wtorek, 30 lipca 2013

Rozdział XV - Na drzewo?

      Ronan ściągnął brwi i napiął mięśnie ciała, a ciemnozielone oczy wpatrywały się w blondyna z wrogością. Stał przed swoim młodszym rodzeństwem. Paili wydawała się zmartwiona bo starszy brat często robił głupie rzeczy, a Faldio westchnął ciężko, wiedząc co za chwilę może się stać.
      - Nie pozwolę ci skrzywdzić tej dziewczyny! - warknął głośno gruby.
      - Gdybym chciał jej szkody to nie znalazłaby się tutaj – odpowiedział Ross. Nadal opierał się o framugę. 
      Najstarszy z rodzeństwa ani śmiał spuścić z niego teraz oko. Nawet gdy jego siostra poklepała go po ramieniu na uspokojenie.
      - Widzisz, nie ma złych zamiarów – uśmiechnęła się. – Nix nie podróżowałaby z kimś kto chciałby ją zabić – zapewniła.
      - Więc czego od niej chcesz? – głos lekarza nadal brzmiał niemiło.
      Na twarzy blondyna pojawił się lekki uśmiech. Teraz myślał, że owa sytuacja go bawi. Ale Ronan nie podzielał jego myśli, był bardzo poważny. Tok myślenia tego mężczyzny był dość dziwny. 
      - Nie wiem – powiedział spokojnym głosem. – Podróżuje z nią, bo nie mogę wrócić do domu. - Zadumał się na chwilę. – Wydaje mi się, że to ja powinien zapytać czego od niej chcesz… I czemu nazywasz Rosalyn Nix? 
      - Biała Czarownica z przepowiedni – odezwał się Tenebris. Wtedy wszyscy domownicy na niego spojrzeli. Byli zdumieni ludzką mową kota. – Rosalyn nie jest tą za kogo ją bierzecie. Owszem jest czarownicą, ale nie Nix.
      - Za bardzo się podekscytowałeś bracie – powiedział Faldio. – Przepraszam za niego. – Chłopak podszedł bliżej i stanął przed Ronanem, który się rozluźnił. Wyglądał na zawiedzionego. – Nasi dziadkowie pochodzą z klanu Nerodeków. Żyją głęboko w górach i ubóstwiają czarownice – wyjaśnił po czym westchnął. Postanowił szybko zmienić temat. – Niebieski jaskier, tak? Znajdę ci ten kwiat, a ty blondasie pójdziesz ze mną.
      Ross nic nie mówiąc podszedł do kanapy, gdzie leżał jego plecak, a kiedy po niego sięgał Faldio powiedział: „Nie będzie ci potrzebny” i wyszedł z izby. Kiedy stali na dworze rudowłosy wziął spod chaty łuk i przerzucił kołczan na plecy.
      Ruszyli piaskową ścieżką prowadzącą do lasu. Wyjaśnił chłopakowi, że bezpieczniejszy jest z nim w lesie niż z jego starszym bratem. Bardzo na poważnie podchodzi do sprawy z Nix, mówi się, że ona ma uratować świat. Kiedy Ross to usłyszał wybuchł śmiechem. Próbował wyobrazić sobie Rosalyn w roli bohatera ratującego ludzkość, jednak nawet w wyobraźni wydawało się to niemożliwe. Chwilę później pojawił się bardziej prawdopodobny obraz – jak Rosalyn podbija świat i niszczy wszystko na swojej drodze śmiejąc się upiornie. To zdecydowanie bardziej do niej podobało niż wizja bohaterki.
      Przemierzali powoli las stąpając po miękkiej ściółce. Faldio napiął strzałę na cięciwę i skradał się. Miał nadzieję na upolowanie jakiegoś dzikiego zwierzaka, aby Paili mogła przygotować większy obiad. Ross rozglądał się. W West nie było tak wysokich gór, więc podziwiał piękny krajobraz z daleka przez wysokie drzewa. Przedarli się przez krzaki i dotarli do polany. Przed nimi rozwinął się dywan letnich kwiatów. Blondyn poszedł pierwszy w głąb polany. Nagle zatrzymał się gdy zauważył pod stopami długie, zielone liście rosnące w kępach pod drzewami. Przyjrzał się im uważniej aż dostrzegł cienką łodyżkę, na której wisiały małe białe dzwoneczki.
