niedziela, 8 grudnia 2013

Rozdział XXV - Martwe Morze Pełne Trupów i Flaków.

              -Najpierw musimy znaleźć moich przyjaciół - powiedział Faldio, a Mel pokiwała głową. Udało się jej stłumić płacz, co przyniosło wielką ulgę rudowłosemu. Płacząca młoda dziewczyna to nic dobrego, a raczej same kłopoty. Nigdy nie wiedział jak się ma zachować w takowej sytuacji.
             W jakimś stopniu Mel przypomina mu jego młodszą siostrę Paili. Była od niej tylko starsza o rok. 
               -Powiedz mi skąd wiedziałaś, że twój brat umarł? - zapytał uważnie obserwując dziewczynę.
               -Kiedy kogoś dotknę to potrafię odczytać tej osoby wszystkie myśli, a także ujrzeć wszystkie wspomnienia i odkryć sekrety, które nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego.
                To powiedziawszy zakryła dłońmi twarz, gdyż czuła jak emocje przejmują kontrolę nad jej odruchami. Lada moment a wybuchnie kolejnym histerycznym płaczem. Przed jej oczami po raz kolejny pojawiły się wspomnienia Faldio. Jej brat rozmawiał z białowłosą czarownicą. Kiedy od niego odeszła kat wykonał zamach aby odciął mu głowę. Blondyn przytulił do swej piersi dziewczynę w momencie, gdy głowa Mero została oddzielona od reszty ciała. Przetoczyła się pod nogi Dariana, a on ją zdeptał.
                Cały czas miała takie dziwne uczucie, jakby ktoś ściskał jej serce z całej siły i nie zamierzał puścić. Do tego łapanie oddechu sprawiało jej trudności.
                -Czyli ty zobaczyłaś wszystkie moje wspomnienia i myśli? - Mel w odpowiedzi pokiwała głową. Faldio przyłożył dłoń do twarzy i westchnął cicho. - Wszystko? - dopytał.
                -Tylko to co sam pamiętasz. To co robiłeś dwadzieścia lat temu jest dość niewyraźne. - Pociągnęła nosem. - Ale wiem o twojej nieszczęśliwej miłości. Przykra sprawa – dodała. Była pewna, że za to Faldio się wścieknie, lecz zamiast tego zaśmiał się wesoło.
                -Wiem - powiedział. - Jestem do bani.
                -Nie jest ciebie warta. - Mel zmusiła się do  uśmiechu. Rudowłosy położył dłoń na jej głowie i poczochrał włosy, jednak nic nie powiedział, ale wesoły uśmiech nie schodził z jego twarzy, a zielone oczy nadal były pełne tego samego blasku.
                Pomyślała, że ma naprawdę szczęście. Zjawił się ktoś tak miły, aby jej bezinteresownie pomóc. Z nimi uda jej się opuścić klasztor. A to wszystko było zasługą jej ukochanego brata, Mero. Kiedy znowu o nim pomyślała nie mogła już powstrzymać łez. Ostatnim razem widziała go jak uśmiechał się od ucha do ucha, skakał i biegał po polach. A teraz już nigdy się nie uśmiechnie.  Już nigdy go nie zobaczy. Bo jej brat, Mero nie żyje. Został zabity jak pies.
                -Masz pomysł gdzie mogą być twoi przyjaciele? - zapytała.
                -Zapewne są tam, gdzie jest najgłośniej - Spojrzał prosto w oczy Me.  - Na zachodnie skrzydło.

~*~

                Lembert wyglądał na wyluzowanego. Tak jakby nie przejmował się tym, iż przed nim stoi prawdziwa czarownica. Poprawił swój fioletowy szlafrok i sięgnął po drewnianą laskę z błękitnym diamentem osadzonym na czubku. Uśmiechnął się pogodnie i uniósł brwi w górę.
                -Rosalyn – odezwał się cicho Ross. - Schowaj różdżkę.
                Dziewczyna otworzyła usta aby się sprzeciwić, lecz gdy jej wzrok napotkał zdeterminowany wzrok Rossa nic nie powiedziała. Odwróciła głowę i z powrotem schowała magiczną różdżkę.
                -Więc jednak nie będziesz ze mną walczyć? - zapytał głośno Lembert. - Jaka szkoda. Chciałem zobaczyć co potrafi wiedźma, która zamordowała brutalnie moją załogę. -Westchnął ciężko.
