sobota, 22 lutego 2014

Rozdział XXX - A kto ochroni ciebie?

               Z rana wieśniacy udali się do domu Miljany. Przyszło trzech mężczyzn i dwie kobiety. Byli wściekli. Nie mogli pojąć jak ktoś tak mógł zbezcześcić długowieczną tradycję wioski. Kiedy dotarli na miejsce zastali pustą chatę. Wszystkie meble zniknęły. Od razu wiedzieli, że Miljana uciekła razem z dziećmi.  Na początku byli nieco zdziwieni, ale przynajmniej odetchnęli z ulgą. Obcokrajowcy też się wynieśli.Wieśniacy wyszli z chatki Miljany tak szybko jak się tam znaleźli.
               Colin widząc rozdrażnionych ludzi odetchnął z ulgą. Jakże się cieszył, że jego przyjaciółce nic się nie stało. Prawdę mówiąc niewiele brakowało. Jednak mimo wielkiej radości rozmyślał nad dziewczyną ze wczoraj. Czy było dane mu jeszcze ją kiedyś zobaczyć? Chciałby wiedzieć czy to była Missfoster.
               Grupka wieśniaków, która miała powitać niezbyt miło Miljanę oraz inni ciekawscy obywatele wioski przy lesie Erhora stała niedaleko kościoła i głośno dyskutowała o wczorajszych wydarzeniach.
               -Ile ich było? - zapytał jeden.
               -Och, chyba trzech i każdy z innego kraju!
               -Tak, ja też ich widziałam. Jeden miał rude włosy, inny blond i jeszcze brązowe!
               Jakaś starsza kobieta pokręciła ze smutkiem głową.
               -Była jeszcze jedna... Z białymi włosami.
               Po słowach staruszki wybuchły jeszcze większe dyskusje, do których włączyli się prawie wszyscy. Doskonale pamiętali najmłodszą córkę Jemery. Idealnie pasowała do opisu tamtej dziewczyny ze względu na to, że minęło jedenaście lat od jej zaginięcia. Lecz Jemera mówiła, że jej córka została zabita.
               Colin siedział na ławce przed kościołem. Gdy tylko usłyszał jak padło imię Missfoster zerwał się na równe nogi. Sam dostrzegł, że dziwnie reaguję na jej imię. Nie powinien tak się przejmować - powtarzał to sobie cały czas w myśli. Prawdopodobnie Missfoster była martwa. Istnieją małe szanse, że udało jej się przeżyć, ale jeśli była żywa, to musiała być ona. Szczerze wątpił by mogła istnieć jeszcze jedna osoba z białymi włosami.
               -Dobrze, że ostrzegłeś Miljanę – powiedział stary kapłan stojący za Colinem. Spojrzał marszcząc brwi na wieśniaków na rynku. - Ci ludzie nie są normalni. Mogli by jej naprawdę zrobić krzywdę. - Westchnął ciężko.
               Colin delikatnie uśmiechnął się.
               -Jesteś już zmęczony swoją pracą?
               -Oj, tak. Dwadzieścia lat sprawuję mszę tutaj. Znam tych ludzi bardzo dobrze. - Zamilkł na chwilę. - Chłopcze, naprawdę ci współczuję, że musisz mieszkać w tej wiosce. Nie pasujesz do nich. Jesteś inny.
               -Wierz mi, chcę się stąd wynieść. - Znowu usiadł na ławkę, a obok niego miejsce zajął ksiądz.  Colin spojrzał na swoje zaciśnięte dłonie. - Chciałbym... kiedyś poznać prawdę o moich prawdziwych rodzicach. Pragnę odnaleźć mój prawdziwy dom i go odbudować. Zacząć od nowa.
               -Jeśli poślubisz Katrinę to nigdy stąd nie odejdziesz. - Ksiądz zmrużył oczy.
               -Chcesz abym uciekł?
               -Tylko to może cię ocalić. Nie chcę, abyś stał się jednym z nich.
               Colin zaśmiał się.
               -To nigdy się nie stanie. Nie potrafię patrzeć na rodzinę Katriny... - Zgryzł dolną wargę i spojrzał na księdza. - Słyszałeś pewnie o czym mówią wieśniacy... - Staruszek skinął głową. - Myślisz, że Missfoster żyje? To naprawdę mogła być ona?
