Faldio siedział naprzeciwko
Rossa i obracał z każdej strony zielony kryształ. Przyglądał mu
się raz z bliska, a później z daleka. Po kilkunastu minutach
poddał się i schował go do swojego plecaka. Blondyn śmiał się z
jego upadłego entuzjazmu. Był pewny, że wytrzyma dłużej, jednak
kamień na nic nie reagował.
- To jeszcze nie koniec –
zapewnił.
Wtedy do namiotu weszła
Kyinra. W jednym ręku trzymała jakieś ubrania w drugim tacę z
herbatą i pieczywem. Za nią stała Rosalyn. Wzrok chłopców od
razu skierował się na koleżankę. Zlustrowali dziewczynę od stup
do głowy. Wyglądała prawie jak inna osoba w tradycyjnych ubraniach
mieszkańców. Piersi przepasane miała błękitnym materiałem w
kwiatowy wzór wyszyty białą nitką i zawiązanym na plecach. Dół
ubrania leżący na biodrach składał się z dwóch prostokątnych
części zakrywających przód i tył, a odsłaniający nogi od
zewnętrznej strony, sięgał aż do kostek. Złączenia materiału
były przyozdobione żółtymi i białymi koralami różniącymi się
od tych co nosili we włosach. Kolor i wzór był ten sam co u górnej
części stroju. Białe włosy upięte miała w wysoki kucyk
przewiązany wstążką.
Rosalyn spojrzała w bok
unikając wzroku jej towarzyszy. Zaczęła się krępować będąc w
tym stroju. Nie wiedziała, że coś takiego może zrobić na nich
takie wrażenie. Poczuła znajome ciepło w okolicach twarzy. Była
cała czerwona.
- Jak zjecie to możecie
udać się do źródła – powiedziała rudowłosa uśmiechając
się. – Pamiętasz? Wczoraj ci pokazałam, Faldio.
- Oczywiście, że pamiętam
–zaświergotał.
- A tu są wasze ubrania na
zmianę. Sparzycie się w tych co macie skoro zostaniecie tu na
dłużej – pokazała na stroje, które ułożyła na podłodze przy
stole. Ukłoniła się i wyszła przypominając po drodze Rosalyn,
aby zawitała po południu do Etili.
Dziewczyna zasiadła do
stołu i wzięła w rękę pieczywo po czym odgryzła kawałek.
Faldio również zajął się swoim śniadaniem, a Ross spojrzał na
ubrania pozostawione przez dziewczynę od herbaty.
- Dlaczego Kyinra
powiedziała, że zostaniemy tu na dłużej? – zapytał blondyn
podnosząc jeden ze strojów przyniesionych przez dziewczynę.
- Bo zostaniemy. Do końca
lata – odpowiedziała spokojnie popijając herbatę.
- Do końca lata? –
zdziwił się. – Przez miesiąc? Czemu?
- Dowiedziałam się, że
Etilia pomoże mi ustalić umiejętności tamtej wiedźmy. Dzięki
temu będę wiedziała czego mogę się spodziewać i odpowiednio się
przygotować.
- Tutaj?
Pokiwała głową. Wyjaśniła
to co przekazała jej Kyinra od staruszki. Niektóre wiedźmy mają
specjalne talenty do danej magii i potrafią opanować ją do
perfekcji. Jeśli będzie zbyt niebezpieczna trzeba mieć w zanadrzu
kilka zaklęć, które będą wstanie powstrzymać przeciwnika.
Czasami nawet podstawowe zaklęcia mogą okazać się ostateczną
bronią na potężną czarownicę.
Po jej monologu Ross
przyjrzał się ubraniu i zrobił kwaśną minę.
- Nie założę tego. Nie
będę chodzić w sukience.
- Myślę, że by ci
pasowała – wtrącił się Faldio uśmiechając złośliwie.
Blondyn spiorunował go
wzrokiem, a tamten zaczął się śmiać. Kiedy oboje zjedli opuścili
namiot. Rudowłosy zabrał ze sobą stroje z ziemi i jedno z nich
założył Rossowi na głowę denerwując go przy tym jeszcze
bardziej. Zdjął owe ubranie i uderzył starszego po głowie sycząc,
jednak go wcale nie rozzłościł. Objął ramieniem blondyna i
zniknęli z oczu białowłosej. Wtedy pojawił się Tenebris.
- Gdzie byłeś? –
zapytała Rosalyn kończąc jeść.