                -Jak udało się twoim ludziom przedostać do West? - zapytał Ross spokojnym aczkolwiek zimnym tonem.
                To pytanie najwyraźniej spodobało się Lembetowi, bo wyglądał na zainteresowanego.
                -Chętnie odpowiem. – Czarnowłosy nadal miał na twarzy ten sam uśmiech. Klasnął w dłonie. - Potrzebowaliśmy nowych niewolników, ale nie takich pospolitych. Chcieliśmy czegoś co trudno zdobyć. Nieosiągalnych. Tacy właśnie są ludzie z  West. Przez straże osadzone przy granicach przedostanie się tam było dla nas trudne, a co mówić o przemyceniu ludzi! Ale wystarczyło przekupić królewskiego namiestnika i zgodził się na uprowadzenie kilkunastu chłopów z jakiejś wsi, a resztę skazał na śmierć w ogniu. Moi ludzie spalili całą wioskę i pozostał z niej sam popiół. - Spojrzał w grę i zaśmiał się do siebie zaciskając zęby. Wyglądał jakby przypominał sobie całkiem miłe wspomnienie. Nie krył dumy.
                -Yalor Smindrat dał się przekupić? - Głos Rossa brzmiał tak, że sam nie mógł uwierzyć w słowa, które wypowiedział, a twarz zdradzała wielkie rozczarowanie i strach.
                -Hmmm... Zadziwiające. Skąd wiesz jak nazywa się królewski namiestnik? Rodzina królewską zna każdy w kraju, ale o namiestniku wiedzą nieliczni. - Jego wzrok spoczywał na młodym blondynie. - Kim jesteś? - zapytał powoli, głębokim głosem.
                Rosalyn popatrzyła ze współczuciem na swojego przyjaciela. Sądząc po jego minie czuł się w jakimś stopniu odpowiedzialny za całą tą sytuację, a to dlatego, że nie mógł pomóc swoim ludziom. Mimo, że porzucił swoje dawne imię, rodzinę i dom, nadal pozostało w nim coś z księcia Królestwa Zachodu.
                -Chyba mi nie odpowiesz - zasmucił się Lembert. - A szkoda. Chociaż może jak opowiem ci o napadzie na wioskę to zmienisz zdanie. W sumie następnym razem planujemy coś bardziej zabawnego. - Zaśmiał się do siebie. - Może zatopimy wioskę w krwi mieszkańców? Ciekawie by to wyglądało. Już sobie wyobrażam jakby nazywali nasze dzieło... „Martwe Morze Pełne Trupów i Flaków.” Oczywiście wszystkich nie zabijemy. Oszczędzimy trzy, cztery warte osoby, które nadadzą się na niewolników. A wiesz, że za ludzi ze złotymi włosami płacą nam najwięcej? - Wskazał na niego palcem. - Chętnie bym i ciebie zabrał pod moje skrzydła, ale moich klientów nie interesują mieszańce. - To powiedział z udawaną pogardą. Wiedział, że chłopak coś ukrywał. Znajomość imienia namiestnika nie przypada każdemu, a na pewno nie mieszańcowi, tylko ludziom ze stolicy. Wtedy zobaczył jak nachyla się po sztylet leżący na ziemi. Przyjrzał mu się na tyle na ile mógł i dostrzegł królewski herb West Land. W jego oczach pojawił się pewien błysk i już wiedział, że on sam lub ktoś z jego rodziny służył królowi.
                Nagle drzwi od komnaty otworzyły się i uderzyły w plecy Rossa i Rosalyn. Oboje szybko się przesunęli w bok. Wtedy w progu stanęła jedna  z morderczych pokojówek razem ze starszą zakonnicą trzymającą w rękach miedziane słońce. Nie zauważyły dwóch intruzów.
                -Panie, czy nic ci nie jest? - zapytała zakonnica łapiąc łapczywie oddech. .
               Lembert uśmiechnął się lekko i pokazał palcem na dwójkę nieproszonych gości. Wtedy pokojówka przybrała pozycję bojową, a zakonnica wezwała po cichu Boga klnąc.
