poniedziałek, 23 grudnia 2013

Rozdział XXVI - Czy to ma być noc zwierzeń?


            Następnej nocy po zniszczeniu klasztoru rozbili ognisko w lesie będąc już daleko od przeklętego miasta, z którym Mel miała okropne wspomnienia. Coraz bliżej było do zimy, co z tym szło, że dni były krótsze i chłodniejsze, a noce dłuższe. Przez całą drogę nie natknęli się na żadne miasto czy wieś. Szli przez lasy, zarośnięte łąki spotykając jedynie dzikie zwierzęta.
            Teraz siedzieli skupieni wokół ogniska. Rosalyn z Mel przykryte były ciepłym płaszczem, a między nimi zwinął się w kulkę Tenebris. Od strony czarownicy siedział Ross, obok niego Faldio. Chłopcy również się przykryli ciepłą odzieżą. Patrzyli w milczeniu na płomienie i wsłuchiwali się w ciche skwierczenie palącego drewna oraz odgłosów lasu.
            -Ile czasu zajmie nam dotarcie do twojej wioski? - zapytał Ross patrząc na Rosalyn. Przerywał ciszę.
            -Jesteśmy gdzieś w samym środku South. Myślę, że do końca jesieni powinniśmy znaleźć się w East. - Zastanowiła się chwilę. - W styczniu powinniśmy być w wiosce.
            Zapadła kolejna cisza.
            -Ktoś musi to w końcu powiedzieć. - Ross tym razem patrzył przed siebie, na płonący ogień. Widocznie dziewczyna czekała, aż zacznie ponownie mówić. - Powinniśmy przeczekać zimę. Najlepiej w South, a później wyruszyć.
            -Dlaczego? - oburzyła się.- Chcę jak najszybciej się...
            -Jej pozbyć? - dokończył, a ona ściągnęła brwi. - Jestem pewien, że nie ucieknie. A my nie powinniśmy nocować na dworze jak jest tak zimno. A co jeśli podobna sytuacja wydarzy się zimą kiedy będzie dziesięć razy chłodniej? Nie mam ochoty zasnąć w lesie w nocy, a za dnia już się nie obudzić.
            -Ross ma rację – poparł go Faldio.
            Rosalyn wbiła wzrok w ziemię. Czegoś takiego nawet nie brała wcześniej pod uwagę. Skarciła się w myśli za własną głupotę. Im bliżej była East bym większe emocje nią targały. Myśl, że jest coraz bliżej obiektu jej zemsty naładowywała ją chęcią mordu i szybszego dotarcia do miejsca gdzie dorastała.
            -Wiem – wydukała, a jej słowa najwyraźniej zdziwiły resztę. Byli pewnie, że się nie zgodzi, bo jest uparta i zrobi wszystko aby osiągnąć upragniony cel, jednak tym razem myślała trzeźwo.
            Mel oparła głowę o ramię Rosalyn i uśmiechnęła się wesoło.
            -To wspaniale, że tak dobrze się dogadujecie.
            -Dlaczego mielibyśmy się nie dogadywać? - spytał Faldio.
            -Ponieważ macie tyle sekretów przed sobą, więc myślę, że łatwo komuś z zewnątrz byłoby was skłócić i rozbić waszą... Naszą paczę – powiedziała spokojnym, lecz smutnym głosem.
            -Uważasz, że to co ukrywamy mogłoby nas poróżnić? - wtrącił się Ross.
            -Uważam, że jeśli bylibyście szczerzy i wyjawili pewne rzeczy to nasza więź byłaby nie do zerwania.
            Rosalyn uśmiechnęła się lekko i spojrzała kątem okna na Mel, która prawie przysypiała.
            -Cóż, jeśli wam ciężko to ja mogę zacząć moją historię, ponieważ ja wiem o was wszystko. Myślę, że to nie fair – Spojrzała na nowych przyjaciół. - A później wy wyjawicie sobie parę spraw nim okażę się, że będzie za późno. - Pogłaskała kota po głowie dając mu szczególny znak, że to tyczy się jak najbardziej jego.
            -Czy to ma być noc zwierzeń? - zaśmiał się Faldio.
