niedziela, 10 listopada 2013

Rozdział XXIII - Jedna złota moneta za jedno ludzkie życie.

           Brązowowłosa nieznajoma piękność zapłakała. Zacisnęła mocniej ręce na koszuli Faldio i odwróciła głowę za siebie. Wyglądała na przerażoną, tak jakby przed czymś uciekała. Ross, Rosalyn oraz Tenebris przyglądali się temu mając mieszane uczucia.
           Z daleka usłyszeli głośne krzyki mężczyzn: „Złapcie ją”, „Nie pozwólcie jej uciec”, „Dam jej porządną nauczkę”. Nim krzykacze zdołali ujrzeć młodych podróżników Ross szybko zareagował. Jedną ręką złapał Faldio, a drugą Rosalyn i pociągnął ich w głąb lasu. Ukryli się w krzakach. Rudowłosy za wszelką cenę próbował pocieszyć nieznajomą dziewczynę. Ocierał z jej oczu łzy, które lały się strumieniami. Zaś Rosalyn wyglądała na zdenerwowaną. Nie podobało jej się to co teraz robią. Niby czemu mają pomagać komuś kogo widzą po raz pierwszy? Przeklęła pod nosem, a Tenerbis ją skarcił cicho, aby nieznajoma go nie usłyszała.
           Mężczyzn było trzech. Zaczęli się kłócić, bo zgubili dziewczynę. Byli pewni, że ukryła się w lesie, ale stwierdzili, że wrócą do miasta. Nie ma sensu szwendać się w miejscu gdzie szukanie jej zajmie im kilka godzin. W końcu będzie musiała wrócić do domu i tam ją dopadną. Po zaciętej rozmowie ruszyli dalej i zniknęli z pola widzenia Rossa, który cały czas ich obserwował. Kiedy był pewny, że są wystarczająco daleko podszedł do brązowowłosej. Siedziała obok Faldio. Przygryzała dolną wargę, aby się ponownie nie rozpłakać. W momencie jak blondyn do niej podszedł uniosła głowę i popatrzyła na niego.
           - Dlaczego cię gonią? - zapytał.
           Zapadła na chwilę cisza. Potem dziewczyna wybuchła płaczem. Krzyczała jakby ktoś obcinał jej tępym nożem nogę, a łzy cisnęły się z oczu jak wodospad. Faldio wyglądał na zirytowanego.
           - Co ty wyprawiasz! Przez ciebie płacze! A dopiero co udało mi się ją uspokoić! - warknął na Rossa.
           - To nie moja wina, że jest rozchwiana emocjonalnie - odparł spokojnym głosem. - Jestem pewny, że nie bez powodu oni ją gonili.
           - A może to zboczeńcy!
           - To się dowiedz - spojrzał na ryczącą dziewczynę. Wyglądała jakby miała zaraz zadławić się powietrzem.
           - Teraz to niemożliwe - odpowiedział głaszcząc dziewczynę po głowię. Zwrócił się do niej i mówił, że jest z nimi bezpieczna.
           Rosalyn wstała z ziemi i otrzepała fioletową suknię i czarny płaszcz. Spojrzała na swoich towarzyszy z lekkim uśmiechem i skrzyżowała ręce na piersi, po czym wydała głośne sztuczne westchnięcie.
           - Skoro macie taki z tym problem pozwólcie mi z nią porozmawiać. Wyciągnę z niej wszystko - swój wzrok skierowała na brązowowłosą.
           - Nie! - krzyknęli jednocześnie Ross i Faldio.
           - Dlaczego? - zapytała z pretensją.
           - Bo jeśli przez mnie się rozpłakała - zaczął Ross - to przez ciebie będzie próbowała się zabić.
           Przewróciła oczami, a na jej twarzy pojawił się grymas niezadowolenia. Wzięła Tenebrisa na ręce po czym wyszła na polną drogę przedrzeźniając pod nosem blondyna. Kocur słysząc to zaśmiał się.
~*~
           Nieznajoma dziewczyna w niedługim czasie uspokoiła się, być może przez zmęczenie płaczem. Nie zabrała głosu ani razu. Cały czas trzymała się koszuli Faldia. Szli kilka kroków za Rosalyn i Rossem. Szatynka cały czas obserwowała białowłosą. Wpatrywała się w jej włosy. Były takie piękne. Zachwycała się jej wyglądem. Nawet nie zauważyła kiedy na jej policzkach pojawiły się różowe rumieńce.
           - Zmęczyłem się - jęknął cichutko Tenebris dreptając obok blondyna.
           - Ostatnio szybko opadasz z sił kocie - zauważył brązowooki uśmiechając się pod nosem.
           - Tenebrisie - poprawił go po raz kolejny. Miał wrażenie, że robi to specjalnie. Kocur westchnął. - To dlatego, że jestem już stary.
