sobota, 8 lutego 2014

Rozdział XXIX - Dlaczego miał nadzieję, że żyję?

            Stali tuż przed starym, wyblakłym znakiem, który ledwo co dyndał na jednej nodze. Wyglądał jakby miał się zaraz połamać.
            Tak naprawdę nikt nie znał prawdziwej nazwy wioski, została zapomniana dawno temu, a teraz mówią na nią Wioska przy lesie Erthora – najmroczniejszym lesie w East Land, ulubionym czarownic.
            Kiedy tylko miną znak znajdą się w wiosce. Wystarczyło przejść obok, a wszystkie wspomnienia wróciły. Rosalyn nie spodziewała się, że wróci tutaj tak wcześnie. Z tego miejsca dostrzegła wysoki krzyż wzbijający się w niebo. Tam był kościół, a obok niego studnia, gdzie leży spopielone ciało Fendary. Mel złapała białowłosą za rękę i wszyscy weszli na teren wsi. Rosalyn kompletnie zapomniała, że obcokrajowcy nie są tu za bardzo mile widziani. W sumie ona była stąd i też nikt jej nie chciał.
            Przyglądała się uważnie chatom. Nie bardzo je pamiętała. W końcu kiedy ostatnim razem tutaj była, to nie miała czasu by się rozglądać, a minęło od tamtego dnia pięć lat. Jednak zauważyła, że jest znacznie więcej domów niż kiedyś. Nie rozumiała po co ludzie się tutaj osiedlają skoro obok mają okropny las. Jedynym powodem jaki znała mogło być to, iż ziemia wydawała bardzo urodzajne plony, najlepsze w całym kraju. To stąd szlachta skupowała zboża i warzywa.
            Im szli bardziej w głąb wioski tym wysoki krzyż stawał się bliższy.
            Było popołudnie. Słońce dawno wzbiło się w górę. Śnieg jeszcze do końca się nie roztopił. Stragany były tam gdzie zawsze. Stały przy nich kobiety i krzyczały o niskich cenach produktów. Na początku nikt nie zwrócił uwagi na ludzi o rudych, brązowych, blond i białych włosach. Byli zajęci własnymi sprawami. Pierwszą osobą, która stanęła im naprzeciw była stara kobieta. Elegancko ubrana, obok niej stało dziecko, pewnie wnuk. Spojrzała na obcokrajowców, ale jej wzrok zatrzymał się na Rosalyn. Otworzyła szeroko oczy, twarz jej zesztywniała. Zacisnęła mocniej dłoń na ręku wnuka i uciekła.
            Rosalyn przechyliła głowę w bok obserwując jak kobieta pędzi. Na jej twarzy pojawił się uśmiech pełen zdumienia. Chyba ją pamiętali. Pomyślała, że to miłe.
            Faldio coś burknął pod nosem na temat tamtej kobiety. Nie podobało mu się takie traktowanie. Domyślił się, że nie lubią tu obcych.
            Postanowili nie iść na razie na rynek. Tam z pewnością było więcej ludzi. Poruszali się między blisko osadzonymi chatami. Dobiegały z nich różne odgłosy, wołania, krzyki, śmiech. Ktoś raz wybiegł na podwórze. Rosalyn jeszcze nie wiedziała gdzie idą. Z pewnością najpierw chciała należycie pochować Fendarę. Potem postanowiła zająć się wiedźmą.
            -Missfoster? - odezwał się drżący głos kobiety.
            Wszyscy się odwrócili, gdyż zza pleców docierał tajemniczy głos.
            Była to kobieta po trzydziestce, średniego wzrostu. Trzymała w dłoniach koszyk pełen pieczywa. Długie czarne włosy uczesała w  warkocz, szare oczy zrobiły się szkliste. Delikatne, malinowe usta drżały. Czarna suknia bez żadnych wykwintnych dodatków opinała się na brzuchu. Była w zaawansowanej ciąży.
Za nią stał chłopiec. Mógł mieć zaledwie sześć lat. Odziedziczył czarne włosy po matce, a jego twarz była łudząco podobna do kogoś kogo znała.