            -Można tak to ująć – pokiwała głową i wzięła głęboki wdech. - Moja babcia była wiedźmą. To ona wychowała mnie i Mero, ponieważ mama zachorowała gdy byłam jeszcze mała i zmarła. Tato jest kupcem i często wyjeżdżał do innych miast, aby handlować. Kiedy mama odeszła ponownie się ożenił i miał z drugą żoną dwójkę dzieci. Nie wiem czy nie jest ich teraz więcej. Babcia pomagała oswoić się z moim darem i uczyła mnie tego, abym nie mówiła na głos sekretów innych ludzi, jednak byłam wtedy dzieckiem i niewiele z tego rozumiałam, więc i tak robiłam swoje, aż ogłoszono mnie opętaną. Księżą odprawiali egzorcyzmy by wypędzić z mojej duszy demona. Kiedy myśleli, że im się udało zostawili mnie w spokoju. Potem oskarżyli babcię o czarnoksięstwo i spalili ją na stosie. Tato rzadko był w domu, więc dowiedział się miesiąc po fakcie. Ciężko było nam żyć bez babci, bo macocha nas nienawidziła, głównie dlatego, że byliśmy dziećmi innej kobiety i nosiliśmy krew córki czarownicy. Kiedyś spotkała Dariana, który przybył do mojego domu słysząc plotkę o dziewczynce potrafiącej dojrzeć sekrety innych. Miałam wtedy dwanaście lat. Zabrał mnie do klasztoru za zgodą macochy i groził mi, że jeśli mu nie pomogę to skrzywdzi Mero. - Wspominając o swoim bracie bliźniaku poczuła wzrok innych na sobie. Westchnęła cichutko. - Mero nie był transwestytą. Przebierał się za kobietę, by móc zbliżyć się do klasztoru. - Te zdania skierowała do chłopaków, gdyż tylko Rosalyn wiedziała dlaczego „bawił się” w przebieranki. Kiedy obroniła dobre imię brata postanowiła kontynuować swoją historię. - Przez trzy lata dotykałam różnych jego gości, a potem zdradzałam mu ich największe sekrety. - Przestała na chwilę mówić. Przymknęła powieki próbując rozluźnić wargi, które przed chwilą zacisnęła mocno. - Gdybyście mnie wczoraj nie uratowali... Ja... Ja miałam poznać sekret Lemberta. - jej głos powoli zaczął drżeć. - Darian chciał, abym spędziła z nim...
            Rosalyn objęła trzęsącą się Mel i to nie z zimna. Szepnęła jej kojące słowa do ucha i pogłaskała po głowie.
            -Wiesz co Ross? - Faldio starał się zmienić temat na nieco luźniejszy widząc jak po swoim wyznaniu brązowowłosa po raz kolejny musiała powstrzymywać łzy. - Trochę naciągnąłem fakty gdy opowiadałem ci skąd wzięła się moja blizna. - Wskazał na lewy policzek po czym się wesoło zaśmiał. Ross spojrzał na niego unosząc jedną brew w górę. - Zaatakowało mnie dzikie leśne zwierzę, ale wcale nie było takie groźne. Właściwie to był to zajączek. - Westchnął jakby zrzucił z siebie jakiś ciężar, a Ross wybuchł śmiechem.
            -Masz bliznę po zajączku? - Rosalyn uśmiechnęła się wrednie.
            -To nie był byle zajączek. To był zajączek-morderca. Kiedy złapałem go za uszy i pobiegłem do Darii, aby jej go podarować zaczął się rzucać we wszystkie strony, aż go upuściłem. Wtedy zadał mi cios pazurem. - Pokiwał powoli głową. - Dobrze, że wtedy się nie rozpłakałem.
            Młoda czarownica przywołała dość mgliste wspomnienie, w którym pewien czarnowłosy chłopiec podarował jej zająca, a ona go od razu wypuściła.
            -Żałujesz tego? - zapytała chrapliwym głosem Mel.
            Wiedziała o nim wszystko, gdy tylko go dotknęła. Znała jego wszystkie uczucia i doskonale wiedziała, że ledwo co sobie z nimi radzi. Nie będzie lepszej okazji, aby pozbyć się ciężaru na sercu.
            -Tego akurat nie.
            -Więc czego?
            Przejechał dłonią po rudych lokach i się skrzywił. Po raz kolejny przywołał dawne wspomnienia związane z ukochaną.
            -Kiedy przedstawiono Darii jej przyszłego męża niecały miesiąc przed ślubem nie chciała wychodzić za mąż. Błagała ojca, aby cofnął zaręczyny, ale się nie zgodził. Prosiła mnie o pomoc, ale ja w tej kwestii byłem bezradny... - zacisnął dłonie w pięści. - Nic nie mogłem zrobić.
            -Mogłeś z nią uciec – stwierdził Ross jakby było to czymś oczywistym.
            -Jakby to było takie proste...
            -To jest proste.
            -Niby skąd to wiesz?!
            Ross zacisnął usta i pomyślał przez chwilę nad tym co zamierza powiedzieć, aby dobrać w dobry sposób swoje słowa.
            -Uciekłem z domu. - Spojrzał na kolegę. Uśmiech Faldio powoli się poszerzał.