           - Ale nie dawno byłeś pełen sił - wtrąciła się Rosalyn. - To dlatego, że często się powiększasz?
           Pokręcił głową.
           - To dlatego, że mam już dwadzieścia dziewięć lat.
           Oboje spojrzeli na niego z szokiem. Nie mogli uwierzyć, że tyle liczył sobie stary kocur. Po chwili Rossa bardziej zdziwiła reakcja Rosalyn. Przecież ona znała go jak nikt inny i nawet nie wiedziała ile ma lat? Pokręcił głową gdy słyszał jak białowłosa fascynowała się wiekiem Tenebrisa. Wcale nie wyglądał na staruszka.
           Ross wziął go na ręce, aby dalej się nie męczył i odwrócił za siebie. Podał Tenebrisa Faldio przypominając:
           - Nowi noszą kota - na jego twarzy pojawił się uśmiech. Potem odwrócił się i dołączył do Rosalyn, która powstrzymywała się, aby nie wybuchnąć śmiechem.
           - Kiedy przestanę być nowy? - jęknął trzymając czarnucha w ramionach.
           - Jak dojdzie ktoś do nas.
           Szatynka spojrzała na rudowłosego będąc zdziwiona. Po chwili na jej smutnej buźce pojawił się wesoły uśmiech. Zaśmiała się cichutko i spojrzała przed siebie, a wzrok znowu natknął na białowłosą. Starsza dziewczyna uniosła rękę i wtedy mogła ujrzeć przez krótki moment coś srebrnego w jej rękawie.
           W niedługim czasie doszli do najbliższego miasta. Ross wiedział, że to właśnie tam udali się mężczyźni goniący szatynkę.
           Pierwsze co zrobili to odwiedzili stragany i kupili jedzenie. Usiedli przy kamiennych stolikach i wszystko zjedli.
           Kiedy tylko weszli do miasta brązowowłosa odczepiła się od Faldia i chodziła bliżej Rosalyn. Nawet usiadła przy niej, a jak skończyła jeść swoją porcję wpatrywała się w nią jak w obrazek. Widząc to Rosalyn była nieco speszona. Przynajmniej nie zamierzała na razie ryczeć.
           - Już się lepiej czujesz? - zagadał rudowłosy. - Może zdradzisz nam swoje imię dziewczyno?
           - Dziewczyno? - zdziwiła się szatynka patrząc na wszystkich. - Jestem chłopcem.
           - Co? - cała trójka poderwała się od stołu i patrzyli skołowani na brązowowłosą, która okazała się być chłopcem. Sam wydawał się zdziwiony tym, że się nie domyślili. 
           - Nazywam się Maro Shane - powiedział chłopiec. - Wiem już dlaczego myśleliście, że jestem dziewczyną… - mówiąc to wyglądał na zakłopotanego. Wskazał na swoje włosy. - To przez perukę prawda? - zaśmiał się niewinnie.
           - Na pewno nie dlatego, że płakałeś jak sześcioletnia dziewczynka ani też przez sukienkę - odezwał się Ross krzyżując ręce.
           Maro opuścił głowę i zacisnął ręce na czerwonej sukni. Wyglądał na zmartwionego. Jego oczy były pełne smutku. W końcu odważył się coś powiedzieć:
           - Nie wiedziałem co miałem zrobić. Nagle zaczęli mnie gonić, bo myśleli, że jestem dziewczyną. Fakt, rzuciłem kilka złych słów do nich, ale czegoś takiego się nie spodziewałem. Byłem zbyt przerażony by myśleć. Wtedy zobaczyłem was. Pomyślałem, że musicie być podróżnikami, prawda? - spojrzał na nich, a oni przytaknęli. Chłopcu kamień spadł z serca. - Cieszę się, że się nie myliłem. Potrzebna mi jest pomoc! Zapłacę wam! - zawołał.
           - Mamy przegonić tych co cię mieli złapać? - zapytała Rosalyn.
           - Nie - pokręcił głową. - Chcę abyście uratowali moją siostrę.
           Maro wygrzebał z kieszeni jedną złotą monetę i postawił ją na stole. Zakręciła się, a później upadła charakterystycznie brzęcząc.
           - Jedna złota moneta to za mało za jedno ludzkie życie - westchnęła Rosalyn. - Nie pomogę ci.
           - Ale… oni ją zabiją! - krzyknął łapiąc dziewczynę za ramię. Do jego oczu napłynęły łzy.
           - Kto ją zabije? - zapytał Ross.
           - Nie mogę powiedzieć - ścisnął usta w prostą linię.