      - Konwalia – mruknął pod nosem i nachylił się, aby ją zerwać.
*
      Ronan nakładał zimne okłady na czoło Rosalyn. Siedział przy łóżku i patrzył się na młodą dziewczynę smutnym wzrokiem. Oglądał uważnie jej proste, długie włosy koloru śniegu. Podziwiał piękną, porcelanową cerę, długie jasne rzęsy, drobne, różowe usta i zarumienione policzki przez gorączkę. Oddychała coraz spokojniej. 
      Odgarną włosy z jej szyi i przejechał delikatnie opuszkami palców po zaczerwienionym i opuchniętym miejscu. Dokładnie wiedział czyja to sprawka. W niektórych lasach żyły pewne owady, które były na skraju wyginięcia. Nie nosiły nazwy, ale za to roznosiły upiorne choroby. Przypominały zwykłe komary, bo również wysysały krew, ale w przeciwieństwie do nich po najedzeniu wstrzykiwały niewielką ilość trucizny. Nie spowoduje ona śmierci, lecz po kilku dniach mocną gorączkę i to właśnie przez nią można umrzeć. Jedyny sposób, aby całkowicie pozbyć się gorączki to usunięcie trucizny z ciała, a dokładniej miejsca gdzie została wstrzyknięta. 
      - Zagotowałam wodę – powiedziała Paili wchodząc do pokoju. – Możesz zacząć przygotowywać lek.
      Ronan skinął głową i wstał. Podszedł do drzwi i nim zniknął z komnaty spojrzał jeszcze raz za siebie by móc nacieszyć się widokiem białowłosej dziewczyny. Może nie była Nix, ale piękna była. 
      Podszedł do stołu, gdzie leżały zioła. Wziął nóż i drobno je pokroił, a później wrzucił do gorącej wody i zamieszał. Następnie wrócił do krojenia innych składników. Wyglądał jak w transie, lecz nagle zaprzestał swojej czynności. W pomieszczeniu było cicho. Falidio i obcokrajowiec poszli po niebieski jaskier, Paili siedziała przy Rosalyn, a czarny kocur dziewczyny zniknął. Był pewny, że nim poszedł zająć się białowłosą po wyjściu chłopców nadal siedział na kanapie. Pokręcił tylko głową, bo nie potrzebnie myślał o bzdetach. Musiał teraz przyrządzić lek. 
*
      - Dziwne – stwierdził Faldio kiedy zobaczył pojedynczą łodyżkę konwalii w dłoni Rossa. – Już dawno powinny przekwitnąć. –Podrapał się z tyłu głowy i rozejrzał. Nigdzie nie widział niebieskiego jaskra, dlatego ruszyli dalej. Blondyn schował znaleziony kwiatek za pas i poszedł śladami młodszego Tarkisa. 
      Szli coraz bardziej w głąb lasu. Podczas podróży towarzyszył im śpiew leśnych ptaków oraz odbijające się echem odgłosy zwierząt i szumiące, zielone liście drzew.
      - Dlaczego nie możesz wrócić do domu? – zapytał rudowłosy przerywając ciszę, która trwała między nimi od jakiegoś czasu.
      - To nie tak, że nie mogę – odpowiedział. – Po prostu nie chcę tam wracać.
      - Hmmm… - Zielonooki zacisnął usta w wąską, prostą linię, ale po chwili się uśmiechnął. – Jak cię zwą?
      - Ross. 
      - Jesteś pierwszym obcokrajowcem, którego spotkałem. Słyszałem, że ludzie z Zachodu są zadufani. Pewnie to dlatego, że West jest najbogatsze. Nigdy tam nie byłem, ale zawsze sobie wyobrażałem, że tam pałac królewski jest ze złota.