            -Dlaczego? - zapytał będąc już wesołym.
            -Właściwie z dwóch powodów. Pierwszym było to, że chciałem uratować przyjaciółkę, którą niesłusznie oskarżono o czarnoksięstwo. Drugi powód był taki... -Wziął głęboki wdech, aby przemóc się i powiedzieć resztę. Nim zaczął mówić wypuścił ze świstem całe powietrze z płuc. - Tydzień po ukończeniu dwudziestego roku życia w mojej rodzinie jest tradycja, że mężczyzna musi się ożenić. Jako, że moi rodzice wybrali mi na narzeczoną kobietę, której nienawidzę wolałem opuścić dom. To ona oskarżyła Cedilie o bycie czarownicą.
            -Masz narzeczoną?! - krzyknęła na niego Rosalyn. Na jej policzkach pojawiły się czerwone wypieki ze złości. Siedziała tuż przy Rossie, co nie było dla niego w tej chwili bezpieczne. Cóż, nie spodziewał się, że się zdenerwuje, ale podobało mu się to.
            -Miałem – poprawił.
            -Dlaczego nie powiedziałeś wcześniej?
            -To nie jest nic ważnego.
            -Miałeś narzeczoną! Jasne, że to jest ważne.
            Oburzyła się i skrzyżowała ręce na klatce piersiowej. Nie rozumiała dlaczego to wzbudziło w niej taką złość. Wcale jej się nie podobało, że Ross ukrywał taką ważną rzecz. Już rozumiała o czym mówiła Mel. Spojrzała na młodszą dziewczynę, która chichotała. Czyżby tego właśnie się spodziewała?
            -Mniejsza o to – rzekł wymijająco blondyn. - Jest coś co jeszcze powinieneś wiedzieć – zwrócił się do Faldio, który najwyraźniej miał niezły ubaw z krótkiej kłótni. Uniósł brwi do góry wyczekując na resztę historii. - Imię, które znasz to nie jest moje prawdziwe imię. Wymyśliłem je sobie, aby nikt nie mógł mnie rozpoznać. Naprawdę nazywam się Meneros Loralarandrel. Jestem drugim księciem West Landu.
            Gdyby Faldio miałby coś w ustach już dawno by wypluł, a szczęka opadłaby do ziemi gdyby tylko mogła. Wpatrywał się w Rossa zielonymi ślepiami dość uważnie by móc wykryć czy żartuje, czy jest poważny. Ale się nie uśmiechał. Był poważny. Nie dowierzając wychylił głowę do przodu i spojrzał na dziewczyny. Obie pokiwały głowami dając do zrozumienia rudemu, że mówił prawdę. Ross był księciem.
            Faldio się wyprostował i zastanawiał co ma powiedzieć. Naprawdę to go zaskoczyło. Tego się nie spodziewał. W sumie to wyjaśnia jego nieskazitelną cerę. Zaczął się w duchu śmiać.
            -Wasza wysokość – przemówił w końcu zginając się w pół przed Rossem i chichrając.
            -Spadaj – dostał w szybkiej odpowiedzi i blondyn popchnął go, że spadł z kłody, na której siedział wylatując jednocześnie spod ciepłego płaszcza. Zaśmiał się przy tym wesoło.
            -Wiesz co mnie zastanawia? - zapytał Faldio gdy przestał się śmiać. - Twoje oczy. - Wstał z ziemi, otrzepał ubranie i z powrotem wgramolił się pod płaszcz. - Z tego co mi wiadomo w królewskiej rodzinie wszyscy mają błękitne oczy, więc czemu masz brązowe? I twoja rodzina nie wydała rozkazu, aby cie odnaleźć?
            -Kolor oczu mam po przodku, który nie żyje z dwa stulecia. Wtedy nie przywiązywano do tego wagi – wzruszył ramionami.- Gdyby nie brązowe oczy to już dawno by mnie znaleźli. Moja matka kazała na plakatach namalować zaginionemu księciu błękitne oczy. Ukryła przed wszystkimi prawdę, że urodziła syna, który nie odziedziczył niebieskiego koloru. Trzymała mnie w zamknięciu przez dziewiętnaście lat nie wiedząc, że od czasu do czasu się wymykałem. Kiedy byłem jeszcze mały znalazła mi zamiennika, do tego kobietę. Kiedy gdzieś wyjeżdżali mnie zostawiali, a ją zabierali. Gdy gościliśmy ważnych ludzi zamykano mnie na klucz i nie pozwalano wychodzić poza pokój, ponieważ moja matka się mnie wstydziła.
            Zapadła kolejna cisza. Faldio nic nie powiedział. Zrobił współczującą minę i poklepał przyjaciela po ramieniu. Mel przymknęła oczy, Tenebris był zamyślony, a Rosalyn zacisnęła dłonie na sukience i wbiła wzrok w ziemię walcząc ze sobą i wspomnieniami. W końcu podjęła decyzję o przerwaniu ciszy.
            -Moja matka mnie porzuciła.
            Wszyscy spojrzeli na nią. Nawet Tenebris wyrwał się z transu. Nie uszło ich uwadze, że przywołanie przeszłości było dla niej bolesne, ale być może jeśli komuś powie co się stało, okropne zdarzenia przestaną do niej wracać.
            Ross zaczesał jej srebrny kosmyk włosów za ucho, który opadł na środek twarzy. Kiedy poczuła jego bliskość postanowiła mówić dalej:
            -Miałam wtedy osiem lat i niewiele rozumiałam. Powiedziała, że chcę pójść ze mną na grzyby – jej głos zaczął się łamać co było rzadkie. Czuła, że w każdej chwili może wybuchnąć płaczem. Mel cały czas trzymała głowę na jej ramieniu dzięki czemu wiedziała jak się czuje. Objęła ją obiema rękami wokół talli. - To było dla mnie niczym marzenie, bo wcześniej nie mogła zaakceptować tego jaka jestem. Nienawidziła mnie. Wszyscy w wiosce, ze mnie szydzili bo mam białe włosy przez co przynosiłam wstyd mojej rodzinie. Więc kiedy chciała ze mną wyjść byłam szczęśliwa. Zaprowadziła mnie w głąb lasu, a gdy byłam zajęta zrywaniem jagód... zostawiła mnie. Jak się obróciłam to jej nie było. Wołałam, płakałam, ale nie wróciła. - Łzy zbierały się w kącikach oczu. Wytarła je szybko nim zdążyły spłynąć. - Do tego nazwała mnie Missfoster – dodała kończąc swoją historię.
            Faldio wbił wzrok w ziemię. Jego rodzice umarli z powodu choroby, więc nie mógł sobie wyobrazić bólu jaki czuła Rosalyn. Porzucenie przez własną matkę musiało być okropne. Postanowił się nie odzywać.
            Ross objął ramieniem Rosalyn i przysunął bardziej do siebie tak, że oparł brodę o jej czubek głowy. Mel nadal trzymała się talii białowłosej.
            Tenebris pomyślał, że skoro Rosalyn zebrała się na odwagę, by się zwierzyć to on też musiał. Być może nie będzie miał więcej okazji.
            -Tej wiosny umrę.
            Jeśli to byłby konkurs na najbardziej dramatyczną historię Tenerbis już wygrał.
            Czarownica spojrzała na kota leżącego na jej kolanach. Mel w tym czasie uwolniła ją z uścisku, a Ross odsunął się, jednak nadal trzymał dłoń ja jej ramieniu.
            -Jak to umrzesz? - zapytała nie rozumiejąc jego słów.
            -Kiedyś rzucono na mnie klątwę, gdy byłem człowiekiem.
            -Byłeś człowiekiem? - Oczy Faldio zdawały się prawie wylecieć z orbit.
            Kocur pokiwał głową.
            -Wiem, że nim byłem, lecz nic nie pamiętam z ludzkiego życia. Zostałem przemieniony w kota i otrzymałem dziewięć żyć i każde trwa trzydzieści lat. Za każdym razem kiedy umrę odrodzę się na nowo pamiętając dokładnie wszystko ze swojego poprzedniego kociego życia. Tej wiosny to będzie moja piąta śmierć.
            Rosalyn odetchnęła z ulgą.
            -Nie mogłeś tak od razu?
            -Też chciałem po dramatyzować – zamruczał kot powoli machając ogonem. - Nie wiedziałem kiedy będę mógł ci to wszystko wyjaśnić. Wolałem wcześniej nie zaprzątać ci tym głowy. - Odwrócił łebek w jej stronę. - Kiedy umrę moje ciało rozłoży się w ciągu jednego dnia. W tym czasie w środku wytworzy się nowe. Na początku przez kilka pierwszych tygodni mogę większości rzeczy nie pamiętać.
            Mel uśmiechnęła się, a na jej policzkach zawitały różowe rumieńce. Cieszyła się, że nie tylko ona znała ich sekrety. Teraz nie mają przed sobą żadnych tajemnic dzięki czemu czuła się o wiele swobodniej. Mimo wysłuchaniu paru smutnych historii był to ciekawy wieczór.
~*~
            Za dnia, kiedy było jeszcze wcześnie ugasili ognisko, które powoli się wypalało, zabrali swoje rzeczy i ruszyli przez las w dalszą drogę. Drzewa już dawno straciły swoje liście i wyścieliły ziemię jesiennym dywanem dając schronienie przed mrozem nadchodzącej zimy drobnym zwierzątkom zamieszkującym las.