                Ross i Rosalyn przesunęli się jeszcze bardziej w bok widząc jak pokojówka świdruje ich wzrokiem. Jednak nie wykonała żadnego ruchu świadczącym o ataku. Czekała na rozkazy. Zakonnica rozpoznała czarownicę. Potrafiła wyczuć nadprzyrodzoną energię, która emanowała wokół niej. Dała sygnał wojowniczce, że ma odciągnąć dziewczynę od chłopaka. Służąca wystrzeliła jak torpeda prosto na intruzów. Dzierżyła w dłoniach dwa sztylety. Zamachnęła jednocześnie dwoma rękami wymierzając cios prosto na białowłosą, lecz nim zdążyła ją zranić Ross odepchnął ją na środek pokoju i sam zatrzymał cios sztyletem. Zakonnica wyciągnęła ręce przed siebie trzymając nadal w dłoniach miedziane słońce i wypowiedziała słowa:
                -Dei Caveam! - Potem zamknęła oczy i odwróciła medalion na drugą stronę. Na nim namalowany był krzyż w okręgu, a na jego linii napisana była modlitwa. Okrąg zaczął powoli się obracać,litery zaświeciły jasno i przeniosły się na podłogę w miejscu gdzie stała Rosalyn. Po chwili zamieniły się łańcuch i oplotły jej ciało. Nim wiedźma zdążyła jakkolwiek zareagować była już unieruchomiona.
                Rosalyn nie kryła zdziwienia. Próbowała się poruszać, ale to nic nie dało. Nawet nie mogła użyć magii. Nie zdołała z siebie wykrzesać ani odrobinki magicznej energii. Kiedy zdała sobie sprawę, że jest bezsilna zaczęła panikować. Wtedy podszedł do niej od tyłu Lembert i objął silnym ramieniem uśmiechając się wrednie. Czarownica złapana.
                Ross tymczasem odpierał atak demonicznej pokojówki, która miała mordercze inetencje. Nie pozwalała na zadanie żadnego ataku przeciwnikowi. Była tak szybka, że ledwo co nadążał osłaniać się przed ciosami. Chciała jak najszybciej go zabić, bo wiedziała, że lepszą zabawę będzie miała z wiedźmą.
                -Ross! Ratuj! - krzyknęła błagalnie i niespodziewanie Rosalyn. Poraz pierwszy powiedziała tak kompromitujące słowa. Nigdy wcześniej nie prosiła o ratunek nikogo. Zawsze była samowystarczalna. Te słowa sprawiły ją w zakłopotanie, ale nie mogła teraz umrzeć. Musiała jeszcze kogoś zabić, a zadowolona, lecz pełna myśli zadystycznych twarz Lemberta wcale nie sprawiała, że czuła sie bezpiecznie. Wydawał się większym zagrożeniem od zakonnicy, która zablokowała dopłych jej sił.
                Głos Rosalyn zdekoncentrował blondyna. Spojrzał w jej stronę gdy pokojówka nacierała na niego z kolejnym atakiem. Nigdy nie słyszał aby mówiła takim tonem. Dostrzegł dziwne świecące łańcuchy otaczające jej ciało. Był wcześniej zbyt zajęty walką by wiedzieć co się dzieje. Kto jej to zrobił? Zakonnica czy Lembert?
                Jednak nim zdążył się w to zagłębić spojrzał ponownie na swoja przeciwniczkę. Jej sztylet był tuż przy jego twarzy. W ostatniej chwili odskoczył do ściany i uderzył w nią plecami. Zdążyła przeciąć prawy policzek zostawiając niewielką ranę i odciąg kosmyk włosów z wplątanymi kolorowymi koralami, które teraz upadły na podłogę uderzając o nią kilka razy, nim potoczyły się w różne strony po pokoju. Zacisnął mocniej dłoń na sztylecie. Był wściekły, bo pamiątka po Cedilli została sponiewierana.
                Ross na chwilę przymknął oczy. Pokojówka uśmiechnęła się triumfalnie. Wyglądało na to, że jej przeciwnik się poddał. Przygotowała się do następnego ataku i uważała, że ostatniego. Czas to zakończyć – pomyślała. Jej pani była już niecierpliwa.