               Ksiądz zauważył wielką nadzieję, w oczach Colina. Wiedział, że obwiniał się za to, że zniknęła. Opowiedział mu całą historię i plan jego macochy, który nakłonił Jemerę do pozbycia się córki. Przez prawie cały rok za nią płakał. A teraz minęło jedenaście lat i nadal o niej pamięta.
               Uśmiechnął się szczerze.
               -Mam nadzieję, że tak.
               Nagle wieśniacy zamilkli. Słychać było jedynie ciche szepty, jednak nikt nie odważył się nic głośno powiedzieć. Cisza nie była normalna. Stary ksiądz wstał z ławki i przyjrzał się uważniej zachowaniu miejscowych. Wszyscy patrzyli w to samo miejsce stopniowo, małymi krokami cofając się. Dopiero po chwili zrozumiał, że robią przejście. A miny mieli jakby zobaczyli ducha.
               Między ludźmi stała szczupła dziewczyna. Jej fioletowa suknia sięgała ziemi. Narzucony na siebie miała czarny płaszcz z kapturem. Długie, proste, białe włosy opadały swobodnie na plecy. Duże błękitne oczy przyglądały się uważnie przerażonym ludziom. Malinowe, pełne usta wygięły się w delikatny uśmiech.
Dziewczyna szła przed siebie. Nie zatrzymywała się. Mieszkańcy usuwali się jej z drogi podążając za nią wzrokiem. Nikt nie wiedział dokąd właściwie zmierza tajemnicza dziewczyna. Nikt nie miał odwagi się do niej odezwać.
               Czy to była córka Jemery? Czy może jej duch? Całkiem inna osoba?
               Rosalyn podeszła do przeklętej, wyschniętej studni. Oparła o nią dłonie i schyliła się patrząc w dół.
               -Przestań! - krzyknął jakiś mężczyzna z tłumu. Stanął przed przerażonymi ludźmi i swoją postawą dodał im odwagi.
               Rosalyn odwróciła się do tłumu i zlustrowała wszystkich wzrokiem.
Mężczyzna podszedł bliżej. Miał krótkie czarne włosy, ciemną, trochę pomarszczoną skórę. Liczył sobie około czterdziestu lat.
               -Nie masz prawa tu przebywać! - jego głos brzmiał tak, jakby nasączył go trucizną. - A tym bardziej zbliżać się do tej studni! Nie pozwolę ci uwolnić żadnego demona!
               Rosalyn westchnęła. Przejechała dłonią po krawędzi studni dokładnie obserwując swój ruch ręki. Po chwili zacisnęła ją w pięść i obdarowała lodowatym spojrzeniem mężczyznę. Wcale nie zrobiła na nim wrażenia.
               -Dlaczego nie mam prawa tutaj przebywać? - zapytała niewinnie. - Urodziłam się w tej wsi i mieszałam, aż do ukończenia ósmego roku życia. - Uśmiechnęła się łagodnie.
               -Więc to ty... Żyłaś przez ten cały czas... Jesteś odpowiedzialna za wszystkie nieszczęścia! To przez ciebie ludzie ginęli! - Wydał tak głośny krzyk jakby miało rozerwać mu się gardło.
               Dziewczyna przechyliła lekko głowę w bok uśmiechając się tym razem wesoło.
               -Niestety to nie ja. - Przyłożyła dłoń do ust. - Ale trochę szkoda. - Podeszła do mężczyzny, wtedy on się zatrzymał. - Widzę, że prędzej sami wymordujecie się nawzajem i odwalicie całą brudną robotę za wiedźmę- szepnęła i odsunęła się o krok. - To będzie dobre. Dla mnie oczywiście! - dodała melodyjnie.
               Gdy tylko Colin zobaczył białowłosą dziewczynę wstał z ławki i podszedł nieco bliżej, aby móc się lepiej przyjrzeć. Niebieskie oczy i białe włosy. To tego sama powiedziała, ze żyła tu do ósmego roku życia. W tym momencie był  w stu procentach pewny, że ta dziewczyna to Missfoster i wczoraj wcale mu się nie przewidziało.