           Dziewczyna wstała od stołu i odeszła. Pierwszy podążył za nią jej wierny kot, potem Ross, a Faldio wstając spojrzał smutnym wzrokiem na młodego chłopca. Mero wyglądał jakby został pozbawiony jakiejkolwiek nadziei.
           - Wybacz – powiedział Faldio.
~*~
           Nastoletnia dziewczyna siedziała przed drewnianą toaletką czesząc swoje długie, brązowe włosy. Związała je w dwa grube warkocze i poprawiła prostą grzywkę sięgającą do brwi. Lekko się uśmiechnęła kiedy nałożyła na szyję miedziany krzyż na tle złotego słońca z siedmioma promieniami - symbol kościoła. Wstała i podeszła o szafy z której wyjęła czarną suknię z białym kołnierzem zapinanym na guziki i sięgającym do połowy szyi oraz ściągaczami przy rękawach z tego samego materiału. W pasie przepasana była czarną wstążką i z tyłu zawiązywana na kokardę. Taki strój ubierały wszystkie młode dziewczęta w klasztorze. Przebywają tam tylko w jednym celu - aby w przyszłości móc pokonać wiedźmę. Uczą się sposobów jak uniemożliwić używanie magii przez czarownicę za pomocą tak zwanych egzorcyzmów. Rozpraszają moc pożyczoną od demonów. Z czasem nauczą się też jak je zabijać.
           Czarnooka ubrała suknię i wyszła pośpiesznie z pokoju. Przemierzała przez korytarz pełen młodych dziewczyn, które ubrane były tak samo jak ona i zawzięcie o czymś rozmawiały. Lecz kiedy tylko ona znalazła się na korytarzu wszelkie rozmowy ucichły. Każda para oczu patrzyła uważnie na dziewczynę w warkoczach.
           - Ojciec cię wzywa - warknęła jakaś dziewczyna stając na drodze ciemnookiej. - Lepiej się pośpiesz.
           Potulnie skinęła głową, a na pożegnanie od koleżanki została obdarowana chłodnym spojrzeniem. Właśnie tam szła, ale skoro Ojciec wysłał kogoś, aby jej przypomnieć o dzisiejszej wizycie oznaczało tylko to, że musi być to bardzo pilna sprawa.
           Wspięła się po schodach na ostatnie piętro. Tam właśnie była komnata najważniejszego mężczyzny - Dariana Hartmana. Osoba ta nie tylko sprawowała władzę w klasztorze, ale także pomagała burmistrzowi pobliskiego miasta. Mimo, iż był kapłanem miał straszną osobowość. Jego charakter nie współgrał z pracą jaką wykonywał.
           Zapukała kilka razy w ciężkie drewniane drzwi po czym otworzyła je i weszła do przestronnej komnaty. Po drugiej stronie pokoju przy biurku siedział mężczyzna w średnim wieku. Brązowe, krótkie włosy były przerzedzone i delikatnie siwe. Piwne oczy lustrowały młodą dziewczynę. Podparł zarośnięty podbródek dłonią i czekał, aż podejdzie bliżej.
           Dziewczyna niepewnie stawiała kroki do przodu. Jej niezdecydowanie irytowało Dariana. Dostrzegła to po pojawieniu się nowych zmarszczek na jego twarzy. Syknął głośno i uderzył pięścią w blat. W mgnieniu oka dziewczyna stała pod biurkiem głośno dysząc. Przestraszone czarne oczy bacznie przyglądały się mężczyźnie, który swoim zachowaniem przypominał potwora.
           - Więc mi pomożesz? - zapytał spokojnym głosem opanowując swoje emocje.
Szatynka połknęła ślinę. Kiedy otwarła usta jej wargi drżały. Nie zdołała wydobyć z siebie żadnego głosu. Czuła jakby coś zmiażdżyło jej krtań. Nim się spostrzegła wpadła w panikę.
           Mężczyzna był już zmęczony zachowaniem młodej dziewczyny. Cały czas trzęsła się przed nim jak galareta co utrudniało z nią rozmowę, ale jednocześnie czuł się z tym dobrze. Powinna się go bać. Wstał z krzesła i podszedł do niej ujmując bladą twarz w swoje dłonie. Miał założone czarne rękawiczki. Uśmiechnął się najłagodniej jak potrafił i zbliżył nieco bardziej.
           - Moja kochana Mel, powiedz mi jak cenne jest ci życie twojego drogiego brata?
           - Nie masz prawa zrobić mu krzywdy! - krzyknęła wyrywając się z objęć mężczyzny. - Obiecałeś… - powiedziała z wyrzutem.
