środa, 27 listopada 2013

Rozdział XXIV - Czas na chaos.

         - Trzymają tą dziewczynę w klasztorze, bo jest medium? - zapytał Ross. Po chwili odwrócił się i spojrzał na Faldio. Siedział na ławce kilka metrów od nich i głaskał w spokoju Tenebrisa.
         - Jest przydatna. Darian korzysta z jej mocy.
         - Przekazuje innym jej wspomnienia? - uśmiechnął się unosząc brwi.
         Rosalyn pokręciła głową.
         - Jej zdolności różnią się o sto osiemdziesiąt stopni od zdolności Mero. Ona nie przekazuje wspomnień tylko je odczytuje.  Dlatego jest taka istotna. Wystarczy tylko, że chociażby niechcący dotknie czyjejś dłoni, przez krótką chwilę, a wiedzieć o tej osobie będzie wszystko.
        Ross zamyślił się chwilę.
        -W takim razie, skoro jest prawdopodobnie bardzo ważną osobą dla Dariana, to czemu Mero mówił, że może umrzeć?
        Rosalyn wzruszyła ramionami.
        -Być może to ją wykończy psychicznie. Ma tylko piętnaście lat. Sama nie uniesie tak potężnej mocy. -Skrzyżowała ręce na piersi i spojrzała prosto na Rossa. - Nigdy wcześniej nie spotkałam medium. Właściwie myślałam, że tacy ludzie nie istnieją.
        - To mówi  ktoś, kto ma gadającego kota. - Uśmiechnął się szerzej. - Nie powiemy Faldio?
        - Nie. Lepiej nie. Gdyby odczytała naszą rozmowę mogłaby nie chcieć z nami pójść.
        Pójść?
        - Aha. - Pokiwała głową. - Ta dziewczyna nie ma rodziny, nie ma domu, więc nie ma dokąd się udać... Zabierzemy ją ze sobą. Przyda się...
        Odwróciła się na pięcie i podeszła do Faldio. Kiedy młodzieniec zobaczył, że ona się zbliża na jego twarzy pojawił się szeroki, wesoły uśmieszek.
         -Już poromansowaliście? - zaśmiał się.
        Rosalyn nic nie odpowiedziała. Uśmiechnęła się cynicznie.      
          - Co? Nic nie powiesz? - zapytał.
         Rosalyn pokręciła głową  i wygięła wargi w odwrócone „u”.
         - Nie.
         Ross stanął obok nich.
         - Raratować dziewczynę – powiedział do przyjaciela.
         - W takim razie musimy dowiedzieć się gdzie jest – rzekł Fladio.
         - Jest w klasztorze.
         - Nie widziałem w mieście żadnego klasztoru – rudowłosy podrapał się po brodzie rozmyślając. Wtedy Ross ciężko westchnął.
         -South to nie North. Tutaj klasztory są w okolicach większych miast. Teraz to ma sens czemu spotkaliśmy Mero na środku drogi. Na pewno stamtąd wracał.
          -Tylko nie daje mi spokoju to, że za przebywanie blisko klasztoru jest kara śmierci. To największa głupota jaką widziałem - westchnął Faldio. Ross i Rosalyn wymienili się porozumiewawczymi spojrzeniami. Wiedzieli, że to z powodu Mel. - Tak w ogóle jak zamierzacie tam się dostać? Na pewno są straże co strzegą klasztoru.
         Ross i Rosalyn ciągle patrzyli na siebie. Na ich twarzach pojawiły się chytre uśmiechy. Gdy tylko Tenerbis to zobaczył od razu wiedział co na to powiedzą.
         - Włamiemy się! – powiedzieli równocześnie.
         Zielonooki najpierw ściągnął brwi, bo ten pomysł mu się nie za bardzo podobał. Przez chwilę myślał, że tylko żartują. Ich głupkowate uśmiechy to sugerowały. Jednak kiedy zrobili poważne miny krzyknął ze zdziwienia.
         - Możesz wierzyć lub nie, ale mamy w tym wprawę – oświadczyła Rosalyn pokazując kciuk uniesiony w górze. Do tego wyglądała na bardzo zadowoloną.
         Nie trzeba było długo przekonywać Faldio do tego pomysłu. Było to logiczne, że legalnie tam ich nie wpuszczą. Problemem na razie było to, że nie wiedzą jak budynek wygląda. Biorąc pod uwagę straż i karę jaka grozi za przebywanie w pobliżu, to chyba będzie ich najtrudniejsze włamanie.
         Ross wpadł na pomysł. Poślą Tenebrisa na zwiady. Kot dokładnie obejrzy z każdej strony zabudowanie. Być może znajdzie jakieś przejście dzięki, któremu będzie łatwiej się dostać lub miejsca, do których w ogóle się nie zbliżać. Obecność trójki ludzi oglądającej budynek wydawałaby się podejrzana i na pewno wyznaczyliby im taką samą karę jaka spotkała chłopca. W końcu nikt nie pomyśli, że jakiś nieznany nikomu czarny kot przyszedł pod klasztor, aby ukraść zakonnice.
~*~
         Darian chodził nerwowo po placu czekając, aż jego słudzy wrócą, gdyż poszli zakopać martwe zwłoki chłopca. Przeklinał się w myśli, że pozwolił obcokrajowcom rozpłynąć się w powietrzu. Zniknęli tak szybko, że nawet nie zauważył kiedy, a nie mógł pozwolić tej dziewczynie chodzić po tej ziemi, kiedy ten chłopiec mógł zdradzić jej coś co mogło mu przeszkodzić. W mieście miał swoich zwolenników, lecz po za nimi nikt nie wiedział jakie rządy tutaj panują.
         Nagle podszedł do niego jeden z posłańców z pilną wiadomością. Wyglądał na nieco przestraszonego.
         - Ojcze! – zawołał głośno. – Lembert Pierce zjawił się! Czeka na ciebie pod klasztorem.
         Skłonił się lekko i odszedł. Darian przyglądał się przez chwilę słudze zatopiony w swoich myślach. Teraz Lembert jest ważniejszy niż jakaś wieśniaczka z obcego kraju. Pośpiesznym krokiem udał się do swojej karety, a tam woźnica zawiózł go pod sam klasztor.
         Budynek przypominał mały, kamienny zamek, jednak na tyle wielki, że pomieścił ponad dwadzieścia młodych dziewcząt, dwóch duchownych nauczycieli i kilka pokojówek zajmujących się podstawowymi pracami. Okien było wiele, jednak wąskie i podłużne. Budynek został otoczony dwumetrowym murem z cegieł, a za nim krył się ogromny warzywny ogród, którym zajmowały się młode zakonnice.
         Pod murem stała nieznajoma mu karoca jednakże od razu wiedział kto w niej siedzi. Prychnął pod nosem i rozkazał otworzyć bramy. Najpierw do środka wjechał gość, później gospodarz. Darian wyszedł z wozu i stanął na gruncie. Po chwili ujrzał dwudziestoośmioletniego mężczyznę. Miał czarne proste włosy sięgające do ramion oraz grzywkę zasłaniającą całe czoło. Oczy przypominały węgiel. Jego skóra była jasna i gładka jak na bogatego człowieka przystało. Usta wywinął w lekki uśmiech i ukłonił się zdejmując czarny kapelusz z głowy po czym poprawił biały kołnierz koszuli, na którą narzucona była brązowa kamizelka zapięta na guziki i czarny, długi płaszcz.
         - Witaj – głos Dariana był nadzwyczajnie melodyjny i miły. – Długą drogę przybyć musiałeś, aby się ze mną spotkać.
         - Dla interesów wszystko – odparł utrzymując uśmiech na twarzy.
         - Może najpierw odpoczniesz po wyczerpującej podróży – zaproponował uśmiechając się dzisiaj po raz pierwszy. – Dostarczę ci wieczorem jedną z naszych kobiet do pokoju.
         - Ile ma lat?
         - Piętnaście.
         - Więc to nie jest kobieta – powiedział lodowatym głosem.
~*~
         Kiedy Tenebris wrócił ze zwiadów powiedział, że nie ma żadnych ukrytych wejść, tylko główne wrota muru. Na szczęście nie jest on wysoki, więc powinni sobie poradzić sami z przejściem przez niego.
         Stojąc pod murami klasztoru obmyślili nie zbyt dokładny plan. Większą częścią ma być improwizacja, gdyż sami nie mogli spodziewać się tego co ich tam czeka. Na ramionach Faldio spoczywała odpowiedzialność za znalezienie Mel Shane i wydostanie jej stąd. Ross i Rosalyn postanowili zająć się odwróceniem uwagi i znalezieniem Dariana. Białowłosa nie zamierzała puścić mu płazem jego winę z dzisiejszego popołudnia. A następnym po Mero mógł być każdy.
         Przy murze stanął Faldio. Był najwyższy spośród ich całej zgrai. Ross był od niego o głowę niższy, a Rosalyn o półtorej głowy. Rudowłosy podniósł Rossa. Kiedy on się wspiął na mur pomógł wejść na niego pozostałym. Wszyscy niemalże jednocześnie zeskoczyli na ziemię i podbiegli do ścian klasztoru.  Ktoś nad ich głowami otworzył okno, aby wpuścić świeże powietrze do pokoju.
         -Dziewczęta! - rozległ się kobiecy głos. - Za kilka minut chcę was zobaczyć we wschodnim skrzydle na kolacji!
         Potem słychać było odgłos zamykanych drzwi. W pokoju nad ich głowami panowała przez krótki moment cisza. Przerwała ją jakaś młoda dziewczyna.
         -Heh... Ona znowu została wezwana do ojca Dariana. - Jej głos był pełen pogardy.
         Słychać było głośny śmiech.
         -Chyba wiadomo po co! - dodała inna.
         -Ojej! - trzecia zakryła sobie usta dłonią. - Nam nie wypada mówić to takich rzeczach! - Brzmiała słodko, ale złośliwie.
         Po tym wszystkie trzy wyszły z pokoju zostawiając otwarte okno.
         Lepiej być nie mogło! - pomyśleli. Wejście do klasztoru wydawało się naprawdę banalnie proste.  Kiedy byli już w środku powtórzyli jeszcze raz banalny plan jaki zrozumiałby nawet mały dzieciak. Wyszli z małego pomieszczenia, trzyosobowego pokoju. Faldio poszedł na lewo, Rosalyn i Ross na prawo.
        Faldio odwrócił się w połowie drogi i zdał sobie sprawę, że nie wie jak wygląda osoba, której szuka. Zawołał do przyjaciół:
        -Ej! Jak poznam Mel?!
        Rosalyn odwróciła się do niego z wrednym uśmieszkiem na twarzy:
        -Na pewno ją poznasz. Ma brązowe włosy! - zaśmiała się i złapała Rossa za rękę, aby skręcić w najbliższy korytarz. Szybko zniknęli z oczu Faldio. Słyszeli jak ich przyjaciel na nich wyklina. Każdy w tym klasztorze ma brązowe włosy.
         Ross i Rosalyn Snuli się w milczeniu długim pustym korytarzem. Potem skręcili w inny i nagle dziewczyna się zatrzymała.
         -Czas na chaos – oznajmiła spokojnym głosem krzyżując ręce. - Chciałbyś? - Uśmiechnęła się uroczo i odsunęła się ustępując miejsca. Sama by chciała coś rozwalić, ale wolała na razie oszczędzać magię.
         Ross odpowiedział jej uśmiechem zadowolenia. Wyjął swój sztylet, a z niego królewski herb i zastąpił  go szkarłatnym, magicznym kamieniem. Kiedy uniósł sztylet, to on natychmiast się powiększył, ostrze przybrało mocny metaliczny kolor połyskujący delikatną czerwienią. Wokół ostrza zebrała się magiczna energia wydobywana z czerwonego kryształu. Prawdopodobnie Ross dzierżył najsilniejszą broń w tym kraju, jak nie na całym kontynencie.
         Wziął zamach i wbił miecz w ścianę przecinając ją, a niektóre części rozwalając w drobny mak. Po chwili się odsunęli, a ściana sama runęła. Towarzyszył jej kurz unoszący się do góry oraz głośny hałas.
         -Można powiedzieć, że chyba udało nam się odwrócić uwagę – skomentował Ross patrząc na Rosalyn.
         Zaraz po jego słowach zjawił się jeden duchowny i trzy pokojówki. Patrzyli ze strachem w oczach na rozwaloną ścianę prawdopodobnie od jakiejś biblioteki. Potem ich wzrok został skierowany na Rossa trzymającego potężny miecz.
         -Złapcie ich! - zawołał mężczyzna.
         Pokojówki jak zaprogramowane roboty ruszyły prosto na intruzów. Spod długich sukni wyciągnęły po dwa sztylety. Uzbrojone obie ręce wymachiwały i były gotowe zadać śmiertelny cios.
         Odwracanie uwagi, faza pierwsza zakończona. Faza druga rozpoczęta – pomyślała czarownica.
         Na twarzy Rosalyn pojawił się uśmiech. Złapała Rossa za przedramię i pociągnęła go za sobą znikając w labiryncie korytarzy. Jednak mordercze pokojówki deptały im niemal po piętach i znały ten budynek jak własną kieszeń.
         Wbiegli na pierwsze piętro. Na nim najwidoczniej też były różne pokoje, ale bardziej luksusowe niż te dla młodych dziewcząt. Wbiegli w głąb budynku i za następnym korytarzem otworzyli drzwi do pokoju. Weszli do środka niczym torpedy. Oparli się o zamknięte drzwi i głośno dyszeli ze zmęczenia. Ross nawet opuścił sztylet na ziemię, który podczas biegu wrócił do swojej pierwotnej formy.
         Dopiero po chwili zdali sobie sprawę, że są w ogromnym pokoju. Mebli było wiele, starannie wyrzeźbionych. Stały pod ścianami aby zapełnić pustkę. Drewniana podłoga okryta została czerwonoczarnym dywanem zapewniającym miękkość stopom, a naprzeciwko nich stało się łóżko z  morelowym baldachimem, w którym się pomieścić spokojnie z pięć ludzi, lecz leżał na nim tylko jeden mężczyzna przyodziany jedynie w ciemnofioletowy szlafrok. Czarne włosy miał zaczesane do tyłu, a ciemne oczy z bystrością i zaintrygowaniem przyglądały się dwójce nieznajomych ludzi, którzy na pewno byli jego zdaniem przyczyną tego ogromnego hałasu jakie słyszał chwilę temu. Na jego twarzy pojawił się uśmiech.
         -O rajciu - powiedział delikatnym i słabym głosem. - Cóż was do mnie sprowadza? - Wzrok wbił w białe włosy dziewczyny. Tej wiosny wysłał kilkudziesięciu ludzi do pojmania kobiety o tym samym kolorze włosów, jednak ona połowę ich zabiła, a drugą połowę przestraszyła tak, że wracali do domu z podkulonymi ogonami. Na swoje pytanie ostatecznie nie dostał odpowiedzi. Chłopak i dziewczyna stali przyparci do drzwi i uważnie obserwowali czarnowłosego. Ten podniósł się i usiadł na brzegu łóżka. - Czy to ty? - zapytał. Widać, że na jego słowa jakoś zareagowała. Jej spojrzenie się zmieniło. - To ty tej wiosny w  West wybiłaś moich ludzi?
~*~
         Faldio szedł powoli i cicho za dwiema dziewczętami kierującymi się do stołówki. Rozmawiały właśnie o tym co podadzą na kolacje. Pomyślał, że na pewno tam jest ta dziewczyna, po którą przyszli. Po krótkiej podróży na wschodnie skrzydło dwie młode panienki zniknęły za potężnymi drzwiami, za pewne od stołówki.
         Wpadł na pomysł aby zrobić porządne wejście jak przystało na kogoś kto się włamywał. Robił to pierwszy raz, ale ten pierwszy musiał być idealny. I już wiedział jak w tłumie znaleźć Mel. Wziął łuk w ręce i wyjął jedną strzałę z kołczanu po czym na piął ją na cięciwę.  Podszedł bliżej drzwi i mocnym kopniakiem je otworzył. Drzwi otworzyły się z hukiem i na oścież. Wtedy wskoczył do wielkiej stołówki zagłuszając kolację dwudziestu młodym dziewczynom siedzącym przy jednym, długim stole. W momencie, w którym się zjawił kilka osób krzyknęło. Jedna pokojówka roznosząca dania upuściła zupę na podłogę, a kiedy Faldio wymierzył strzałę w jej stronę uniosła ręce i wyniosła się z pomieszczenia.  Potem skierował broń w młode dziewczyny. Wyglądały na przerażone. Trzęsły się ze strachu, a niektóre po kryjomu płakały.
         -Nic wam nie zrobię jeśli kogoś mi przyprowadzicie! - zawołał głośno Faldio. - Szukam Mel Shane!
         Jakaś krótkowłosa szatynka wstała i wskazała palcem na dziewczynę obok niej.
         -To ona! - Krzyczała będąc bliska płaczu. - Mel Shane!
          Piętnastoletnia dziewczyna w dwóch grubych warkoczach wstała. Jako jedyna spośród wszystkich tu obecnych miała spokojny wyraz twarzy. Jakby była na to przygotowana. Faldio rozkazał jej podejść, a ona posłusznie to zrobiła. Odwróciła się raz za siebie aby spojrzeć na koleżanki, które bez większego zastanowienia ją wydały. Cóż, tego mogła się po nich spodziewać. Potem przyjrzała się Faldio. Nie był stąd, a to rzucało się w oczy. Był z północy. W jego zielonych oczach dostrzegła pewną iskrę przez co wydawało się jej się, że jest dobry. I całkiem przystojny.
        Mimo pozornie zachowanego spokoju bardzo bała się obcego mężczyzny. Nie miała pojęcia czego on może od niej chcieć. Jedynie co przyszło jej na myśl, to to, że wie o jej darze.
         Faldio powoli się cofał do drzwi, a w jego kierunku podążała Mel. Kiedy wyszli ze stołówki, a drzwi się za nimi zatrzasnęły chłopak przerzucił łuk za ramię i schował strzałę po czym podszedł do dziewczyny. Wtedy rozległ się głośny hałas. Przez chwilę podłoga pod ich stopami zadrżała. Coś się zawaliło. Szybko objął ją w tali i przerzucił przez ramię. Jej dłoń musnęła jego dłoń.
         Faldio ruszył biegiem prosto do jakiegoś wyjścia, lecz dziewczyna na ramieniu mu to uniemożliwiła. Po chwili gdy dotknęła niechcący jego dłoni zaczęła się szarpać i krzyczeć wniebogłosy zalewając łzami. Ta reakcja brązowowłosej trochę przeraziła Falio. Schowali się za jakimś korytarzem i odstawił ją na ziemię, po czym się nad nią nachylił. Była od niego niższa o prawie trzy głowy.
          -Nie bój się, nie skrzywdzę cię – powiedział zmieszany. Nie miał pojęcia jak się zachować. Otarł jej łzy z twarzy, ale to spowodowało jeszcze większy szloch, więc zaprzestał. Przyglądał się jej przez chwilę i zdał sobie sprawę, że wygląda prawie tak samo jak jej brat, Mero.
         -Wiem – wydukała.
         Ta odpowiedź całkowicie zbiła go z tropu.
         -Więc czemu płaczesz?
         Spojrzała na niego ciemnymi, zapłakanymi oczyma spod prostej grzywki.
         -Mój brat... - jej głos się załamał. - On nie żyje! - wykrzyczała i zapłakała głośniej. Czuła jak jej własny szloch rozdziera jej gardło. Coraz trudniej było złapać jej wdech. - Darian... go zabił... Obiecał, że go nie tknie!
         Faldio odsunął się od niej o jeden niewielki krok. Patrzył na nią ze zdumieniem. Skąd ona wiedziała co stało się z jej bratem? Widać było, że przed chwilą się dowiedziała. Położył niepewnie dłoń na jej głowie i ją pogłaskał jak małego pieska.
         -Wybacz, ale nie możesz teraz płakać. Muszę cię stąd zabrać. Potem sobie popłaczesz.
         Mel kiwnęła głową i otarła piątkami łzy.
         -Wiem jak się stąd najszybciej wydostać – powiedziała siląc się na uśmiech. Nim zdążył zapytać dodała: - Tak, też przez okno.
         Cholera - pomyślał Faldio - Czy ona umie czytać w myślach?
~*~
         -Więc, jak to było? - zapytał czarnowłosy przyglądając się dwójce nieproszonych gości.
         Rosalyn wzruszyła ramionami.
         -Wydaje mi się, że z kimś mnie pomyliłeś – powiedziała pewnym głosem.
         -A mi się nie wydaje  – rzekł. - Nie wiem w ogóle czy na tej ziemi jest inne dziewczę z białymi włosami. - Na jego twarzy pojawił się nikły uśmiech. - A do tego jeszcze czarownicą.
         Rosalyn zacisnęła usta w wąską linię, a jej wzrok diametralnie się zmienił. Wydawało się, że była gotowa wziąć nóż i poderżnąć mu gardło. Ostatnio tak zimne i bezwzględne spojrzenie miała tej wiosny kiedy mordowała Łowców Niewolników.
         -Oh, cóż za brak manier z mojej strony – powiedział czarnowłosy mężczyzna. - Jestem Lembert Pierce, szef organizacji Gossica Rossa. - Wstał i ukłonił się teatralnie. - Powszechnie znanej jako Łowców Niewolników. - Ostatnie dwa słowa powiedział twardo.
         Rosalyn wyciągnęła różdżkę.
         Przed nią stał człowiek, który wysłał ludzi, aby zabić ją i Rossa.
____________________________________________________
Rozdział był dodany wielkimi problemami, czyli ze zlanymi z tłem literkami. Nie wiem co się dzieje, ale z mojego laptopa nie mogę dodać rozdziału. ;c
Ogólnie to jestem zmęczona szkołą. Czekam i czekam na tą przerwę świąteczną. Naprawdę jej potrzebuję. xD Człowiek wraca z wycieczki szkolnej po 1 w nocy i jeszcze tego samego dnia ma przyjść na 8 do szkoły...  Jak tu żyć...
Pocieszam się tym, że już w tą niedzielę idę do kina na super bajkę disneya. ;3

6 komentarzy:

  1. super rozdzial :D
    zycze weny :******
    pozdrowienia :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ross i Rosalyn demoralizują biednego Faldio. Hah, pierwsze włamanie i pełen sukces xD Ok, powiem coś o postaci, której kreacja mi się spodobała: Lamberta.
    Niby jest takim czarnym charakterem, ale przedstawiłaś go tak, że nie da się go nie lubić. Po pierwsze - jego stanowcze: więc to nie jest kobieta. Na wstępie punkcik. Nie ma to tamto, z dziećmi się nie bawimy. Po drugie - ten spokój, bijąca pewność siebie i sposób w jaki rozmawia z Rosalyn. No i po trzecie(choć nie tak istotne, ale że lubię xD) - wywijanie kapeluszem, gdy się przedstawia. Uwielbiam takich bohaterów. Mrrr... *Q*
    Czekam na konfrontację między szefunciem Gosa coś a Rosalyn ^^
    A i zapomniałabym. Jeśli rozdział nie wyszedł tak jak trzeba np. przez te literki zlewające się z tłem, to możesz kliknąć w "przywróć wersję roboczą" czy jakoś tak i wtedy blogger nie pokazuje innym, że jakiś rozdział został dodany ;3 Niedawno odkryłam :p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że przypadła ci ta postać do gustu :)

      Rany, nie wpadałabym na to. Dzięki. Na pewno się przyda, bo sporo rozdziałów mnie czeka. :3

      Usuń
  3. Och, wiedziałam, że to, że się dostali do klasztoru musiało być zbyt łatwe. Wiedziałam. Ciekawa jestem co Rosalyn zrobi z tym całym Piercem. Mam nadzieję, że raz na zawsze się go pozbędzie i że będą mogli dalej podróżować wspólnie z Mel.
    Pozdrawiam i zapraszam do mnie: snow-stephens.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie ma to jak wejście smoka xD
    Ciekawie się zrobiło ^^ Mam nadzieję, że obecny wątek zostanie dostatecznie rozwinięty.

    Powodzenia w szkole. Ja też nie mogę się doczekać przerwy świątecznej...

    OdpowiedzUsuń
  5. O proszę! Ja tu sobie przypadkiem wpadam- a tu mamy rozdział! :D
    Cóz... akcja musiała się rozkręcić... Bo jakby to było, gdyby jednak Rosalyn i Ross nie wdepnęli w jakieś g... yy... tarapaty (!). Heh... Ciekawa jestem tej dziewczyny... Mel.
    No i mam nadzieję, że krew się w najbliższym rozdziale się poleje ;)

    Pozdro i weny!

    K.L.

    PS. szkoła zawsze daje w kość ;D

    OdpowiedzUsuń