                Szkarłatny kamień nadal tkwił w sztylecie Rossa. Rozbłysnął światłem, który oślepił morderczą służącą. Zasłoniła oczy ręką i zatrzymała się zdezorientowana. Kiedy blask ustał jej przeciwnik dzierżył długi miecz.  Była do tej pory pewna siebie, lecz ta pewność zniknęła gdy zobaczyła broń w dłoni chłopaka. Nie tylko ona. Zakonnica i Lembert również byli zszokowani.
                W tym samym czasie do pokoju wbiegł Faldio z Mel. W pomieszczeniu zrobił się prawdziwy tłok. Zakonnica spiorunowała wzrokiem swoją uczennicę.
                -Mel! - krzyknęła rozzłoszczona widząc dziewczynę z intruzem.
                -Siostra! - pisnęła brązowowłosa zasłaniając sobie usta dłońmi. Po chwili schowała się za Faldio.
                -Faldio! - zawołała Rosalyn. - Załatw tą starą sukę! Uwięziła mnie! - Jej słowa brzmiały niemalże jak rozkaz.
                W mgnieniu oka rudowłosy naciągnął strzałę na cięciwę i wycelował w zakonnicę. Ta w powietrzy skrzyżowała ręce.
                -Nie możesz mnie zranić! Jestem osobą duchowną! Będziesz się smażyć w piekle jak to zrobisz! - krzyknęła.
                Faldio zawahał się. Zakonnica poczuła ulgę, gdy zobaczyła niepewność na jego twarzy. Była bezbronną, starszą kobietą... potrafiącą się posługiwać magicznymi sztuczkami.
                Lembert zdał sobie sprawę, że teraz nie jest w korzystnej sytuacji. Przeklął głośno i odsunął się od białowłosej.
                -No cóż. - Popatrzył na intruzów – Robi się ciekawie. - Uśmiechnął się i cofnął o kilka kroków.
                Pokojówka nie miała zamiaru się poddać. Walczyła dalej.Ruszyła ponownie do ataku. Ku jej zdziwieniu Ross zrobił unik i obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni. Gdy ona była pod ścianą kopnął ją i wgniótł jej twarz w twardą pionową płaszczyznę. Chwilę potem złapał Rosalyn i przerzucił ją przez ramię po czym podszedł do Faldio. Wyszli z pokoju na cichy korytarz barykadując drzwi. Ross postawił białowłosą na ziemi.
                -Mogę z niej to zdjąć – powiedziała odważnie Mel.
                -To zrób to! - zawołała Rosalyn.
                -Co jej się właściwie stało? - zapytał Ross.
                -Siostra użyła na niej egzorcyzmu, który blokuje dostęp magicznej energii. Po prostu nie jest w stanie używać magii. Nazywamy to Boską Klatką. Kiedy wypowie się odpowiednie słowa mając zapisaną modlitwę do Boga na jakim przedmiocie – pokazała druga stronę swojego medalionu – to stworzy się łańcuch, który potrafi uwięzić każdą czarownicę. Tego właśnie nas tutaj uczą – wyjaśniła.
               Klasztor, w którym szkoli się młode dziewczęta do walki z czarownicami w ich niedalekiej przyszłości. Pierwszy raz słyszała o czymś takim. Najwyższy kapłan sam wyznaczał księży do walki z czarownicami i nigdy nie pozwolił zakonnicom mieszać się do tego konfliktu. Prawdopodobnie Darian robi to wszystko ukrywając przed najwyższym kapłanem. To było oczywiste. A te sztuczki, których używają tutejsze zakonnice są bardzo niebezpieczne. Gdyby była sama już dawno by poległa.  Mel w tym czasie zaczęła zdejmować łańcuchy zarzucone przez starszą zakonnice. Szło jej to opornie. Rosalyn w tym czasie dała znaczące spojrzenie Rossowi tu patrząc na jego miecz, a potem pokazując na wszystkie ściany. Doskonale wiedział o co jej chodziło, ale nie miał ochoty tego robić. Skrzywił się na samą myśl. Falido przyglądał się im próbując ich rozszyfrować.  Nagle cisza i spokój na korytarzu została zakłócona przez głośne kroki i krzyki przez resztę mieszkańców i pracowników klasztoru. Wbiegali na górę po schodach z obu stron.
                 -Ross musisz to zrobić! - powiedziała stanowczo Rosalyn.
                On milczał. Zacisnął usta w wąską linię.
                -Ross, jak oni nas złapią to nas zabiją – dodała.
