOOOBIŁ! Nawet nie wiesz, jak w tamtym momencie szczerzyłam się do monitora!
A sprawa z Nix w końcu zacznie się rozwijać i wyjaśniać. Bardzo mnie to cieszy, bo myślę, że będzie jakieś BUM - a szczególnie jeśli o mieszkańców wioski Rosalyn. To się zdziwią! xD
Ostatnio mi wena na komcie opadła, także przepraszam, jeśli wyszedł krótszy niż zazwyczaj. :C Mam nadzieję, że niedługo mi komputer zwrócą, więc będę mogla do Ciebie napisać!
Ahoj!
O rany... odpowiedziałam ze starego konta. xD" Tak to jest, jak się nie pamięta e-maili.
Usuń