            Błękitne niebo zostało przysłonięte szarymi, ponurymi chmurami. Nawet promienie słońca nie dały rady przebić się przez chmury. Było zimno, bardziej niż wczoraj. Zawiał chłodny, silny wiatr i uniósł złociste, zmarznięte liście z ziemi, które pofrunęły wysoko w górę. Wzrok Mel powędrował za nimi. Nagle wiatr ustał. W lesie zapanowała grobowa cisza. Jedynie odgłos jaki był wydawany, to odgłos łamanych liści leżących na ziemi przez kolejne kroki podróżnych. Młoda zakonnica szła na samym końcu. Spowolniła nieco przyglądając się niebu. Wytężyła wzrok ledwie co dostrzegając swobodnie opadające płatki śniegu. Wyciągnęła ręce przed siebie, rozłożyła dłonie, a na jedną z nich spadła mała śnieżynka. Widząc ją uśmiechnęła się szeroko i zawołała:
            -Śnieg! Pierwszy śnieg w tym roku!- Zaśmiała się wesoło.
            Głos piętnastoletniej dziewczyny wyrwał z rozmyśleń resztę podróżnych. Wszyscy spojrzeli w górę. Swobodnie i powoli płatki śniegu opadały.
            -Szlag! - powiedziała głośno Rosalyn. - Tak wcześnie?
            -Szybko się roztopi – skomentował Ross.
            -Czy to nie wspaniale? - zapytała rozweselona brązowowłosa kręcąc się wokół własnej osi.
            -Chyba lubi zimę – zauważył Faldio krzyżując ręce na klatce piersiowej. - To znak? - wskazał na śnieg. - Może powinniśmy zostać w najbliższej wiosce jaką spotkamy.
            -Nie mamy pieniędzy – wtrącił się Tenebris.
            -Ale mamy Rosalyn – rudowłosy uśmiechnął się.
            -Czy to nie ty postanowiłeś, gdy odeszliśmy z Ground, że kończymy z oszustwami? - Ross zlustrował wzrokiem najstarszego.
            -Tu chodzi o nasze życie. Więc tamto odwołuję.
            Rosalyn pokiwała głową.
            -Myślę, że to dobry pomysł – wyszczerzyła się. - W końcu przejrzałeś na oczy, Faldio.
            Ross przewrócił oczami kiedy tamta dwójka zaczęła się śmiać. Mel nadal zachwycała się śniegiem, a kocur usiadł tuż przy nodze blondyna. Nie powiedział nic więcej.
Ich dobry humor się rozproszył kiedy usłyszeli dziecięcy krzyk. Umilkli i przybrali poważne miny. Stanęli ramię w ramię obok siebie i spojrzeli w stronę skąd dochodziło przeraźliwe wołanie o pomoc.
            Rosalyn spojrzała na twarze swoich towarzyszy. Byli zdeterminowani i pewni siebie. Nie musiała zgadywać by wiedzieć co się za chwile stanie.
            I stało się. Pierwszy poszedł Ross, za nim Faldio, potem Mel i Tenebris.
            Westchnęła ciężko i sama ruszyła za nimi. Wcale nie uważała, że powinni pomóc temu komuś. Jeśli zatrzymywaliby się przy każdej osobie w potrzebie dojście do wioski przy lesie Erthora zajęło by im ruski rok.
            Wbiegli pod górkę, a kiedy na jej szczycie skryli się za skałami ujrzeli dziesięcioletniego chłopca z brązowymi włosami. Siedział na drzewie, skrył się przed niewielką watahą zwykłych leśnych wilków, które okrążyły jego kryjówkę i warczały. Chłopiec krzyczał i płakał.
            -Jestem ciekawa jak chcecie go uratować – powiedziała złośliwie Rosalyn. - Rzucicie się na wilki? Głupota.
            Faldio położył dłoń na ramieniu białowłosej.
            -Nie wiem czy wiesz, ale mamy w swoich szeregach czarownicę.
            Spojrzała na niego zdziwiona. Oczy szeroko otworzyła jakby właśnie usłyszała, że ktoś namalował jej wąsy na twarzy.
            -O nie, nie, nie, nie, nie i nie! Nie mogę tego zrobić, bo to dziecko może powiedzieć innym, że jestem czarownicą!
            -Rosalyn – odezwał się Ross spokojnym głosem.- My odwrócimy uwagę chłopca, a ty zajmiesz się wilkami.