            Rosalyn niepewnie pokiwała głową. Był to ktoś kto z pewnością ją dobrze znał. Nie mogła sobie przypomnieć tej osoby dopóki nie rzuciła koszyka na ziemię i z płaczem rzuciła się na jej szyję. Objęła dłońmi jej talię i mocno przytuliła.
            -Myśleliśmy, że nie żyjesz! - Zapłakała. - Gdzie byłaś?! Aangoro cię wszędzie szukał!
            Otworzyła szerzej oczy i przypomniała sobie.
            Miljana.
            Zacisnęła mocno usta i zamknęła oczy aby powstrzymać zbliżające się łzy. Jak mogła zapomnieć o swoim ukochanym bracie i jego narzeczonej, którzy zawsze ją bronili, zawsze stawali po jej stronie? Chociaż pewnie teraz są małżeństwem – pomyślała. W końcu wpadła na to do kogo był podobny chłopiec. Na pewno był synem Aangoro.
            Kiedy Miljana otarła łzy uśmiechnęła się wesoło. Chłopiec złapał mamę za rękę i przyjrzał się Rosalyn. Wyciągnął niepewnie małą, drobną rączkę i dotknął długich włosów czarownicy. Po chwili ona uśmiechnęła się.
            -Mamusiu – zaczął chłopiec – to jest ta moja ciocia, o której mówił tatuś?
            -Tak.
            Chłopiec uśmiechnął się.
            -Miał rację, twoje włosy są przepiękne.
            Rosalyn przyłożyła dłoń do ust nie potrafiąc wykrztusić ani jednego słowa.
            -Czyli jednak były jakieś osoby, które nie uważały, że jest przeklęta. - Ross szepnął do Faldio.
            -Na to wygląda. - Uśmiechnął się kiedy białowłosa pogłaskała chłopca po policzku, a chłopiec zaśmiał się.
            Miljana próbowała podnieść koszyk, który upuściła. Ross szybko podszedł do niej i pomógł go podnieść.
            -Dziękuję – powiedziała, na co w odpowiedzi blondyn się uśmiechnął. Podeszła do Rosalyn i złapała ją za rękę. - Pewnie nic nie jedliście dzisiaj ciepłego. Chodźcie, ugoszczę was.
            Miljana miała chatę poza wioską. Szło się wydeptaną ścieżką między polami.  Drewniany domek był otoczony płotem. Z tyłu znajdowała się studnia. W środku chaty były dwie sypialnie, kuchnia, łazienka oraz pokój gościnny z kominkiem.
            Zaprosiła gości do środka i podgrzała wczorajszą zupę. Przez całą drogę do domu opowiadała co się w wiosce wydarzyło. Trochę ogólnie wspomniała o czarownicy, złych twierdzeniach, że duch Rosalyn prześladuje wioskę, aż w końcu, gdy siedzieli wszyscy przy stole w kuchni zadała pytanie, które nurtowało ją od samego początku:
            -Gdzie byłaś przez ten cały czas?
            Rosalyn wbiła wzrok w blat stołu. Pete, syn Miljany podał wszystkim gościom ciepłej zupy. Białowłosa dobrze wiedziała, że nie może powiedzieć prawdy. Jeśli się dowie kim jest być może odwróciłaby się do niej plecami.
            -Podróżowałam – odparła po chwili.
            -I nie mogłaś przez ten czas dać nam żadnego znaku, że żyjesz?! - Miljana znacznie podniosła głos. Oparła się o ścianę i otarła dłonią spływające po policzkach  łzy.
            -Nie mogłam wrócić – powiedziała słabo. - Miałam wrócić do matki, która zostawiła mnie na pewną śmierć w lesie?
            -Jemera cię porzuciła? - Podeszła bliżej i zasiadła z gośćmi do stołu.
            Rosalyn pokiwała głową.
            -Znalazła mnie w lesie Fendara, była zielarką. Pomagała ludziom, kiedy byli chorzy, a wszystkie zioła znajdowała w lesie Erthora. Niesłusznie wieśniacy tej wioski oskarżyli ją o bycie czarownicą i spalili pięć lat temu na stosie. - Głos Rosalyn był teraz lodowaty.
            -Ona cię wychowała?
            Czarownica skinęła głową.