               Jego napięte mięśnie twarzy rozluźniały się i z chwili na chwilę pojawiał się coraz większy uśmiech. Miał ochotę do niej podbiec i powiedzieć: „Cześć! Jestem Colin! Pamiętasz mnie? Kiedyś bawiliśmy się razem!”, jednak nie potrafił. Zapamiętał ją jako niewinną, uroczą i drobną dziewczynkę, w której nie było żadnych negatywnych emocji. Była miła i potrafiła wszystko wybaczyć. Ale ta osoba stojąca naprzeciw czterdziestoletniego wieśniaka była jej całkowitym przeciwieństwem.
               Mężczyzna schylił się po kamień kiedy tylko Rosalyn odwróciła się do niego tyłem, aby wrócić do studni. Zacisnął go mocno w dłoni, a drugą złapał białowłosą.
               Szybko odwróciła się czując mocny uścisk na swoim nadgarstku. Błękitne oczy zrobiły się jeszcze większe gdy zauważyły kamień, który ledwo się mieścił w dłoni, a zmierzał  ku jej głowie.
               Nagle cała pewność siebie i wredny uśmieszek gdzieś zniknęły.
               Colin przedzierał się przez tłum. Znowu zrobiło się głośno. Krzyczał na mężczyznę od momentu, gdy tylko wziął kamień do ręki, aby zostawił dziewczynę w spokoju. Wiedział, że zamierza uderzyć ją mocno w głowę. Jednym porządnym uderzeniem był w stanie zabić na miejscu i nie mógł na to pozwolić. Dopiero co dowiedział się, że przeżyła. Od dawna nie był taki szczęśliwy.
               Mężczyzna mocno zamachnął się wydając głośny krzyk. Białowłosa zacisnęła powieki i odruchowo osłoniła swoją głowę drugą ręką. Wiedziała, że nie zdąży wyjąć różdżki. Colinowi zdawało się, że już nie zdąży. Spóźnił się.
               I wtedy ktoś złapał mężczyznę za rękę, w której trzymał swój kamień. Wykręcił ją w taki sposób, że wieśniak opadł z krzykiem na kolana i wtedy go puścił. Tubylcy znowu się uspokoili i zapadła między nimi głucha cisza.
               Rosalyn patrzyła z niedowierzaniem na swojego wybawcę.
               -Ross! Co ty tutaj robisz? Miałeś im pomóc! - zawołała.
               -Właśnie uratowałem ci życie, nie ma za co. - Przeszedł obok mężczyzny skamlającego z bólu, złapał Rosalyn nad łokciem i kiedy zamierzał ją stąd zabrać przed nimi pojawił sam burmistrz miasta, William Conor.
               -Kim jesteście i co tutaj robicie?
               Rosalyn z początku go nie poznała. Chwilę później uśmiechnęła się szeroko. Chciała ze złośliwością zapytać go o Fendarę, lecz nim zdążyła cokolwiek powiedzieć Ross zasłonił jej usta dłonią. Miał poważną minę i wyglądał na bardzo niezadowolonego. Rzadko można było oglądać takiego Rossa.
               -Mówcie albo...! - krzyknął.
               -Albo co? - dopytał Ross. Burmistrz zwęził powieki i zlustrował go wzrokiem. Jednak nim burmistrz zdążył coś powiedzieć  Ross znowu zabrał głos: - Jesteśmy tu z rozkazu króla West Landu za pozwoleniem samego władcy East. Jeśli chcesz, aby ta wioska jeszcze przez kilka lat istniała lepiej niech twoi ludzie się do nas nie zbliżają i nie wtrącają w naszą pracę.
               Rosalyn ujęła dłoń Rossa w swoje dłonie przyglądając się mu cały czas. Jego ton głosu był doniosły, silny i bezwzględny. Wydawało się, że to właśnie on tu rządził.
               -Pokaż dowód – nakazał burmistrz bez żadnej skruchy.
               Ross wymyślił całkiem dobre kłamstwo i nosił przy sobie coś, co na pewno udowodni staremu Conorowi, że ma do czynienia z West.
               Wyjął sztylet z herbem Zachodniego Królestwa. William Conor podszedł bliżej by móc się przyjrzeć złotemu ptakowi z rozłożonymi skrzydłami.
               Prychnął.
               -Nie wierzę wam – powiedział.
               -Nie bądź głupcem Williamie! - zawołał starszy ksiądz. - Naprawdę chcesz ryzykować dobrem tych wszystkich ludzi?- Chwilę później stał tuż obok burmistrza. Zwrócił się do podróżników: - Drogie dzieci, co was tutaj sprowadza?
               Ross spojrzał kątem oka na Rosalyn, a ona na niego. Uśmiechnęła się do niego po raz pierwszy wyzbywając się negatywnych emocji.
               -Chcemy coś sprawdzić – powiedziała patrząc w bystre oczy księdza. - Przechodzimy tylko przez tą wioskę. Nie mamy zamiaru się w niej zatrzymać.
               -Więc co robiłaś przy studni?! - krzyknął facet od kamienia.
               Rosalyn podrapała się z tyłu głowy. Zaśmiała się nerwowo. Myślała nad każą wymówką, jednak nie przyszła jej żadna sensowna do głowy. Jeśli teraz by się wydało, że jest czarownicą na pewno nie wyszłoby to jej na dobre. Wieśniacy zaraz by się na nią rzucili. I wtedy stary Conor krzyknął:
               -To wiedźma!
               Tłum się poruszył. Wydali krzyk oburzenia. Ross od razu zasłonił ją ramieniem i cofnęli się o kilka kroków. Rosalyn oplątała ręce wokół jego ręki, która ją osłaniała.
               Wściekły tłum. Rynek wioski. Krok dalej jest studnia, gdzie spoczywają wszystkie prochy wiedźm jakie tu zabito.
               Rosalyn się bała. Po raz pierwszy bała się tych ludzi. Byli w stanie bez żadnych zahamowań skrzywdzić ją i Rossa. Zabili też Fendarę. Przecież jednym zamachem różdżki mogła ich wszystkich zabić. Ale przed tamtym mężczyzną okazała się bezbronna,. Teraz ramię Rossa miało niewyobrażalną siłę, taką, która mogła ją ochronić przed wieśniakami. Lecz kto go ochroni? Myślała by wciągnąć różdżkę.
               -Przestań ojcze! - zawołał Colin, który wbiegł między Rossa a burmistrza.
               -Odejdź. Nie widzisz? To wiedźma... te białe włosy!
               -To nie wiedźma! To Missfoster! - wskazał na przerażoną dziewczynę palcem.
               Ross zmarszczył brwi i spojrzał na młodego chłopaka, który ich chronił. Silny uścisk Rosalyn się rozluźnił. Wyglądała na zbitą z tropu. Dlaczego ktoś z tej wioski próbuje ich chronić?
               -Kto to? - zapytał patrząc na przyjaciółkę.
               -Nie wiem... - powiedziała mając wątpliwości co do swoich słów. Nadal stała za Rossem czując się za nim bezpieczniej, a z pomysłu użycia magii zrezygnowała. Widocznie obejdzie się bez niej dzięki tamtemu młodemu mężczyźnie.
               Burmistrz nic nie powiedział. Nie wyglądał teraz na wściekłego lecz przerażonego.
               -To niemoż...
               -To możliwe! Bo stoi tu. Przed tobą! - spojrzał na  Rossa. - No prawie przed tobą... Osądzasz o bycie czarownicą córkę swojego najlepszego przyjaciela?
               Rosalyn odtworzyła gdzieś głęboko skryte wspomnienie.
               - Missfoster! Zamknij oczy i wyciągnij dłonie!
                - Nie chcę.
                - No weź, zrób to! Będzie fajnie!
               - Tylko obiecaj, że nie zrobisz mi nic obrzydliwego.
               - Przysięgam!
                Dziewczynka zamknęła oczy i wciągnęła ręce przed siebie. Nagle poczuła jakieś miękkie futerko. Coś ją drapnęło. Otworzyła szeroko oczy.
               -O rany! To zając! – krzyknęła wypuszczając go.

               Uśmiechnęła i puściła dłoń Rossa.
               -Teraz pamiętam – szepnęła. - Kiedy byłam mała... to był mój...
               -Dobra, potem opowiesz - powiedział jakby to wcale go nie obchodziło. Tak naprawdę to był bardzo ciekawe, ale teraz ten chłopak stworzył idealną sytuację, w której mogli by niepostrzegalnie zniknąć.
               Znowu złapał ją za rękę i odciągnął od tłumu, kiedy ten był zajęty wysłuchiwaniem kłótni syna z ojcem. Szybko schowali się między chatami. Wieśniacy nie zwrócili uwagi na to, że intruzi w wiosce nagle zniknęli - tak też przypuszczał Ross.