      - Nie jest. Ale co do ludzi to masz rację – odparł z uśmiechem na ustach.
      - Skąd wiesz? Byłeś tam? Z takimi oczyma?
      Faldio uważnie obserwował reakcję Rossa.
      - Słyszałem. – Jego głos był spokojny. Spojrzał kątem oka na rudowłosego. On musiał wiedzieć, że złote włosy i brązowe oczy nie idą w parze z dobrym urodzeniem w szlacheckiej rodzinie. – Twoja blizna – zmienił temat – skąd ją masz? 
      Na samo wspomnienie o niej zaśmiał się.
      - Byłem wtedy mały. W naszej wiosce jest taka piękna dziewczyna. Zawsze zabierałem ją do lasu, aby podokuczać kolegom, którzy się za nią uganiali. Pewnego dnia kiedy tam byliśmy zaatakowało nas dzikie zwierzę. Zacząłem z nim walczyć jeden na jednego. Nie mogłem pozwolić drapieżnikowi zranić dziewczynę, którą lubię. Jednak mój przeciwnik był za silny i zadrapał mnie pazurem ostrym jak brzytwa. Gdybym nie zrobił uniku zabiłby mnie – westchnął.
      - Co to za zwierzę?
      Faldio spojrzał na Rossa i zastanowił się chwilę.
      - Nie powiem ci – odparł. – Ale zdradzę tyle, że dziewczynie nic się nie stało. Byłem dla niej bohaterem. Zaczęła mnie wielbić bardziej niż wcześniej – zaśmiał się krótko – aż w końcu ojciec wydał ją za mąż – dodał mniej entuzjastycznym tonem.
      - I teraz już z nią nie rozmawiasz? 
      - Nie mam o czym. Zmieniła się, ja się zmieniłem. Wioska jest strasznie mała wszyscy się tam znają, każdy z czegoś słynie. Tam podziwiają urodę tej dziewczyny, a starsi wystrzegają swoje córki przede mną, a ich bracia… cóż. Sam widziałeś. – Wskazał na podbite oko. 
      Ross zrobił poważną minę po czym wybuchnął śmiechem.
      - Jesteś beznadziejny.
      - Przynajmniej nie mam brązowych oczu – odgryzł się.
      - A ja nie jestem rudy.
      Blondyn wyszczerzył się, a Faldio pokręcił głową.
      - Tego to ci nie daruje… - rzekł i spojrzał przed siebie. – Niebieski jaskier…
      Tuż przed nimi rosły bujne zielone krzewy z błękitnymi kwiatami, o delikatnych płatkach. Ich łodygi uzbrojone były w kolce cienkie jak igły. Liście miały szerokie, w kształcie serca. Były jaśniejsze od łodyg, z których wyrosły. 
      Rudowłosy odstawił łuk na ziemię, a obok niego kołczan po czym wyjął z kieszeni niewielki, brązowy woreczek i podszedł do krzewów. Kiedy scyzoryk znalazł się w jego ręce ostrożnie odcinał łodyżki z liśćmi i kwiatami, aby igły się nie wbiły. Ross powoli podszedł do niego.
      - Bezpiecznie jest zostawiać swoją broń?
      - Przecież nikt jej nie ukradnie.
      - Jak uważasz.
      Blondyn wzruszył tylko ramionami. Dostał drugi nożyk od Faldio, aby mógł pomóc mu zrywać niebieskie jaskry. Robili to w milczeniu. Żaden z nich nie miał zamiaru się pierwszy odezwać. Wyglądali jak pokłócone i obrażone na siebie dzieci. 
      Nagle do ich uszu dotarł odgłos świńskiego kwiczenia. Wtedy oboje spojrzeli na swoje wystraszone twarze. Powoli, równocześnie odwrócili głowy, a ich oczom ukazał się potężny, brązowy i do tego wściekły dzik.
      - O żesz w mordę! – krzyknął Faldio widząc swój łuk i kołczan pod cielskiem dzikiej świni.
      - Na drzewo? – zapytał Ross widząc jak rozwścieczone zwierzę kopie kopytem w ziemi.
