Zima szybko
nadeszła, a wraz z nią zimny i puszysty, biały śnieg. Pani
Gryathel postanowiła wyjechać do stolicy, gdy dowiedziała się, że
jej mąż nie ma zamiaru wrócić na razie do domu z powodu pracy.
-Powiedziała, że
wyjeżdża, aby mu pomóc, ale tak naprawdę boi się, że on ją
zdradza – powiedziała Mel mrużąc oczy.
Siedziała na
łóżku, kiedy Rosalyn rozplątywała jej włosy i rozczesywała
szczotką. Stały się przez ten czas bardzo bliskie. Rosalyn
traktowała Mel jak młodszą siostrę, ale nie tak jak traktowało
ją własne rodzeństwo.
-To trochę smutne
– stwierdziła, a po chwili na jej twarzy pojawił się uśmiech. -
Zabiera dzieci ze sobą?
-Niestety nie.
Xerara będzie miała urwanie głowy. - Zachichotała.
Rosalyn upięła
włosy Mel w dwa warkocze jakie zawsze nosiła. W tej fryzurze
naprawdę było jej do twarzy i wyglądało uroczo, zwłaszcza gdy
miała na sobie błękitną sukienkę Rosalyn. Dostała ją w
prezencie.
-Wiesz – zaczęła
– Ross nikomu nie mówił, ale dziś ma urodziny.
Rosalyn zamrugała.
-Kończy dziś
dwadzieścia lat.
-To są ważne
urodziny. - Rosalyn przyłożyła palec do ust. - W moich rodzinnych
stronach co dziesiąte urodziny są uroczyście świętowane. Mi
osobiście nigdy nie było dane ich zobaczyć, ale moje rodzeństwo
miało sporo...
-Tak wiem –
odparła Mel uśmiechając się.
Rosalyn
spiorunowała ją wzrokiem.
-Wkurza mnie to, że
wszystko wiesz.
Zaśmiała się.
Niedługo po tej
rozmowie Rosalyn pobiegła do salonu znajdującego się w samym
środku budynku. Podzieliła się nowościami z Faldio i Xerarą. Od
razu wpadli na pomysł, aby urządzić przyjęcie niespodziankę.
Dziewczyny i dzieci pani Gryathel mieli zająć się dekoracją i
jedzeniem, a zadaniem Faldio było odciągnąć Rossa od domu do
wieczora.
-Czemu wszyscy
jesteście tacy podekscytowani? - zapytał Ross. Stał tuż za nimi.
Faldio objął go
ramieniem i skierował się z nim do wyjścia.
-Dobrze się
składa. Właśnie cię szukałem. Zdałem sobie sprawę, że muszę
nauczyć cię paru ważnych rzeczach o kobietach.
Wyszli z willi.
Ross uwolnił się z odcisku.
-Źle się czujesz
Faldio? Co w ciebie nagle wstąpiło? - Zmarszczył brwi, a Faldio
mówił dalej swoje.
-Ostatnio się
zastanawiałem nad tym... Czy całowałeś się kiedyś z dziewczyną?
- Spojrzał na niego świdrującym wzrokiem. Ross odwrócił wzrok. -
Tak myślałem. Cóż, to normalne, gdy było się więzionym we
własnym domu przez całe swoje życie. - Znowu objął go ramieniem.
- Pozwól, że twój najlepszy przyjaciel, który jest dla ciebie
niczym wspaniały starszy brat, czyli ja, da ci kilka lekcji.
Faldio z Rossem
opuścili posiadłość. W tym czasie zaczęły się przygotowania do
imprezy. Xerara i Mel gotowały. Były w tym naprawdę dobre. Rosalyn
i dzieci robili dekoracje z papieru. Nie chcieli pozwolić czarownicy
stanąć przy garach, gdy tylko Tenebris ich ostrzegł, że nigdy
nic nie gotowała. Tylko raz stała przy wielkim kociołku, akurat
wtedy robiła miksturę. Ale nawet ona nie wyszła. Wydawało się,
że wszystko działa, ale pojawiły się po jakimś czasie efekty
uboczne.
Salon przyozdobili
różnymi kolorowymi łańcuchami z papieru, bombkami oraz
lampionami. Po południu było już ciemno, a lada chwila, a wrócił
Faldio z Rossem. Wszyscy stanęli przed nim i zawołali do niego
wykrzykując „wszystkiego najlepszego”. Ross na początku nie
wiedział co się dzieje. Zupełnie się tego nie spodziewał. Powoli
na jego twarzy pojawiał się szeroki uśmiech. Nie pamiętał, aby
komukolwiek mówił o swoich urodzinach. Potem spojrzał na Mel.
Starała się wyglądać niewinnie. Domyślił się, że to ona za
tym stała.
Każdy popojedynczo
podchodził do jubilata i składał mu życzenia. Po raz pierwszy z
czymś takim się spotkał. Na wszystkich jego dziewiętnastu
urodzinach gromadzili się najważniejsi ludzie z całego kraju,
których widział tylko raz w roku. Nawet nie rozpoznawał ich
twarzy. Do tego nigdy nie mogli się do niego zbliżać, gdyż mogli
dostrzec okropne brązowe oczy. Matka nie mogła do tego dopuść.
Nikt nigdy osobiście go nie uściskał, nie uśmiechnął się, a
dwudzieste urodziny jeszcze rok temu zapowiadały się na wyrok
spędzenia życia z osobą, której nienawidził. Nigdy by nie
pomyślał, że znajdzie się akurat w takim miejscu.
W końcu została
tylko Rosalyn. Stanęła przed nim uśmiechając się wesoło.
Ostatnio stała się bardzo łagodna. Nie wściekała się ani nie
kłóciła z Xerarą i znacznie się uspokoiła. Być może opieka
nad Mel tak ją zmieniła, albo kompletnie zapomniała o wszystkim.
Teraz stała
naprzeciwko Rossa i patrzyła prosto w jego oczy.
-W moim kraju jest
taka tradycja, że na każde urodziny, a szczególnie co dziesiąte
życzy się szczęścia. - Ujęła w swoje dłonie jego twarz i
kazała mu się przez to nachylić. - A tobie jest potrzebne
specjalne szczęście. - Zaśmiała się krótko i jedną ręką
odgarnęła mu grzywkę do tyłu po czym ucałowała czoło. Odsunęła
się o krok i wskazała kciukiem na własne czoło. - Powinno cię
ochronić przed pechem.
Ross przyłożył
dłoń do miejsca, gdzie Rosalyn go pocałowała. Na jego policzkach
pojawiły się delikatne wypieki. Po chwili opuścił ręce wzdłuż
ciała i uśmiechnął się.
Faldio widząc to
pokręcił z zadowoleniem głową, ale nie mógł odpuścić sobie
kawału, który właśnie wymyślił. Ujął twarz Rossa i również
ucałował jego czoło. Blondyn szybko go odepchnął wyklinając na
niego. Chciał jak najszybciej zetrzeć ślad po ustach przyjaciela.
Wszyscy się
śmiali.
-Chcesz zetrzeć z
twarzy pocałunek Rosalyn? - zaśmiał się Faldio.
-Niech cię
diabli... - spiorunował go wzorkiem.
Xerara skrzyżowała
ręce na piersi i wpatrywała się srogim wzrokiem w czarownicę.
Rosalyn usiadła w
salonie trzymając talerz z tortem. Balowicze teraz byli w jadalni.
Chciała trochę spokoju na pewne przemyślenia. Powoli jadła ciasto
delektując się smakiem. Na przeciwko niej stanęła Xerara. Po
chwili odezwała się:
-Zawsze mu mówię,
aby przestał się z tobą zadawać, ale nigdy mnie nie słucha.
-O kim mówisz? -
zapytała, bo wiedziała, że i tak zaraz powie.
-O Rossie. To chyba
oczywiste. Nie rozumiem co on w tobie widzi. Jesteś zła. Może
ostatnio lepiej się zachowujesz, ale kiedy diabeł szarmancko się
nosi, to i tak nie stanie się aniołem. Szykuje się coś grubszego.
Słyszałam co chcesz zrobić. Zabić czarownicę? Nie mieszaj tych
ludzi w to.
-Po pierwsze, to
nie ma z tobą nic wspólnego. Po drugie, nie mam zamiaru ich w to
mieszać. A na pewno nie Rossa. - wzięła kolejny kęs.
-Myślę, że
wykorzystałabyś go przy pierwszej lepszej okazji. W końcu jesteś
czarownicą.
Rosalyn uderzyła
talerzykiem z tortem o ławę, która stała przed kanapą. Prawie
potłukła naczynie.
Obdarowała Xerarę
takim chłodnym spojrzeniem, że aż po jej ciele przeszły ciarki.
-Ross jest dla mnie
najważniejszym człowiekiem jakiego znam. Nigdy bym go nie
wykorzystała. Przez ostatnie cztery lata byłam sama, tylko ja i
Tenebris. Ludzie byli dla mnie niczym, takie małe robactwa, które
chodzą po ziemi i się panoszą. Nie mają mocy, a się rządzą.
Oceniają innych, a ich nie znają, zabijają niewinnych i śpiewają
radosne piosnki, gdy zadają komuś ból. Jeszcze rok temu, gdy go
poznałam był dla mnie kimś takim. Popsuł mi plany, bo chciał być
miły i mnie uratować. Gdyby wtedy nie podszedł być może nic by
się w moim życiu nie zmieniło. Ale zrobił to, potem znowu mnie
zaczepił, a następnie uratował moje życie narażając przy tym
swoje. Denerwował mnie na samym początku, bo nie podobał mu się
mój styl życia. Próbował mnie na siłę zmienić i może nie do
końca, ale mu się udało. Sprawił, że przestałam spostrzegać
ludzi tak samym krytycznym okiem jak ludzie spostrzegają czarownice.
Najlepsze w nim jest to, że nie ważne jak się zachowywałam, jak
zła byłam on nadal stał przy mnie. Nie zraził się, nie bał się,
ale mi pomagał. I myślę teraz, że to nie on trzyma się mnie,
tylko ja jego. Pewnie nawet sobie nie zdaje z tego sprawy, ale ja go
potrzebuję. Czuję, że bez Rossa nie dam rady. Myślę, że byłabym
samotna... Więc nigdy nie naraziłabym go na takie
niebezpieczeństwo. Lepiej wyjdź stąd i się do mnie nie odzywaj.
Szmato.
Xerara zmarszczyła
brwi i zacisnęła usta. Nic nie powiedziała, ale nie wyszła.
Usiadła obok niej i pozwoliła białowłosej dokończyć tort w
ciszy i spokoju.
Rosalyn nie
wiedziała, że Ross stał akurat za drzwiami i wszystko słyszał.
Trzymał Tenebrisa na rękach. Oparł się o ścianę z ciepłym
uśmiechem na ustach. Kocur spojrzał na niego i powiedział:
-Jak mówiłem, od
śmierci Fendary Rosalyn wcześniej nie zbliżyła się do żadnego
innego człowieka. Być może samotność w końcu by ją
zniszczyła..
Ross pogłaskał
Tenebrisa po łebku.
-Też wcale nie
żałuję, że ją spotkałem kocie.
-Tenebrisie!
~*~
Kiedy największe
mrozy już minęły grupa podróżników postanowiła opuścić
posiadłość. Śnieg powoli topniał, a wiosna zbliżała się
wielkimi krokami. Dotrzeć do wioski powinni w ciągu miesiąca jeśli
się streszczą. Rosalyn zaczęła się zastanawiać co się stanie,
gdy już pokona wiedźmę. Nie ma żadnych planów na dalszą
przyszłość. Zastanawiała się czy wtedy się rozdzielą i każdy
pójdzie w swoją stronę? Cóż, pewne jest to, że Ross na pewno
nie wróci do pałacu.
Pożegnali się z
Xerarą i obiecali (oprócz Rosalyn), że kiedyś na pewno jeszcze
się spotkają. Pani Gryathel powiedziała, że chętnie przyjmie ich
w dom kiedy będą w pobliżu. I tak wyruszyli w dalszą drogę.
Snuli się przez
wydeptane ścieżki, chodzili leśnymi skrótami, przez pola i łąki,
zatrzymywali się w mieście i przyjmowali małe prace dla łowców
nagród by mogli się wyżywić i przespać w gospodzie, a nie pod
gołym niebem. I tak w ten sposób dotarli do sporego miasteczka w
East Land, do tego do którego chodziła zawsze Fendara po zapasy
jedzenia. Miasteczko tętniło życiem. Zapracowani czarnowłosi
obywatele nie mieli ani chwili wytchnienia. A ci co mieli wolne to
plotkowali.
Nie dało się nie
zauważyć grupy obcokrajowców. Bardzo się wyróżniali na tle
całego miasta. Każdy z nich miał inny kolor włosów, a nikt nie
posiadł czarnych.
Mel stanęła przed
kościołem i zdała sobie sprawę, że dawno nie była na mszy.
Mimo, że Darian siłą zaciągnął ją do klasztoru, to była mocno
wierzącą osobą. Jej oczy zaświeciły.
-Kto idzie ze mną?
- zapytała wesoło swoich przyjaciół.
Każdy spojrzał w
inną stronę.
-Ja jestem
czarownicą – wyjaśniła Rosalyn. - Kościół i ja się nie
lubimy.
-Ja muszę znaleźć
nam gospodę. - powiedział Ross. Nie przepadał za duchownymi z
jednego powodu. To ich sąd ostatecznie skazał Cedilię na śmierć.
-A ja jestem kotem.
Koty nie chodzą do kościoła.
Mel spojrzała
smutnym wzrokiem na Faldio. Dolna warga jej zadrżała, a w oczach
pojawiły się łzy.
-Dobra –
powiedział jak wielki męczennik. - Ja pójdę.
Mel poskoczyła z
radości, złapała Faldio za ramię i pobiegli do świątyni. Tarkis
rzucił przerażone spojrzenie w stronę Rossa, Rosalyn i Tenebrisa.
Wszyscy mu pomachali na pożegnanie, nawet kot.
Ross wziął kocura
na ręce i powiedział:
-To idziemy znaleźć
gospodę?
Rosalyn pokręciła
głową.
-Możesz pójść
sam? - poprosiła. - To tutaj zawsze Fendara chodziła po zakupy.
Kupowała mi mój przysmak. Zawsze o mnie pamiętała. - Uśmiechnęła
się do siebie na to wspomnienie. - Chciałabym się tutaj rozejrzeć.
-Nie ma sprawy,
mogę iść sam. Potem cię znajdę.
Chciał podać
Tenebrisa Rosalyn, ale kot się sprzeciwił.
-Rosalyn mnie nie
potrzebuje. Ja tu byłem kilka razy. Pójdę z tobą.
Ross pożegnał się
z białowłosą i odszedł. Tymczasem by wtopić się w tłum Rosalyn
nałożyła czarny kaptur na głowę zakrywając białe włosy.
Odwróciła się na pięcie i ruszyła w przeciwną stronę.
Przyjrzała się kościołowi i zmarszczyła brwi. Kopnęła jakiś
przed siebie, ale skręcił w prawo, naprzeciw świątyni. Odszukała
go wzrokiem, a gdy go znalazła zbadała miejsce gdzie się znalazł.
Dostrzegła tuż obok niego mężczyznę. Ubrany był w typowy strój
księdza, nosił też ten sam wisiorek co Mel, gdy była w zakonie.
Czarne włosy ścięte były na krótko. Cera wybielała bo zimą
słońce nie grzało. Był to zwykły na pozór ksiądz mający sporo
po trzydziestce. Wydawał się znajomy.
Przyglądała mu
się uważnie i on to zauważył. Ich oczy się spotkały i Rosalyn
szybko odwróciła głowę w inną stronę. Podeszła do ławki
znajdującej się niedaleko i usiadła na nią. Opuściła głowę w
dół, ale oczy uniosła wysoko, by móc go dalej obserwować.
Ksiądz rozmawiał
z kolegą z tej samej profesji. Mocno gestykulował, a po chwili
przestał. Odszedł od swojego znajomego i ruszył w stronę
Rosalyn. Dziewczyna wydawała się mu zagubiona, więc zapytał:
-Wolne?
Pokiwała głową,
a on zajął miejsce obok.
-Wszystko w
porządku? - zapytał. - Dobrze się czujesz?
-Tak -
odpowiedziała pewnie i uniosła głowę by na niego spojrzeć. Po
chwili odwróciła wzrok.
-Coś się jednak
stało? Wiesz, jestem księdzem, pomagam ludziom. - Posłał ciepły
uśmiech.
Rosalyn zacisnęła
dłonie na kolanach. Przez chwilę zawahała się co powiedzieć.