            -Po tym wyruszyłam w podróż. Wiesz, właściwie jestem tu z dwóch powodów. Pierwszym jest Fendara, chcę zabrać jej spopielone ciało ze studni i zakopać w ziemi. Drugim jest czarownica, która jest tu od przynajmniej pięciu lat.
            Miljana szepnęła.:
            -Czarownica?
            -Tak, właściwie to my jesteśmy łowcami czarownic. Mamy zamiar ją zniszczyć.
            Faldio spojrzał na przyjaciółkę wybałuszając oczy. Prawie zakrztusił się zupą.
            Czarnowłosa położyła dłoń na policzku Rosalyn i uśmiechnęła się.
            -To niesamowite – jej głos był cichy, a po policzkach spłynęły łzy. - Aangoro cały czas wierzył, że żyjesz... Wydoroślałaś... Kiedy ostatni raz cię widziałam byłaś dwa razy mniejsza, miałaś krótsze włosy i przerażoną minę. - Zacisnęła mocno wargi. - Aangoro byłby dumny widzą cię taką. Gdyby tylko zobaczył na jaką piękną dziewczynę wyrosłaś... I masz przyjaciół – spojrzała w stronę obcokrajowców. - To wspaniale... Tak się cieszę...
            Rosalyn rozejrzała się.
            -Właściwie to gdzie jest Aangoro?
                                                                    ~*~
            Rosalyn upadła na kolana nie zwracając uwagi na fioletową suknie, która może się pobrudzić. Podparła się dłońmi o ziemię i łapała szybkie oddechy. Łzy po raz kolejny zebrały się w kącikach oczu, lecz tym razem się nie powstrzymywała. Pozwoliła im powoli spłynąć po bladych policzkach. 
            Spojrzała przed siebie, na kawałek drewna wbity w ziemię, który robił za nagrobek. Napisane było na nim imię. Aangoro.
            Przełknęła z trudem ślinę i uderzyła pięściami w ziemię krzycząc.
            Poczuła dłoń na ramieniu. Ktoś pomógł jej wstać z ziemi. Ledwo co utrzymywała się na własnych nogach. Miała wrażenie, że zaraz znowu upadnie. Spojrzała na Rossa wycierając łzy rękawem. Stał tuż obok i patrzył na nią smutnym wzorkiem.
            -Dlaczego za mną poszedłeś? - zapytała odwracając głowę. Odeszła od nagrobka. Zacisnęła mocno pięści i próbowała się uspokoić, aby mówić normalnym głosem.
            -Wybiegłaś tak szybko... - Westchnął. - Martwiłem się. Pomyślałem, że zrobisz coś głupiego.
            Spojrzała na niego przez ramię. Dolna warga cały czas drżała. Potem wlepiła wzrok w nagrobek.
            -To moja wina... Gdybym tylko jakoś mu powiedziała, że żyję... Nie doszłoby do tego. Aangoro nie osierociłby dwójki dzieci. - Zasłoniła dłońmi pół twarzy. - Dlaczego cały czas mnie szukał? Dlaczego miał nadzieję, że żyję? Dlaczego się nie poddał?
            Ross podszedł bliżej.
            -Może nie mógł się pogodzić z tym, że tak po prostu zniknęłaś.
            -To nie uczciwe... - Złapała się za głowę. - Nie potrafię teraz spojrzeć w twarz Miljanie.
            -Nie obwinia cię.
            -Ale to moja wina! Moja wina, że wszedł do lasu, bo chciał mnie znaleźć. A potem... - Zacisnęła mocno usta. - Ona go widziała. Jego zmasakrowane ciało. Podzielone na małe kawałeczki. A wyobrażasz sobie co musiała powiedzieć Pete'owi? Że jego ojciec już nigdy nie wróci... A lada chwila, a urodzi kolejne dziecko.
            Zapadła między nimi głucha cisza. Ross nic nie mówił. Patrzył tylko na Rosalyn, która na czymś intensywnie myślała. Po chwili odwróciła się i postawiła krok do przodu wpadając na Rossa. Nie wiedziała, że stał tak blisko. Jej głowa odbiła się od jego klatki piersiowej. Rozmasowała sobie czoło choć wcale nie bolało.
            -Przez chwilę myślałam co mogło go zabić. - Skrzyżowała ręce na piersi.
            Wróciła do dawnej siebie mimo że cały czas miała czerwone oczy od płaczu.
            -No i co wymyśliłaś? - zapytał, choć już znał odpowiedź.
            -Zwierze by rozszarpało ciało. To nie mógł być też zwykły człowiek, bo był zawsze dobrze zbudowany i silny.
            Ross pokiwał głową.
            -To na pewno sprawka czarownicy.
            -I za pewne to ta sama, która wrobiła w śmierć Fendarę.
            Rosalyn uśmiechnęła się blado.
            -Dziękuję – powiedziała nagle.
            Chłopak wydawał się zbity z tropu. Uniósł jedną brew.
            -Za co?
            -Za to, że za mną tu przyszedłeś. To bardzo miłe. - Jej policzki przybrały jasnoróżowy kolor.
            Ross widząc rumieńce Rosalyn uśmiechnął się. Dziewczyna szybko odwróciła głowę w drugą stronę.
            -Wracajmy.
            Ruszyli powoli i przeszli kawałek cmentarza mijając nagrobki. Rosalyn poznała grób swojej najstarszej siostry Aine. Umarła jedenaście lat temu. Zastanawiała się czy za jej śmiercią też stała wiedźma.
Nagle naprzeciw nim wybiegł Tenebris.  Był zdyszany. Biegł całą drogę.
            -Miljana ma kłopoty! - krzyknął.
            -Co? - oboje krzyknęli.
            -Byłem we wsi. Myślałem, że sobie upoluję obiad i przez przypadek usłyszałem rozmowę.
            Ross ukucnął by wziąć Tenebrisa na ręce.
            -Jaką rozmowę?
            -Miljana złamała zasady zapraszając nas. Tak mówią wieśniacy. Myślą, że ześle tym na wioskę kolejne przekleństwo.
            Rosalyn zmarszczyła brwi.
            -Nienawidzę tej wioski. - Zacisnęła ręce w pięści.
            -Chcą ją ukarać – kończył Tenebris. - Myślą o karze cielesnej. Proponowali nawet wypalenie oka!
            -W tej wiosce jest samosąd? A co burmistrz na to? - zapytał Ross. Coś takiego dla niego było nie do przyjęcia.
            -Burmistrz powiedział, że złamała zasady przyjmując nas w gości. Kara się należy...
            -Musimy ją stąd wyprowadzić – powiedział Ross patrząc na Rosalyn. - Musi stąd uciec.
            -Ale gdzie? - patrzyła błagalnym wzrokiem na przyjaciela. Wiedział, że chętnie by zmiotła wioskę z powierzchni ziemi.
            -Gdzieś, gdzie obcokrajowcy są mile widziani. Gdzie nie patrzą na kolor włosów i każdy jest sobie równy. - Ross zamyślił się chwilę i wtedy wpadł na pomysł. Gdy spojrzał na Rosalyn już wiedział, że myślą o tym samym. Oboje się uśmiechnęli.
                                                                 ~*~
            Rosalyn weszła do chaty Miljany niczym burza. Wszystko jej wyjaśniła, czego się dowiedziała.  Kobieta nie ukrywała faktu zdziwienia. Nie spodziewała się, że ktoś będzie ją chciał skrzywdzić, ale takie zasady były w wiosce. Wstęp wzbroniony obcokrajowcom. Teoretycznie tylko białowłosa mogła tutaj przebywać.
            -Powinnaś stąd uciec. Dla dobra twojego... i dzieci – powiedziała Rosalyn.
            -Nie mam gdzie – odparła.
            -Masz. Jest wiele miejsc dokąd możesz się udać. Nic już cie tutaj nie trzyma. Możesz odejść.
            Uśmiechnęła się blado. Faldio i Mel też nie wyglądali najlepiej. Być może dlatego, bo tradycje tej wioski są tak samo stare jak i przerażające. Rudy uważał, że ci ludzie powinni zacząć się leczyć na głowę.
            -Do Omnes – odezwał się Ross. - Jest miastem w North przy granicy z West, East i South. Przyjmą cię i zapewnią byś miała gdzie mieszkać, pomogą znaleźć pracę. Tak funkcjonuje to miasto.