            Obdarzyła go swoim najbardziej wrogim i chłodnym wzrokiem, jednak to nie zrobiło na nim żadnego wrażenia. Odwróciła się na pięcie i zeszła z górki podchodząc bliżej watahy wilków kryjąc się za konarami drzew. Wyciągnęła różdżkę z czarnego rękawa płaszcza. Wtedy zobaczyła jak Faldio i Ross wychodzą z kryjówki. Zawołali do chłopca, a on na nich spojrzał z wielką nadzieją. Wilki też zwróciły na nich uwagę. Ross powiedział, że go uratuje, tylko niech zamknie oczy i w tym momencie Faldio pokazał swój łuk i napiąć strzałę na cięciwę udając, że chce postrzelić wilka. Zwierzęta zawarczały groźnie.
Czarownica westchnęła ciężko. Oplotła smukłymi palcami srebrną różdżkę. Wyciągnęła rękę przed siebie w stronę dzikich zwierząt i skupiła na nich swój lodowaty, bezwzględny wzrok. Zwierzęta poczuły złowrogą magię i spłoszyły się uciekając z wyciem, jednak Rosalyn nie pozwoliła im tak łatwo odejść. Zakręciła różdżką i każde z wilków oderwało łapy od ziemi po czym z wielką siłą uderzyli w różne drzewa. Ich ciała swobodnie upadły na liściastą ziemię. Żadne zwierze z watahy nie podniosło się. Zostały ogłuszone.
            Rosalyn dumna ze swojej roboty wyszła z ukrycia. Tymczasem Faldio pomagał zejść chłopcu z drzewa. Ross spojrzał na przyjaciółkę uśmiechając się. Chyba był zadowolony. Nawet ją pochwalił.
Dziesięcioletni chłopiec przetarł czekoladowe, pełne łez oczy i poprosił o zaprowadzenie do domu. Obiecał, że jego rodzina wynagrodzi im ocalenie jego życia. Sądząc bo kosztownym ubraniu jakie nosił można było domyślić się, że pochodził z bogatego domu.
            Las kończył się jakieś niecałe dziesięć minut drogi od miejsca, w którym znaleźli chłopca. Szli polną drogą, a przy niej znajdowały się same pola i łąki. Za nimi dostrzec można było pojedyncze, zwykłe chatki. Nie zatrzymali się przy żadnej drodze dojazdowej tylko szli dalej.
            -W sumie to dobrze, że mu pomogliśmy – szepnęła Rosalyn do Rossa, na co on z uśmiechem skinął głową.
            W niedługim czasie dotarli do ogromnej willi ogrodzonej potężnym płotem. Budynek był biały, z czarnym dachem, miał dwa skrzydła, a przy głównym wejściu stały dwie kolumny podtrzymujące balkon piętro wyżej. Między bramą, a wejściem do willi znajdował się wielki ogród ze skromną fontanną na samym środku. Kwiaty już dawno powiędły, a krzewy straciły swoje liście.
            Chłopiec otworzył bramę i zaprosił gości na swoja posesję. Zauważył, że pewna osoba stała w ogrodzie. Gdy tylko go zobaczyła wydawało się, że spadł jej kamień z serca. Od razu podbiegła do niego krzycząc:
            -Harry! Tak się martwiłam! - Do jej oczu prawie napłynęły łzy. - Gdzie byłeś?
            Nagle zatrzymała się będąc już niedaleko chłopca. Stanęła jak wryta gdy zobaczyła ze swoim podopiecznym dziewczynę z białymi włosami i chłopaka z blond czupryną. Otworzyła szeroko usta, a jej oczy tępo przyglądały się dwójce zastanawiając się czy nie śni na jawie.
            -Wy! - wskazała na nich palcem.
            Kiedy ją rozpoznali wyglądali jakby zobaczyli rozwścieczonego niedźwiedzia.
            Długie brązowe włosy miała spięta w kucyk, jak zawsze. Grzywka zaczesana na bok zasłaniała większość czoła i trochę prawe, ciemne oko. Ubrana w spodnie, długie buty, kurtkę, a przy pasie przymocowany miała miecz.
            Kobieta stojąca przed nimi to Xerara Renny. 
________________________________________________
No dobra... kto się spodziewał, że znowu spotkamy Xerarę? Hyhyhy. Ja. xD 
Tak więc następny rozdział ukaże się dość szybko... chyba w niedzielę, albo w poniedziałek. Tak w ogóle i w szczególe nie napisałam nic od miesiąca, ale w końcu (chyba na święta) wraca wena. Może następne rozdziały będą ciut nudne, bez akcji, ale później wam to wynagrodzę.  :3 
I z okazji tej, że jutro jest Wigilia i za dwa dni święta, to życzę Wam moi drodzy czytelnicy Wesołych Świąt! 

 

 Każdy z moich bohaterów ma przy sobie lub na sobie swoje atrybuty :3 Zgadnijcie co ma kto! 
Tenebris nie ma żadnego xD                                

12 komentarzy:

  1. Bardzo fajny i przyjemny był ten rozdział. Podobało mi się to, że postanowiłaś ukazać wszystkie sekrety bohaterów, gdyż szczerość to podstawa udanego związku, a w tym przypadku przyjaźni.
    Cieszę się bardzi, że Tenebris nie umiera na wiosnę po raz ostatni i że jednak będzie żył jeszcze przez wiele lat. To opowiadanie, podróże Rosalyn i Rossa i ogólnie cała opowieść nie miałaby już takiego sensu i tego ciekawego punktu odniesienia, jakim jest ten nasz kochany gadajacy KOT :)
    Czekam z niecierpliwością na nowy rozdział :)
    Pozdrawiam serdecznie i życze Ci również Wesołych Świąt.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ekhm, ekhm, ja nadal żyję, jakby co :D A to, że jestem zbyt leniwa i z powodów osobistych nie chciało mi się nawet jeść czekolady to już inna sprawa. Zapewniam cię jednak, że przeczytałam poprzednie rozdziały. Słowo!
    Więc (czekam, aż ktoś z pasją mojej polonistki przypomni mi, że zdania nie zaczyna się od ,,więc") noc zwierzeń była świetna. Chociaż jeśli Tenebris chciał być zabawny to mu nie wyszło, bo doprowadzanie ludzi do stanu przedzawałowego bynajmniej nie jest śmieszne!
    Szczerość jest ważna, owszem, ale czy ja wiem, czy chciałabym wiedzieć wszystko o wszystkich? Eh, dobra, marudzę, introwertyczna ja to co innego. Niekiedy spodziewałam się zwierzeń (Rosalyn), niekiedy mnie zaskoczyły (znowu Tenebris, ja się kiedyś zemszczę).
    Co do rysunku - Faldio, Ross, Rosalyn, Mel. Zgadłam? A jeśli tak, to co wygrałam?! :D

    Wesołych Świąt - niech będą wyborne, wyborne, wyborne! (Canada krypto-Izma).

    P.S. Czy będzie tu tylko 30 rozdziałów? :C

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O rany, zgadłaś, a co chcesz dostać? xD

      nie, będzie więcej. Ostatnio nie miałam weny i nic nie pisałam. :3 jestem w trakcie tworzenia 31 rozdziału. :)

      Usuń
  3. Chcem następny rozdział, jeśli można :3

    Łooo, 31 rozdział. A masz już jakiś pomysł na tytuł, coby może troszkę tematyki i akcji zdradzić? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiem ci, że w tym czasie Rosalyn będzie już w swojej wiosce i spotka się w nim ze swoją rodziną :D

      Usuń
  4. Kiedy wreszcie doszło do Rosalyn, chciałam jej przyznać najgorszą historię życia, choć ta Mel jest również przygnębiająca. No, ale kocur mnie przygwoździł. Tak, wiecie co, no umrę sobie na wiosnę X.X ALE jak dobrze, że to jest jego dopiero piąta wiosna i pan T będzie żył, żył, żył :D Uff, ich paczka bez maskotki nie byłaby tym samym :3
    Reakcja Faldio była jak najbardziej naturalna, bo ja też bym nie uwierzyła, gdyby ktoś mi powiedział, że jest zaginionym księciem.
    Ale jajca, Xerara, kope lat xD Ooo... to będzie wpier*ol za tamte monety i drobne oszustwo :D Ten chłopiec co go uratowali, to ten sam co ocalał z spalonej wioski a Xerara się nim zajęła, tak? Ona jest bogata? Się dorobiła kobita.
    A rysunek przeboski. Od prawej: Mel wygląda jak zakonnica, ma coś takiego przypominającego krzyż na kołnierzu, a pan T jest jakby jej rekwizytem, bo w końcu nowy nosi kota. Rosalyn z księgą czarów i różdżką, Ross obok swej cudownie zazdrosnej o byłą narzeczoną Rosalyn z czaderską pelerynką. A Faldio robi za Mikołaja ze swoją strzałą. Zgadłam? xD
    Już za późno na życzenia świąteczne, ale słyszałam stwierdzenie, że Boże Narodzenie powinno być w sercach ludzi okrągły rok. Tak więc wszystkiego dobrego na każdy dzień Nowego 2014 Roku! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, to nie ten chłopiec ze spalonej wioski. Tamten miał blond włosy i Xerara zostawiła go w West, a tu to co innego. XD i to nie jest dom Xerary, zobaczysz w następnym rozdziale. :3

      Dzięki! :3

      Usuń
  5. Przez tą dłuższą przerwę kiedy mnie nie było dużo się wydarzyło. Dziwne zakonnice, odcinanie głów, spotykanie osób, których się nie spodziewałam spotkać :o Jeszcze większe moje zdziwienie było kiedy przeczytałam " -Faldio! - zawołała Rosalyn. - Załatw tą starą sukę! " (rozdział poprzedni). Nie sądziłam, że w "Białej czarownicy" pojawią się przekleństwa. Oczywiście mi to nie przeszkadza! :D
    Co do tego rozdziału to fajny, fajny nie powiem. XD Byłam pewna, że Tenebris umrze w niedługim czasie. Jednak czytam, czytam i BANG nie! :D Całe szczęście, on jest taki zajebisty. Przeżyłam szok po tym jak się dowiedziałam, że był człowiekiem. (Ooo! Ta rymowanka jest zajebista XD)
    Hmm... Zastanawiam się nad tym, czy Lembert jest czarownikiem ;_;

    Nie mogę się przyzwyczaić do Mel i do tego, że dołączyła do grupy. Wydaje się taka słaba i chce jej się płakać ciągle... Nie no, w sumie się jej nie dziwie xd Jej bratu odcięli głowę. Może się to jeszcze zmieni, ale na razie za nią jakoś nie przepadam. :p
    Święta już minęły więc, będę oryginalna i życzę Ci szampańskiej zabawy XDD "Niech piccolo Cię sponiewiera" ~ Paulo Coelho

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetny rodział! Końcówka-szok! xD
    Niestety nie mam weny by napisać coś więcej ;/ Postaram się następnym razem, wybacz.
    Pozdro i weny!
    K.L.

    OdpowiedzUsuń
  7. No, wreszcie trochę szczerości! Tak właśnie powinno być w paczce przyjaciół :)
    Rysunek jest zacny! *.*

    OdpowiedzUsuń
  8. Chłopiec miał białe włosy, gdy uciekał z pożogi.

    OdpowiedzUsuń