-Zgubiłam się –
wyznała. - Byłam tutaj z przyjaciółmi, ale nagle oni zniknęli
gdzieś w tłumie.
Ksiądz zastanowił
się chwilę.
-Może pójdziemy
ich poszukać?
-Lepiej nie. Jeśli
nie będę ruszała się z miejsca to może mnie znajdą –
uśmiechnęła się wesoło. - Na pewno już zauważyli, że mnie nie
ma. Beze mnie nie odejdą stąd.
-Więc nie jesteś
stąd, tak?
Rosalyn pokręciła
głową.
-Właściwie to
jestem z East. Pochodzę z wioski przy lesie Erthora, ale w tym
miasteczku jestem pierwszy raz – zaśmiała się delikatnie jak
niewinna dziewczynka.
-Z tamtej wioski?
Ostatnio jest tam niebezpiecznie. Kiedyś grasowała wiedźma, ale
została unicestwiona. Widocznie przybyła nowa. Pechowa ta wioska.
Kiedyś nawet zniknęło w tajemniczych okolicznościach dziecko z
białymi włosami, takimi jak Nix. Słyszałaś o Nix?
Rosalyn pokiwała
głową.
-Chcemy ocalić tą
wioskę, ale nie mamy wystarczająco dużo siły – westchnął.
Uśmiechnął się, bo stwierdził, że uśmiech doda trochę
dziewczynie otuchy. Myślał też, że jak będzie mówić same złe
rzeczy o jej rodzinnej wiosce to może się zasmucić.
Rosalyn w tłumie
dostrzegła blond czuprynę. Wiedziała od razu, że to Ross. Lada
moment, a ujrzała jego twarz.
Wstała z ławki i
pokazała palcem na blondyna.
-To mój
przyjaciel! - uśmiechnęła się wesoło. - Mówiłam, że po mnie
wrócą? - zaśmiała się. - Dziękuję panu za towarzystwo. Czułam
się niepewnie, prawdę mówiąc bałam się, że nim mnie znajdą
minie sporo czasu. Naprawdę pan mi pomógł.
-Ojciec –
poprawił ją uśmiechając się.
Pokiwała głową.
Zdjęła kaptur i
wyciągnęła spod płaszcza długie białe włosy, po czym z wesołym
uśmiechem na ustach powiedziała:
Pobiegła szybko w
stronę Rossa.
Ksiądz stał i
wpatrywał się w jej włosy zszokowany. Niemożliwym było to, że
mógł ktoś jeszcze urodzić się w wiosce obok lasu Erhora z
włosami takimi jak śnieg. Jej imię było Missfoster. Sprzed pięciu
laty przypomniał sobie rozmowę z burmistrzem tej wioski. Opowiadał
o dziewczynce, która zginęła dokładnie jedenaście lat temu.
Zgodnie z tym co mu przekazał burmistrz to musiała być ona. To
samo imię, ta sama wioska, te same białe włosy.
Pokręcił głową
myśląc, że dostaje paranoi. To przecież niemożliwe. Nix to
legenda. Bajka dla dzieci, aby wierzyły, że kiedyś wiedźmy mogą
być dobre. To tylko przypadek.
Rosalyn szła
szybko w stronę Rossa. Miała lodowaty wzrok. Taki sam jak wtedy
kiedy mordowała łowców niewolników. Pełen pogardy, złości,
nienawiści. W prawdzie Ross miał nadzieję, że już tego nigdy nie
zobaczy. Kiedyś musiało się to stać. W końcu z tym miejscem
powiązana była Fendra. Nic dziwnego, że jej emocje wygrywały z
opanowaniem.
Ross próbował
odciągnąć jej myśli od tego co spotkała czy zobaczyła. Poprosił
Tenebrisa, aby poczekał na Mel i Faldio, by móc pokazać im
miejsce, gdzie mieli się zatrzymać, a sam zabrał Rosalyn na jej
ulubioną przekąskę. Słodki chleb.
Jeden kęs poprawił
jej humor. Od razu się uśmiechnęła.
-I taką cię wolę
– powiedział patrząc na nią.
-Jutro będziemy w
wiosce, naciesz się moim dobrym humorem póki możesz. Mam nadzieję,
że jutro żadnego nędznego człowieka z mojej wioski nie zabije.
-Na pewno do tego
nie dopuszczę.
-Jestem czarownicą.
- przypomniała. - Jak wpadnę w szał to koniec. Jeśli tak się
stanie uciekaj ode mnie jak najdalej... - Wlepiła wzrok w bułkę.
Wydawała się przez chwilę smutna.
-Ja mam szkarłatny
kamień. Jeszcze nigdy nie użyłem jego pełnej mocy, więc nie
wiesz jakie ma możliwości. Być może będę na tyle silny by ci
przywrócić zdrowy rozsądek.
Poczochrał ją po
włosach psując przy tym fryzurę.
Rosalyn spojrzała
na niego uśmiechając się szeroko. Dopiero potem poprawiła włosy,
które pozostawił w nieładzie.
-Mam taką nadzieję
– powiedziała melodyjnie.
Rosalyn podziwiała
samą siebie, za to, że nie rzuciła się na księdza i nie wypruła
mu flaków od razu jak go zobaczyła. Zajmie się nim później,
najpierw sprawa z wiedźmą.
Poznała tą twarz.
Nigdy jej nie zapomniała. Ten sam głos, wcale się nie zmienił. I
najwidoczniej nadal pamiętał o tym co zrobił.
To był człowiek,
który podpalił Fendarę.
____________________________________________________
Następny... uhuhuh. Możecie na niego długo poczekać, bo nie mam zamiaru na razie nic pisać, aż do moich ferii. A zaczynają się dopiero 18 stycznia. xD No zobaczymy jak to będzie.
Dzisiejszy mój zajebisty humor odzwierciedla idealnie piosenka - 100 Monkeys - Keep Awake
Polecam aby przesłuchać. :D
Pozdrawiam was wszystkich! C:
Sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam! Wszystekiego najlepszego Karo! Mam nadzieję, że twój dobry humor pozostanie na dłużej.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że nie masz zamiaru dodać nowego rozdziału w najbliższym czasie. Uwielbiam to, że nie każesz nam aż tak długo czekać na nowe rozdziały, ponieważ strasznie podoba mi się historia Rosalyn i Rosa.
Ciągle czekam na rozwinięcie wątku miłosnego między Rosem a naszą białą czarownicą. Mam nadzieję, że masz zamiar taki wątek wprowadzić ;)
Jestem ciekawa, czy Rosalyn odnajdzie w swojej rodzinnej wiosce przyjaciela z dzieciństwa. Może mógłby się przyłączyć do naszej grupy podróżników i uciec od małżeństwa?
Cieszę się też, że Rosalyn dała radę się powstrzymać przed zabiciem tego księdza. Myślę, że odpłaci mu się za krzywdę jaką jej wyrządził. Mam też nadzieję, że Rosalyn szybko odnajdzie czasownicę, która wydała Fendarę na śmierć. Strasznie jestem ciekawa, kto to taki...?
Och, dodaj rozdział jak najszybciej! Pozdrawiam
http://www.youtube.com/watch?v=ZDl6oWohq7k
OdpowiedzUsuńWszystkiego najlepszego :) duzo , duzo zdrowia i szczescia :)
rozdzial cudny i dlugiiiiiii :D nie moge sie doczekac w takim razie nexta
oooo :O ale masz super twoje ferie zaczynaja sie 18 stycznia a moje dopiero w lutym szkoda
ciekawa jestem kto jest ta glupia czarownica :P
mysle ze i tak Rosalyn sie rozprawi z tym ksiedzem i dobrze
jestem tez ciekawwa kto to jest ta Bella ? :D
zycze ci jeszcze mnostwo weny :***
pozdrawiam :****
pa :D
Karo, Karo, wszystkiego najlepszego! Sto, nie dwieście lat! :D Dużo prezentów pod choinką na urodziny ( w końcu drzewka jeszcze stoją xD), ale przede wszystkim zdrowia i szczęścia, mądrych i wspaniałych ludzi do towarzystwa, weny na to opowiadanie! :D
OdpowiedzUsuńNo, a teraz rozdział ^^
Ile tu się dzieje?! Po pierwsze Rosalyn zdecydowanie łagodnieje. Mel fajnie ociepla jej wizerunek, co moim zdaniem jest na plus. Przypomniało mi się. Nie cierpię Xerary. Miesza się w nie swoje sprawy i jeszcze o Rossa jest zazdrosna, phi. Kij jej w oko. Dobrze jej Rossalyn porzygadała. Mam nadzieję, że panny wojowniczki już nie ujrzymy -.-'
A i jeszcze mi się coś przypomniało. Wiosna nadeszła. Myślałam, że w tym rozdziale ktoś umrze... a potem się odrodzi xD Swoją drogą, ciekawe jak Tenebris wyglądał, kiedy był człowiekiem (jeśli dobrze pamiętam, bo chyba nim był albo znowu coś pokręciłam). Pocałunek ^^ Ooo... och... jak ja kooocham takie słodkie akcje ^^ A jeszcze Faldio zrobił mu kawał, a wcześniej uświadamiał Rossa w kontaktach z dziewczynami, no myślałam, że padnę. He, he, he, niech się teraz pokutuje z Mel za swoje niecne kawały xD
Z tą końcówką to ja się domyślam, że będzie draka na sto dwa.
Dawaj rozdział, jak tylko będziesz mogła, ale oby to się stało jak najwcześniej ;)
Ja jako ostatnia mam ferie... trzeci luty... T.T może do tego czasu spadnie śnieg i się nie roztopi. Chociaż to ma swoje plusy, z bibliografią na maturkę się śpieszyć nie muszę :D
Dobra, nie zanudzam. Jeszcze raz najlepszego dla Rossa i dla Ciebie!
Pozdrawiam ;)
Moje spóźnione STO LAT! :D To ile Ci już stuknęło Karo? xD
OdpowiedzUsuńA rozdział zajebisty, zresztą jak każdy :D hahaha
Nie wiem dlaczego zaczęłam śmiać się jak dzikus jak Faldio odciągnął tą rozmową o dziewczynach Rossa. Serio, aż mama weszła do mojego pokoju i pytała z czego się śmieje :o Ok, mniejsza ze mną.
Xerara zazdrośnica jedna. Na dodatek upija Rossa XD Dobrze Rosayln, dobrze! Szmata z niej w pełni się zgadzam. HEJTED: XERARA :D
To spotkanie z księdzem mnie zdziwiło. Ja bym sie nie potrafiła opanować przed zabiciem go, a co dopiero uśmiechać się do niego i rozmawiać normalnie. Jestem pełna podziwu dla niej :D
Tak wgle to ja się ciesze właśnie, że między Rossem i Rosalyn tak powoli pojawia się to uczucie. Bo pojawia się, tak? :o
Właśnie, właśnie! Pod rozdziałem wcześniejszym znalazłam o sobie wątek, że wkurza mnie Mel XD hahah (Fame się zgadza) No cóż, stwierdzam że procent mojego wkurzanie zmniejsza się co do niej :3
Miałm dodać długi komentarz i mi się nie dodał ;/
OdpowiedzUsuńEh...w dużym skrócie: Sto lat! :D
Nie lubię Xerary.
O! Ten ksiądz podpalił Fendarę?
I romans między Rosalyn a Rossem...
O tak, to duuuży skrót xD
Pozdro i weny!
K.L.
Wszystkiego najlepszego, co prawda spóźnione, ale z powodu kolokwium i zajęć nie miałam czasu przeczytać rozdziału wcześniej. Czytając go, dopadła mnie jakaś taka melancholia. Powrót do przeszłości i te rzeczy, zawsze mnie to rusza. Współczuję Rosalyn, że musi się mierzyć z takimi sprawami, ale może jak wyrówna pewne porachunki, poczuje się lepiej. A relacje między nią a Rossem są takie słodkie ^^ Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńNominowałam cię do Liebster Blog Award! Więcej na: http://bogini-mocy.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńGratulacje! <3
Dzień dobry xD Zapraszam do mnie na nowy rozdział :>
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy się w to bawisz, ale nominowałam Cię do Liebster Award. Szczegóły tu: http://odszukac-prawde.blogspot.com/2014/02/witam-witam.html
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
PS. Obiecuję, że nadrobię zaległości na Tw blogu, ale nie wiem kiedy :)
Karo, paskudo jedna, gdzieś znikła? :((
OdpowiedzUsuńPaskudo? no wiesz...xD
UsuńNigdzie nie zniknęłam, męcze się z 32 rozdziałem. Mam delikatną blokadę weny, ale już niedługo (w ten weekend) coś dodam. :3