                Mel już prawie kończyła zdejmować łańcuchy.
                -Zrób to. - Spojrzała na niego zdeterminowanym wzorkiem.
                -Cholera! – przeklął.
                Kazał podejść Faldio do dziewczyn, a sam stanął przed nimi. Wyciągnął przed siebie rękę, w której trzymał miecz. Kamień w rękojeści niemalże pulsował. Już za rogu wyłoniły się pierwsze postacie, ale nadal były dość daleko. Ostrze przybrało jasnoczerwony kolor i lekko świeciło. Wziął zamach, przeciął powietrze, potem kolejny i następny. Minęła chwila, a w miejsca, które przeciął zawaliły się. Podłoga runęła, ściany się rozpadły, i sufit spadł prosto na nich.
                 W tym samym czasie Mel zdążyła zdjąć łańcuchy blokujące magię Rosalyn. Szybko wyciągnęła różdżkę, która powiększyła się w mgnieniu oka. Wszystkie gruzy, które miały na nich spaść zaczęły lewitować nad głowami. Kiedy grunt pod ich stopami zniknął odrzuciła gruz na bok robiąc jeszcze więcej szkód. Od razu otoczyła swoją magią ciała przyjaciół przez co powoli opadali na ziemię razem z nią. Zrobiła półkole w powietrzu różdżką i otoczyła siebie i resztę gruzami tworząc kopułę, a w niej zapanowały egipskie ciemności. Kiedy byli bezpiecznie skryci pod gruzami uniosła głowę w górę patrząc w sklepienie jej dzieła. Skupiła całą swoją moc poza zbudowaną przez nią kopułą. Zachodnie skrzydło zostało doszczętnie zniszczone. Zostało jeszcze wschodnie i centralna część budynku. Wtedy uśmiechnęła się lekko i skupiła na każdym szczególe stojącego klasztoru. Po chwili niektóre elementy jego fundamentów i ścian zaczęły lewitować wokół nadal stojących części. Przyłączało się do obłędnego koła coraz więcej i więcej gruzu, unosząc się wyżej, aż na końcu upadł roztrzaskując się o ziemię i miażdżąc to co nadal stało. Słuchać było huk, a ziemia drżała jakby było trzęsienie ziemi. Kiedy to ustało gruz budujący kopułę  rozpadł się upadając na boki.
                Trzy pary oczu wpatrywały się w Rosalyn z przerażeniem. Cały budynek został zrównany z ziemią, a wraz z nim pogrzebano żywcem wielu ludzi.  Jedynie co nadal stało to mur ogradzający niegdyś klasztor, a na nim siedział Tenebris machając powoli ogonem.
                -Szczerze mówiąc to wiedziałem, że tak to się skończy – powiedział z wyraźnym zadowoleniem.
                -Nie musiałaś niszczyć całego budynku – zauważył Ross. Wydawał się spięty.
                -Musiałam – oznajmiła. Gdyby tego nie zrobiła zapewne blondyn obwiniałby się o śmierć wszystkich ludzi, którzy byli w zachodnim skrzydle. Niszcząc resztę budynku pozbawiła go częściowo poczucia winy.  Do tego gdzieś zakopane w gruzach leżą korale, które dostał od Cedilii. I prawdopodobnie już tam zostaną.
                Mel przyglądała się uważnie ruinom jakie zostały po zakonie. Pomyślała, że gdzieś tam pod gruzami leży martwy Darian, człowiek, który zabił jej ukochanego brata. Pociągnęła nosem powstrzymując łzy. Z jakiegoś powodu czuła ulgę patrząc na klasztor, w którym była więziona. Czuła się wolna. Ci ludzie co sprawili jej wiele przykrości już nie żyją. Nie będą mogli niczym jej zagrozić, zastraszyć czy wyrządzić krzywdy. Już koniec z wykorzystywaniem talentu, a zarazem przekleństwa. Teraz to się skończyło. Mogła wrócić do domu. Do domu gdzie mieszkała macocha z ojcem i jej dziećmi. Na pewno nie ucieszyłaby się, gdyby wróciła. W końcu sama oddała ją w ręce Dariana obawiając się jej zdolności. Mero był martwy, więc tak naprawdę nie miała dokąd wracać. Po raz kolejny do jej oczu napłynęły łzy. Tym razem pozwoliła im swobodnie spłynąć po policzkach. Zacisnęła mocno usta, aby nie wydać żadnego żenującego dźwięku.