- Na śniadaniu –
rozmarzył się. – Dostałem całkiem dużo mięsa – kot położył
na pościeli i zaczął wylizywać sierść. Rosalyn popatrzyła na
kota uśmiechając się lekko. Podeszła do Tenebrisa i położyła
się obok po czym zamknęła oczy.
Po południu była już w
namiocie Etili. Staruszka spakowała do torby kilka potrzebnych jej
rzeczy – jak to powiedziała, zawiesiła ją przez ramię i obie
wyszły na zewnątrz. Przemierzyły całą wioskę wzdłuż aż
dotarły do naturalnej ściany – wysokiej góry. Kobieta podeszła
bliżej i dotknęła dłońmi skamieniałości nad wyrzeźbionym
płomieniem. Popchnęła mocno do przodu napierając całym ciałem.
Po chwili niewielki głaz wysunął się do środka robiąc wejście
do ukrytej jaskini. Było niewielkie. Etilia przecisnęła się z
trudnością. Kiedy znalazła się w środku pozapalała wszystkie
świeczki, aby rozjaśnić pomieszczenie. W tym samym czasie wcisnęła
się Rosalyn. Było jej o wiele łatwiej niż staruszce, która była
od niej o wiele grubsza. Dziewczyna rozejrzała się dookoła.
Zauważyła, otaczają ich różne księgi. To miejsce było
biblioteką. Nie spodziewała się, że mogą mieć coś takiego.
Wszystkie księgi wydawały się bardzo stare. Przejechała palcem po
jakiejś półce i skrzywiła się widząc mnóstwo kurzu. Wytarła
brud o ubranie i poszła dalej za Etilią, która cały czas szła do
przodu. Staruszka zatrzymała się przy stalowym stole z wyżłobionym
okrągłym wgłębieniem. Stół był niewielki, lecz zdecydowanie
wyższy od tych w namiotach.
Staruszka wyciągnęła ze
swojej torby słoik z jakimś płynem i wylała go na stół, do
wgłębienia. Później z palącej się świeczki użyczyła ognia.
Przystawiła ją do płynu, a gdy cała ciecz stanęła w płomieniach
odeszła o krok w tył przyglądając się płomieniu. Potem
odstawiła świeczkę na miejsce. Rosalyn nic nie mówiła, tylko się
przyglądała i czekała.
- Podejdź do mnie moje
dziecko – rzekła Etilia wyciągając rękę do białowłosej.
Dziewczyna niepewnie zacisnęła palce na dłoni babci. Stała obok
niej i patrzyła w ogień. – Boisz się go? – zapytała
spoglądając kątem oka.
- Chyba nie – odparła.
- To dobrze – uśmiechnęła
się lekko i znowu zajrzała do torby. Tym razem wyjęła prochy
ziół, które spaliła dzisiaj rano. Miała je zapakowane w szary
woreczek. Nim je wysypała odezwała się jeszcze raz. – Posłuchaj,
teraz masz myśleć tylko o niej. O wiedźmie, przez którą Fendara
zginęła. Nie ważne, że nie wiesz kim jest, jak wygląda czy jak
się nazywa. Oni ją znajdą.
Oni? Pomyślała Rosalyn
patrząc jak wsypuje popiół do ognia. Nie miała teraz czasu o tym
myśleć. Zrobiła tak jak powiedziała staruszka. Skupiła się na
czarownicy, która odebrała jej drogą osobę. Poczuła ukucie w
sercu. Przypomniały jej się wszystkie dni spędzone z ukochaną
babcią. Przywołała do głowy pierwszy obraz. Kiedy po raz pierwszy
zobaczyła chatkę na kurzej łapce. Potem babcia pokazywała różne
magiczne sztuczki, aby ją rozweselić. Później widziała lekcje
nauki czytania i pisania, a także pierwsze zaklęcia. Zobaczyła też
jej uśmiech, a po chwili stanął w płomieniach. Nie zorientowała
się kiedy po jej policzkach spływały łzy. Zacisnęła usta w
wąską linię, aby zagłuszyć przygnębiające uczucia. Wyobraziła
sobie wiedźmę. Wyglądała młodo. Nie widziała jej twarzy, ale
wiedziała, że się śmieje. Mówiła o wygranej, gdy nie ona
płonęła na stosach. Jej śmiech był coraz głośniejszy, a smutek
i żal zamieniły się w gniew. Był tak potężny, że przyćmił
wszystko inne co było dla niej do tej chwili ważne.
Wtedy ogień płonący w
stalowym stole zmienił kolor na błękitny. Staruszka odskoczyła
ciągnąc za sobą Rosalyn. Z przerażeniem patrzyła w niebieskie
płomienie, które unosiły się ku góry. Wpatrzyła się uważnie w
błękit próbując dostrzec jakieś obrazy. Ogromne oczy Etili
zrobiły się szkliste. Usta miała rozwarte lecz po chwili je
zacisnęła. Zamknęła powieki przeklinając pod nosem. Po chwili
ognisko się wypaliło.
Białowłosa otarła łzy z
policzków i spojrzała wyczekująco na wodza wioski. Kobieta
odetchnęła, jej wzrok spoważniał jak nigdy dotąd.
- Wybrałaś sobie silnego
przeciwka dziewczyno – powiedziała. – Jeśli myślałaś o walce
solowej wybij to sobie z głowy. Ona jest zbyt potężna –
odwróciła się plecami do gościa i spakowała słoik i woreczek do
torby. Po chwili spojrzała na nią przez ramię lekko się
uśmiechając. – Ta czarownica ma bardzo przerażającą
umiejętność. Potrafi zabrać ludziom wolność i zmienić ich
aspiracje czy uczucia. Jeśli cię dopadnie to po tobie.
Rosalyn przechyliła głowę
w bok.
- Mogę ją pokonać? –
zapytała.
- Jeśli dobrze pamiętam
jest jedno zaklęcie, które mogłoby cię uchronić. Jednak jeśli
jej moc cię zmiażdży to je przełamie. Niestety nie mamy ksiąg z
zaklęciami… Musieliśmy się ich pozbyć – oznajmiła i pierwsza
ruszyła do wyjścia.
- Ale ja mam. Znajdę je
–głos białowłosej wydawał się zdeterminowany.
Staruszka odwróciła się
za siebie i uśmiechnęła.
- Możesz tutaj przychodzić
ćwiczyć jeśli chcesz.
Po rozmowie z Etilią resztę
dnia Rosalyn spędziła szukając zaklęcia, które mogłoby jej
pomóc w walce z czarownicą. Wiedziała czego szukać. Do takiego
rodzaju magii nadawało się tylko zaklęcie, które dawało ochronę
przed czarami. Zapewne to jedno z tych gdzie trzeba wykonać wiele
rysunków i pieczęci, aby było trwalsze. Znalazła je dopiero pod
koniec dnia i dokładnie przeczytała kilka razy. Postanowiła, że
nie warto zwlekać z użyciem jego w praktyce. Miała zacząć
ćwiczyć jutro rano. Przed snem jej myśli krążyły wokól słów
Etili. Miała nie walczyć sama. Jedynie na kim mogła polegać w
walce to Tenebris. Nie była pewna czy może liczyć na Rossa. Na
pewno potępia w myślach to, że zaczyna trenować by zabić kolejną
osobę. Z drugiej strony nie chciała go też narażać na
niebezpieczeństwo. Myślała jeszcze o Faldio, ale nie widziała go
jeszcze w akcji. Na pewno umiał strzelać z łuku, ale po jego
częstych obrażeniach zadawanych przez męża jego ukochanej można
wywnioskować, że w walce wręcz jest zapewne beznadziejny.
Następnego dnia Rosalyn
wyszła wcześnie rano do miejsca, które pokazała jej wczoraj
staruszka. Mogła tam w ciszy i spokoju pracować nad zaklęciem.
Nikt nie miał jak jej przeszkodzić. Mieszkańcom wioski zabronione
było wchodzenie do owej jaskini.
W tym czasie kiedy
białowłosa trenowała Faldio zaczął dla zabicia czasu chodzić na
polowania razem z tubylcami. Okazało się, że jego zdolność
strzelania z łuku jest bardzo przydatna. Zabijanie niebezpiecznych
zwierząt z większej odległości jest mniej ryzykowane dla życia.
Zaczął ubierać się też tak jak oni. Upadł był tak okropny, że
w swoich ubraniach ugotowałby się już dawno temu. Podziwiał
zaciętość Rossa, który nie dał się przekonać jako jedyny do
„sukienek”. Cały czas chodził w spodniach i ani razu nie
narzekał. Koszulę zdejmował tylko wtedy kiedy nie dało się
wytrzymać nawet w cieniu. W przeciwieństwie do Faldio Ross spędzał
dni w wiosce. Dziś też był taki upał.
Kiedy pierwszy raz jego
przyjaciel poszedł na polowanie, a Rosalyn znowu się zaszyła
postanowił wyjść z namiotu i poszukać kota. Nie miał konkretnego
zajęcia, dlatego zwiedzał wioskę po raz kolejny. Wtedy jego wzrok
napotkał bawiące się dzieci, które udawały walkę na miecze za
pomocą drewnianych kijów. Przyglądał im się przez chwilę
uśmiechając się lekko. Przypomniał sobie swoje pierwsze lekcje
szermierki. Miał bardzo surowego i wymagającego nauczyciela.
Podszedł do bawiących się
dzieci. Stały teraz daleko od siebie i wyczekiwały na znak, że
mogą zaczynać. Jeden chłopiec ściskał mocno drewniany kij i
przyciskał go niemalże do siebie. Ross stanął nad nim i poprawił
jego ręce, aby trzymał swój drewniany miecz poprawie. Mały,
rudowłosy chłopiec wyglądał teraz jak profesjonalista. Uśmiechnął
się uroczo i poprzez wesoły śmiech podziękował. Inne dzieci
podeszły do niego i zaczęły wypytywać czy może dać im lekcje.
Było ich raptem pięciu. Pokazał w jakiej pozycji należy stać,
jak się bronić i zadawać podstawowe mocne ciosy. Później
obserwował jak walczą ze sobą dla zabawy.
- Widzę, że lubisz dzieci
– usłyszał znajomy głos.
Blondyn odwrócił się i
zobaczył białowłosą trzymającą Tenebirsa. Zupełnie wypadło mu
z głowy, że miał go znaleźć. Kiedy dzieci zobaczyły dziewczynę
rzuciły miecze i otoczyły ją prosząc o pokazanie jakieś
magicznej sztuczki. Wykręcała się mówiąc, że jest zmęczona i
złapała Rossa za rękę po czym odeszli od gromadki maluchów w
stronę swojego namiotu.
- Jak ci idzie? – zapytał.
- Dobrze. W miarę dobrze.
Myślę, że niedługo stąd odejdziemy – uśmiechnęła się do
niego. – Nadal upierasz się, że nie założysz sukienki? –
zaśmiała się wesoło.
- Nie denerwuj mnie –
mruknął chowając ręce do kieszeni.
Weszli do namiotu. Rosalyn
postawiła Tenebrisa na ziemi i spojrzała na Rossa, który położył
się na pościeli. Po chwili podniósł się do siadu z grymasem na
twarzy i spojrzał na swoje ręce oraz ramiona, które się
zaczerwieniły.
- Co to?
Dziewczyna usiadła przy nim
i spojrzała na jego skórę na rękach i plecach. Tam i tam była
czerwona. Uśmiechnęła się pod nosem i klepnęła go po plecach.
Po chwili usłyszała głośny krzyk chłopaka. Odsunął się nie
odrywając od niej wzroku.
- Opalenizna –
odpowiedziała.
- Co? – zapytał jeszcze
raz jakby nie dosłyszał.
- Nigdy nie byłeś opalony?
Zawsze na początku skóra jest czerwona – nadal się uśmiechała.
- Cholera… To tak boli? –
wygiął się i próbował spojrzeć na swoje plecy. Jako, że żył
przez cały czas w pałacu nie miał możliwości, aby wyjść na
słońce. Do tego białą skórę mieli arystokraci. Opalenizna
dobrze wyglądała tylko na biedakach – wspomniał słowa matki, aż
po całym ciele przeszły go dreszcze.
- Tylko na początku. Potem
zejdzie ci skóra i nabierze trochę koloru.
- Dlaczego ty jesteś taka
blada? – spojrzał prosto w błękitne oczy Rosalyn.
- Nie wiem – wzruszyła
ramionami. – Nie opalam się, mam też białe włosy co nie jest
normalne.
Oparła się dłońmi o
ziemię. Siedzieli przez chwilę w ciszy obserwując siebie. Potem
Ross wybuchł śmiechem i dołączył do nich Faldio trzymający łuk
w ręku. Chwalił się tym, że upolował jelenia.
Dni mijały i były coraz
krótsze, a noce dłuższe. Lato powoli zbliżało się ku końcowi i
przyszła pora, aby odejść z wioski Ground słynącej z wielkiej
gościny. Kiedy największe upały już minęły ostatniej nocy jaką
mieli spędzić goście w wiosce otoczonej górami, mieszkańcy
postanowili urządzić przyjęcie na pożegnanie. Rozpalili ognisko,
Etilia opowiadała różne legendy jakich jeszcze podróżnicy nie
słyszeli. Było też pyszne jedzenie oraz tańce. Faldio ciężko
zniósł ostatnią rozmowę z Kyinrą. Jednak nie miał problemów z
odejściem i zostawieniem jej samej. Starał się zapomnieć o Darii,
lecz nadal może było dla niego za wcześnie. Etilia życzyła im
szczęścia w dalszej podróży. Mówiła, że na pewno im się
przyda.
I tak z rana odeszli. Zeszli
ze skalistych gór, podróżowali przez lasy, pola, pastwiska, wioski
i różne miasta, aż po kilku tygodniach przeszli przez granicę
North-South. Szli w stronę wchodu, do East Landu. Po drodze jednak
postanowili się zatrzymać w niejednym mieście. Teraz byli w
niewielkim miasteczku. Stali przy tablicach z ogłoszeniami. Od kiedy
Faldio z nimi podróżuje Rosalyn skończyła z przekrętami. Mimo,
że jej się to nie podobało zaczęli zarabiać pieniądze uczciwie
wykonując prostą robotę dla łowców nagród. Zawsze to Ross
szukał najlepszej pracy.
Blondyn zerwał plakat i
pokazał go Rosalyn. Dziewczyna przeczesała oczami treść.
Uśmiechnęła się pod nosem. Mogło być interesująco. „Wioska
nękana przez tajemnicze zwierzę zabijające zwierzęta. Kto zabije
stworzenie otrzyma nagrodę w wysokości czterystu srebrnych
monet.”
- Po dostaniu wynagrodzenia
mielibyśmy z głowy jakiekolwiek problemy z pieniędzmi przez dwa tygodnie – stwierdziła.
Wieś znajdowała się
niedaleko miasteczka, w którym teraz byli. Zaledwie dwie godziny
drogi piechotą. Nie różniła się od innych. Mieszkali tam
obywatele o brązowych włosach w zwykłych drewnianych chatkach.
Wyglądali na trochę przestraszonych. Zapewne dlatego, bo bali się
stworzenia, które ich nęka.
Udali się do burmistrza
wsi. Wyglądał na wniebowziętego, że ktoś zechciał im pomóc w
tej trudnej sytuacji. Znalazł im gospodę, aby ich wybawcy mogli
wypocząć przed ciężką pracą. Mieli ją zacząć jeszcze tej
nocy, dlatego bo to coś zawsze atakowało kiedy słońce chowało
się za horyzontem.
Wyszli z ratuszu na rynek, a
wtedy ich uwagę zwróciła trójka ludzi stojąca na specjalnej
scenie egzekucyjnej jaka była prawie w każdej wiosce. Ubrani
wszyscy tak samo, w obcisłą czerń. Dwóch mężczyzn i jedna
kobieta. Najwyższy był ten z czarnymi, krótkimi włosami i ciemną
cerą. Wyglądał jakby miał z dwadzieścia pięć lat. Ten drugi
pochodził z West o czym świadczyły jego jasne włosy i szare oczy.
Kobieta podobna była do czarnowłosego mężczyzny. Dzieli kolor
oczu, włosów, a nawet skóry. Była od niego młodsza, ale liczyła
sobie lat tyle samo co blondyn. Mieli w rękach broń, a
przedstawiali siebie jako…
- Jesteśmy łowcami
czarownic! – zawołał czarnowłosy do ludu. – Zabijemy wiedźmę,
która was nęka i każdą inną jeśli odważy się stanąć nam na
drodze. Nawet jeśli stchórzy my ją znajdziemy!
Rosalyn patrzyła na nich z
obojętnością w przeciwieństwie do Faldio, który wydawał się
przerażony, a Ross zmartwiony. Obserwowali jeszcze przez chwile show
jakie wyrządzili młodzi ludzie, a potem odeszli w stronę swojej
gospody.
Białowłosa odwróciła się
raz, aby na nich spojrzeć. Napotkała wzrok czarnowłosej kobiety,
która wyglądała na pewną siebie. Nie ukazywała strachu i
patrzyła prosto w błękitne oczy Rosalyn. Opowiadali o
czarownicach, które pozbawili życia.
Nie kłamali.
~*~
Starsza kobieta mieszkająca
w lesie w małej drewnianej chatce siedziała na bujanym krześle, a
obok niej stał jej wierny pies. Głaskała go po łebku obserwując
uważnie jak zachodzi słońce. Uśmiechnęła się pod nosem
spoglądając na zwierzę, które się łasiło.
- Więcej… - powiedziała
chrapliwym głosem.- Przynieś mi więcej krwi.
Pies zaszczekał tak jakby
zrozumiał to, co powiedziała jego właścicielka, a jego oczy
zabłysnęły. Było w nich coś takiego co nadawało zwierzakowi
odrobiny człowieczeństwa. To były ludzkie oczy.
- Dzisiejsza noc
zdecydowanie będzie inna niż wszystkie poprzednie.
___________________________________________________
Wróciłam po jakiś prawie trzech tygodniach a wraz ze mną rozdział. :3 W końcu mój kochany laptop wrócił z naprawy na niestety "próbny tydzień", no ale jest. xD
Prawie miesiąc szkoły, a ja już dostałam pierwszą jedynkę z edukacji prawnej. Super. W ogóle klnę na mój plan i na przedmioty. Nie rozumiem po co mi coś takiego jak "warsztaty dziennikarskie" czy "edukacja prawna" jak ja nie jestem na humanie. xD
Dobra dość narzekania. To już dwudziesty rozdział. Całkiem daleko zaszłam. :3 Niedługo może ogarnę streszczenie rozdziałów, ale na razie nie mam jakoś na to ochoty. :D
Następny rozdział dwudziesty pierwszy: Potrafię wyczuć wiedźmę.
Następny rozdział dwudziesty pierwszy: Potrafię wyczuć wiedźmę.
Dzięki z ainfo! :)
OdpowiedzUsuńWidzę, że jestem pierwsza :D
Ojojoj! Czyżby pani od krwi to wiedma z którą Rosalyn musi się zmierzyć??? Heh, więc czeka ją ciekawa walka... Sądze, że Rosalyn jest wystarczająco uparta, by wygrać ;)
Ave i weny!
K.L.
PS. brakuje mi wątku romatycznego :P
Nęka mnie to, kim jest kobieta na końcu. Czy to wiedźma z którą będzie walczyć Rosalyn? Jestem też ciekawa, jakie zamiary dokładnie mają łowcy czarownic i czy naprawdę są aż tacy dobrzy (wiem, na końcu jest ,,Nie kłamali", ale ja muszę wszystko zobaczyć na własne oczy :3 ).
OdpowiedzUsuńOsobiście kibicuję Rosalyn (to chyba oczywiste... xD).
Aha, jeszcze zaintrygował mnie ten pies z ludzkimi oczami.
Weny! ;)
Ach, ten bolesny ból boleśnie bolących ramion na skórze po pierwszym od dłuższego czasu opalaniu :/ Coś okropnego... A Ross i jego arystokratycznie blada skóra skojarzyła mi się z Kariną xD Muszę Cię pochwalić za te mroczną końcówkę! Niepokojąca i (powiem wprost) straszna. Jak zapowiedź horroru, aha. Lubię to ^^ A niech Rosalyn się pozbędzie wrednej Wiedźmy! Przypomniałaś mi o Fendarze i jakoś tak się smutno zrobiło :(
OdpowiedzUsuńAle nie zabrakło i wesołych akcentów :D Sukienek! xD
Pozdrawiam!
Witaj!
OdpowiedzUsuńTrafiliśmy na Twoje opowiadanie całkowicie przypadkiem, ale spodobała nam się zarówno fabuła jak i Twój dobry styl pisania :)
Chcieliśmy ci w związku z tym zaproponować współpracę:
http://imageshack.us/photo/my-images/826/ofjo.jpg/
Pozdrawiamy serdecznie i życzymy weny!
Redakcja Bamagi
Rozdział przeczytany bodajże wczoraj czy przedwczoraj, ale na komentowanie za bardzo nie ma czasu. Końcówka dość intrygująca, całość po części dość poważna, po części zabawna ;) Ach, no i zdecydowanie współczuję Rossowi spieczonych ramion. Znam ten ból (też jestem blada jak ściana). Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńnie znalazłam spamownika więc...
OdpowiedzUsuń"Milczenie Anioła" czyli NIE OPOWIADANIE INTERNETOWE a publikacje początkującej grafomanki powróciło do życia. Teraz i ty możesz śledzić dalsze losy Christiny oraz tajemniczego chłopaka, który ma wobec niej plan. Jak potoczy się ich historia? Sprawdź w wyrwanych z książki fragmentach na [http://misterna-rozgrywka.blogspot.com]