wtorek, 13 sierpnia 2013

Rozdział XVI - To niemożliwe

       Po kolacji Paili przyniosła koc i poduszkę dla gościa zza granicy. Posłała mu dwuosobową kanapę. Niestety nie mieli nic lepszego dla niego, ale jak sam powiedział lepsza kanapa od spania na dworze. Późnym wieczorem Faldio i Paili rozeszli się do swoich pokoi, a Ross ułożył się na niewygodniej kanapie. Obok niego leżał Tenebris zwinięty w kulkę, łeb miał skierowany w stronę drzwi do specjalnego pokoju Ronana. Chłopak też się patrzył w tamtą stronę. Kiedy gruby tam wszedł przed kolacją jeszcze nie wyszedł. Siedział dobre dwie godziny. Zaczął się obawiać i wymyślać różne dziwne scenariusze w swojej głowie co tam właśnie się dzieje. Teraz kiedy wie, że Ronan jest zakochany w Rosalyn w jego głowie krzątają się coraz gorsze myśli.
       Nagle drzwi od pokoju, w którym leżała Rosalyn otworzyły się, a z nich wyszedł gruby lekarz. Wyglądał na przemęczonego. W ręku trzymał miseczkę z wcześniej rozrobionym lekarstwem, które właśnie zużył. Postawił miskę na blacie i spojrzał na Rossa. Chłopak szybko zamknął oczy i udawał, że śpi. Gdy gospodarz domu zniknął w swojej prywatnej komnacie blondyn szybko się podniósł z kanapy, tak samo jak czarny kocur i obaj weszli do specjalnego pokoju dla pacjentów Ronana. 
       Rosalyn siedziała. Wyglądała na przemęczoną i znużoną. Widząc swoich przyjaciół uśmiechnęła się blado. Podeszli do niej trochę bliżej. Wtedy Ross ujrzał zdeptaną konwalię leżącą na podłodze. Nachylił się i podniósł ją.
       - Szukałam jej wszędzie! – zawołała dziewczyna i wyciągnęła dłonie w stronę blondyna.
       - Nie krzycz, bo zaraz ten grubas tu przyjdzie i nas wygoni – szepnął chłopak, ale nie podał jej konwalii. – Widzę, że odzyskałaś już siły, skoro dasz radę tak głośno krzyczeć.
       Dziewczyna odsłoniła miejsce gdzie ukąsił ją owad kilka dni temu i miała okropną opuchliznę, ale teraz pozostał już tylko czerwony ślad.
       - Trucizna zniknęła, czuję się już lepiej, ale gorączka może jeszcze raz wrócić – zasłoniła znowu włosami szyję i spojrzała na Tenebrisa rozkładając ramiona. Wtedy kocur wskoczył na łóżko w wtulił się w słabe ciało białowłosej, a ona go objęła z całych sił.
       Ross usiadł na skrawku łóżka odwrócony plecami do dziewczyny. Miał oparte łokcie o kolana, a dłońmi wabił się zdeptanym kwiatkiem, którego po chwili sam wyrzucił. 
       - Naprawdę chciałam abyś mi go oddał – powiedziała Rosalyn głaszcząc kota. 
       - Za rok dam ci takiego, który nie został złamany czy zdeptany.
       Dziewczyna uśmiechnęła się jeszcze bardziej. Na same słowa przyjaciela zrobiło jej się ciepło na sercu. Ani razu, od kiedy się poznali nie żałowała spędzonych chwil razem. Był pierwszym zwykłym człowiekiem, któremu mogła bezgranicznie zaufać. Nie znali się długo, zaledwie ponad miesiąc, który był niezwykle burzliwy, ale czuła się przy nim bezpieczna.
       Oparła głowę o jego plecy i zamknęła oczy.
       - To już drugi raz – wspomniała. – Drugi raz ocaliłeś mi życie. I jak mam spłacić swój dług?
       - To nie ja uratowałem twoje życie. Tylko cię przyprowadziłem. Podziękuj grubasowi – uśmiechnął się pod nosem.
       - Gdybyś mnie tutaj nie przyprowadził on nie mógłby mnie uratować – westchnęła ciężko i oderwała głowę od jego pleców po czym ułożyła się wygodnie w łóżku. – Wiesz… okłamałam cię.
       Ross odwrócił głowę. Na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
       - Też mi nowość krętaczko.
       Dziewczyna odwróciła głowę w drugą stronę. Wtedy Tenebris poszedł do Rossa. Usiadł sobie tuż obok niego.
       - To było jakieś trzy tygodnie temu. Kiedy jeszcze Xerara z nami była. Nie pamiętasz bo upiłeś się w trupa – przypomniała, a na te słowa blondyn się skrzywił. – Zapytałeś mnie wtedy czy nienawidzę ludzi. Odpowiedziałam, że nie. 
       - Czemu mi mówisz coś czego nie pamiętam? – zapytał. Podparł się dłońmi, które położył na miękkim łóżku. 
       - Wiem co chcesz zrobić – jej głos robił się coraz słabszy. – Wiem, że chcesz mnie powstrzymać od zabijania ludzi. Widzę po twoich oczach. Wtedy, gdy patrzyłeś na śmierć i dziś gdy ci o niej mówiłam. Ale ja nie umiem. Po prostu… 
       - O to się nie martw – powiedział wstając z łóżka. – Póki z tobą podróżuje powstrzymam cię – uśmiechnął się jeszcze raz i wziął kota na ręce. – Śpij dobrze.
       Odwrócił się na pięcie i wyszedł z pokoju. Tenebris zdążył jeszcze rzucić ostanie słowa:
       - Zobaczymy się jutro!
*
       Z rana Ross poczuł przyjemną woń świeżych kwiatów. Powoli otworzył oczy i rozejrzał się po izbie. W kuchni Paili wkładała przed chwilą zerwane kwiaty, które rosły przed domem do szklanego wazonu. Swoje dzieło postawiła na stole. Wyglądała na zadowoloną. Kiedy spojrzała w stronę gościa wyglądała na speszoną. Zauważyła, że przyglądał się jej. 
       Obawiała się, że zakłóciła jego sen i zaczęła przepraszać jednak on powiedział, że nie ma czego. Podniósł się z kanapy by rozprostować bolące kości. Zdecydowanie to nie było wygodne miejsce. Pomyślał, że wygodniej było na zielonej zimnej trawie pod drzewem przy ognisku w lesie. Spojrzał na drzwi, za którymiś była Rosalyn i przy okazji zapytał o jej braci. Był pewny, że Ronan od rana siedzi przy jej boku. Zdziwiła go odpowiedzieć, gdy Paili powiedziała, że po wczorajszej przepracowanej nocy może spać do południa. Zawsze był wielkim śpiochem.
       Z dworu do chaty wszedł Faldio niosąc wczorajszą zdobycz z lasu obdartą ze skóry i wypatroszoną. Kiedy dziewczyna zobaczyła, że chce ją położyć na stole zaczęła się wydzierać nie zważając na starszego brata i jego spokojny sen. Szybko przestawiła świeże kwiaty w wazonie, aby się nie zbiły. 
       - Ronan kazał go dzisiaj urządzić na obiad, aby białowłosa dziewczyna też zjadła – oznajmił Faldio wycierając ręce o białą ścierkę wziętą z blatu szafki w kuchni.
       - Twój brat się przeliczył. Rosalyn nie tknie mięsa – powiedział Ross. Jakoś miał dobry humor dzisiejszego dnia.
       - Dlaczego? Przekonamy ją.
       - To niemożliwe – trącił się kocur. – Możecie stanąć nawet na uszach. Ta dziewczyna jest uparta i zawsze trzyma przy swoim. 
       - Faldio – odezwała się młodsza siostra – potrzebna jest nam sól. Skończyła się wczoraj. Pójdziesz do wioski po zapasy? 
       Dziewczyna uśmiechnęła się uroczo i wyjaśniła dodatkowo, że musi zostać przy pacjentce najstarszego brata. Obiecała nią się zająć podczas snu.
       - Chcesz bym poszedł po kolejne podbite oko? – dopytał uśmiechając się przy tym zadziornie.
       - Po sól, nie sprawiaj kłopotów to cię nie ruszą – położyła pieniądze na stole obok zabite dzika.
       Rudowłosy westchnął ciężko. Pamiętał ostatnią wizytę w wiosce i skończyła się laniem. Nie miał ochoty tam wracać w takim stanie. Wolał poczekać, aż oko się wygoi, ale nie chciał przysparzać jeszcze większych kłopotów swojej młodszej siostrze, która każdego dnia im gotowała, prała ubrania, dbała o nich nie prosząc o nic w zamian. Wtedy dwudziestoparolatek wpadł na pewien pomysł. Spojrzał z chytrym uśmiechem na Rossa.
       - Słyszałem, że dobrze walczysz… Nie chciałbyś stać się dzisiaj moją tarczą? – zatrzepotał rzęsami jak dziewczyna i zrobił uroczą minę. Odgarnął jeszcze niesforne loki z czoła. 
       - Zgłupiałeś? – zapytał patrząc się na niego jak na idiotę.
       - Jak tam pójdę sam do podbiją mi drugie oko! – krzyknął. – Nie chce mieć brzydkiego drugiego oka… - jęknął i usiadł obok niego na kanapie.
       - Co zrobiłeś? – zapytał. 
       Zaciekawiło go czemu nie chce tam pójść sam. Podpadł komuś fizycznie silniejszemu. Jeśli był dobrym łucznikiem mógłby go łatwo zestrzelić, ale jeśli ta osoba była dość ważną osobistością to ręki nie mógł na niego podnieść. Pomyślał, że patrzenie jak sika w majtki przed kimś innym może być zabawne i z chęcią by to zobaczył.
       - Nie powiem ci przy Paili. Jest za mała na takie rzeczy – szepnął dość głośno.
       - Słyszałam! 

       Wioska jak każda inna. Utrzymywała się z hodowli zwierząt i upraw. Na rynku znajdował się mały, drewniany kościółek, obok niego chata gdzie mieszkało dwóch księży. Naprzeciwko świątyni stał budynek pełniący rolę ratusza w miastach. Między nim, a kościołem znajdowała się scena na egzekucje, która stała się zabytkiem. Nie używano jej od kilkudziesięciu lat, bo zrobiono ją na czarownice. Od kiedy w wiosce mieszkają księża nikt nie ujrzał złej wiedźmy. 
       Ross spojrzał na miejsce egzekucyjne i skrzywił się. Oboje teraz stali na rynku przez który przebiegały bawiące się dzieci. Ich rodzice byli zajęci pracą w domu, czy też na dworze przy własnych zwierzętach lub ogrodach. Niektóre zatrzymywały się, aby przywitać Faldio, a inne by popatrzeć na złote włosy obcokrajowca. Jedno z nich pobiegło do domu i zawołało swoją siostrę. Kiedy dziewczyna wyszła przywitała się grzecznie z Faldio, bo każdy znał go w tej wiosce. Uśmiała się jak zobaczyła jego podbite oko. Nie przejmował się drwinami i ciągłym powtarzaniem, aby nie zbliżał się do tamtej dziewczyny, jednak nigdy nie słuchał i za każdym razem dostawał lanie. 
       Kiedy nieznajoma mieszkanka wioski zobaczył Rossa oblała się rumieńcem. Nie tylko ona zobaczyła po raz pierwszy w życiu kogoś z zagranicy. Ukłoniła się jak przystało i uśmiechnęła uroczo chcąc oczarować młodzieńca. Nim zdążyła z nim porozmawiać Faldio zabrał go w inne miejsce. Drugi koniec wioski. Tam właśnie mieszkała pewna młoda kobieta, która świeżo wyszła za mąż. Jej teść sprowadzał sól z dalekiego miasta. Na handlu solą zdobywali majątek. 
       Stanęli przez chatą, która za bardzo nie różniła się od tych, które już minęli. Była niewiele większa, a podwórze zdobiły żółte tulipany. Wtedy rudowłosy wziął głęboki wdech i spojrzał na towarzysza.
       - Tutaj mój drogi, wspaniały kolego z zachodu zaczyna się twoja robota – powiedział szarmancko, zapukał w drewniane drzwi i stanął obok Rossa. 
       Słychać było głuche uderzanie obcasów o drewnianą podłogę. Było coraz głośniejsze, aż w końcu ucichło i drzwi od chaty otworzyły się, a w progu stanęła dwudziestoletnia, szczupła dziewczyna o rudych, falowanych włosach splątanych w warkocz, a sięgał jej do bioder. Miała jasną cerę w porównaniu do innych mieszkańców wioski, delikatne rysy twarzy, ciemne oczy i jasnoróżowe policzki. Kiedy ujrzała Faldio przysłoniła dłonią usta z przerażenia.
       - Co ci się stało? – jej głos był delikatny. Podeszła bliżej i dotknęła opuszkami palców jego oka. Wtedy chłopak odsunął się i schował za blondyna. Na ten niemiły gest z jego strony posmutniała. – Po co tu przyszliście? – zapytała po chwili ciszy świdrując wzrokiem obcokrajowca. 
       - Po sól – odpowiedział rudy wyciągając pieniądze z kieszeni. 
       - Zaraz przyniosę – oznajmiła, skłoniła się i weszła do mieszkania. 
       Tymczasem Faldio rozglądał się uważnie. Wyglądał jakby czegoś się obawiał. To spowodowało lekki uśmiech na twarzy Rossa. Zielonooki widząc jego głupią minę skarcił go cicho i wytłumaczył, że wczoraj mąż tej kobiety tak go urządził. Nie lubił kiedy rozmawiała z innymi mężczyznami. Był zazdrosny o wszystko, nawet o zwykłe spojrzenie. 
       Kiedy Faldio o niej mówił Ross zrozumiał, że ta dziewczyna była tą z wczorajszej opowieści. To ją uratował przed rzekomym groźnym stworzeniem lasu. A nazywała się Daria.
       Ich rozmowę przerwał głośny, donośny, męski głos. Rudy doskonale wiedział do kogo on należy. Znał go jak nikt inny. Na samą myśl o tym mężczyźnie przeszły przez jego ciało ciarki i odczuwał lekkie obrzydzenie. Czuł niesmak w ustach. 
       Mężczyzna zapytał kto przyszedł, a kiedy jego żona odpowiedziała wstał szybko z fotela i powędrował do drzwi. Stawiał ciężkie i szybkie kroki. Zmarszczył czoło, ściągnął brwi, usta rozchylił by ukazać ściśnięte zęby i wydał dźwięk niezadowolenia przypominający warczenie zwierzęcia.
       - Mało ci było wczoraj? – warknął głośno wysoki, umięśniony mężczyzna. Wydawało się, że jego ręka była większa od ich głów. Rude włosy ostrzyżone miał na krótko, a brązowe oczy patrzyły z wrogością.
       - Przyszliśmy tylko kupić sól – odezwał się Ross zimnym głosem, co nie spodobało się gospodarzowi mieszkania. Miał prawie trzydzieści lat i uważał, że odzywki obcokrajowca były pyskowaniem. Między nimi było dziesięć lat różnicy.
       - Coś ty powiedział gówniarzu? – złapał Rossa  za fraki i potrząsł nim, jednak to nie zrobiło na nim wrażenia. Na jego twarzy pojawił się głupi uśmieszek.
       - Nie zrozumiałeś? Prościej się powiedzieć nie da wieśniaku.
       - Zostaw go – odezwał się Faldio. Wyglądał na opanowanego i nie okazywał już ani krzty strachu. Wtedy mężczyzna zostawił w spokoju Rossa i podszedł do rudego.
       - Ile razy mam ci powtórzyć, że masz się nie zbliżać do mojej żony?! – krzyknął.
       - Ale ja przyszedłem po sól, a nie po twoją żonę. 
       - Zamilcz! – wydarł się i wymierzył cios z pięści w stronę najmłodszego Tarkisa. Chłopak wiedząc, ze nie zdąży uciec od ciosu zamknął oczy mając nadzieję, że będzie mniej bolało. Wtedy Ross złapał obiema dłońmi za nadgarstek pana owej chaty i powstrzymał jego uderzenie. 
       Blondyn wyglądał na wściekłego. Głupota tego człowieka sprawiała, że zaczęły targać nim przeróżne negatywne emocje. Zastanawiał się czy to właśnie czuje Rosalyn do wszystkich ludzi, których napotyka na swojej drodze.
       Jednak nawet dwie ręce dziewiętnastoletniego chłopca nie były w stanie powstrzymać mężczyzny o budowie goryla przed kolejnym atakiem. Tym razem wymierzył cios z drugiej, równie silnej ręki, w blondyna. Chłopak zasłonił dłońmi brzuch i klatkę piersiową by obrażenia tych miejsc były miejsce. Powalił go na ziemię, a jego obrona nic nie dała. W porównaniu z osiłkiem ciało księcia było kruche niczym ciastko. Prawda była taka, że nie umiał walczyć bez broni, a wcześniej dawał sobie radę dzięki kryształowi, który jak cały jego bagaż był w domu Tarkisów.
       Faldio widząc jak mąż Darii powala Rossa na ziemię naskoczył na niego, na  plecy i zaczął okładać pięściami jego głowę, jednak tak jak jego towarzysz również był beznadziejny w walce wręcz przeciwko komuś znacznie większemu i potężniejszemu. Został zrzucony z trzydziestolatka jak kowboj z byka. 
       Obaj młodzieńcy podnieśli się z ziemi niemal równocześnie i zaatakowali przeciwnika. Faldio wymierzył kopniaka prosto w tyłek, przez co poleciał do przodu, a Ross uderzył go z pięści w twarz, a mężczyzna upadł na kolana i oparł się dłońmi o ziemię. Wtedy w progu stanęła Daria i wydała głośny krzyk niemalże na całą wioskę. W rękach trzymała kilogram soli, który upuściła.
       - Przestańcie! – krzyknęła. – Zostawcie go!
       Gdybyście wtedy widzieli z jaką miną Faldio patrzy na twarz ukochanej, która płakała z powodu głupiego, agresywnego mężczyzny pękło by wam serce. Przecież nic złego nie zrobił. Chronił być może nawet przyjaciela, który stawił się za nim. To on był wszystkiemu winien. To on zaatakował ich bez powodu. Więc dlaczego Daria patrzyła się na swojego przyjaciela z dzieciństwa jak na potwora? Ross miał wrażenie, że w tym momencie, w momencie zdrady jego serce rozbiło się na milion kawałeczków i w nie sposób będzie je teraz pozbierać.
       Chwila nie uwagi wystarczyła, aby mąż Darii mógł wstać. Uderzył najpierw Faldio, a cios sprowadził go do rzeczywistości. Dostał prosto w twarz, pięść rozcięła mu dolną wargę, a kiedy uderzył głową o płot stłukł sobie czaszkę. Ross od razu rzucił się na mężczyznę, jednak on był szybszy. Odwrócił się i tą samą ręką uderzył w blondyna również w twarz. Odszedł kilka kroków w tych, a krew z nosa trysnęła mocno zabarwiając białą koszulę na szkarłat. Nim zdążył jakkolwiek zareagować silny kopniak mężczyzny powalił go na ziemię.
*
       - Cieszę się, że już lepiej się czujesz – powiedział Ronan uśmiechając się ciepło do Rosalyn. – Naprawdę wyglądasz teraz zdrowiej… i piękniej – dodał nieco nieśmiało.
       Białowłosa zaśmiała się uroczo. Na jej kolanach leżał spokojnie Tenebris pomrukując, gdy dziewczyna przeczesywała palcami jego sierść.
       - Kiedy będę mogła wyruszyć w dalszą podróż? – zapytała łagodnym głosem.
       - Możesz pójść nawet za kilka dni, ale wolałbym abyś wypoczęła. Chyba, że ci się śpieszy.
       Dziewczyna zastanowiła się chwilę. Pomyślała, że wioska Ground nie ucieknie, ale musiała to przedyskutować z Rossem. Sama wolała nie podejmować takich decyzji. Nie teraz kiedy ich relacje nie są najlepsze po wczorajszej rozmowie. Tak się właśnie jej wydaje. Musiał być zły skoro z rana jej nie odwiedził, a już dochodzi południe. 
       Kiedy odpłynęła w swoje myśli Tenebris szybko wstał i spojrzał ze strachem w oczach na drzwi prowadzące do głównego pomieszczenia, gdzie była kuchnia, jadalnia i salon. Słychać było jak ktoś wchodzi do domu i odgłos zbitego talerza. Ronan zaniepokoił się i podszedł do drzwi. Otworzył je na oścież i stanął w progu zdumiony. Wtedy przeklął, a czarny kocur prześlizgnął się między jego nogami.
       - Na niebiosa! Co się was stało?
       Rosalyn usłyszała śmiech Faldio i Rossa, a później jęk z bólu. Wstała z łóżka, choć wyraźnie jej lekarz tego zabronił i szła w stronę drzwi. Kiedy grubas to ujrzał chciał za wszelką cenę ją powstrzymać.
       - Wracaj do łóżka! Nie powinnaś jeszcze chodzić! Jesteś osłabiona! 
       Zatrzymał ją i pociągnął w stronę łoża, jednak ona wyrwała się z jego uścisku, a kiedy stanęła w progu jej serce zamarło na widok Rossa. Miał całą twarz we krwi, był poobijany i zadrapany. Wydawało się, że jego ubrania są już nie do naprawienia. Nawet nie zauważyła kiedy słone łzy napłynęły jej do oczu, a po chwili płakała jak mała dziewczynka krzycząc głośno na cały dom. 
       Ross po raz pierwszy zobaczył młodą czarownicę całą we łzach( i to z jego powodu). Mimo bólu fizycznego zadanego przez męża Darii, poczuł jeszcze inny rodzaj bólu patrzą na białowłosą, która cały czas płakała. Nawet Tenebris wydawał się zszokowany. Doskonale pamięta dzień, w którym dziewczyna ostatnio tak płakała.
       Nagle Rosalyn podbiegła do blondyna i rzuciła mu się na szyję nadal płacząc. Chłopak nie za bardzo wiedząc co ma zrobić objął ją, a ona po chwili się nieco uspokoiła. Czuł na sobie morderczy wzrok Ronana. Był pewien, że właśnie teraz się na niego patrzy i życzy mu śmierci.
       - Może wyglądamy jak siedem nieszczęść – zaczął Faldio gdy białowłosa przestała płakać i zaczęła wycierać swoje łzy – ale za to mamy tę sól, którą chciałaś – pokazał zmartwionej siostrze worek z solą. – Zdobyta naszą krwią. Korzystaj z niej mądrze! – zaśmiał się, a po chwili poczuł kolejną falę bólu. 
___________________________________________________

Podobno rozdział miał być dodany ponad tydzień temu, ale jakoś mi nie wyszło. xD Następny pewnie też wyjdzie za jakieś półtora tygodnia. Zobaczymy :3 
Następny rozdział pt.: Miałem kiedyś marzenie, że będziemy razem.
To będzie ostatni rozdział w wiosce Faldio. xD 
W ogóle broken wymyśliła nazwę dla pairing'u  Ross x Rosalyn. Wyszło RoRo. <3  

8 komentarzy:

  1. RoRo identified.
    To pierwsze, co przyszło mi na myśl po skończeniu rozdziału. Sceny między głównymi bohaterami były tak urocze, że aż z przyjemnością piłam kakałko, kiedy je czytałam. To teraz idę po herbatę i zamierzam trochę się rozpisać, ale wiadomo, jak to wychodzi w praktyce u mnie - marnie. ._.
    Ronan zakochany jest trochę taki zaborczy, bo nawet nie chce, aby Ross przebywał z białogłową w jednym pokoju. Ale może o to chodzi? Ciekawe, czy blondyn domyślił się, czemu konwalia leżała zdeptana na podłodze. Tylko czemu konwalię da jej akurat za rok? Bo w sumie mógłby zerwać ponownie w tym okresie. Chyba, że to ma głębszy sens, to rozumiem. :D To musiało uroczo wyglądać, kiedy ona tak opierała się o jego plecy. I bardzo fajnie z jego strony, że chce ją powstrzymywać od zabijania ludzi. Taki jej superbohater, który uratuje ją przed złym. Chociaż Rosalyn wygląda super, kiedy właśnie zabija i ten zimny wzrok... lubię ją taką :D!
    Na dodatek jest wegetarianką - lubię ją jeszcze bardziej. Też nie przepadam za mięsem, a szczególnie od mojego pobytu na wsi, gdzie mój wujek streścił mi dokładnie, co robią z kurami po zabiciu. Ross jako ochroniarz jest całkiem niezły, wyobrażam go sobie w takim ochroniarskim mundurze. Mogę śmiało przyznać, że jeden z moich ulubionych momentów tego rozdziału jest to, kiedy Faldio zatrzepotał rzęsami xD
    Pojawiła się w dodatku kolejna postać, której nie lubię i dostanie zaszczyt nazywania go "frajerem". Kurde, co też mąż sobie wyobraża >.> Nie dość, że jeszcze bardziej zaborczy, to wredny. Przecież sól to zupełnie coś innego od Darii, a ten rzuca się z pięściami. Przez niego jeszcze Daria myśli, że to Faldio z Rossem zaczęli. Szkoda mi rudego.
    Ostatnia część rozdziału jest moim faworytem, kocham sceny między tą dwójką i jak ona się rozpłakała na widok jego pobitej twarzy rozkleiło moje serducho i najchętniej popłakałabym razem z nią! A to, że płakała tak obficie dawno temu, jeszcze dodało nuty romantyzmu. Aha, kocham ich.
    "Zdobyta naszą krwią" - najlepszy tekst, śmiałam się z tego przez dobre pięć minut XD

    A teraz błędy, bo dostrzegłam parę:
    a) "Puki z tobą podróżuje powstrzymam cię" <- Póki.
    b) "Ale za to mamy tą sól" <- tę sól.
    Więcej błędów nie pamiętam (nie zauważyłam).
    Ahoj! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj, wiedziałam, że Rosalyn czuje coś więcej niż przyjaźń do Rossa! Cieszy mnie to bardzo :)
    Jakoń nie polubiłam tego lekarza. Wydaje się być strasznie zadufany w sobie i zachowuje się tak, jakby Rosalyn miałabyć jego własnością. Wkurza mnie i tyle.
    W doosatku ta cala Daria.. No kurcze, czy ona nie widziała, że to jej mąż pierwszy zaczął i że on jest o nią chorobliwie zazdrosny?! Głupia jakaś chyba.
    Pozdrawiam serdecznie!
    PS. Bardzo podoba mi się nazwa RoRo <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Na wszystkie pierogi ruskie świata, nareszcie! :D Karo, aleś mnie tym rozdziałem rozczuliła, aż nie wiem od czego zacząć!xD Dobra, może od początku.
    Zacznę od tego, że postacie w tym rozdziale wybitnie nie przypadły mi do gustu, oczywiście za oprócz mojego ulubieńca rudego ulubieńca (xD), jego siostry, no i naszych bohaterów. Na pierwszy ogień idzie ten kretyn niewydarzony, czyli mąż Darii. Jak ja nie cierpię takich ludzi, którzy mają więcej mięśni niż rozumu, a wszelkie sprawy załatwiają siłą. Gdyby żył w naszych czasach, niewątpliwie nosiłby dresik i był zgolony na łysą pałę. A ta jego żona Daria, zamiast wstawić się na napadniętego, dawnego przyjaciela (no i klienta, bo w końcu przyszedł kupować) użala się nad osiłkiem, który w dodatku ich pobił >.< Jak ona z nim wytrzymuje? I jeszcze ten Ronan. Zgadzam się z powyższym stwierdzeniem, że zachowuje się jakby Rosalyn była jego własnością. Nieeefajne. Takich ludzi też nie cierpię. Ale genialna to była scena, jak oni wrócili, a Rosalyn zignorowała Roana, poderwała się i pokazała wszystkim(a szczególnie grubemu!), że jej na Rossie zależy. Czułam dziką satysfakcję, hahaha! Dobrze, bardzo dobrze! >:D A niech mu w następnym serce złamie! (Tak. Jestem złą babą)
    Wszystkie odzywki Faldio mnie dziś powaliły, a szczególnie ta ostatnia Zdobyta naszą krwią. Korzystaj z niej mądrze! Hahaha ^^ Będzie mi go brakować ;( Jest takim miłym chłopakiem i zasługuje na kogoś lepszego niż ta Daria *wyciągam ręce do góry i drę się jak potłuczona* xD A ta rozmowa między naszymi gołąbeczkami na początku była taka słodka :3

    OdpowiedzUsuń
  5. Przybyłam, przeczytałam, skomentowałam!
    K.L.

    OdpowiedzUsuń
  6. Końcówka świetna xD
    Rosalyn wreszcie pokazała jakieś głębsze uczucia. Pewnie sama nie wie, jak bardzo jest przywiązana do Rossa <3
    Ach, jak miło być wreszcie na bieżąco! Choć pewnie długo to nie potrwa, bo pewnie w ciągu kolejnych kilku dni znów wyjadę na działkę ^^'

    OdpowiedzUsuń
  7. Cudowny rozdział, z resztą jak każdy! :) Ten mąż Darii to jakiś szajbus. Ja bym go chyba postrzeliła XD hahaha Ludzie przychodzą po sól, a on jebs po twarzy. Jaki z niego handlarz! :p
    Ojej! :3 Rosalyn rzuciła się na szyje Rossa! ;o Hyhyhyhy, a Ronan się na to patrzył, ale musiał być wkurzony... Dobrze mu tak! (ale ja jestem okrutna xD)Nie miałby nawet najmniejszej szansy u Rosalyn (tak myślę). RoRo ^^
    Tak wgle to przeczytałam poprzedni rozdział i ten wcześniej, ale nie miałam tak jakby dostępu do kompa, bo siostra przyjechała xd

    OdpowiedzUsuń