            W niedługim czasie w domu Miljany zjawił się syn burmistrza. Miał czarne włosy, długą grzywkę zasłaniającą całe czoło i cienką kitkę związaną z tyłu głowy. Błękitne oczy lśniły intensywnie. Przyszedł z wiadomością z wioski, że chcą ją skrzywdzić. Ledwo co łapał oddech, co świadczyło o tym, że cały czas biegł. Ominął wszystkich nietutejszych i ułożył swoje dłonie na jej ramionach.
            Poprosił by uciekła. Z rana wieśniacy chcą przyjść do jej chaty i rozprawić się z nią za to, że wzgardziła tradycjami wioski, a później odezwał się do wszystkich obcokrajowców:
            -To tyczy się też was. Opuście tą wioskę – rzekł.
            Miljana była pewna, że Colin nie mógł kłamać. To, że przybył we własnej osobie jeszcze bardziej ją utwierdzało w tym, że jej i dzieciom grozi teraz niebezpieczeństwo.
            -Zgoda – powiedziała patrząc z determinacją na gości. Rosalyn wyszła z szeregu.
            -Faldio, Mel, Ross i Tenebris będą cię eskortować do Omnes.
            Colin dopiero teraz zauważył białowłosą w pomieszczeniu. Otworzył szerzej oczy jakby z niedowierzania i poczuł, że zabrakło mu sił by móc cokolwiek powiedzieć.
            -Tenebris? - Zdziwiła się. - To kot?
            Rosalyn podrapała się z tyłu głowy i spojrzała na Rossa chcąc z tego wybrnąć. Jednak on wcale nie zamierzał jej pomóc. Wyglądał na wkurzonego.
            -Jest bardzo do nas przywiązany – wyjaśniła Mel. - Traktujemy go jak jednego z nas.
Miljana zwróciła się do Colina. Nim zdążył coś powiedzieć pokierowała go do drzwi dziękując za ostrzeżenie. Na pożegnanie pocałowała go w policzek.
            Tymczasem gdy Miljana odprowadzała gościa Rosalyn zabrała głos:
            -Odprowadźcie ją by mogła bezpiecznie dostrzec do Omnes.
            Potem wyszła z pomieszczenia do sypialni Miljany, aby pomóc się jej pakować.
            Ross stał w milczeniu razem z przyjaciółmi.
            -Ona chce tu zostać sama – powiedziała Mel.
            -Etilia jej radziła, że nie powinna podejmować walki w pojedynkę.
            -Więc powinienem... - zaczął Tenebris.
            -Ja z nią zostanę – wtrącił się Ross. Wyciągnął ze swojego plecaka błękitny, magiczny kamień i wręczył go Mel. - Użyjesz go gdy ktoś silniejszy was zaatakuje. Weźmiesz małego chłopca i się teleportujesz, a ty kocie – wskazał placem na Tenebrisa – urośniesz i zabierzesz Miljanę gdzieś daleko.
            -A ja? - Faldio uniósł rękę do góry tak aby ktoś zwrócił na niego uwagę.
            -Ty będziesz walczyć. - Po jego słowach entuzjastycznym Faldia nagle zmalał, Ross kontynuował: - Prawdę mówiąc wątpię, aby coś takiego się zdarzyło, ale lepiej temu na wszelki wypadek zapobiec.
            -Rosalyn się nie zgodzi byś został.
            -Nie dowie się.
____________________________________________________