                -Mel- powiedziała łagodnie Rosalyn - idziesz?
                Brązowowłosa odwróciła się i spojrzała na uśmiechniętego Faldio, Rossa i Rosalyn, która wyciągnęła do niej rękę. Mel szybko ujęła jej dłoń, a przez jej ciało przeszła najpierw fala ciepła następnie ujrzała wszystkie jej wspomnienia. Najpierw to, co pokazał jej Mero. Następnie wcześniejsze wydarzenia, aż w końcu dotarła do wspomnień sprzed dziesięciu lat. Tak okropne, zapomniane, sprawiające ból. Chłodny wieczór, wilgotny las, deszcz, domek na kurzej łapce. Stara czarownica. Czarny kot. Potem ogień pochłaniający ukochaną osobę i prośba, której nie była w stanie spełnić ta dziewczyna. Już wiedziała o niej wszystko.
                -Tak – skinęła głową uśmiechając się najweselej jak potrafiła i otarła łzy długim rękawem. - Dziękuję.
                Rosalyn uśmiechnęła się. Kiedy przeszli przez mur puściła jej dłoń, mimo to szła dalej.
                -Ty też umiesz robić takie rzeczy jak te zakonnice? - zapytała czarownica.
                -Niestety nie... - wbiła wzrok w ziemię. - Umiem tylko to zdjąć. Właściwie to każdy może się tego nauczyć, nawet wiedźma. - Zrobiła chwilową pauzę. - Jednak wykonać Boską Klatkę mogą tylko specjalni ludzie, do tego kobiety. Jest ich niewiele, a w South – odwróciła się za siebie – nie ma już takiej osoby.
                Mel powoli zwolniła prawie się zatrzymując i wtedy Faldio położył dłoń na jej głowie, poczochrał włosy po czym delikatnie popchnął ją do przodu, aby przyśpieszyła.  W jednej ręce trzymał Tenebrisa. Wtedy mu się przypomniały słowa Rossa. Ucieszył się, że nie był już nowy. Wyrównał krok z Mel i wcisnął jej kota na ręce.
                -Nowi noszą kota – powiedział zadowolony.
                Słysząc to Ross i Rosalyn wybuchli śmiechem. Mel również się uśmiechnęła. Doskonale wiedziała, że ostatnio Ross robił sobie żarty z Faldio, ale nie zamierzała odmawiać noszenia Tenebrisa. Lecz nie sądziła, że mógłby skrywać taką tajemnicę.słowa zaklęcia, które pamiętał co noc odbijały się echem w jego głowie, choć nie wiedział skąd je zna i czyj kobiecy głos słyszy.
Za trzydzieści wiosen dokładnie
Twoje ciało całe się rozpadnie
Wtem nastanie początek nowy
I odrodzisz się w  stanie nienaruszonym
Lecz gdy dziewiątym razem odjedziesz w nieznane
Z prochów już nie powstaniesz
Tylko ludzka pamięć w tle zostanie
A ty dołączysz do mnie
Już na zawsze będziemy razem.

~*~

                Spod gruzu przebiła się silna dłoń dzierżąca różdżkę. Następnie wydostał się cały mężczyzna. Był poobijany, skóra w wielu miejscach była rozcięta, a czarne włosy splątane i przesączone krwią. Był wściekły. Klął tak głośno, że zdzierał sobie gardło. Przyjechał tu będąc nie przygotowanym na takie numery.  Myślał, że trochę odpocznie, lecz się grubo mylił. Rozejrzał się dookoła. Wszystko zostało doszczętnie zniszczone. Na jego twarzy ponownie powoli zawitał uśmiech.
               Usłyszał ciche jęknięcie. Odwrócił się w stronę skąd dochodził odgłos. Podszedł kilka kroków do przodu. Dostrzegł sponiewieranego Dariana leżącego pod gruzami. Jedynie jego głowa była na wierzchu. Ledwo co oddychał. Jego ręce, nogi zostały zmiażdżone. Otworzył powoli oczy i wypowiedział drapiącym głosem.
                -Lembert... pomóż mi...
                Zakaszlał krwią.
                Lembret wzruszył ramionami.