           - Obiecałem jeśli ty spełnisz swoją część umowy. Nie wiem czy pamiętasz, ale ty obiecałaś pomóc mi dowiedzieć się jakie ma zamiary Lembert Pierce - westchnął teatralnie. - Przecież wystarczy tylko go dotknąć byś mogła zajrzeć w głąb jego serca - uśmiechnął się. - W tym tygodniu przyjedzie mnie odwiedzić. Jak spędzisz z nim jedną noc to twój brat będzie żył. Więc jak moja księżniczko?
           Jedynie co się dla niej liczyło w tej chwili, był Mero. Dla niego zrobi wszystko, a Darian doskonale o tym wiedział.
           Przed oczami Mel stanął obraz jej brata. Chłopiec uśmiechał się do niej i wolał jej imię. Nie mogła pozwolić go skrzywdzić. Był jej ostatnią rodziną. Zacisnęła usta starając się nie uronić ani jednej łzy. Pokiwała tylko głową i po chwili schowała twarz w rękach szlochając.
           - Dobra dziewczynka - pogłaskał ją po głowie. - A teraz wyjdź. Zajęcia niedługo się zaczynają - machnął ręką i usiadł za biurkiem.
           Po chwili dziewczyna opuściła jego komnatę. Nie musiał długo czekać nim odwiedzili go goście. Była to jedna z nauczycielek - dorosła już zakonnica. Wyglądała na lekko zmieszaną. Mężczyzna patrzył na nią wyczekująco. Widząc jego wzrok odchrząknęła.
           - Trzech twoich zwiadowców znowu nakryło tego chłopca przebranego za kobietę pod naszym klasztorem. Prawie co przekroczył nasze mury…
           - Co?! - krzyknął zdenerwowany Darian. - Jednemu małemu transwestycie prawie udało się wejść do naszego klasztoru? - złość aż z niego kipiała. Wstał i zaczął chodzić w kółko po pokoju. - Mam tego dość! - warknął zwalając wszystkie rzeczy ze swojego biurka. - Złamał prawo. Mężczyznom za zbliżenie się do klasztoru jest kara śmierci!
           - Ale obiecał pan Mel, że ten chłopiec zostanie nietknięty…
           - Zamilcz! Ona nie musi o tym wiedzieć. I tak by go nigdy więcej nie zobaczyła na oczy - powiedział stanowczo. - Postanowiłem. Rozkaż tamtym trzem, aby go pojmali. Dokonam na nim osądu za jego zbrodnie.
           - Tak Ojcze - odpowiedziała kobieta kłaniając się po czym wyszła z komnaty.
Darian miał jeden cel. Zniszczyć Lemberta Pierce udając wcześniej jego sprzymierzeńca. Jeśli zlikwiduje znanych Łowców Niewolników okryje się chwałą i bogactwem. Był gotowy zrobić wszystko by móc żyć w większym luksusie. Nie ważne kto utraci przy tym życie.
~*~
           - Myślę, że powinniśmy znaleźć miejsce na nocleg - stwierdził Faldio wzdychając. Na rękach cały czas trzymał Tenebrisa.
           Zielonooki spojrzał na swoich przyjaciół i pacnął się w czoło mając dość tej sytuacji. Od kiedy zostawili chłopca na łaskę losu przestali się do siebie odzywać. Ross upierał się aby mu pomóc, jednak Rosalyn nie chciała o tym słyszeć twierdząc, że jest to męczące. Musiał pogodzić ze sobą tą dwójkę obrażonych dzieci.
           Odstawił kota i objął ich obiema ramionami przyciskając do siebie. Będąc najwyższym z całej trójki poczochrał obojgu włosy śmiejąc się wesoło.
           - Zachowujecie się gorzej niż dzieci - zauważył i złapał za policzek Rosalyn rozciągając go. Dziewczyna warknęła i prawie ze złości ugryzła go w palec, lecz na szczęście szybko zabrał z jej twarzy swoją dłoń. Zrobił kwaśną minę. - Ross ma racje - powiedział poważnym tonem. - Z resztą jesteś najmłodsza, to ty powinnaś nas się słuchać, a nie my ciebie.
           - Ale jestem najsilniejsza - przypomniała kładąc dłonie na biodra.
           - No fakt - Faldio spojrzał na Rossa mając nadzieję, że jego kolega wymyślił jakąś ripostę. Jednak on nic nie powiedział tylko obdarował Rosalyn najchłodniejszym spojrzeniem jakie kiedykolwiek zrobił.
           - Hahaha! Złapaliśmy go! Kto by się spodziewał, że wróci do wioski - zaśmiał się jakiś mężczyzna stojący niedaleko kłócącej się trójki podróżników.
           - Kto by pomyślał, że przebierze się za dziewczynę! - zawołał drugi.