O rany, z miesiąc temu ostatnio coś dodałam. Ale nie ma co się dziwić jak całe ferie przebimbałam z serialami. :D
Nie wiem kiedy pojawi się kolejny rozdział, pewnie dopiero jak napiszę 33, albo i później. Zależy kiedy zacznę pisać. Rozleniwiłam się ostatnio, ale może damy radę. :D pomyśleć, że jesteśmy mniej więcej na półmetku... dopiero! Eh. :3
Chciałam jeszcze podziękować serdecznie wszystkim moim czytelnikom. Wytrwać do dwudziestego dziewiątego rozdziału to coś. :D
Pozdrawiam was wszystkich! ^3^

12 komentarzy:

  1. Ostatnio mam smętny nastrój i - pomimo, że rozdział był super, co opiszę potem - wbił mi kołek w rozszarpane wnętrzne. Ja wiedziałam, że Aangoro nie żyje, ale to, jak zareagowała Rosalyn po prostu (przepraszam za przekleństwo! ale nie wiem, jak to arystokratycznie ująć) rozpierdoliło mi serce na milion kawałków. Tak bardzo go lubiłam i nie chcę przyjąć do świadomości, że jej super starszy brat nie żyje. D: Po prostu nie.
    Więc: rozdział był super w skrócie!
    Zgadzam się z Faldio, wszyscy w tej wiosce powinni leczyć się na głowę, chociaż nie wiem, czy to też poskutkuje... albowiem znany jest fakt, że z głupoty się wyleczyć nie da, a co dopiero w średniowieczu. xD" Na szczęście jest jeszcze żona Aangoro. Wtedy też ją lubiłam, ale teraz moja sympatia wzrosła do niej stokrotnie. Jest strasznie sympatyczną postacią i przede wszystkim nie gardzi obcokrajowcami oraz Rosalyn, jak to w tej wiosce mają. Naprawdę, jak można chcieć wypalić oko tej uroczej kobiecie za to, że jest miła? Powinni się puknąć w czoło. D:<
    Scena z RoRo przy nagrobku Aangoro była urocza <3 W sensie, to było kochane, kiedy za nią pobiegł, bo bał się, że sobie coś zrobi. I jak Rosalyn się zarumieniła... kurde, kibicuję im z całych sił! Cytując Ciebie: "Miłość jest super". Bo nie uwierzę, że tak się zwykli przyjaciele zachowują.
    I jestem ciekawa, jak Ross zrobi to, że ukryje się (bo ukryje?) przed Rosalyn, aby ta nic się nie dowiedziała, że został... jestem tego strasznie ciekawa i nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału.
    Ahoj! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. To dopiero mniej więcej półmetek? Zdziwiło mnie to, myślałam, że już bliżej końca xD
    Ech, zazdroszczę Ci ferii. Ja tam zamiast odpoczynku mam sesję ;_;

    Okropna jest ta wioska >.< Ale Miljana jest kochana, tak ładnie się zachowała. Wzruszył mnie też fakt, że Aangoro przez te wszystkie lata wierzył, że jego siostrzyczka żyje i jej szukał... Szkoda tylko, że przypłacił za to śmiercią, co jest tym bardziej tragiczne, że osierocił dwoje dzieci, z których jedno nawet nie zdążyło go poznać ;(

    OdpowiedzUsuń
  3. aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa :P :P nareszcie !!!!!!!! matko myslalam ze cie zabije kiedy tak dlugo nie pisalas
    rozdzial genialny !!!! aaaa chce juz drugi
    o matko bede z niecierpliwoscia czekala na nexta
    kofam i pozdrawiam
    pa <3 :***

    OdpowiedzUsuń
  4. Uwielbiam Twoje opoeiadanie! Masz genialne pomysły i po prostu wszystko jest takie ciekawe. Jedyne co mi się nie podoba to to, że dodajesz tak mało opisów, przez co każdy rozdział wydaje się zbyt krótki. Gdybym miała tak ogromną wyobraźnie jak Ty, każdy z twoich rozdziałów opisałabym dwa razy dłuższy, niż te które są, a zawierałyby te same informacje.
    Wiem, że pisanie jest ciężkie. Kiedy przychodzzi wena twórcza, po prostu piszesz i nawet nie wiesz kiedy a masz już dziesięć stron w Wordzie, ale kiedy przychodzi ten zastój pisarski, nie można się przemóc by napisać choć jedna stronę... Rozumiem to, gdyż sama mam także ataki braku weny. Również czasami nie dodaję rozdziałów nawet miesiąc, mimo, że moje opowiadanie jest stosunkowo bardzo krótkie w porównaniu do Twojego.
    Mam nadzieję, że znajdziesz trochę czasu i wykorzystasz swój niesamowity talenti napiszesz nam kolejne, niesamowite i ciekawe rozdziały.

    Jeśli chodzi o ten rozdział, to znalazłam kilka literówek i błędów językowych, ale to zdarza się każdemu, nawet gdy sprawdza się każdą linijkę po kilkanaście razy.
    Mnie także rozczuliła scena żalu po zmarłym bracie, Rosalyn. To była dla niej jedyna rodzina, która traktowała ją jako rodzinę, nie jako odmieńca. Bardzo przykro mi że on nie żyje.
    Rosalyn, źle robi, że chce zalatwić sprawę z czarownicą na wlasną rękę. Myślę, że nie powinna się oddalać od swoich przyjaciół. A tym bardziej od Rosa, który jest w stanie oddać za nią własne życie.
    A tak przy okazji, po raz kolejny zapytam, kiedy w końcu coś mniędzy nimi dojdzie? Kurczę, jestem niecierpliwa, bo czekam na to już taaaaaak długo, a tu ciągle nic.;-)
    Mam nadzieję, że się nie obrazisz za moje początkowe słowa. Po prostu, jak widzę jaki masz talent, to aż Ci zazdroszczę, że sama nie mogę napisać tej historii ;-)
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obrazić? No co ty. Czytając twój komentarz, nawet tą pierwszą część uśmiech mi z twarzy nie schodził. Robi mi się bardzo miło, kiedy ktoś mówi, że mam talent, a co do opisów to wiem. Staram się, aby było ich w miarę dużo, ale wiadomo jak to wychodzi, a czasami po prostu nie potrafię ich napisać. A te rozdziały to są akurat pisane bez weny, choć powinna akurat przy tym być. Będę się starać nad opisami, na pewno 30 rozdział postaram się wzbogacić w opisy, choć on głównie oparty jest na dialogach i ciężko będzie coś dodać, ale postaram się. :)
      Ah te literówki. Przed dodaniem czytałam dwa razy, poprawiałam błędy, dopisywałam coś i starałam się usuwać powtórzenia, ale sama wszystkiego nie wypatrzę. :)
      Bardzo dziękuję za twoje uwagi. ^^

      Usuń
  5. Uff, dawno nie dodawałam komentarzy, prawdopodobnie wynika to z mojego lenistwa, za które pragnę przeprosić, błagam o wybaczenie i litość.

    Więc, od czego by tu zacząć... Ten rozdział był... Ech, inaczej. To był bardzo emocjonalny rozdział i widać, że włożyłaś w niego naprawdę mnóstwo pracy i serca. Bardzo było mi szkoda zmarłego brata Rosalyn, tego, że nigdy nie zobaczy swojego syna, że zostawił żonę samą i że Rosalyn będzie miała bardzo długo wyrzuty sumienia, że to przez nią (nie, ja nie próbuję wzbudzić żalu, żebyś go przywróciła do życia, skądże!).

    Zgadzam się z Faldio, ludzie mają nie po kolei w głowach. Tu potrzebny jest psycholog. A tam psycholog, cały sztab psychologów! Jak można być tak... ugh.

    Hm, następny rozdział ,,A kto ochroni ciebie?", moja intuicja mówi mi, że będzie coś z Rossem i Rosalyn. I bardzo dobrze, bo przez to trzymanie w niepewności już nie wiem, czy mam ich traktować jako parę czy jako przyjaciół!