                -Dlatego mnie tu zaprosiłeś? Wiedziałeś kim jestem? Chciałeś na mnie wypróbować te śmieszne sztuczki? - zbliżył się do niego. - Co to było?
                Darian uśmiechnął się pokazując szereg zakrwawionych zębów.
                -To bez różnicy, nawet jeśli nie wiedziałem czym jesteś – spojrzał na różdżkę. - I tak one już nie żyją. Ale zapewne jest jeszcze garstka osób na tym kontynencie...
                -To dlaczego mnie tu ściągnąłeś? - jego głos był lodowaty.
                -Ta dziewczynka, którą miałem do ciebie wysłać była medium...
                Lembert wyprostował się i spojrzał w stronę, w tą gdzie odeszła czarownica. Teraz wiedział po co tu przyszła. Ta mała brązowowłosa dziewczyna w warkoczach była medium. Podrapał się po brodzie i pomyślał o korzyściach posiadania kogoś takiego. A nawet jeśli by się nie sprawdziła ludzie by dali za nią miliony.
                Lembert spojrzał na Dariana. Uniósł wysoko nogę i kopnął go w twarz wgniatając w gruz. Usłyszał odgłos łamanego karku.
                Ten głupiec Darian stworzył zakon i trenował utalentowane młode dziewczęta do walki bez wiedzy najwyższego kapłana. Nigdy nie słyszał o blokowaniu mocy czarownicy. To zdecydowanie było bardzo niebezpieczne również dla niego, bo w końcu sam był czarownikiem. Na szczęście potrafił się doskonale ukryć za pomocą zaklęcia. Gdyby tego nie zrobił to by spotkało go to samo co białowłosą czarownicę.
                -Cóż – powiedział do siebie Lembert przechodząc po trupach. - Pora wrócić do domu.
__________________________________________________

Dei caveam - klatka.
I rymowankę pomogła mi napisać Broken. Wielkie dzięki <333
Rozdział trochę długi, bo musiałam dodać kilka fragmentów bo inaczej tekst byłby nie zrozumiały.
Następny rozdział jest luźny i jak sam tytuł mówi Czy to ma być noc zwierzeń? możecie się domyśleć, że będą tam same rozmowy prawie. :3 Właściwie to trzy rozdziałami są przerywnikami przed głównym wątkiem na który pewnie wszyscy czekają od dawna. Tak, Rosalyn już niedługo odwiedzi swoją kochaną, rodzinną wioskę. :D
Pozdrawiam!
Ah, i Lembert się jeszcze pojawi, nie zapomnijcie o nim. :D 

7 komentarzy:

  1. Ach, podoba mi się ten rozdział. Mi się wydaje że jest krótki, ale to pewnie dlatego, że twoje rozdziały pochłaniam jednym tchem, w kilka minut.
    Cieszę się, że w końcu uwolnili Mel. To bardzo utalentowana dziewczyna, więc powinna być wolna. Mam nadzieję, że zostanie z Rosalyn, Rosem i Faldio.
    Kurcze, mam nadzieję, że to nie jest ostatnie dziewiąte życie Tenebrisa. Pokochałam tego kota, chociaż w ostatnich rozdzialach bardzo rzadko występował.
    Nie mogę uwierzyć, że ten cały Lambert jest czarownikiem! To dlaczego nie powiedział Rosalyn, dlaczego zabija ludzi? Dlaczego jest taki jaki jest? Boooże, tyle pytań :D
    Czekam na kolejny rozdział! :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. swietny rozdzial :D bardzo mi sie podobal :***
    aha mam pytanie ktore to zycie kotka :) chyba nie dziewiate prawda :O
    czekam z niecierpliwoscia na nexta
    pozdrowienia :** <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzięki za info!
    Heh, jakoś spodziewałam się, ze największa łajza w klasztorze prezezyje... Ale żeby był czarownikiem?? No proszę! Ciekawe... Choć z drugiej strony nie niespodziewane...
    Oczywiście- Mel musiała zostać uwolniona... To dobrze. Z tą trójką i kotem (xD) będzie miała lepsze życie, choć bardziej niebezpieczne.
    Wcale nie długi! (rozdział) Wydaje Ci się xD
    Pozdro i weny!
    K.L.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Seven Devil cz. 5 włąśnie został opublikowany! Zapraszam!

      PS. ostatnio zapomniałam dopisać- wierzę, że koty mają dziewięć żyć ;)

      Usuń
  4. Najwspanialsza rymowanka na świecie! Powinnaś dostać za nią nagrodę. xD I nie ma sprawy, to czysta przyjemność. Rymowanki są super. Ostatnio się zastanawiałam, co się rymuje do hemoglobina, ale ostatecznie nic nie wymyśliłam. A szkoda.
    Odzyskałam także wenę na pisanie komentarzy i wow, wow, piszę! Dzień dobry ponownie po długiej przerwie (niestety). Najpierw - tytuł. Ma w sobie coś pociesznego (pociesznego, powiadasz?), a Flaków oczywiście kojarzy mi się - oprócz wnętrzności - z Flaky, więc mi przypadł do gustu, bo zarówno i wnętrzności, i Flaky lubię. xD" Tak, pisanie bezsensu jest bezsensu.
    Mel jest naprawdę kochana! Podobało mi się, jak na początku pocieszyła Faldio, że Daria nie była jego warta. Oczywiście nowi muszą nosić kota, a co! Szkoda mi jej, bo ten Dorian w końcu zabił jej brata, ale jest wolna. Cieszę się, że do nich dołączyła, a z Faldio będą dobrym duetem przygodowym, tak samo jak Rosalyn i Ross, a w czwórkę to w ogóle będą silni jak łohoho!
    Tak jak pisali poprzednicy, mam nadzieję, że nie jest to ostatnie życie Tenebrisa. Byłoby mi smutno, gdyby umarł, bo uwielbiam go i ogólnie jak widzę, jak zwierzęta umierają to zawsze płaczę. :c
    Ross bez koralików? Woah. To pewna transformacja, bo zawsze był z koralikami we włosach, a teraz nie. Teraz muszę w wyobraźni usunąć te koraliki.
    Ten Lambert mi śmierdzi. Nie lubię go. >.>" Nie wiem, co jeszcze o nim pisać. Mam nadzieję, że źle skończy, bo jeszcze kręci z Dorianem. Zdecydowana moja nieulubiona postać.
    Tyle ode mnie! Nie wiem, co jeszcze pisać ogólnie, bo dopiero wróciłam i pewnie z każdym rozdziałem będę się rozkręcała. Także, miłego popoludnia! Albo wieczoru.

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej, wybacz, że dopiero teraz komentuję, szkoła daje mi w kość... T.T
    Ale przejdźmy do rozdziału! Byłam okropnie ciekawa tej rozmowy i generalnie jak oni uciekną z klasztoru. Bardzo liczyłam na rozmowę Lembert-Rosalyn i muszę przyznać, że stanęłaś na wysokości zadania, bo ich dialog czytałam z ślinką na ustach. Serio ^^ Jeszcze bardziej polubiłam Lemberta, bo jest w nim tyle życia i cwaniactwa, a ja kocham takie postacie (oczywiście w opowiadaniach).
    Mel jest fajną dziewczyną, ale bałabym się z nią przyjaźnić, bo dziwnie bym się czuła obok laski, która zna wszystkie moje wspomnienia, miłości, grzeszki i takie tam ;p
    Rozwaliłaś mnie z tym: - Mel, - Siostra, - Faldio xD Haha, ale z tą suką to już przesada, no bo to w końcu zakonnica. Okej, niedobra zakonnica, no ale jednak :P
    Tenebris umrze? ;o nie! Ja uwielbiam tego kota. Jest moim ulubieńcem, nie możesz go uśmiercić T.T
    Czekam z niecierpliwością na nowe przygody! :D Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  6. No, no, trochę się działo, a grupka głównych bohaterów znów się powiększyła. :) Co do Lemberta, to wiedziałam, że przeżyje, ktoś taki jak on nie zginąłby tak szybko i w taki sposób. Co do Mel, to tak jak Raylie bałabym się z kimś takim zadawać. To miła dziewczyna, ale umarłabym, gdyby ktoś miał poznać wszystkie moje wspomnienia i myśli. Ech, no i w sumie trochę mi szkoda Tenebrisa, ale z drugiej strony... nie można wiecznie żyć, nie?
    Czekam na nowy rozdział i mam nadzieję, że uda mi się go przeczytać względnie szybko po dodaniu ^^' Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń