Następnej nocy po
zniszczeniu klasztoru rozbili ognisko w lesie będąc już daleko od
przeklętego miasta, z którym Mel miała okropne wspomnienia. Coraz
bliżej było do zimy, co z tym szło, że dni były krótsze i
chłodniejsze, a noce dłuższe. Przez całą drogę nie natknęli
się na żadne miasto czy wieś. Szli przez lasy, zarośnięte łąki
spotykając jedynie dzikie zwierzęta.
Teraz siedzieli
skupieni wokół ogniska. Rosalyn z Mel przykryte były ciepłym
płaszczem, a między nimi zwinął się w kulkę Tenebris. Od strony
czarownicy siedział Ross, obok niego Faldio. Chłopcy również się
przykryli ciepłą odzieżą. Patrzyli w milczeniu na płomienie i
wsłuchiwali się w ciche skwierczenie palącego drewna oraz odgłosów
lasu.
-Ile czasu zajmie
nam dotarcie do twojej wioski? - zapytał Ross patrząc na Rosalyn.
Przerywał ciszę.
-Jesteśmy gdzieś
w samym środku South. Myślę, że do końca jesieni powinniśmy
znaleźć się w East. - Zastanowiła się chwilę. - W styczniu
powinniśmy być w wiosce.
Zapadła kolejna
cisza.
-Ktoś musi to w
końcu powiedzieć. - Ross tym razem patrzył przed siebie, na
płonący ogień. Widocznie dziewczyna czekała, aż zacznie ponownie
mówić. - Powinniśmy przeczekać zimę. Najlepiej w South, a
później wyruszyć.
-Dlaczego? -
oburzyła się.- Chcę jak najszybciej się...
-Jej pozbyć? -
dokończył, a ona ściągnęła brwi. - Jestem pewien, że nie
ucieknie. A my nie powinniśmy nocować na dworze jak jest tak zimno.
A co jeśli podobna sytuacja wydarzy się zimą kiedy będzie
dziesięć razy chłodniej? Nie mam ochoty zasnąć w lesie w nocy, a
za dnia już się nie obudzić.
-Ross ma rację –
poparł go Faldio.
Rosalyn wbiła
wzrok w ziemię. Czegoś takiego nawet nie brała wcześniej pod
uwagę. Skarciła się w myśli za własną głupotę. Im bliżej
była East bym większe emocje nią targały. Myśl, że jest coraz
bliżej obiektu jej zemsty naładowywała ją chęcią mordu i
szybszego dotarcia do miejsca gdzie dorastała.
-Wiem – wydukała,
a jej słowa najwyraźniej zdziwiły resztę. Byli pewnie, że się
nie zgodzi, bo jest uparta i zrobi wszystko aby osiągnąć
upragniony cel, jednak tym razem myślała trzeźwo.
Mel oparła głowę
o ramię Rosalyn i uśmiechnęła się wesoło.
-To wspaniale, że
tak dobrze się dogadujecie.
-Dlaczego
mielibyśmy się nie dogadywać? - spytał Faldio.
-Ponieważ macie
tyle sekretów przed sobą, więc myślę, że łatwo komuś z
zewnątrz byłoby was skłócić i rozbić waszą... Naszą paczę –
powiedziała spokojnym, lecz smutnym głosem.
-Uważasz, że to
co ukrywamy mogłoby nas poróżnić? - wtrącił się Ross.
-Uważam, że jeśli
bylibyście szczerzy i wyjawili pewne rzeczy to nasza więź byłaby
nie do zerwania.
Rosalyn uśmiechnęła
się lekko i spojrzała kątem okna na Mel, która prawie
przysypiała.
-Cóż, jeśli wam
ciężko to ja mogę zacząć moją historię, ponieważ ja wiem o
was wszystko. Myślę, że to nie fair – Spojrzała na nowych
przyjaciół. - A później wy wyjawicie sobie parę spraw nim okażę
się, że będzie za późno. - Pogłaskała kota po głowie dając
mu szczególny znak, że to tyczy się jak najbardziej jego.
-Czy to ma być noc
zwierzeń? - zaśmiał się Faldio.
-Można tak to ująć
– pokiwała głową i wzięła głęboki wdech. - Moja babcia była
wiedźmą. To ona wychowała mnie i Mero, ponieważ mama zachorowała
gdy byłam jeszcze mała i zmarła. Tato jest kupcem i często
wyjeżdżał do innych miast, aby handlować. Kiedy mama odeszła
ponownie się ożenił i miał z drugą żoną dwójkę dzieci. Nie
wiem czy nie jest ich teraz więcej. Babcia pomagała oswoić się z
moim darem i uczyła mnie tego, abym nie mówiła na głos sekretów
innych ludzi, jednak byłam wtedy dzieckiem i niewiele z tego
rozumiałam, więc i tak robiłam swoje, aż ogłoszono mnie opętaną.
Księżą odprawiali egzorcyzmy by wypędzić z mojej duszy demona.
Kiedy myśleli, że im się udało zostawili mnie w spokoju. Potem
oskarżyli babcię o czarnoksięstwo i spalili ją na stosie. Tato
rzadko był w domu, więc dowiedział się miesiąc po fakcie. Ciężko
było nam żyć bez babci, bo macocha nas nienawidziła, głównie
dlatego, że byliśmy dziećmi innej kobiety i nosiliśmy krew córki
czarownicy. Kiedyś spotkała Dariana, który przybył do mojego domu
słysząc plotkę o dziewczynce potrafiącej dojrzeć sekrety innych.
Miałam wtedy dwanaście lat. Zabrał mnie do klasztoru za zgodą
macochy i groził mi, że jeśli mu nie pomogę to skrzywdzi Mero. -
Wspominając o swoim bracie bliźniaku poczuła wzrok innych na
sobie. Westchnęła cichutko. - Mero nie był transwestytą.
Przebierał się za kobietę, by móc zbliżyć się do klasztoru. -
Te zdania skierowała do chłopaków, gdyż tylko Rosalyn wiedziała
dlaczego „bawił się” w przebieranki. Kiedy obroniła dobre imię
brata postanowiła kontynuować swoją historię. - Przez trzy lata
dotykałam różnych jego gości, a potem zdradzałam mu ich
największe sekrety. - Przestała na chwilę mówić. Przymknęła
powieki próbując rozluźnić wargi, które przed chwilą zacisnęła
mocno. - Gdybyście mnie wczoraj nie uratowali... Ja... Ja miałam
poznać sekret Lemberta. - jej głos powoli zaczął drżeć. -
Darian chciał, abym spędziła z nim...
Rosalyn objęła
trzęsącą się Mel i to nie z zimna. Szepnęła jej kojące słowa
do ucha i pogłaskała po głowie.
-Wiesz co Ross? -
Faldio starał się zmienić temat na nieco luźniejszy widząc jak
po swoim wyznaniu brązowowłosa po raz kolejny musiała
powstrzymywać łzy. - Trochę naciągnąłem fakty gdy opowiadałem
ci skąd wzięła się moja blizna. - Wskazał na lewy policzek po
czym się wesoło zaśmiał. Ross spojrzał na niego unosząc jedną
brew w górę. - Zaatakowało mnie dzikie leśne zwierzę, ale wcale
nie było takie groźne. Właściwie to był to zajączek. -
Westchnął jakby zrzucił z siebie jakiś ciężar, a Ross wybuchł
śmiechem.
-Masz bliznę po
zajączku? - Rosalyn uśmiechnęła się wrednie.
-To nie był byle
zajączek. To był zajączek-morderca. Kiedy złapałem go za uszy i
pobiegłem do Darii, aby jej go podarować zaczął się rzucać we
wszystkie strony, aż go upuściłem. Wtedy zadał mi cios pazurem. -
Pokiwał powoli głową. - Dobrze, że wtedy się nie rozpłakałem.
Młoda czarownica
przywołała dość mgliste wspomnienie, w którym pewien czarnowłosy
chłopiec podarował jej zająca, a ona go od razu wypuściła.
-Żałujesz tego? -
zapytała chrapliwym głosem Mel.
Wiedziała o nim
wszystko, gdy tylko go dotknęła. Znała jego wszystkie uczucia i
doskonale wiedziała, że ledwo co sobie z nimi radzi. Nie będzie
lepszej okazji, aby pozbyć się ciężaru na sercu.
-Tego akurat nie.
-Więc czego?
Przejechał dłonią
po rudych lokach i się skrzywił. Po raz kolejny przywołał dawne
wspomnienia związane z ukochaną.
-Kiedy
przedstawiono Darii jej przyszłego męża niecały miesiąc przed
ślubem nie chciała wychodzić za mąż. Błagała ojca, aby cofnął
zaręczyny, ale się nie zgodził. Prosiła mnie o pomoc, ale ja w
tej kwestii byłem bezradny... - zacisnął dłonie w pięści. - Nic
nie mogłem zrobić.
-Mogłeś z nią
uciec – stwierdził Ross jakby było to czymś oczywistym.
-Jakby to było
takie proste...
-To jest proste.
-Niby skąd to
wiesz?!
Ross zacisnął
usta i pomyślał przez chwilę nad tym co zamierza powiedzieć, aby
dobrać w dobry sposób swoje słowa.
-Uciekłem z domu.
- Spojrzał na kolegę. Uśmiech Faldio powoli się poszerzał.
-Dlaczego? -
zapytał będąc już wesołym.
-Właściwie z
dwóch powodów. Pierwszym było to, że chciałem uratować
przyjaciółkę, którą niesłusznie oskarżono o czarnoksięstwo.
Drugi powód był taki... -Wziął głęboki wdech, aby przemóc się
i powiedzieć resztę. Nim zaczął mówić wypuścił ze świstem
całe powietrze z płuc. - Tydzień po ukończeniu dwudziestego roku
życia w mojej rodzinie jest tradycja, że mężczyzna musi się
ożenić. Jako, że moi rodzice wybrali mi na narzeczoną kobietę,
której nienawidzę wolałem opuścić dom. To ona oskarżyła
Cedilie o bycie czarownicą.
-Masz narzeczoną?!
- krzyknęła na niego Rosalyn. Na jej policzkach pojawiły się
czerwone wypieki ze złości. Siedziała tuż przy Rossie, co nie
było dla niego w tej chwili bezpieczne. Cóż, nie spodziewał się,
że się zdenerwuje, ale podobało mu się to.
-Miałem –
poprawił.
-Dlaczego nie
powiedziałeś wcześniej?
-To nie jest nic ważnego.
-Miałeś
narzeczoną! Jasne, że to jest ważne.
Oburzyła się i
skrzyżowała ręce na klatce piersiowej. Nie rozumiała dlaczego to
wzbudziło w niej taką złość. Wcale jej się nie podobało, że
Ross ukrywał taką ważną rzecz. Już rozumiała o czym mówiła
Mel. Spojrzała na młodszą dziewczynę, która chichotała. Czyżby
tego właśnie się spodziewała?
-Mniejsza o to –
rzekł wymijająco blondyn. - Jest coś co jeszcze powinieneś
wiedzieć – zwrócił się do Faldio, który najwyraźniej miał
niezły ubaw z krótkiej kłótni. Uniósł brwi do góry wyczekując
na resztę historii. - Imię, które znasz to nie jest moje prawdziwe
imię. Wymyśliłem je sobie, aby nikt nie mógł mnie rozpoznać.
Naprawdę nazywam się Meneros Loralarandrel. Jestem drugim księciem
West Landu.
Gdyby Faldio miałby
coś w ustach już dawno by wypluł, a szczęka opadłaby do ziemi
gdyby tylko mogła. Wpatrywał się w Rossa zielonymi ślepiami dość
uważnie by móc wykryć czy żartuje, czy jest poważny. Ale się
nie uśmiechał. Był poważny. Nie dowierzając wychylił głowę do
przodu i spojrzał na dziewczyny. Obie pokiwały głowami dając do
zrozumienia rudemu, że mówił prawdę. Ross był księciem.
Faldio się
wyprostował i zastanawiał co ma powiedzieć. Naprawdę to go
zaskoczyło. Tego się nie spodziewał. W sumie to wyjaśnia jego
nieskazitelną cerę. Zaczął się w duchu śmiać.
-Wasza wysokość –
przemówił w końcu zginając się w pół przed Rossem i
chichrając.
-Spadaj – dostał
w szybkiej odpowiedzi i blondyn popchnął go, że spadł z kłody,
na której siedział wylatując jednocześnie spod ciepłego
płaszcza. Zaśmiał się przy tym wesoło.
-Wiesz co mnie
zastanawia? - zapytał Faldio gdy przestał się śmiać. - Twoje
oczy. - Wstał z ziemi, otrzepał ubranie i z powrotem wgramolił się
pod płaszcz. - Z tego co mi wiadomo w królewskiej rodzinie wszyscy
mają błękitne oczy, więc czemu masz brązowe? I twoja rodzina nie
wydała rozkazu, aby cie odnaleźć?
-Kolor oczu mam po
przodku, który nie żyje z dwa stulecia. Wtedy nie przywiązywano do
tego wagi – wzruszył ramionami.- Gdyby nie brązowe oczy to już
dawno by mnie znaleźli. Moja matka kazała na plakatach namalować
zaginionemu księciu błękitne oczy. Ukryła przed wszystkimi
prawdę, że urodziła syna, który nie odziedziczył niebieskiego
koloru. Trzymała mnie w zamknięciu przez dziewiętnaście lat nie
wiedząc, że od czasu do czasu się wymykałem. Kiedy byłem jeszcze
mały znalazła mi zamiennika, do tego kobietę. Kiedy gdzieś
wyjeżdżali mnie zostawiali, a ją zabierali. Gdy gościliśmy
ważnych ludzi zamykano mnie na klucz i nie pozwalano wychodzić poza
pokój, ponieważ moja matka się mnie wstydziła.
Zapadła kolejna cisza.
Faldio nic nie powiedział. Zrobił współczującą minę i poklepał
przyjaciela po ramieniu. Mel przymknęła oczy, Tenebris był
zamyślony, a Rosalyn zacisnęła dłonie na sukience i wbiła wzrok
w ziemię walcząc ze sobą i wspomnieniami. W końcu podjęła
decyzję o przerwaniu ciszy.
-Moja matka mnie
porzuciła.
Wszyscy spojrzeli
na nią. Nawet Tenebris wyrwał się z transu. Nie uszło ich uwadze,
że przywołanie przeszłości było dla niej bolesne, ale być może
jeśli komuś powie co się stało, okropne zdarzenia przestaną do
niej wracać.
Ross zaczesał jej
srebrny kosmyk włosów za ucho, który opadł na środek twarzy.
Kiedy poczuła jego bliskość postanowiła mówić dalej:
-Miałam wtedy
osiem lat i niewiele rozumiałam. Powiedziała, że chcę pójść ze
mną na grzyby – jej głos zaczął się łamać co było rzadkie.
Czuła, że w każdej chwili może wybuchnąć płaczem. Mel cały
czas trzymała głowę na jej ramieniu dzięki czemu wiedziała jak
się czuje. Objęła ją obiema rękami wokół talli. - To było dla
mnie niczym marzenie, bo wcześniej nie mogła zaakceptować tego
jaka jestem. Nienawidziła mnie. Wszyscy w wiosce, ze mnie szydzili
bo mam białe włosy przez co przynosiłam wstyd mojej rodzinie. Więc
kiedy chciała ze mną wyjść byłam szczęśliwa. Zaprowadziła
mnie w głąb lasu, a gdy byłam zajęta zrywaniem jagód...
zostawiła mnie. Jak się obróciłam to jej nie było. Wołałam,
płakałam, ale nie wróciła. - Łzy zbierały się w kącikach
oczu. Wytarła je szybko nim zdążyły spłynąć. - Do tego nazwała
mnie Missfoster – dodała kończąc swoją historię.
Faldio wbił wzrok w ziemię. Jego rodzice umarli z
powodu choroby, więc nie mógł sobie wyobrazić bólu jaki czuła
Rosalyn. Porzucenie przez własną matkę musiało być okropne.
Postanowił się nie odzywać.
Ross objął
ramieniem Rosalyn i przysunął bardziej do siebie tak, że oparł
brodę o jej czubek głowy. Mel nadal trzymała się talii
białowłosej.
Tenebris pomyślał,
że skoro Rosalyn zebrała się na odwagę, by się zwierzyć to on
też musiał. Być może nie będzie miał więcej okazji.
-Tej wiosny umrę.
Jeśli to byłby
konkurs na najbardziej dramatyczną historię Tenerbis już wygrał.
Czarownica
spojrzała na kota leżącego na jej kolanach. Mel w tym czasie
uwolniła ją z uścisku, a Ross odsunął się, jednak nadal trzymał
dłoń ja jej ramieniu.
-Jak to umrzesz? -
zapytała nie rozumiejąc jego słów.
-Kiedyś rzucono na
mnie klątwę, gdy byłem człowiekiem.
-Byłeś
człowiekiem? - Oczy Faldio zdawały się prawie wylecieć z orbit.
Kocur pokiwał
głową.
-Wiem, że nim
byłem, lecz nic nie pamiętam z ludzkiego życia. Zostałem
przemieniony w kota i otrzymałem dziewięć żyć i każde trwa
trzydzieści lat. Za każdym razem kiedy umrę odrodzę się na nowo
pamiętając dokładnie wszystko ze swojego poprzedniego kociego
życia. Tej wiosny to będzie moja piąta śmierć.
Rosalyn odetchnęła
z ulgą.
-Nie mogłeś tak
od razu?
-Też chciałem po
dramatyzować – zamruczał kot powoli machając ogonem. - Nie
wiedziałem kiedy będę mógł ci to wszystko wyjaśnić. Wolałem
wcześniej nie zaprzątać ci tym głowy. - Odwrócił łebek w jej
stronę. - Kiedy umrę moje ciało rozłoży się w ciągu jednego
dnia. W tym czasie w środku wytworzy się nowe. Na początku przez
kilka pierwszych tygodni mogę większości rzeczy nie pamiętać.
Mel uśmiechnęła
się, a na jej policzkach zawitały różowe rumieńce. Cieszyła
się, że nie tylko ona znała ich sekrety. Teraz nie mają przed
sobą żadnych tajemnic dzięki czemu czuła się o wiele swobodniej.
Mimo wysłuchaniu paru smutnych historii był to ciekawy wieczór.
~*~
Za dnia, kiedy było
jeszcze wcześnie ugasili ognisko, które powoli się wypalało,
zabrali swoje rzeczy i ruszyli przez las w dalszą drogę. Drzewa już
dawno straciły swoje liście i wyścieliły ziemię jesiennym
dywanem dając schronienie przed mrozem nadchodzącej zimy drobnym
zwierzątkom zamieszkującym las.
Błękitne niebo
zostało przysłonięte szarymi, ponurymi chmurami. Nawet promienie
słońca nie dały rady przebić się przez chmury. Było zimno,
bardziej niż wczoraj. Zawiał chłodny, silny wiatr i uniósł
złociste, zmarznięte liście z ziemi, które pofrunęły wysoko w
górę. Wzrok Mel powędrował za nimi. Nagle wiatr ustał. W lesie
zapanowała grobowa cisza. Jedynie odgłos jaki był wydawany, to
odgłos łamanych liści leżących na ziemi przez kolejne kroki
podróżnych. Młoda zakonnica szła na samym końcu. Spowolniła
nieco przyglądając się niebu. Wytężyła wzrok ledwie co
dostrzegając swobodnie opadające płatki śniegu. Wyciągnęła
ręce przed siebie, rozłożyła dłonie, a na jedną z nich spadła
mała śnieżynka. Widząc ją uśmiechnęła się szeroko i
zawołała:
-Śnieg! Pierwszy
śnieg w tym roku!- Zaśmiała się wesoło.
Głos
piętnastoletniej dziewczyny wyrwał z rozmyśleń resztę
podróżnych. Wszyscy spojrzeli w górę. Swobodnie i powoli płatki
śniegu opadały.
-Szlag! -
powiedziała głośno Rosalyn. - Tak wcześnie?
-Szybko się
roztopi – skomentował Ross.
-Czy to nie
wspaniale? - zapytała rozweselona brązowowłosa kręcąc się wokół
własnej osi.
-Chyba lubi zimę –
zauważył Faldio krzyżując ręce na klatce piersiowej. - To znak?
- wskazał na śnieg. - Może powinniśmy zostać w najbliższej
wiosce jaką spotkamy.
-Nie mamy pieniędzy
– wtrącił się Tenebris.
-Ale mamy Rosalyn –
rudowłosy uśmiechnął się.
-Czy to nie ty
postanowiłeś, gdy odeszliśmy z Ground, że kończymy z oszustwami?
- Ross zlustrował wzrokiem najstarszego.
-Tu chodzi o nasze
życie. Więc tamto odwołuję.
Rosalyn pokiwała
głową.
-Myślę, że to
dobry pomysł – wyszczerzyła się. - W końcu przejrzałeś na
oczy, Faldio.
Ross przewrócił
oczami kiedy tamta dwójka zaczęła się śmiać. Mel nadal
zachwycała się śniegiem, a kocur usiadł tuż przy nodze blondyna.
Nie powiedział nic więcej.
Ich dobry humor się
rozproszył kiedy usłyszeli dziecięcy krzyk. Umilkli i przybrali
poważne miny. Stanęli ramię w ramię obok siebie i spojrzeli w
stronę skąd dochodziło przeraźliwe wołanie o pomoc.
Rosalyn spojrzała
na twarze swoich towarzyszy. Byli zdeterminowani i pewni siebie. Nie
musiała zgadywać by wiedzieć co się za chwile stanie.
I stało się.
Pierwszy poszedł Ross, za nim Faldio, potem Mel i Tenebris.
Westchnęła ciężko
i sama ruszyła za nimi. Wcale nie uważała, że powinni pomóc temu
komuś. Jeśli zatrzymywaliby się przy każdej osobie w potrzebie
dojście do wioski przy lesie Erthora zajęło by im ruski rok.
Wbiegli pod górkę,
a kiedy na jej szczycie skryli się za skałami ujrzeli
dziesięcioletniego chłopca z brązowymi włosami. Siedział na
drzewie, skrył się przed niewielką watahą zwykłych leśnych
wilków, które okrążyły jego kryjówkę i warczały. Chłopiec
krzyczał i płakał.
-Jestem ciekawa jak
chcecie go uratować – powiedziała złośliwie Rosalyn. - Rzucicie
się na wilki? Głupota.
Faldio położył
dłoń na ramieniu białowłosej.
-Nie wiem czy
wiesz, ale mamy w swoich szeregach czarownicę.
Spojrzała na niego
zdziwiona. Oczy szeroko otworzyła jakby właśnie usłyszała, że
ktoś namalował jej wąsy na twarzy.
-O nie, nie, nie,
nie, nie i nie! Nie mogę tego zrobić, bo to dziecko może
powiedzieć innym, że jestem czarownicą!
-Rosalyn –
odezwał się Ross spokojnym głosem.- My odwrócimy uwagę chłopca,
a ty zajmiesz się wilkami.
Obdarzyła go swoim
najbardziej wrogim i chłodnym wzrokiem, jednak to nie zrobiło na
nim żadnego wrażenia. Odwróciła się na pięcie i zeszła z górki
podchodząc bliżej watahy wilków kryjąc się za konarami drzew.
Wyciągnęła różdżkę z czarnego rękawa płaszcza. Wtedy
zobaczyła jak Faldio i Ross wychodzą z kryjówki. Zawołali do
chłopca, a on na nich spojrzał z wielką nadzieją. Wilki też
zwróciły na nich uwagę. Ross powiedział, że go uratuje, tylko
niech zamknie oczy i w tym momencie Faldio pokazał swój łuk i
napiąć strzałę na cięciwę udając, że chce postrzelić wilka.
Zwierzęta zawarczały groźnie.
Czarownica
westchnęła ciężko. Oplotła smukłymi palcami srebrną różdżkę.
Wyciągnęła rękę przed siebie w stronę dzikich zwierząt i
skupiła na nich swój lodowaty, bezwzględny wzrok. Zwierzęta
poczuły złowrogą magię i spłoszyły się uciekając z wyciem,
jednak Rosalyn nie pozwoliła im tak łatwo odejść. Zakręciła
różdżką i każde z wilków oderwało łapy od ziemi po czym z
wielką siłą uderzyli w różne drzewa. Ich ciała swobodnie upadły
na liściastą ziemię. Żadne zwierze z watahy nie podniosło się.
Zostały ogłuszone.
Rosalyn dumna ze
swojej roboty wyszła z ukrycia. Tymczasem Faldio pomagał zejść
chłopcu z drzewa. Ross spojrzał na przyjaciółkę uśmiechając
się. Chyba był zadowolony. Nawet ją pochwalił.
Dziesięcioletni
chłopiec przetarł czekoladowe, pełne łez oczy i poprosił o
zaprowadzenie do domu. Obiecał, że jego rodzina wynagrodzi im
ocalenie jego życia. Sądząc bo kosztownym ubraniu jakie nosił
można było domyślić się, że pochodził z bogatego domu.
Las kończył się
jakieś niecałe dziesięć minut drogi od miejsca, w którym
znaleźli chłopca. Szli polną drogą, a przy niej znajdowały się
same pola i łąki. Za nimi dostrzec można było pojedyncze, zwykłe
chatki. Nie zatrzymali się przy żadnej drodze dojazdowej tylko szli
dalej.
-W sumie to dobrze,
że mu pomogliśmy – szepnęła Rosalyn do Rossa, na co on z
uśmiechem skinął głową.
W niedługim czasie
dotarli do ogromnej willi ogrodzonej potężnym płotem. Budynek był
biały, z czarnym dachem, miał dwa skrzydła, a przy głównym
wejściu stały dwie kolumny podtrzymujące balkon piętro wyżej.
Między bramą, a wejściem do willi znajdował się wielki ogród ze
skromną fontanną na samym środku. Kwiaty już dawno powiędły, a
krzewy straciły swoje liście.
Chłopiec otworzył
bramę i zaprosił gości na swoja posesję. Zauważył, że pewna
osoba stała w ogrodzie. Gdy tylko go zobaczyła wydawało się, że
spadł jej kamień z serca. Od razu podbiegła do niego krzycząc:
-Harry! Tak się
martwiłam! - Do jej oczu prawie napłynęły łzy. - Gdzie byłeś?
Nagle zatrzymała
się będąc już niedaleko chłopca. Stanęła jak wryta gdy
zobaczyła ze swoim podopiecznym dziewczynę z białymi włosami i
chłopaka z blond czupryną. Otworzyła szeroko usta, a jej oczy tępo
przyglądały się dwójce zastanawiając się czy nie śni na jawie.
-Wy! - wskazała na
nich palcem.
Kiedy ją
rozpoznali wyglądali jakby zobaczyli rozwścieczonego niedźwiedzia.
Długie brązowe
włosy miała spięta w kucyk, jak zawsze. Grzywka zaczesana na bok
zasłaniała większość czoła i trochę prawe, ciemne oko. Ubrana
w spodnie, długie buty, kurtkę, a przy pasie przymocowany miała
miecz.
Kobieta stojąca
przed nimi to Xerara Renny.
________________________________________________
No dobra... kto się spodziewał, że znowu spotkamy Xerarę? Hyhyhy. Ja. xD
Tak więc następny rozdział ukaże się dość szybko... chyba w niedzielę, albo w poniedziałek. Tak w ogóle i w szczególe nie napisałam nic od miesiąca, ale w końcu (chyba na święta) wraca wena. Może następne rozdziały będą ciut nudne, bez akcji, ale później wam to wynagrodzę. :3
I z okazji tej, że jutro jest Wigilia i za dwa dni święta, to życzę Wam moi drodzy czytelnicy Wesołych Świąt!
Każdy z moich bohaterów ma przy sobie lub na sobie swoje atrybuty :3 Zgadnijcie co ma kto!
Tenebris nie ma żadnego xD
Bardzo fajny i przyjemny był ten rozdział. Podobało mi się to, że postanowiłaś ukazać wszystkie sekrety bohaterów, gdyż szczerość to podstawa udanego związku, a w tym przypadku przyjaźni.
OdpowiedzUsuńCieszę się bardzi, że Tenebris nie umiera na wiosnę po raz ostatni i że jednak będzie żył jeszcze przez wiele lat. To opowiadanie, podróże Rosalyn i Rossa i ogólnie cała opowieść nie miałaby już takiego sensu i tego ciekawego punktu odniesienia, jakim jest ten nasz kochany gadajacy KOT :)
Czekam z niecierpliwością na nowy rozdział :)
Pozdrawiam serdecznie i życze Ci również Wesołych Świąt.
Ekhm, ekhm, ja nadal żyję, jakby co :D A to, że jestem zbyt leniwa i z powodów osobistych nie chciało mi się nawet jeść czekolady to już inna sprawa. Zapewniam cię jednak, że przeczytałam poprzednie rozdziały. Słowo!
OdpowiedzUsuńWięc (czekam, aż ktoś z pasją mojej polonistki przypomni mi, że zdania nie zaczyna się od ,,więc") noc zwierzeń była świetna. Chociaż jeśli Tenebris chciał być zabawny to mu nie wyszło, bo doprowadzanie ludzi do stanu przedzawałowego bynajmniej nie jest śmieszne!
Szczerość jest ważna, owszem, ale czy ja wiem, czy chciałabym wiedzieć wszystko o wszystkich? Eh, dobra, marudzę, introwertyczna ja to co innego. Niekiedy spodziewałam się zwierzeń (Rosalyn), niekiedy mnie zaskoczyły (znowu Tenebris, ja się kiedyś zemszczę).
Co do rysunku - Faldio, Ross, Rosalyn, Mel. Zgadłam? A jeśli tak, to co wygrałam?! :D
Wesołych Świąt - niech będą wyborne, wyborne, wyborne! (Canada krypto-Izma).
P.S. Czy będzie tu tylko 30 rozdziałów? :C
O rany, zgadłaś, a co chcesz dostać? xD
Usuńnie, będzie więcej. Ostatnio nie miałam weny i nic nie pisałam. :3 jestem w trakcie tworzenia 31 rozdziału. :)
Chcem następny rozdział, jeśli można :3
OdpowiedzUsuńŁooo, 31 rozdział. A masz już jakiś pomysł na tytuł, coby może troszkę tematyki i akcji zdradzić? :)
Powiem ci, że w tym czasie Rosalyn będzie już w swojej wiosce i spotka się w nim ze swoją rodziną :D
UsuńKiedy wreszcie doszło do Rosalyn, chciałam jej przyznać najgorszą historię życia, choć ta Mel jest również przygnębiająca. No, ale kocur mnie przygwoździł. Tak, wiecie co, no umrę sobie na wiosnę X.X ALE jak dobrze, że to jest jego dopiero piąta wiosna i pan T będzie żył, żył, żył :D Uff, ich paczka bez maskotki nie byłaby tym samym :3
OdpowiedzUsuńReakcja Faldio była jak najbardziej naturalna, bo ja też bym nie uwierzyła, gdyby ktoś mi powiedział, że jest zaginionym księciem.
Ale jajca, Xerara, kope lat xD Ooo... to będzie wpier*ol za tamte monety i drobne oszustwo :D Ten chłopiec co go uratowali, to ten sam co ocalał z spalonej wioski a Xerara się nim zajęła, tak? Ona jest bogata? Się dorobiła kobita.
A rysunek przeboski. Od prawej: Mel wygląda jak zakonnica, ma coś takiego przypominającego krzyż na kołnierzu, a pan T jest jakby jej rekwizytem, bo w końcu nowy nosi kota. Rosalyn z księgą czarów i różdżką, Ross obok swej cudownie zazdrosnej o byłą narzeczoną Rosalyn z czaderską pelerynką. A Faldio robi za Mikołaja ze swoją strzałą. Zgadłam? xD
Już za późno na życzenia świąteczne, ale słyszałam stwierdzenie, że Boże Narodzenie powinno być w sercach ludzi okrągły rok. Tak więc wszystkiego dobrego na każdy dzień Nowego 2014 Roku! :D
Nie, to nie ten chłopiec ze spalonej wioski. Tamten miał blond włosy i Xerara zostawiła go w West, a tu to co innego. XD i to nie jest dom Xerary, zobaczysz w następnym rozdziale. :3
UsuńDzięki! :3
Przez tą dłuższą przerwę kiedy mnie nie było dużo się wydarzyło. Dziwne zakonnice, odcinanie głów, spotykanie osób, których się nie spodziewałam spotkać :o Jeszcze większe moje zdziwienie było kiedy przeczytałam " -Faldio! - zawołała Rosalyn. - Załatw tą starą sukę! " (rozdział poprzedni). Nie sądziłam, że w "Białej czarownicy" pojawią się przekleństwa. Oczywiście mi to nie przeszkadza! :D
OdpowiedzUsuńCo do tego rozdziału to fajny, fajny nie powiem. XD Byłam pewna, że Tenebris umrze w niedługim czasie. Jednak czytam, czytam i BANG nie! :D Całe szczęście, on jest taki zajebisty. Przeżyłam szok po tym jak się dowiedziałam, że był człowiekiem. (Ooo! Ta rymowanka jest zajebista XD)
Hmm... Zastanawiam się nad tym, czy Lembert jest czarownikiem ;_;
Nie mogę się przyzwyczaić do Mel i do tego, że dołączyła do grupy. Wydaje się taka słaba i chce jej się płakać ciągle... Nie no, w sumie się jej nie dziwie xd Jej bratu odcięli głowę. Może się to jeszcze zmieni, ale na razie za nią jakoś nie przepadam. :p
Święta już minęły więc, będę oryginalna i życzę Ci szampańskiej zabawy XDD "Niech piccolo Cię sponiewiera" ~ Paulo Coelho
Świetny rodział! Końcówka-szok! xD
OdpowiedzUsuńNiestety nie mam weny by napisać coś więcej ;/ Postaram się następnym razem, wybacz.
Pozdro i weny!
K.L.
No, wreszcie trochę szczerości! Tak właśnie powinno być w paczce przyjaciół :)
OdpowiedzUsuńRysunek jest zacny! *.*
Dziękuję. :)
UsuńChłopiec miał białe włosy, gdy uciekał z pożogi.
OdpowiedzUsuń