               Blondyn cały czas ciągnął Rosalyn za sobą. Kiedy uznał, że są w bezpiecznej odległości od rynku i w miejscu, gdzie nikt ich nie zauważy, za starym domem, który wydawał się opuszczony, zatrzymał się i puścił jej dłoń.
               -Więc? - skrzyżował ręce.
               Byli w miejscu, gdzie nigdy nie była. Wydawało się opustoszałe i bezpieczne. Rosalyn popatrzyła w oczy Rossa. Przyglądał się jej uważnie i wyczekiwał wyjaśnień. Był opanowany i spokojny.
               Zaraz. Przecież go tu wcale nie powinno być. Doskonale pamiętała jak dzisiaj rano żegnała się z Faldio, Mel, Tenebrisem, Miljaną, jej synkiem i Rossem. Widziała jak odchodzą. Ross cały czas był z nimi... a potem wrócił!
               -Co ty tutaj robisz? Czemu nie jesteś z Faldio i Mel?
               -Jestem tu aby ci pomóc. Sama sobie nie poradzisz z wiedźmą – nadal zachował spokój, lecz był zawiedziony jej słowami.
               -Poradzę. Powinieneś chronić Miljanę.
               -A kto ochroni ciebie?
               -Sama się ochronię!
               -Nie dasz rady.
               -A skąd to możesz wiedzieć?
               -Tenebris mi powiedział.
               Rosalyn zacisnęła mocno wargi. Nie mogła uwierzyć, że Tenebris mógł powiedzieć coś co tylko mu powierzyła. Ufała mu. Zdradzała wszystkie swoje tajemnice. Żaliła się, gdy było jej ciężko. Jednak nie poczuła się zdradzona, co ją zdziwiło.
               -Co ci jeszcze powiedział? I od kiedy masz z nim takie dobre stosunki?
               -Od zawsze? - uśmiechnął się wesoło. - Naprawdę chcesz wiedzieć co mi powiedział?
               -Inaczej bym nie pytała – burknęła.
               -Nie chcesz się przyznać, że ci na mnie zależy... - powiedział i w tej samej chwili cała twarz Rosalyn pokryła się mocną czerwienią. Czuła jak serce zaczęło wariować, krew się gotowała i przez chwilę miała zawroty głowy. Ross w tym momencie nie patrzył na nią. Kończył swoją wypowiedź: ... i Faldio i na Mel. Na nas wszystkich. Boisz się, że możesz stracić nas tak jak straciłaś Fendarę, prawda?
               -Co? - pisnęła Rosalyn. Przyłożyła sobie zimne dłonie do policzków. Miała nadzieję, że w ten sposób pozbędzie się rumieńców. Chciała aby szybko zniknęły. Zawstydzały ją. Nie mogła pokazać w takim stanie swojej twarzy Rossowi, więc się odwróciła do niego tyłem.
               -Wszystko w porządku? - zapytał.
               Pokiwała głową nic nie mówiąc. Zamknęła mocno oczy starając się skupić na czymś co oddali ją na chwilę od rzeczywistości, aby mogła się odwrócić i spojrzeć w twarz Rossowi.
               Otworzyła oczy i zobaczyła Rossa stojącego naprzeciw niej. Miał uniesioną jedną brew do góry. Po chwili po raz kolejny się uśmiechnął. Rumieńce na policzkach Rosalyn zrobiły się jeszcze bardziej intensywne. Wbiła wzrok w ziemię, westchnęła i opuściła ręce wzdłuż ramion.
               -O co pytałeś wcześniej? - zagadała.
               -A, właśnie! Prawie zapomniałem. Czemu prowokowałaś tych wieśniaków?
               -Nienawidzę ich.
-Ale to nie był powód aby ich prowokować.
               -Nienawidzę ich.
               -I widzisz co z tego wynikło? Prawie jakiś staruch cię zabił.
               Rosalyn uniosła wzrok. Oczy Rossa skupiły się na niej. Znowu wyglądał smutno.
               -Ale ty tutaj byłeś. Uratowałeś mnie... Znowu.
               Przed chwilą narzekała, że przyszedł tu za nią, a teraz dziękuje mu na swój sposób. Wiedział, że Rosalyn nie jest ze sobą do końca szczera i próbuje ukryć to, iż cieszy się, że on tu z nią teraz jest. Uśmiechnął się, a jego oczy rozbłysły.
               -Właściwie to kim był ten chłopak, który się za nas wstawił?
               -Był pierwszą osobą, która powiedziała, że moje włosy są piękne. - Jej głos był spokojny, nostalgiczny. Uśmiechnęła się przywołując wspomnienia z dzieciństwa. - Był moim pierwszym przyjacielem, choć nie spędziliśmy razem zbyt dużo czasu.
               Ross ściągnął brwi przez co na jego czole pojawiły się zmarszczki.
               -Myślałem, że ja byłem twoim pierwszym przyjacielem – powiedział z irytacją.
               Rosalyn zaśmiała się wesoło.
               -Jesteś zazdrosny? - skrzyżowała ręce uśmiechając się szeroko. - Bo byłeś... takim prawdziwym.
               Po chwili Ross również się uśmiechnął. Słowo prawdziwy sprawił, że poczuł się lepszy od starego znajomego Rosalyn.
               -W takim razie jaki masz plan? - zmienił szybko temat.
               -Idziemy na plac po prochy Fendary, potem do lasu i je tam zakopiemy.
               -Nie wiem czy teraz pójście na plac jest dobrym pomysłem. Lepiej zaczekać do nocy – zaproponował, a dziewczyna od razu przytaknęła kiwając głową. - Przemyślałaś to, gdzie będziesz nocować, prawda? - zapytał z nadzieją. Pewne było to, że w wiosce nie było takiej osoby, która by przyjęła ich pod dach.
               Rosalyn sięgnęła do wewnętrznej kieszeni płaszcza i wyciągnęła zmniejszony, czarny worek, po czym rzuciła go Rossowi. Ledwo co w ostatniej chwili zdążył go złapać. Trzymał go w swojej dłoni i obracał oglądając z każdej strony.
               -Myślałam aby zatrzymać się u Miljany. Dom jest poza wioską, wszyscy wiedzą, że jest pusty. Uważam, że to dobry pomysł. I – pokazała na woreczek – zostawiłam sobie kilka jej rzeczy, które jej się już nie zmieściły.
                                                       ~*~
               Kiedy tylko nastała noc, drogi w wiosce opustoszały. Na dworze nie było żadnych ludzi. Wszyscy pochowali się w domach. Rosalyn i Ross swobodnie mogli poruszać się po wiosce. Drogę oświetlali sobie niewielką pochodnią, którą trzymał Ross. Udali się od razu na rynek.
               Nocą, gdy wszystkie stragany były opustoszałe i nie przewijali się po nim żadni ludzie, wydawał się o wiele większy.
               Na dworze było teraz zdecydowanie chłodniej niż za dnia. Wczesna wiosna nocą nadal utrzymywała ujemne temperatury. Wiał delikatny wiatr i wprawiał ogołocone drzewa w ruch przez co ich gałęzie stukały w okiennice domów.
               Szli w kierunku studni i z każdym krokiem do przodu, wydawało się, że przy niej ktoś stoi. Powoli zaczęli dostrzegać ludzką sylwetkę. A gdy stanęli naprzeciw niego rozpoznali czarnowłosego obywatela East. To był Colin. Opierał się o studnię, ręce schował w kieszenie płaszcza. Uśmiechnął się widząc dwójkę gości wioski. Jednak Ross wcale nie ukrywał, że nie cieszy się widząc jego twarz tu i teraz.
               -Wiedziałem, że wrócicie.
___________________________________________________

Zachęcam do wzięcia udziału w ankiecie! :D 
Fragment zapisany kursywą jako wspomnienia z  Rosalyn jest wzięty z 2 rozdziału. xD Był też ten fragment wspomniany w rozdziale pt.: Czy to ma być noc zwierzeń.  Taka tam ciekawostka dla ciekawskich. 
Tak w ogóle to rozdział sprawdzałam będąc trochę podpitą, więc za błędy przepraszam, a jeśli coś złożyło się  w nielogiczne zdanie to proszę mi napisać, a jutro i każdego innego dnia, prócz dzisiaj coś na to zaradzimy i poprawimy. :3 
Pozdrawiam! :D

6 komentarzy:

  1. super rozdzial :D ciesze sie ze tyle sie wyjasnilo :) czekam z niecierpliwoscia na nexta
    PS sorry ze sie nie rozpisywalam ale nie mama czasu
    pa <3 :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Ach, ksiądz dobrze gada! Ludzie w tej wiosce są wybitnie nienormalni, ale o tym już pisałam. Niech Colin ucieka i ratuje swoją normalność, póki będzie za późno. W sumie to fajnie by było, jakby dołączył do drużyny. :D Mogliby z Rossem walczyć o względy Rosalyn, ale o tym już kiedyś pisałam. xD W ogóle jaki blondyn zazdrosny. Najpierw wstępuje w rolę bohatera, później zawstydza Rosalyn, a na końcu przejawia niezadowolenie na widok jej pierwszego przyjaciela *-* Znając Cię, wyczuwam, że akcja na tym polu będzie przednia. xD
    W ogóle to zdanie: "Sama się ochronię!" brzmi rozkosznie w kontekście próby zabicia prze gościa z kamieniem. Jeju. Zabicie przez uderzenie w głowę kamieniem to taka śmierć, która moim zdaniem nie przystoi czarownicy.
    A, a najlepsze momenty to były wtedy, jak Rossalyn przechodziła pomiędzy tłumem wpatrzonych w nią głupich wieśniaków :3
    A w sondzie już wzięłam udział i szczerze mówiąc, miałam nie lada orzech do zgryzienia. xD Ale już wytypowałam swoją postać, huh. Będów i nielogicznych zdań nie wyłapałam.
    Weny i pozdrawiam ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Wow! Colin był mega! Mmm... Zaczyna mi się podobać...Cóż, liczę na miłosny trójkąt :D
    Podpita? xD Jezu... Czuję się teraz strasznie stara, choć nie wiem czemu :D
    Nie wiem, czy już zdążyłaś poprawić, ale ja błędów nie wychwyciłam.
    Poza tym-rozdział był... zaskakujący. Ponieważ zdziwiłam sie, ze Rosalyn nie wymordowała wieśniaków i prawie dała zrobić sobie krzywdę, no ale czułam, że Ross się tam pojawi... No i zachował się jak najprawdziwszy książę (którym jest, Boże!).
    Dzięki za info!
    Pozdro i weny! ;)
    K.L.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzień dobry (a właściwie dobry wieczór)! W końcu dorwałam się do klawiatury i przy okazji przypomniałam sobie hasło do bloggera, więc już piszę komentarz. Nie mam ostatnio weny i może wyjść krótki - przepraszam. D:
    Powrócił Colin! Jako postać bardzo go lubię. Pamiętam, jak w początkowych rozdziałach powiedział Rosalyn, że ma piękne włosy i naprawdę się cieszę, że się pojawił. No i zdobył u mnie punkt, chroniąc Rosalyn i Rossa przed burmistrzem. Jednakże zapowiada się na trójkąt miłosny i pomimo, że takie coś powoduje u mnie milion rzucań się na łóżko i skamlenie do księżyca (czyt. takie Hirunaka no Ryuusei), tutaj mam wrażenie, że to będzie coś!
    Ksiądz dobrze prawił, też u mnie zapunktował. Ci mieszkańcy kojarzą mi się niezmiennie z fanatykami religijnymi i w ogóle, których strasznie nie lubię.
    No i oczywiście najukochańsze RoRo. Rany, Ross jest takim genialnym bohaterem. Gdyby nie poszedł za białowłosą, kto wie, co by się stało. A kiedy czytałam fragment: "Nie chcesz się przyznać, że ci na mnie zależy..." i jej rumieńce, sama potem pisnęłam z zachwytu. To aż niemożliwe, że ta dwójka jest tak niesamowicie urocza, nawet, gdy nie są razem. xD
    Jestem ciekawa, jak w następnym rozdziale rozwinie się akcja z Colinem i z nimi, bo końcówka powoduje niedosyt.
    Ahoj! :D
    P.S. Wzięłam udział w ankiecie i widzę, że moja ulubiona postać wygrywa... ahahaha! >D

    OdpowiedzUsuń
  5. U mnie nowy rozdział, zapraszam. :3

    OdpowiedzUsuń
  6. Mam nadzieję, że Rosalyn i Colin wreszcie trochę ze sobą porozmawiają... A Ross jest słodki z tą zazdrością xD Ciekawe, co się stanie z tym... trójkącikiem, że się tak wyrażę xD

    OdpowiedzUsuń