      - Tak. – Dostał krótką i stanowczą odpowiedź.
      Obaj wstali szybko i podbiegli do najbliższego drzewa. Faldio wspiął się pierwszy. Był bardzo zwinny i jako dzieciak też często chodził po drzewach. Usiadł na grubej gałęzi i wyciągnął dłoń do blondyna. Ross nigdy wcześniej nie wspinał się po drzewach. Szybko złapał pomocną dłoń starszego chłopaka. Dzik widząc ruch ludzi pobiegł prosto na nich i uderzył z całej siły w drzewo. Obaj chłopcy już siedzieli na drzewie i mocno się go trzymali. 
      - Co teraz? – Odezwał się brązowooki patrząc w dół na dzika, który brał rozpęd aby móc znowu zaatakować drzewo.
      - Poczekamy aż sobie pójdzie – odpowiedział starszy i spojrzał ze smutkiem na swój łuk. – Gdybym go tylko miał… 
      - Mówiłem.
      - Wiem chłopcze z Zachodu – powiedział głośniej i odwrócił głowę. Kiedy zwierzę znowu uderzyło w drzewo zaczęło się trząsać.
      Ross uśmiechnął się pod nosem. Dwudziestotrzylatek musiał czuć się winny. Przez swoją własną głupotę teraz siedzą na drzewie. Gdyby miał łuk zestrzelenie dzika byłoby pestką. 
      Wtedy po raz kolejny drzewo trzęsło się.
      - Chyba nie odpuści… - Skrzywił się rudzielec. – Jest naprawdę rozwścieczony. Dziewczyna może długo nie wytrzymać bez leku…
      Ross słysząc to zacisnął mocniej dłoń na gałęzi. Nie mogli tracić czasu.Nastała między nimi znowu głucha cisza. Uważnie obserwowali dzikie zwierzę, które po raz kolejny cofa się aby wziąć rozbieg i znów uderzyć. Stanęło kilka metrów dalej i ruszyło pędem na drzewo kwicząc głośno. Nagle z lewej strony dzika wyskoczył metrowy, czarny kot, który na niego naskoczył. Przewrócił zwierzę na ziemię, wbił ostre pazury w ciało i zatopił kły w szyi rozszarpując gardło. 
      Na widok całego zdarzenia Faldio wydał z ciebie głośny, wysoki pisk. 
      Ross zszedł kulawo z drzewa. Okazało się, że wejść jest o wiele łatwiej. Z ostatniej gałęzi zeskoczył na ziemię i wyprostował się, a potem podszedł do wykrwawiającego się dzika i czarnego kota oblizującego pysk z krwi. 
      - Dobra robota kocie – pochwalił Ross.
      - Tenebrisie – poprawił go. – Chociaż w geście wdzięczności mógłbyś okazać mi więcej szacunku – wyżalił się i spojrzał na dzika. – Wiedziałem, że nabawisz się kłopotów. 
      Faldio zszedł zwinnie na ziemię i chwiejnym krokiem z otwartymi ustami powiedział:
      - To twój kot?!
      - Rosalyn.
      Rudy popatrzył na kocura, który zaczął wracać do swoich normalnych, małych rozmiarów. Nigdy by się nie spodziewał, że takie małe stworzonko może okazać się tak groźne. 
      Blondyn wziął kota na ręce, a Faldio swój łuk. Przywiązał też linę do nogi potężnego dzika i ciągnął go przez całą drogę do domu za sobą. Był ciężki, więc poprosił o pomoc młodszego. Chciał też wypytać o kota i Rosalyn. Jednak sam Ross o nich niewiele wiedział, więc nie zyskał ciekawych informacji. Dowiedział się tylko tyle, że dziewczyna jest czarownicą, ma magicznego kota i złotowłosego chłopca, który chyba umie walczyć. 
      Stali już pod chatą. Faldio podał worek z niebieskim jaskrem Rossowi, aby oddał go starszemu bratu, a sam zabrał dzika na tył podwórza, aby go wypatroszyć. Tenebris poszedł z nim licząc na jakieś ochłapy mięsa.
      Wszedł do drewnianego domu. Kiedy zobaczył go Ronan wykrzyczał głośno „Nareszcie” i zabrał ostatni potrzebny składnik, którym okazały się jasne liście kwiatu. Gruby powiedział, że jego pacjentka czuje się nieco lepiej, ale jeśli nie usuną trucizny to gorączka może powrócić. Ross poszedł sprawdzić co u niej. Wyglądała tak jak wcześniej gdy przychodził. Leżała i spała. Jednak rumiane policzki zniknęły. Podszedł nieco bliżej i usiadł przy łóżku. Wtedy zobaczył jak otwiera powoli oczy i spogląda na niego. 
      - Co tak pachnie? – zapytała słabym głosem.
      Ross roześmiał się wesoło.
      - Budzisz się i to pierwsze o co pytasz? 
      - Kiedy ciebie nie było, ani Tenebirsa nie było, tylko ten dziwny, gruby człowiek... On wyjaśnił mi co się dzieje. Na początku nie chciałam mu wierzyć. Myślałam, aby go zabić, ale nie miałam mocy… 
      Wydawała się przerażona swoimi słowami.
      - Chciałaś zabić człowieka, który uratował ci życie? – Głos chłopaka był delikatny, a wzrok pełen smutku, tak jak wtedy gdy powstrzymał ją od zabicia Łowców Niewolników.
      - Chyba tak – odpowiedziała. – Cały czas czuję ten zapach – dodała. – Konwalia? 
      Ross wydawał się zdziwiony. Sam zapomniał o małej łodyżce. Wyciągnął ją zza pasa. Była złamana i brzydka, lecz nadal dawała silną woń. 
      - Chcesz? – zapytał rozpogadzając się. Wyszczerzył się i pokazał rządek białych zębów. Żartował.
      Rosalyn wyciągnęła rękę z pod kołdry i położyła dłoń na dłoni Rossa, w której trzymał ostatnią konwalię. Kiedy chłopak puścił cienką łodyżkę szeroki uśmiech zniknął z jego twarzy. Wyglądał poważnie i przyglądał się uważnie białowłosej dziewczynie, która zabrała rękę, kwiat położyła obok swojej głowy i przykryła się kołdrą mamrocząc coś o zapachu po czym znowu zabrał ją sen. 
      Wtedy do pokoju wszedł Faldio.
      - Ross, Paili zrobiła nam kolację. Choć zjesz z nami. – Uśmiechnął się szeroko i przeniósł wzrok na Rosalyn. Podszedł bliżej i przyjrzał się dziewczynie, a potem spojrzał na Rossa. – Czemu wcześniej tu nie wszedłem się przywitać? –Sskarcił sam siebie.
      - Ona nie jest dla ciebie – powiedział niskim tonem Ronan i kazał im się wynieść. W małej miseczce, którą trzymał miał już sporządzony lek. Postawił go na półce obok łóżka, wziął trochę na łyżeczkę i posmarował opuchnięte i zaczerwienione miejsce na szyi. Później spostrzegł łodyżkę pogniecionej konwalii. Wziął ją w dłoń i rzucił na podłogę po czym zdeptał.
      - O co mu chodziło? – zapytał Ross siadając do stołu razem z Faldio i Paili. 
      Rudy wzruszył obojętnie ramionami jakby to go nie obchodziło, jednak gość dał po sobie poznać, że ton głosu Ronana i słowa go zaniepokoiły. 
      Kiedy Paili nalała zupy do talerzy sama zasiadła przy stole. Spojrzała na brata, który jadł, a potem na Rossa co wydawał się nieobecny. Potem przeniosła wzrok na drzwi do pokoju gdzie był jej najstarszy brat. Wzięła głęboki wdech i zabrała głos:
      - Wydaje mi się, że Ronan się zakochał.
      Faldio wypluł całe jedzenie jakie miał w ustach na stół, a Ross spojrzał na młodą dziewczynę zdziwiony.

____________________________________________________

Po pierwsze, wybaczcie za ten chamski żarcik o rudych, jeśli kogoś uraziłam. Osobiście uwielbiam ten kolor włosów u chłopaków. <3
Po drugie mam popsutego laptopa. Dziś poszedł do naprawy, może jutro go dostanę z powrotem. Na szczęście mój brat poszedł na drzemkę i dorwałam się do jego komputera. W sumie to on mi go popsuł :< 
Dobrze, że mam jeszcze tableta :D

Następny rozdział pt.: To niemożliwe
Pewnie pojawi się za jakiś tydzień. Zapewne w niedziele wieczorem, lub rano w poniedziałek. :3

7 komentarzy:

  1. Podobnie jak Faldio się poplułam. Czytając tę uroczą scenkę, w której nasz pan lekarz zachwycał się nad nieprzytomną, leżącą w gorączce Rossalyn pomyślałam: oho, się zakochał. Muahaha i jak to się dalej potoczy. Jestem na 100% pewna, że da Ronanowi kosza xD Ciekawe jak zareaguje Ross, choć raczej nie ma się on czego obawiać, bo nie sądzę, by Ronan był w stanue "odbić" mu Rossalyn xD
    A akcja z dzikiem była genialna, aż do mych uszu niemal doszedł ten pisk Faldia, muahaha :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wizja Rossalyn, która przejmuje władzę nad światem również do mnie bardziej przemawia niż ta z bohaterką. I jeszcze jedno: nie mogę się doczekać następnego rozdziału, ale gdy zobaczyłam tytuł siedemnastego mam zaciesz na myśl co tam dla nas przygotowałaś xD

      Usuń
  2. Dzięki za info! :)

    Po pierwsze: bardzo spokojny rozdział. Nie licząc przygody w lesie :D I ten teks! "Na drzewo!" xD
    Oho, więc nasza Rosalyn ma adoratora! Mmm... Jakiś romansik się kręci *pogwizduje cicho, fałszując*
    Poza tym, zgadzam się, do Rosalyn nie pasuje wizja bohaterki. I może właśnie dlatego mogłaby nią zostać?? *myśli*
    A! No i jeszcze jedno: od niedzieli mam praktyki. No i nie wiem jak będzie z dostępem do internetu... A najpewniej nie będzie... ;/ Jak zawsze na wykopaliskach. Ale liczę, że na weekendy będę wracać do domu :D

    Ave i weny! :*

    K.L.

    OdpowiedzUsuń
  3. Rany... tak, jak Ci napisałam, kocham ten żarcik o rudych! Tak strasznie poprawiłaś mi tym humor! Wyobrażam sobie minę Faldia (który jest super i go już bardzo bardzo lubię). Biedaczek.
    Co do Ronana to nie szkoda mi go. Mogę być teraz wredna, ale jakoś Rosalyn do niego pasuje, pomijając kwestię Rossa. No i chamsko tak się zachował z tą konwalią, czemu ją zdeptał? Przecież przyjaciele (ekhem... tak to się teraz mówi xD) dają sobie kwiaty, nie? A przynajmniej ja tak robię. Na przykład na urodziny. Choroba też się w to wlicza! A on ją zdeptał. Nie, on nie pasuje i oby dała mu tego kosza, nie będzie mi go szkoda (wredota ze mnie ohoho).
    Rosalyn jako bohaterka ratująca ludzkość... wyobraziłam ją sobie z taką pelerynką jak miał chyba Supermen i potem w zbroi Iron Mana XD Rosalyn Iron Woman. Fakt, bardziej pasuje do niej wizja niszczącej wszystko z upiornym i tym super uśmiechem, budzącym grozę. Efektowniej!
    Przygoda w lesie jak najbardziej udana. Tak sobie myślałam, czy Faldio spadnie z drzewa na tego dzika, a on zacznie się szamotać i ucieknie z nim na grzbiecie, a on będzie go ujeżdżał xD
    I jeszcze... tak sobie wymyślałam skrót paringu Ross x Rosalyn i wyszło mi RoRo. To tak fajnie brzmi! Albo RossRosa. Chyba zostanę przy pierwszej opcji, kiedy będę Ci o nich pisała.
    Odmeldowuję się!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mhm... napisałam ze starego konta. Żal.
      ~ broken

      Usuń
  4. W poniedziałek rano, taaak? xD Ale u mnie nieoczekiwanie pojawił się nowy rozdział, zapraszam :3

    OdpowiedzUsuń
  5. Heh, wreszcie ktoś zakochany w Rosalyn, czemu mnie to nie dziwi? xp Akcja z dzikiem dość zabawna, przypomniałam sobie własne szaleństwa na drzewach z czasów dzieciństwa ^^

    OdpowiedzUsuń