    Pozdrawiam i życzę weny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obiecuję, że relacja między Rossem i Rosalyn niedługo się wyjaśni. Właściwie oni sami nie wiedzą jak to z nimi jest. >D

      W ogóle co się stało z twoim blogiem o aniołach? :C

      Usuń
    2. Zauważyłam, że nie wiedzą ^^ Cieszę się, że będzie wszystko wyjaśnione i umieram z ciekawości, na co w końcu wyjdzie. *nuci* Czy to jest przyjaźń, czy to jest kochanie?

      Co do bloga... Bóg Blogger powiedział mi, że mam spadać, bo nie dodaję postów :C Blog prawdopodobnie będzie reaktywowany, jednak nie jestem w stanie powiedzieć kiedy. Nie dodawałam długo postów, bo zmieniłam zdanie co do szeregu pewnych zdarzeń i wprowadziłam zmiany logiczne, przy których dotychczasowa fabuła nie byłaby absolutnie zrozumiana. No i postanowiłam zacząć od zupełnie innego momentu ;)

      Usuń
  6. Dzięki za info!

    Cóz, mnie w przerwach między rozdziałami nie pobijesz :D
    Uważam, że to nie fair, ze z całej rodziny Rosalyn, umarł/został zabity, ktoś kto ją kochał! To niesprawiedliwe! :( :( Wypłakałam morze łez z powodu jego śmierci...
    Hm... Ross i Rosaly- jacy oni są słodcy!
    Ah... Jak my wytrzymaliśmy, pytasz? Normalnie. Dobrze piszesz. Jaklbyś nie pisała, to byśmy nie czytali :P
    Miałam coś jeszcze dodać?
    A! Jestem po sesji-więc może sama coś naskrobię xD

    Pozdro i weny!

    K.L.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A więc jednak-naskrobałam xD
      Zapraszam na Seven Devils cz.6!
      :D

      Usuń
  7. Powiadomienie numer 2: zapraszam na rozdział 14 "Czarownicy i Bestii" :D

    OdpowiedzUsuń
  8. WYBACZ! Przepraszam, że tak późno komentuję, ale zabiegana jestem okropnie. :(
    Ok, no to jedziemy. Wyczekiwałam chwili, kiedy Rosalyn a może raczej Missfoster zjawi się w swych rodzinnych stronach i muszę powiedzieć, że absolutnie zgadzam się z rudym, ponieważ ci ludzie muszą jak najszybciej podjąć leczenie. Ja rozumiem, podejrzliwość w stosunku do obcych, złe fluidy krążące w powietrzu na skutek mieszkania blisko nawiedzonego lasu, ok. Nie wszyscy muszą wyznawać zasadę: "Gość w dom, Bóg w dom", no ale ludzie! Jak trzeba mieć nierówno pod sufitem, żeby karać kobietę w zaawansowanej ciąży? No tego to ja nie jestem w stanie pojąć ;< Odnoszę wrażenie, że tylko zmarły brat Rosalyn(który szukał siostry przez tyle lat, co jest godne podziwu!) i jego żona byli jedynymi normalnymi ludźmi w tej dziurze. Tfuu... a i jeszcze Colin :D Kolejna z niewielu szlachetnych osób w wiosce. Spotkanie po latach on i Rosalyn, ale czarownica go najwidoczniej nie rozpoznała lub nie zwróciła uwagi. Hmm... chciałam jeszcze przeczytać reakcję jej rodziców na wieść o tym, że córcia wróciła do miasta. To by było.
    Rosalyn jest ciocią! xD Z tego co pamiętam miała tych sióstr sporo, więc nie zdziwiłabym się gdyby gromadka siostrzeńców i siostrzeńców był większa.
    Heh, pojedynek z wiedźmą? Ciekawe jak zareaguje, że Ross został z nią, hihi :3
    Ok, to chyba tyle, liczę na nowe przygody szybciutko i trzymaj się, Karo ^^
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń