Głos Xerary
rozległ się głuchym echem. Dwa kruki siedzące na krzewach zerwały
się do lotu wydając charakterystyczne krakanie.
Widok dawnej
znajomej oszołomił Rossa i Rosalyn. Ze wszystkich ludzi na jakich
mogli trafić, trafili właśnie na nią. Swój pech przeklinali w
myślach. Najgorsze w tym wszystkim było to, iż rozstali się w
nieprzyjemnych okolicznościach zostawiając wiele niewyjaśnionych
spraw z ową kobietą. Nie wiedzieli czy zatrzymała wszystkie
zdarzenia dla siebie czy jednak nie.
Teraz ociekała
niekontrolowaną złością, więc prawdopodobnie jeśli jeszcze
nikomu nie powiedziała, to zaraz powie.
Z zaciśniętymi
pięściami podeszła bliżej do swoich starych znajomych. Mierzyła
ich całą drogę najgroźniejszym spojrzeniem na jakie było ją
stać, aż Mel i Falio przeszły ciarki.
-Wy!- krzyknęła.
- Harry! Odejdź od nich!
Chłopiec nie za
bardzo rozumiał co się dzieje. Najwidoczniej Xerara znała ludzi,
którzy ocalili jego życie.
-Ale oni są
dobrzy... - zaczął chłopiec podchodząc do kobiety, która była
jego opiekunką. - Uratowali mi życie.
Cała złość jaka
kumulowała się w Xerarze zniknęła, przynajmniej na tą chwilę.
Zamrugała kilka razy i zlustrowała wzorkiem przybyszy.
-Uratowaliście mu
życie? - W jej głosie była nutka nadziei, której nie udało się
zatuszować udawanym tonem obojętności. Uniosła jedną brew do
góry.
-Zaatakowały go
wilki, więc je przegoniliśmy – wyjaśnił Ross odzywając się po
raz pierwszy. Uśmiechnął się delikatnie.
Twarz Xerary
rozjaśniła. Poczuła wielką ulgę na sercu.
Gdzieś głęboko w
jej myślach od dawna kiełkowała nadzieje, że tak naprawdę znowu
będzie mogła ich spotkać, choć bardziej liczyła na Rossa niż na
jego towarzyszkę. Mimo zdarzeń z Łowcami Niewolników miała dobre
wspomnienia z podróżnikami.
-Wiedziałam Ross,
że ty nie jesteś zły! - Podeszła do niego entuzjastycznym krokiem
chcąc go uściskać. W ostatniej chwili na jej drodze stanęła
Rosalyn, która szybko spostrzegła co planuje brązowowłosa. Nie
chciała, aby za bardzo zbliżyła się do Rossa. Xerara
automatycznie się zatrzymała i cofnęła o jeden krok. Kto jak
kto, ale ona działała na nią odpychająco nieważne czy była
czarownicą czy nie.
-A ja to co? -
zapytała uśmiechając się.
-Ty mi wisisz
dwieście osiemdziesiąt srebrnych monet! Nie myśl, że zapomniałam!
Wszystko dokładnie pamiętam!
Rosalyn machnęła
ręką jakby to było nic wielkiego.
-Niestety nie
dostaniesz tych pieniędzy – zaśmiała się.
-Ah, tak? Zaraz się
przekonamy. - Podwinęła rękawy do łokci mimo mrozu i sięgnęła
ręką do miecza.
-Tak, tak. Jesteśmy
spłukani.
Xerara wybuchła
śmiechem. Faldio zmarszczył brwi i nachylił się aby szepnąć
słówko do Mel.
-Kim ona jest?
-Z tego co wiem, to
kiedyś z nimi podróżowała przez dwa tygodnie. - Mel przyglądała
się uważnie Xerarze.
-Co tutaj robisz?
Nie wróciłaś do swojego rodzinnego miasta? - zapytał Ross
przesuwając Rosalyn w lewą stronę.
-Zajmuje się
dzieciakami pod nieobecność pani oraz uczę ich walki -wzruszyła
ramionami.- Nie chciałam wracać do tego zaśmieconego miasta –
uśmiechnęła się i poczochrała włosy Harrego, który stał przy
jej nodze. - Przedstawmy naszych gości twojej mamie. Myślę, że za
uratowanie życia powinniście zostać wynagrodzeni.
Zaprowadziła gości
do rezydencji, która jak się okazało zamieszkiwana była przez
panią tego domu oraz czwórkę dzieci. Mąż owej kobiety rzadko
bywał w domu, był ważnym szlachcicem. Przy dojrzałej kobiecie
cały czas stała najmłodsza córka. Zawsze trzymała skrawek jej
sukni lub za rękę. Nigdy nie odchodziła od matki na więcej niż
metr. Prócz córki miała jeszcze trzech starszych synów w wieku
piętnastu, trzynastu i dziesięciu lat, czyli Harry' ego.
Prócz bogatej
rodziny w obszernym domu mieszkała także służba: trzy pokojówki
i Xerara zajmująca się dziećmi i ich kształceniem w szermierce.
Kiedy Xerara
opowiedziała o heroicznych wyczynach swoich towarzyszy, a nawet sama
ich pochwaliła opowiadając jak pokonali Łowców Niewolników
zatajając krwawe mordobicie, które zgotowała im Rosalyn –
czarownica i jej magiczny, mówiący kot zamieniający się w
potwora, - do tego też zmniejszyła liczbę przeciwników. Pani domu
wydawała się zaintrygowana nieznajomymi. Gdy usłyszała, że
potrzebują schronienia na zimę w jej głowie od razu zaświtał
plan. Dała im propozycję:
-Wilki, które
zaatakowały mojego syna od dawna nękają naszych chłopów. –
wspomniała – Zagryzają zwierzęta, zwłaszcza ostatnio. Jeśli
zabijecie całą watahę i przyniesiecie mi ich skórę dam wam
schronienie na całą zimę, a nawet na dłużej. Będziecie tu
zawsze mile widziani.
Rosalyn spojrzała
na twarze swoich przyjaciół, którym najwidoczniej podobał się
dany układ. Kiwali do siebie porozumiewawczo głowami uśmiechając
się. Potem Rosalyn popatrzyła na Xerarę. Kobieta stanęła obok
Rossa i dźgnęła go łokciem w ramię, przybliżyła się i
szepnęła coś na ucho. Białowłosa westchnęła ciężko. Mogłaby
znieść wszystko, ale nie ją.
-Niestety ale
musimy... - W momencie kiedy chciała wypowiedzieć ostatnie słowo
Ross szybko zasłonił jej usta i odpowiedział za nią.
-Zgodzić się.
~*~
-Wcale a wcale mi
się to nie podoba! - krzyknęła Rosalyn stojąc pośrodku lasu.
-Daj spokój, nic
lepszego nie mogło nas spotkać. - Faldio poklepał po ramieniu
przyjaciółkę i uśmiechnął się szeroko. - Jakoś ją
przecierpisz przez zimę.
Ta wizja była
okropna. Miała spędzić całe trzy miesiące z kobietą, którą
ledwo co ścierpiała przez dwa tygodnie. To chyba będzie najdłuższa
zima jaką przeżyje. Rozejrzała się za Rossem i Mel. Przed chwilą
oddalili się razem w głąb lasu. W końcu jej wzrok napotkał
dwójkę przyjaciół i razem z rudowłosym podeszli do nich. Wszyscy
prócz Mel byli w gotowości do walki, a wataha była gdzieś
niedaleko. Przeszli niedługą drogę gdy znaleźli miejsce legowiska
dzikich zwierząt.
-Sama mam je
wykończyć? - szepnęła Rosalyn prostując rękę, w której
trzymała różdżkę.
-Nie –
odpowiedział stanowczym głosem Ross. - Jeśli byś je zabiła
używając czarów, to mogliby coś podejrzewać. Wystarczy jak
unieruchomisz wilki, wtedy ja z Faldio wykończymy je.
Pokiwała głową i
zrobiła owalne kółeczka różdżką. Nagle rozległy się odgłosy
piszczenia wilków, których łapy oderwały się od ziemi.
Najwidoczniej bardzo dobrze pamiętały dzisiejsze poranne
wydarzenie. Faldio napiął strzały na cięciwę, a Ross wyciągnął
sztylet. Szybko rozprawili się z dzikimi zwierzętami. Truchło
zostawili, aby później pani Gryathel wysłała służki z powozem
po skóry.
Kobieta była
zachwycona szybkością wykonanej roboty. Od razu nakazała odnaleźć
w lesie zwierzęta, póki ich skóra mogła się nadawać do
wyrobienia ciepłych płaszczy. Służkom towarzyszył Faldio i sama
pani, która zachciała zobaczyć na własne oczy martwe zwierzęta.
Czuła satysfakcję, że wygrała z nimi wojnę. Więcej nie będą
nękać jej ludu.
Tymczasem kiedy
tamci udali się do lasu Xerara poprowadziła gości na zachodnie
skrzydło rezydencji, która używana była tylko przez służbę,
wschodnia była rodziny. Zaprowadziła Rosalyn i Mel do w miarę
przestronnego pokoju, a w nim mieściły się dwa łóżka, stara
drewniana szafa, mała komoda, stolik, przy nim krzesło i pusta
półka na książki. Zostawiła ich, by mogły się rozgościć, a
Rossa, przy którym był Tenebris poprowadziła dalej.
Mel niepewnie
rozsiadła się na łóżku bliżej drzwi i spojrzała nieśmiało na
Rosalyn, która wyciągnęła z kieszeni płaszcza swoje dwie torby.
Jednym magicznym zaklęciem przywróciła torby do normalnego
rozmiaru. Otworzyła je i zaczęła się wypakowywać. Mel zeszła ze
swojego łóżka i podeszła powoli do czarownicy zaglądając jej
przez ramię. Wciągnęła powietrze nosem i poczuła silną woń
konwalii. Zmarszczyła brwi i spojrzała na dziewczynę.
-Konwalia? -
zapytała słabym głosem.
Twarz Rosalyn
rozjaśniła się.
-Czujesz? - Mel
pokiwała głową. - Zaklęcie długo trzyma – uśmiechnęła się
ciepło. - Ten zapach kojarzy mi się z Fendarą. Zawsze tak
pachniało u niej w domu. Co roku rozpylała konwalię za pomocą
zaklęcia. Pomyślałam, że jak będę pachnieć tak jak ona to
trochę mi to przybliży dom... - Podrapała się z tyłu głowy, a
na jej policzkach pojawiły się różowe rumieńce.
Mel wbiła wzrok w
ubrania. Zdała sobie sprawę, że nie pamięta jak pachniało u niej
w domu. Nawet obraz chaty wydawał się rozmazany. Westchnęła
smutno zaciskając mocno usta.
-Dam ci kilka moich
ubrań – powiedziała Rosalyn przerzucając sukienki. - Wiem, że
nawet nie miałaś możliwości nic zabrać. Bardzo mi przykro z tego
powodu. To też po części moja wina. - Wyciągała ubrania z torby
i wykładała je na łóżko. Na samym dnie spostrzegła spodnie i
błękitną koszulę. Wzięła je w ręce, a uśmiech sam cisnął
się na usta. - Ubranie, które podarował mi Ross... Przypomina mi
to jak próbowaliśmy odbić Cedilię.
-Ross jest bardzo
miły. - Głos Mel był łagodny. - Powinnaś go cenić.
~*~
Wieczorem, po
kolacji jaką pani Gryathel kazała wystawić dla gości w geście
podziękowania Mel wyszła na zewnątrz z tyłu domu i usiadła na
schodkach łapiąc świeże powietrze. Uczta minęła spokojniej niż
się spodziewała. Była pewna, iż Rosalyn i Xerara się pokłócą
jednak nie odzywały się do siebie. Dzieci pani Gryathel sprawiły
miłe wrażenie, najstarszy miał bardzo dobre stosunki z opiekunką
i zarazem nauczycielką.
Mel podkuliła nogi
i oplotła je rękami, a brodę położyła na kolana. W kącikach
oczu pojawiły się łzy, które powoli, jedna po drugiej cichutko
spływały po policzkach kapiąc na czarną suknię. Pociągnęła
nosem i schowała twarz między nogi, próbując stłumić płacz i
żal jaki lęgł się w jej sercu po stracie ukochanej osoby. Jego
twarz prześladowała ją we własnej głowie. Czuła się okropnie
wiedząc, że nie mogła uratować jedynego brata.
-Mel? Wszystko w
porządku? - Usłyszała spokojny głos Faldio. Usiadł obok niej, a
dłoń położył na jej głowę i poczochrał włosy, co u niego
stawało się ostatnio częste.
-Ja... - załkała.
Podniosła głowę i spojrzała cała zapłakana na
dwudziestorzylatka, który intensywnie się jej przyglądał. -
Tęsknie za bratem... do tego... Nawet nie mam po nim żadnej
pamiątki. Nie mam nic – zakryła twarz dłońmi.
Faldio pokiwał
powoli głową. Sięgnął do kieszeni spodni i uśmiechając się
delikatnie wyciągnął szmaragdowy, magiczny kryształ. Dostał go
od Rossa w Wiosce Ground. Wcisnął go w dłoń Mel, po czym powoli
zacisnął go w jej drobnej dłoni.
-W takim razie to
będzie twoja pierwsza pamiątka. Wiem, może nie ma nic wspólnego z
twoim bratem, ale będzie ci to przypominać o mnie, albo Rossie czy
Rosalyn. Za każdym razem gdy na niego spojrzysz przypomnisz sobie,
że jest ktoś, kto będzie przy tobie. - Uśmiechnął się szeroko.
- Do tego jest magiczny, więc powinnaś teraz skakać ze szczęścia.
- Zaśmiał się.
Mel patrzyła na
szmaragdowy kamień zaciśnięty w jej dłoni. Przygryzła z nerwów
dolną wargę.
-Ale ten kamień
jest dla ciebie ważny! Chciałeś odkryć do czego służy. A
jeśli...
-Jest twój –
pokazał rząd białych zębów. - Może nie załagodzi starty
bliskiej rodziny. Prócz Paili i Ronana miałem też trójkę innego
rodzeństwa. Dwie siostry i brat urodzili się martwi, a moja mama
zmarła rodząc Paili. Kilka miesięcy potem umarł tata. Zachorował.
To po tym Ronan stał się tak dobrym lekarzem.
-Wiem to od kiedy
cię dotknęłam.
Faldio spojrzał na
nią wilkiem.
-Wiem, że wiesz,
ale chciałem to powiedzieć. - Wstał i otrzepał spodnie. - Wejdźmy
do środka bo się przeziębisz. - Wyciągnął dłoń w jej stronę,
a ona chwyciła ją na początku nie pewnie, lecz potem zacisnęła
mocno palce na jego dłoni. W drugiej ręce trzymała szmaragd.
Odebrała falę ciepłych uczuć i przyjemnych myśli z powodu
trzymania jego ręki. Uśmiechał się szczerze, był miły i to nie
z powodu litości. Pociągnął ją i weszli do środka. Mel stanęła
jak wryta. Wyszła na jakieś dziesięć minut, a wszyscy siedzący
przy stole, prócz najmłodszej trójki byli napici. Nie mogła
znaleźć wzrokiem także Rosalyn, ale za to Xerara z Rossem mieli
świetną imprezę. Śpiewali, a pani Gryathel z najstarszym synem
klaskali pod rytm ich fałszowania. Faldio wybuchł śmiechem i
migiem podszedł do stołu chcąc dołączyć do reszty balowiczów.
Po chwili wrócił z butelką alkoholu w ręku i trzymał ją tuż
przed twarzą dziewczyny.
-Butelka wódki
jest dobra na smutki! - Zaśmiał się wesoło, objął ją ramieniem
i poprowadził do stołu.
~*~
Ross tułał się
po korytarzu w zachodnim skrzydle mając nadzieję, że dojdzie w
końcu do swojej komnaty. Tak naprawdę nawet nie wiedział, który
pokój jest jego, łapał za klamki każde napotkane drzwi, choć
wszystkie dotąd były zamknięte na klucz, gdyż nikt ich nie
używał. W końcu trafił na otwarte. Wszedł do pokoju i rozejrzał
się po nim. Kiedy jego wzrok napotkał Rosalyn czeszącą Tenebrisa
zdziwił się.
-Co robisz w moim
pokoju? - zapytał.
Dziewczyna
spojrzała na niego zdziwiona. Kiedy zobaczyła, że jest piany
westchnęła ciężko. Ostatnio upił się kiedy był z Xerarą. Cóż,
mogła się tego spodziewać, że spotkanie z nią znowu spowoduje
jakiś uszczerbek na jego zdrowiu.
-W twoim pokoju? -
Pokręciła głową.
-Skądś znam tą
sytuację – skomentował rozbawiony Tenebris. - Całkiem zabawny
zbieg okoliczności.
Rosalyn wstała z
łóżka i podeszła do blondyna zakładając jego rękę na swoje
ramię. Pachniał mocnym alkoholem.
-Lepiej zaprowadzę
cie do twojego pokoju nim znowu wleziesz do mojego łóżka. -
Wyprowadziła go z komnaty z powrotem na korytarz.
-Dlaczego? Nie
lubisz mnie? - zapytał jakby z pretensją.
-Nie. - Pociągnęła
go w stronę jego sypialni. Złapała za klamkę i otworzyła drzwi.
-Więc czemu?
Wyglądał jak
smutny pięciolatek, któremu obiecano lizaka, a go nie dostał.
Kiedy Rosalyn położyła go do łóżka i nakryła kołdrą pod samą
brodę zapytał ponownie:
-Czemu? -
Delikatnie zacisnął swoją dłoń na jej nadgarstku.
-Bo jesteś pijany
– ściągnęła brwi i kazała puścić rękę. Szybko to zrobił,
lecz nim odeszła zdążył przeczesać jej srebrne włosy palcami. -
Dobranoc – szepnęła i wyszła z pokoju.
Gdy zamknęła za
sobą drzwi mrok ogarnął cały pokój. Ross powoli zamknął oczy.
Sen wydawał się taki bliski. Lecz było coś co mu nie pozwoliło
spać. Miał wrażenie, że cały czas ktoś czeka na Rosalyn. To
bynajmniej nie była czarownica.
~*~
East Land, wioska
przy lesie Erthora. Cztery lata temu spalano tu czarownice, która
podobno nękała tutejsza ludność, lecz każdy kto przekraczał
granice lasu nie wracał do wioski. Mówiono, iż to klątwa
czarownicy z lasu, inni nazywali to klątwą Missfoster, a jeszcze
inni wyśmiewali głupotę ludzi. A właściwie tylko jeden człowiek.
Po śmierci czarownicy nie zniknęło żadne dziecko, nie zginęło
żadne zwierzę. Ludność żyła w spokoju, przygotowywali się do
zimy.
Młody kowal, syn
burmistrza, Colin Conor miał dość tego miejsca. Pragnął powrócić
do domu, w którym mieszkał z prawdziwymi rodzicami. Chciał go
odbudować i zamieszkać w nim, lecz znajdował się on po drugim
końcu lasu, a dotarcie do niego zdawało się niemożliwe. Widział
śmiałków, którzy się tam udawali, jednak nie wrócili, prócz
jednego mężczyzny, który szukał przez dziesięć lat swojej
zaginionej siostry. Wrócił miesiąc temu poćwiartowany. Jego
martwe ciało znalazł ojciec w rowie, tuż przy granicy lasu.
-Zima nadchodzi –
powiedział pod nosem przyglądając się ciemnemu niebu. Obok niego
stała czarnowłosa piękność, Katrina. Narzeczona Colina. Mimo, że
znają się od dziecka, mimo, że mają w miarę dobre kontakty
obojgu nie idzie na rękę małżeństwo ze sobą tej wiosny,
zwłaszcza dla Katriny, zakochanej w mężczyźnie z pobliskiego
miasta.
–Ta... - burknęła
i popatrzyła na wysokiego mężczyznę. Był dobrze zbudowany,
mięśnie opinały koszulę, ciemna, letnia opalenizna powoli
schodziła, czarne włosy do ramion związał z tyłu w kitkę, a na
czoło opadały krótkie kosmyki grzywki, po bokach sięgała aż do
uszu. Ale najbardziej Katrina lubiła w nim jego błękitne oczy, w
których dostrzegała iskrę.
-Jak się czuje
twoja matka? - zapytał, bo wypadało.
-Nieco lepiej.
Wiesz, Aangoro pozostawił sześcioletniego syna i żonę w ciąży...
Missfoster nawet jak nie żyje to sprawia nam kłopoty. A minęło
dziesięć przeklętych lat. To dla matki straszny cios, tak samo jak
dla Miljany.
Nawet jeśli minęło
dziesięć lat to on nadal pamiętał pierwszą osobę, którą
zobaczył w tej wiosce gdy uciekł z domu. Była pierwszą jego
przyjaciółką. Pamiętał, że była bardzo piękna i miała białe
włosy. Nikt takich drugich na świecie nie ma, tego był pewny. Nie
lubił gdy o niej wspominano w kontekście jej śmierci, bo to
przywoływało bolesne wspomnienia. Czuł się bezradny, słaby i
beznadziejny, ponieważ wiedział co knuła jego macocha z Jemerą i
nie potrafił ocalić życia drogiej mu osoby.
-Eh... Mam wrażenie
jakby cały czas żyła i zsyłała na nas klątwy – zaśmiała się
wesoło. - Chociaż Graine się poszczęściło. Gdyby Bella się nie
urodziła musiałaby iść do zakonu. Póki Bella nie wyjdzie za mąż
Graine jest bezpieczna, bo musi ją niańczyć. Kto wie, może i
znajdzie męża.
-Zajmowanie się
dziewięcioletnim dzieckiem nie jest takie czasochłonne. Nawet jeśli
twoja matka nie daje rady, to każdy z twojej rodziny mógłby się
nią zająć – zauważył marszcząc brwi.
Katrina przysunęła
się bliżej Colina.
-Powiem ci coś w
sekrecie – szepnęła. - Kapłan powiedział, że Bella jest
specjalna, dlatego powinno jej się strzec jak oka w głowie.
Kruczoczarne włosy i alabastrowa cera, wygląda jak arystokratka –
tak wszyscy o niej mówią – Katrina uśmiechnęła się lekko. -
Podobno Bella jest Nix.
-Nix? Kim jest Nix?
-Pozwól, że
opowiem...
___________________________________________________
Na początku wystąpię w obronie Mel. Tych, których wkurza (a już wiem, że jedną osobę tak. :D) swoim płaczem... Eh, ludzie, ona musi się wypłakać. xd To by było dziwne jakby się nie przejmowała śmiercią brata. XD Później będzie inna, zobaczycie. :3
No dobrze, to po drugie chcę życzyć wszystkim Szczęśliwego Nowego Roku. :3 Jutro mamy sylwestra, wspaniale. Czuję już w kościach maraton filmów. :D
No i po trzecie, wiem, że ostatnio dodaje często rozdziały. Dodam jeszcze 28 piątego stycznia i się skończy. xD będą rzadziej. :3
Pozdrawiam wszystkich! :D
Dzięki za info!
OdpowiedzUsuńHehehe zanim skomentuję rozdział... Owszem, często dodajesz rozdziały ;)
Mel mnie nie wkurza... Co prawda, nieco irytuje... ale jestem w stanie ją zrozumieć :)
Hehe nieźle... Nagmatwałaś! Mam na myśli zakończenie ;)
Poza tym ten teks "Tak, jesteśmy spłukani" wymiata xD
No i to jak Ross wpakował się do pokoju Rosalyn... znowu xD Naprawdę, ładna z nich parka xD
Poza tym- serio, ludzie w wiosce Rosalyn są wredni ;/ Nikt dobrze o niej nie mówi!
Pozdro i weny!
K.L.
PS. Happy New Year! :D
Dlaczego mnie nie powiadomiłaś, buuu T^T Zobaczyłbym wiadomość na mailu i przeczytałabym już wczoraj na komórce. Strzelam focha. A idź mi ;<
OdpowiedzUsuńNo, ale czytało się bardzo przyjemnie. Szczerze spodziewałam się jakiejś bójki między czarownicą a wojowniczką, hue hue xD Dobrze, że znajdą schronie na zimę i to jeszcze w domu szlachciców. Szczęściarze. Ja tam lubię Mel. A co więcej wyczuwam, że coś się kroi między nią a Faldio.
Ach, nareszcie powrót do wioski Rossalyn. I jeszcze wspomniałaś o jednym z moich ulubionych bohaterów - Colinie! Ja o nim nie zapomniałam <3 Ale uśmierciłaś jej brata... ;_; tego fajnego, najstarszego, co był dla niej miły... ech, szkoda, szkoda. Jakaś Bella jest Nix? A ja myślałam, że to Rossalyn nią jest. No nic, czekam na nowy rozdział i mam nadzieję, że KTOŚ wyśle mi powiadomienie xD
Pozdrawiam i po raz kolejny - Szczęśliwego Nowego Roku :)
Byłam pewna, że ci wysłałam! Wybacz, następnym razem będziesz pierwszą osobą, która dostanie powiadomienie. xD
UsuńWybaczam.
UsuńxD
Trzymam za słowo!
a i u mnie nowy rozdział, tak więc zapraszam i wyczekuję z niecierpliwością 5 stycznia! :D
Usuńrozdzial swietny :D
OdpowiedzUsuńja sie pytam .... co ci strzelilo do glowy w takim momecie przerywac :P
Mel mnie nie wkurza dla mne jest mega slodka :D
i jakim cudem ta Bella jakas jest Nix :O
pozdrawiam :*** i mam nadzieje ze dodasz rozdzial wczesniej niz za 2 tygodnie bo ja chyba z ciekawosci umre :***
pa :D
Rozdział dodam 5 stycznia. :3
UsuńDziekuje :D
Usuńmam prozbe czy mozecie mi polecic jakies blogi , opowiadania o czrownicach , czarodziejkach , ogolnie fantasty :D
OdpowiedzUsuńz gory dziekuje :D :)
Poszukaj sobie w katalogach opowiadań. :3
UsuńRety, nie nadążam z czytaniem tych rozdziałów "na czas" ^^'
OdpowiedzUsuńMnie tam Mel nie denerwuje, lubię ją :)
Bella jako Nix? Ciekawe... Swoją drogą, miło było znów "spotkać" Colina ^^