           Ross odwrócił się za siebie i przyjrzał się rozmawiającym ludziom. Po chwili rozpoznał trójkę mężczyzn - to oni gonili Maro. Ściągnął brwi i cofnął się o kilka kroków stając bliżej nich i zostawiając Rosalyn i Faldio, który próbował ją pouczać. Nie wiedział, że na marne.
           Z rozmowy nieznajomych wiele nie usłyszał. Jednak najważniejszego się dowiedział. Coś się dzieje na rynku. Wyglądali na podekscytowanych, jednak Ross miał złe przeczucie. Przerwał kazanie mające umoralnić Rosalyn i pociągnął ich za sobą kierując się do samego centrum. Wyjaśnił po drodze co usłyszał.
Im bliżej rynku byli tym większe tłumy zastali. Przecisnęli się bardziej do przodu by móc zobaczyć czemu się wszyscy zgromadzili.
           Tak jak Ross przypuszczał, w samym centrum uwagi klęczał Mero ze zdjętą peruką nadal w sukience. Był zakuty w kajdany, a przy nim stał niski starszy mężczyzna - Darian. Obok niego było dwóch żołnierzy. Publiczność głośno buczała. Hartman wskazał palcem na chłopca gardząc nim przy wszystkich. Zrobił kwaśną minę patrząc na niego z góry.
           - Ten oto człowiek- zawołał - dopuścił się złego czynu! Błądząc przy murach klasztoru próbował skrzywdzić jedną z zakonnic.
           W tłumie słychać było wyraźne obraźliwe komentarze pod adresem Mero. Chłopiec wydawał się przerażony. Wcale nie dotarło do niego co zaraz ma się stać. Dopiero gdy zobaczył łysego mężczyznę ubranego na czarno i dzierżącego ogromny miecz zrozumiał. Do jego oczu cisnęły się łzy. Krzyki publiczności sprawiały, że tracił jakąkolwiek wiarę. Patrzył błagalnym wzrokiem na Dariana, jednak wcale nie zamierzał się litować. Kiedy ujrzał na jego twarzy podły uśmiech przez całe ciało Mero przeszły dreszcze. Opuścił głowę w dół zaciskając powieki i usta. Słyszał głośne kroki stawiane przez kata. Słyszał coraz głośniejsze krzyki. Słyszał jak serce bębniło tak szybko jak nigdy dotąd. Jeszcze raz chciał spojrzeć w błękitne niebo i zapamiętać ten widok wiedząc, że pozostały mu sekundy. Dusił w sobie krzyki i głośne szlochy. Żałował, że nie mógł uratować swojej ukochanej siostry.
           Wśród tłumu ujrzał trzy charakterystyczne czupryny. Tylko oni nie krzyczeli. Wyglądali na przestraszonych lub zdziwionych, nie był pewien. Nawet ta dziewczyna. Ich spojrzenia się spotkały. Wtedy pomyślał, że jest jeszcze nadzieja
           - Ostatnie życzenie - krzyknął i spojrzał na Dariana. Drgnął gdy obok niego zobaczył kata. Mężczyzna założył czarny kaptur nas głowę. - Ostatnie życzenie przysługuje każdemu!
           Darian wzruszył ramionami.
           - Niech będzie. Czego chcesz?
           - Chcę porozmawiać z tą dziewczyną o białych włosach!
           Nagle zapanowała cisza. Nikt by nie pomyślał, że tego mógłby żądać chłopiec przed śmiercią. Nawet nie zwrócili do tej pory uwagi na obcokrajowców. Tubylcy wymienili spojrzenia i zrobili przejście dla Rosalyn, która wydawała się osłupiała przez chwilę. Pokręciła głową i ruszyła przed siebie czując na sobie wzrok wszystkich. Podeszła do klęczącego chłopca i ukucnęła przy nim.
           -Możesz powiedzieć tylko jedno zdanie – dodał Darian i odsunął się od skazańca.
           Rosalyn nic nie powiedziała. Patrzyła wyczekująco na chłopca. Domyśliła się dlaczego właśnie ją wybrał i co zaraz powie.
           Jednak zrobił coś niespodziewanego. Uniósł dłonie, a kajdany zabrzęczały. Dotknął opuszkami palców jej obu policzków.
           Ross stał obok Faldio i rozglądał się nerwowo. Darian wydawał się zniecierpliwiony. Kat cały czas czekał w gotowości na rozkaz, a Mero dalej nic nie powiedział. Cały czas milczał trzymając dłonie na policzkach Rosalyn.
           Wtedy przemówił:
           - W mojej kieszeni jest złota moneta - powiedział uśmiechając się lekko.
           Sięgnęła smukłą dłonią do kieszeni i wyjęła z niej pieniążek, po czym schowała do płaszcza.
           - Jedna złota moneta za jedno ludzkie życie - wstała i odsunęła się od chłopca.
           Nagle coś się zmieniło. Rosalyn wyglądała na zmieszaną. Jakby nie wiedziała co ma robić. Ross zauważył zawahanie w jej zachowaniu. Nawet przez chwilę myślał, czy aby nie chce spróbować go uratować.
           Powoli wróciła do przyjaciół i odwróciła głowę, aby spojrzeć ostatni raz na Mero. Żywego.
W tym momencie strażnicy przytrzymali go za ramiona, a kat uniósł ogromny miecz do góry.
           - To Mel Shane! - krzyknął chłopiec przez płacz z całych sił.
           Rosalyn zacisnęła mocno powieki. Wydawało się, że wszystko działo się w spowolnionym tempie. Mero krzyczał imię swojej siostry. Chciał się wyrwać z uścisków żołnierzy, jednak oni go przycisnęli do ziemi. Kat szybko stanął obok niego i wykonał zamach. Tłum szalał i dopingował na czarno ubranego mężczyznę. Kiedy miecz zbliżał się do szyi chłopca Rosalyn otworzyła oczy, z których popłynęły łzy. Nie rozumiała dlaczego w ogóle się pojawiły. To przez to, co przed chwilą jej pokazał?
           Teraz żałowała swoich wcześniejszych słów. Chciała mu pomóc. Chłopiec co nie miał w życiu łatwo nie mógł skończyć w ten sposób. Nim zdążyła rzucić się na ratunek  poczuła silny uścisk na swoim nadgarstku. Odwróciła się o sto osiemdziesiąt stopni i została przyciśnięta do klatki piersiowej Rossa. Chłopak objął ją silnymi ramionami, nie pozwalając jej się wyrwać z uścisku. Zaczęła płakać. Nawet nie mogła się obejrzeć i spojrzeć na Mero.
           Blondyn spuścił wzrok kiedy miecz zetknął się z szyją chłopca następnie odcinając głowę od reszty ciała. Potoczyła się pod nogi Dariana, a ten nadepną na nią stopą będąc z siebie zadowolony. Tłum krzyczał z radości i bił brawo, bo kolejny przestępca został zgładzony.
           Przestępca mający piętnaście lat. Przestępca co był niewinnym chłopcem, który chciał tylko uratować ukochaną siostrę.
           Jego krew rozbryzgała się na wszystkie strony brudząc przy tym twarz Rossa. Otarł jedną dłonią czerwoną ciecz, a drugą ręką nadal obejmował Rosalyn, która stała w bezruchu. Po chwili podszedł do nich Faldio. Złapał za ramię młodszego kolegę i odeszli od rynku jak najdalej od miejsca egzekucji.
Faldio usiadł na ławkę, a obok niego klapnął kot.
           Rosalyn teraz wyglądała tak jakby to co się przed chwilą stało wcale nie miało miejsca. Rzuciła znaczące spojrzenie Rossowi i odeszła trochę od Faldia, tak aby nie mógł jej usłyszeć. Ross poszedł za nią.
           -Ten chłopiec... - zaczęła szeptem. - Był medium.
           Ross zdziwił się.
           -Medium?
           -Gdy dotykał kogoś dłonią potrafił przekazać tej osobie wszystkie swoje wspomnienia.
           -Czyli przed swoją śmiercią przekazał ci swoje wspomnienia? - zapytał, a Rosalyn pokiwała głową. - I dlatego zmieniłaś zdanie?
           -To człowiek z niebywałym talentem. Prędzej spotkasz czarownicę niż medium. - Przygryzła dolną wargę. - Ona została sama. Miała tylko brata. Nie może też zostać w klasztorze. Stanie się niewolnikiem.
           -Nadal nie wiem dlaczego chcesz jej teraz pomóc.
           -Jej babcia była czarownicą. - Zrobiła pauzę. - Ona widziała, tak jak ja, jej śmierć w ogniu. Wtedy straciła wszystko. Chyba jesteśmy takie same. 
___________________________________________________
Cóż, ostatnim rozdziałem was chyba trochę, być może nawet bardzo, zawiodłam.Chcąc się usprawiedliwić dodam tyle od siebie, że nie widziałam sensu rozwijać tamtego wątku, który właściwie był tylko tak jakby zapychaczem. XD miałam z niego zrezygnować, ale tamten wątek był drugim jaki wymyśliłam i miałam do niego taki tyci sentyment. Mam nadzieję, że więcej was nie zawiodę. :3 Postaram się bardziej.
Dla tych co nie kojarzą Lemberta, pojawił się po raz pierwszy w 10 rozdziale. :3
Pozdrawiam!

8 komentarzy:

  1. Co takiego? A ja byłam przekonana, że rudy zacznie flirtować z płaczącą dziewojką potrzebującą pomocy! A tu takie coś XD Przyznam, że przy tym rozdziale przynajmniej sześć razy się zaśmiałam.
    Szkoda mi Mero. Wiesz, ja do ostatniej chwili przeczuwałam, że jednak on nie zginie. Utrzymywałaś mnie w napięciu i niewiedzy cały czas.
    Jego siostry zresztą te szkoda. Smutny los jej zgotowałaś: została sama, brat nie mógł jej pomóc, trafiła do klasztoru kierowanego przez zaborczego przełożonego. W dodatku noc ją czeka wiadomo jaka O.O
    Kibicuję, aby nasi bohaterowie wyratowali ją! Czekam na nowy rozdział i błagam, dodaj go jak najszybciej! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Tragikomiczny rozdział, że się tak wyrażę ^^' Z jednej strony chłopiec przebrany za dziewczynę (do tego beksa), z drugiej ta cała sprawa z Darianem i egzekucją... Żal mi Mero, ale szczerze mówiąc lubię, gdy nie wszystko jest "kolorowe" (o czym zresztą wspomniałam w poprzednim komentarzu). A tak z innej beczki, scena egzekucji za bardzo przypominała mi tę z "Gry o Tron". Na wszelki wypadek nie będę się jednak nad tym rozwodzić, bo nie wiem, czy to czytałaś/oglądałaś, czy podobieństwo wyszło przypadkiem.
    Pozdrawiam i dziękuję za powiadomienie oraz komentarz :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie żebym miała coś przeciwko transseksualistą, ale... eee... szczerze powiedziawszy to po dowiedzeniu się, że Maro to tak naprawdę chłopak, zbierałam szczękę z podłogi. Tak btw., jak ci strażnicy poznali, że on jest facetem, skoro żadne z Świętej Czwórcy nie poznało? (wliczając w to Faldio, który był baaaardzo blisko, żeby się przyjrzeć. Tak baaardzo, że żałuję, że mam kuzynkę yaoistkę...).

    ,,W tym tygodniu przyjedzie mnie odwiedzić. Jak spędzisz z nim jedną noc to twój brat będzie żył. Więc jak moja księżniczko?
    Przed oczami Mel stanął obraz jej brata."
    Eee... Mi by w takim momencie na jej miejscu przed oczami stanęła zupełnie inna wizja i nie żebym chciała ją widzieć. Jezu, biedna dziewczyna, niby klasztor, a tak naprawdę jakiś burdel z alfonsem, jak żyć panie premierze? Liczę, że zdołają ją uratować.

    Tak w ogóle, to szkoda mi Maro. Do końca myślałam, że Rosalyn go uratuje, zrobi jakieś czary-mary i już. Było mi go nawet bardzo szkoda i uważam, że ten tekst z monetą jest genialny.

    Pozdrawiam (uboga w słowa, albowiem pojutrze sprawdzian z niemieckiego).
    Ave Ross.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chłopcy nie mogli zbliżać się do klasztoru, więc przebrał się za dziewczynę, nie był transseksualistą... :c Wyjaśnione to będzie w następnym rozdziale, czy jeszcze kolejnym. xD I też dlaczego go poznali.

      Wiesz, jak przeczytałam ten przytoczony fragment przez ciebie i do niego komentarz... kurcze, masz rację. Zaraz poprawię, bo tak zostać nie może.

      Pozdrawiam. :)

      Usuń
  4. super rozdzial :) i hehe dla tego co powiedzial ze ten chlopiec byl transeksualista hahha :D
    PS zycze weny

    OdpowiedzUsuń
  5. Dzięki za info!

    Wow... Uśmierciłaś niewinnego o.O Cóż, mi też się to czasem zdarza... Ale niezbyt często. Szkoda chłopaka, choć przeżyłam szok, jak przeczytałam, że to transseksualista. Nie mam nic do nich i staram się być tolernacyjna, ale jak facet wygląda w kiecce lepiej niż dziewczyna, to aż mnie trzęsie xD
    Cóż, więc Rosalyn jednak Mel pomoże...
    A! I powaliło mnie na kolana: " - Skoro macie taki z tym problem pozwólcie mi z nią porozmawiać. Wyciągnę z niej wszystko - swój wzrok skierowała na brązowowłosą.
    - Nie! - krzyknęli jednocześnie Ross i Faldio.
    - Dlaczego? - zapytała z pretensją.
    - Bo jeśli przez mnie się rozpłakała - zaczął Ross - to przez ciebie będzie próbowała się zabić."
    Jezu! Padłam! xD
    " - Jedna złota moneta za jedno ludzkie życie -" ten tekst jest genialny! To Ci muszę przyznać :) Chylę czoła, bo bardzo mi się spodobał! :D

    Pozdro i weny! :*

    K.L.

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetnie! W końcu Rosalyn poczuła ochotę by komuś pomóc. Cieszy mnie to bardzo. Staje się ona bowiem jedną z moich ulubionych postaci twojego opowiadania (pierwszą jest Tenebris - słodki kociak :))
    To straszne co spotkało tego biednego chłopca. Dobrze, że Rosalyn zgodziła sie uratować jego siostrę Mel. To okropne do czego zmusza ich ten cały ksiądz ojciec czy ktoś tam.
    To nie klasztor lecz niewola.
    Czekam na kolejny rozdział.
    Pozdrawiam serdecznie i zapraszam do mnie na snow-stephens.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń