sobota, 18 maja 2013

Rozdział VII - Nie jestem świrnięta.


      Wysoki młodzieniec liczący sobie prawie dwadzieścia lat stanął obok młodej dziewczyny, która sięgała mu do ramion. Wzrok obojga był zdeterminowany. Mieli wspólny cel: odzyskać swoje skradzione rzeczy. Blondyn był dość pewny siebie puki nie zobaczył rezydencji Wolyeter. Jako jeden z niewielu domów był otoczony płotem, jednakże podwórko było niewielkie. Zaledwie kilka drzew stało wokół budynku, a do drzwi frontowych prowadziła wąska ścieżka.
      Wybiła godzina jedenasta w nocy. Połowa miasta Omnes już spała, a druga nadal balowała.
      Ross ruszył pewnym krokiem do przodu i zaczął szarpać się z furtką. Rosalyn widząc to spanikowała. Złapała go za kołnierz i odciągnęła.
      - Zgłupiałeś? Nie możemy wejść głównym wejściem! To zbyt oczywiste! Trzeba zejść od tyłu!
      - Oni właśnie tego oczekują! Aby zajść od tyłu! To normalne, że nikt nie zaatakuje od frontu! Dlatego ich zaskoczymy!
      - Nie! Jak to wymyśliłeś? Z drzewa spadłeś? We wszystkich książkach jakie przeczytałam wroga zachodziło się od tyłu.  
      - Ech… - westchnął. – Trzeba to jakoś rozstrzygnąć.
      - Tak, nawet mam pomysł. Rozdzielmy się.
      - Co? Nie! To niebezpieczne!
      Rosalyn skrzyżowała ręce na piersi i uśmiechnęła się lekko unosząc brew. Chłopak widząc jej zadowoloną minę westchnął ponownie zrezygnowany. Był pewny, że jest na tyle głupia aby upierać się przy swoim i się rozdzielić, nawet jeśli to niebezpieczne, ale przecież nie mógł pozwolić iść jej samej.
      - Zajdźmy od tyłu – burknął niewyraźne po czym poszedł w wzdłuż ogrodzenia, a za nim szła Rosalyn wesoło się uśmiechając.
      Obeszli prawie cały dom. Chłopak zatrzymał się gdy stał naprzeciwko tyłu budynku. Spojrzał znacznie na dziewczynę, od której wyczekiwał jakieś wypowiedzi. Płot był dość wysoki i nie widział żadnej furtki. Był ciekawy co teraz wymyśli.
      - Podnieś mnie – powiedziała spokojnym głosem Rosalyn patrząc się na blondyna.
      Ross wybałuszył brązowe oczy, a na jego policzkach pojawiły się rumiane wypieki.
      - Jak to ponieść cię? – zapytał.
      Wskazała palcem na płot.
      - Muszę jakość przedostać się na drugą stronę – wytłumaczyła uśmiechając się uroczo, lecz w tym uśmiechu nie było żadnych pozytywnych uczuć. Był bardziej przerażający niż uroczy.
      Na czole chłopaka pojawiła się pulsująca żyła. Ah, jak ten jej uśmiech go denerwował. Podszedł do niej powoli i wyciągnął ręce w jej stronę. Nie wiedział jak i za co ją złapać więc co chwilę się cofał i podchodził dumając co ma zrobić. Widząc jak dziewczyna nerwowo tupie nogą o ziemię stwierdził, że jest u kresu wytrzymałości. Złapał ją w pasie i podniósł. Rosalyn złapała się murka, a kiedy, chłopak ją puścił skoczyła zgrabnie na drugą stronę. Ross wdrapał się na płot i zeskoczył z niego lądując na zgięte nogi. Po chwili się wyprostował. Teraz stali obok siebie i patrzyli na rezydencję Wolyeter.
      Rosalyn ruszyła pierwsza, a za nią Ross. Przeszli po zielonej trawie mijając ogrodowe meble, które stały niedaleko budynku. Dziewczyna podeszła do drzwi i złapała je za klamkę sprawdzając czy są otwarte, jednak były zamknięte na dwa zamki. Zaczęła chodzić dookoła i myśleć jak dostać się do środka. Blondyn stanął naprzeciwko okna.
      - Może przez okno?
      - Przez okno? A jak chcesz to zrobić?
      - Mam już pewien pomysł – powiedział uśmiechając się pod nosem.
      Ross poszedł do mebli ogrodowych, lada chwila a wrócił z krzesłem. Uniósł je wysoko nad głową i rzucił w okno wybijając szybę. Rosalyn patrzyła na niego z przerażeniem i jednocześnie z ekscytacją. Przez chwilę pomyślała, że jest szalony.
      Chłopak szybko wskoczył przez okno do budynku i podał jej dłoń, aby łatwiej było jej wejść. Wskoczyła zaraz za nim, lecz naderwała sukienkę, która zaczepiła się o ostry kawałek szyby tkwiący jeszcze w oknie. Widząc skrawek sukni zostały we szkle przeklęła w myśli.
      Znajdowali się w jadalni.
      - Chodźmy stąd, na pewno już wiedzą, że tu jesteśmy.
      - Każdy by wiedział – burknęła.
      Ross nie zwrócił uwagi na to co powiedziała. Pociągnął ją za rękę i wybiegł z kuchni prosto na korytarz. Usłyszeli głośne kroki i krzyki dobiegające z góry. Rosalyn patrzyła przed siebie kiedy Ross zastygł w bezruchu. Między nimi zapanowała cisza. Nagle zza korytarza wybiegło trzech mężczyzn uzbrojonych w miecze. Napierali na dwójkę młodych ludzi.
      Ross wepchnął dziewczynę do jakiegoś pokoju. Miał nadzieję, że słudzy Meibillona jej nie widzieli.
      - Nie ruszaj się stąd. Spróbuję ich odciągnąć – powiedział po czym odwrócił się na pięcie i pobiegł. Za nim biegli ślepo jak kury podwładni Wolyetera.
      Białowłosa siedziała na podłodze. Kiedy kroki ucichły zastanowiła się co może zrobić. Zamknęła oczy i wsłuchała się w swój oddech. Poczuła znajomą aurę Tenebrisa tuż nad jej głową. Otworzyła oczy i szybko wstała. Podbiegła do okna i je otworzyła. Wyjrzała przez nie do góry. Tam nad nią był jej ukochany kot. Tylko musiała się tam jakoś dostać. Przez szybę w pokoju na górze przebijało się światło.
      Rosalyn stanęła na parapecie i wyciągnęła ręce przed siebie. Złapała dłońmi za krawędź cegły, z której zbudowany był budynek i wspięła się niezdarnie na pierwsze piętro. Kiedy dotarła do parapetu podciągnęła całe swoje ciało. Po chwili otworzyła okno i weszła do środka.
      W komnacie panował półmrok. Przy ścianie stało łóżko, nieopodal szafa, a naprzeciwko stolik, na którym leżał plecak, a pod nim klatka.
      - Tenebrisie! – zawołała uradowana dziewczyna widząc swojego czarnego kota.
      Zwierzak podniósł głowę usłyszawszy znajomy głos.
      - Rosalyn! Co tutaj robisz? Wiesz, że to pułapka!
      Dziewczyna otworzyła klatkę i wyciągnęła z niej kota uśmiechając się wesoło.
      - Pewnie, że tak. Ale oni nie mają ze mną szans – puściła mu perskie oko.
      Kot tylko westchnął, lecz po chwili spojrzał na nią srogim spojrzeniem.
      - Tak w ogóle to jak mogłaś pozwolić im mnie porwać! Nie jesteś uważana! – krzyknął.
      Białowłosa zrobiła skruszoną minę.
      - Przepraszam…
      Nagle skrzypiące drzwi od pokoju otworzyły się, a w progu stanął sam Meibillon. Rosalyn przycisnęła kota do piersi widząc mężczyznę. Ten zatem zmarszczył brwi i spojrzał na nią z góry.
      - Nie sądziłem, że możesz być tak głupia i ryzykować życie dla jakiegoś głupiego kota – zaśmiał się bezczelnie.
      Ona nic na to nie odpowiedziała. Patrzyła się na niego złowrogim spojrzeniem wiedząc, że nie powinna używać magii przed innymi. Jeśli by doniósł na nią na kościół ścigałby ją po całym kontynencie.  
      Meibillon klasnął dwa razy, a chwilę potem w jego komnacie pojawili się dwaj słudzy. Rozkazał im związać dziewczynę. Rosalyn zaczęła powoli się cofać. Chciała wyskoczyć przez okno. Kiedy rzuciła się w bieg mężczyźni ją złapali i przycisnęli do krzesła po czym zgrabnie związali.
      - Poczekaj Tenebrisie na naszą szansę. Mamy nad nimi przewagę – szepnęła do kota, kiedy jeden ze sług znów schował go do klatki.
      Ross skręcił w jakiś korytarz i znalazł schody na górę. Biegł prosto przed siebie czując, że podwładni Wolyetera depczą mu po piętach. Wbiegł na górę i otworzył drzwi do pierwszej lepszej sypialni. Słyszał jak trójka mężczyzn uzgadnia plan poszukiwań. Ustalili, aby się rozdzielić. Każdy poszedł w swoją stronę. Blondyn wszedł głębiej do pokoju. Natknął się na łóżko, a tuż obok niego znajdowała się szafka nocna. Na niej stała na długim metalowym trzonie świeca. Chłopak wyjął świece i rzucił na łóżko po czym podszedł ostrożnie do drzwi trzymając trzon w rękach i wyczekując, aż jeden ze sług przyjdzie tutaj sprawdzić ten pokój. Nie musiał długo czekać nim usłyszał kroki zbliżające się ku komnacie. Drzwi uchyliły się, a w nich stanął wysoki, rudy mężczyzna. W pokoju panowały egipskie ciemności, więc nic nie widział, lecz słyszał szybko bijące serce blondyna. Nim zdążył zaatakować dostał po głowie metalową częścią od lampy nocnej i upadł bezwładnie na podłogę. Ross przeskoczył mężczyznę i zszedł na parter. Zajrzał do pokoju gdzie wepchnął Rosalyn. Skamieniał, gdy zobaczył pusty pokój, a okno było otwarte na oścież. Przyłożył dłoń do czoła. Pomyślał, że ta dziewczyna jest niemożliwa!
      Usłyszał głośne kroki nad sobą. Były ciężkie. Jeszcze jakieś głosy, jeden gruby i niski, drugi delikatny i wysoki. Wtedy zrozumiał, że tam na górze musiała być Rosalyn. Nagle coś ciężkiego upadło na podłogę. Zaklął w duchu mając nadzieje, że ten mężczyzna nic nie zrobił bezbronnej dziewczynie. Wybiegł z pokoju nadal trzymając metalowy trzon świecy. Musiał znowu wrócić na górę. Poszedł w stronę, z której wybiegli wcześniej słudzy. Wspiął się po schodach i biegł za głosem Meibillona.
      - Co to za kaptur? Wstydzisz się swojej twarzy? – zaśmiał się mężczyzna.
      Blondyn oparł się o ścianę, tuż przy drzwiach.
      - Nie twoja sprawa głupi idioto – odpowiedziała spokojnie Rosalyn.
      Ross pacnął się w czoło. Nie prowokuj go głupia! – zaklął w myśli.
      - W takim razie sprawdźmy…
      - Nie zbliżaj się do mnie! – krzyknęła z całych sił.
      Chłopak zajrzał przez szparę w drzwiach. Widział jak Meibillon cofnął się o krok od dziewczyny tak jakby się jej przestraszył. Młodzieniec uchylił drzwi i stanął w progu.
      - Witaj – powiedział uśmiechając się zadziornie do rudego mężczyzny.
      - Oh, więc jednak cię nie wykończyli. Jaka szkoda…– wymamrotał. Wolyeter podniósł ze stołu jego plecak i zakołysał nim. – To jest twoje? – zapytał uśmiechając się. Wsadził dłoń do plecaka i wyciągnął sztylet wielkości łokcia. Głowica była zaokrąglona, brązowo-czerwonego koloru, rękojeść przyozdobiono złotem, a pod jelcem w kształcie łódki był wygrawerowany ptak z rozłożonymi skrzydłami. – Jestem ciekaw skąd to masz? Czy to nie jest własność rodziny królewskiej? Jesteś złodziejem? – jego uśmiech coraz bardziej się szerzył.
      Rosalyn spojrzała na niego znacząco po czym zaczęła się wiercić. Zupełnie zignorowała to co powiedział właśnie Meibillon. Jednakże Ross nie umiał tego zrobić. Upuścił metalową część lampy, i upadła na podłogę tocząc się po podłodze.
      Zmarszczył brwi, zacisnął dłoń w pięść i podszedł do niego. Złapał go za kołnierz i zaczął się z nim szarpać.
      - Odwołaj to! –wysyczał przez zęby.
      - To, że jesteś złodziejem? Powiadam ci, że świat o tym na pewno usłyszy! – zaśmiał się głośno.
      Blondyn uderzył mężczyznę z pięści w prawy policzek wybijając mu dwa zęby. Rudowłosy upadł na podłogę z otwartymi ustami, z których wypływała ciurkiem krew. Ross spojrzał na swoją czerwoną dłoń, która go bolała od uderzenia. Jego wzrok wydawał się smutny.
      Rosalyn przechyliła głowę w bok przyglądając się chłopakowi, po czym lekko się uśmiechnęła w stronę Tenebrisa zamkniętego w klatce. On tylko siknął głową.
      - Ross! – zawołała białowłosa budząc go z transu. – Pomóż mi!
      Spojrzał na nią.
      - Nie przeszkadza ci to? – zapytał. – To, że nazwał mnie złodziejem. Nie boisz się?
      Uśmiech z twarzy dziewczyny nie schodził.
      - A wyglądam jakbym się bała? Wiesz, teraz myślę, że jesteśmy do siebie podobni! – powiedziała wesołym głosem.
      Nie zrozumiał jej słów, ale odwzajemnił uśmiech. Czuł od niej dobro. Może była dziwna, ale to nic. To jej w jakiś sposób dodawało uroku. Chwycił swój plecak oraz sztylet i rozciął linę, którą przywiązano Rosalyn do krzesła. Wstała i rozciągnęła się po czym ponownie uwolniła kota.
      - Obiecuję ci Tenebrisie, że już nigdy więcej nie wylądujesz klatce.
      Kot miauknął do niej i zamruczał.
      - On rozumie co do niego mówisz? – zapytał Ross. Z jego punktu widzenia, wyglądało jakby on jej po prostu odpowiedział.
       Dziewczyna wstała i podeszła do blondyna.
       - Oczywiście, że mnie rozumie. Często ze sobą rozmawiamy. Jest moim najlepszym przyjacielem. Tylko mu mogę ufać.
       - Jednak jesteś świrnięta – zaśmiał się chłopak.
       Białowłosa zmarszczyła brwi.
       - Nie jestem świrnięta.
       - Tak, tak – poklepał ją po ramieniu.
       Białowłosa napompowała policzki powietrzem jak małe dziecko i odwróciła głowę w bok.
       - Panie Meibillonie! – zawołał ktoś.
       Oboje odwrócili się ku drzwiom. W wejściu stał jeden ze sług, który gonił Rossa. W ręku trzymał długą włócznię. Wyglądał na przerażonego kiedy widział nieprzytomnego pana leżącego jak plebs na podłodze. Chwilę później jego wyraz twarzy się zmienił. Teraz przypominał rozwścieczonego byka, lecz mimo to bał się do nich podejść bliżej. Nagle uniósł swoją broń nad głową i z głośnym krzykiem rzucił prosto w Rosalyn. Ross szybko złapał ją nad łokciem i odepchnął. Upadła na podłogę, a jego prawe ramię przebiła włócznia. Uderzył plecami o ścianę i zsunął się na podłogę zostawiając przy tym ślady krwi. W tym samym czasie sługa próbował ocucić swojego pana.
        Rosalyn patrzyła z przerażeniem w oczach na chłopaka, który zwijał się z bólu. Widziała krew, która wypływała z rany. Było jej coraz więcej i więcej. Wyciągnęła dłoń w jego stronę, a on widząc jej minę uśmiechnął się lekko. Nie rozumiała dlaczego to zrobił? Czy to wina aury, która go otacza? Przecież ledwo co ją znał. Nie powinien tak postępować. Przyczołgała się do niego i nachyliła nad nim. W kącikach jej oczy pojawiły się łzy. Pamiętała kiedy pewna osoba zrobiła dla niej to samo. Widziała jej śmierć. Widziała jak w bólu i mękach czerwone płomienie ją pożerały. Nie mogła pozwolić, aby znowu ktoś się dla niej poświęcił, a na pewno nie nikt kogo ledwo co znała.
        Ross widząc jej łzy pobladł. Uśmiech zniknął z twarzy. Wyglądał poważnie. Ujrzał także białe kosmyki włosów wystające spod kaptura, ale wydawało mu się, że ma zwidy, przez utratę krwi. Tymczasem służący się podniósł i spojrzał na nich.
        - Wy! – zawołał. – Zraniliście Pana Meibillona! Zabiję was! – złapał za metalowy trzon świecy, który wcześniej dzierżył Ross. Wstał chwiejnym krokiem i szedł w ich stronę śmiejąc się jak obłąkaniec.
        - Rosalyn! Podaj mi niebieski kryształ z plecaka i złap mnie za rękę – rozkazał.
        Dziewczyna szybko wyciągnęła z plecaka błękitny kamień i mu go podała. Czuła dziwną moc, która emanowała od niego. Chłopak przycisnął lewą rękę do klatki piersiowej. Białowłosa trzymała na kolanach Tenebrisa i a jej prawa dłoń spoczywała na lewej dłoni. Ross zamknął oczy i odetchnął głęboko. Sługa stał tu nad nimi. Uniósł metalowy stojak w górę i wymierzył cios w tym czasie chłopak powiedział:
        - Przenieś mnie niebieski krysztale – wyszeptał.
        Sługa uderzył w podłogę rozwalając świeżo położone drewno.

*

        Rosalyn, Tenebris i Ross zostali przeniesieni w sam środek lasu, przez który przepływała płytka, górska rzeka. Dziewczyna była zszokowana tym czego właśnie doświadczyła. Jak to możliwe, że ten chłopak jest w posiadaniu magicznego kryształu teleportacji. Pamiętała co mówiła o nim Fendara, umożliwia przenoszenie się w każde miejsce nie zużywając magii.
        Ale to nie to było teraz najważniejsze. Ross powoli umierał. Był teraz nieprzytomny. Dziewczyna zdjęła płaszcz wyjmując z niego różdżkę oraz książkę. Rozdarła skrawek swojej sukni pod ramieniem robiąc z niej opatrunek.
        - Tenebrisie, namocz to w wodzie – podała kawałek rękawa.
        - Wiesz dobrze, że nienawidzę wody – jęknął.
        - Zrób to!
        Kot skinął głową i podbiegł do rzeki.
        - Na pewno cię uratuję Ross – powiedziała szeptem dotykając dłonią jego rany.

________________________________________________

Ostatnio mam jakieś problemy z weną, dlatego rozdziały są tak rzadko. Ogólnie postaram się urozmaicić jakoś. 
Rozdział sprawdzałam, ale literówki pewnie są za które przepraszam. q_q
Następny rozdział postaram się dodać za tydzień. Ostatnio mam dużo luzów. W sumie chyba już nie muszę się uczyć. :D Całe szczęście. :3
Rozdział chcę zadedykować Broken. Zawsze mi się lepiej pisze rozmawiając z Tobą. Dobrze działasz na moją wenę. Chyba cię lubi :D
I chcę podziękować wszystkim czytelnikom za to, że wytrzymaliście do 7 rozdziału. <3

W sumie zastanawiam się nad zakładką "bohaterowie". Tylko nie wiem czy jest sens ją tworzyć. xD

6 komentarzy:

  1. No to tak(żebym tylko o niczym nie zapomniała): Rozdział jak zawsze świetny, z tym że akcja ratunkowa mnie po prostu rozwaliła xD Śmiałam się jak głupia, aż do momentu, w którym Ross oberwał ;( Ale czuję, że nic mu nie będzie, Rosalyn go wyleczy :3 Dobrze tak temu Meibillonowi,ale dwa zęby to za mało :D. Nie martw się z weną, przychodzi i dochodzi a nasze opowiadania i tak muszą trwać dalej :D Literówek żadnych nie dostrzegam, ale ja to ja, trochę mnie oczy bolą bo zamiast się uczyć czy coś, piszę nowy rozdział(przy okazji, który pojawi się na początku tego tygodnia ;D), ale wróćmy do Ciebie. Zakładka z bohaterami to właściwie nie głupi pomysł, bo sporo tych bohaterów masz, ale ja osobiście wolę wyczytywać cechy charakteru i wyglądu z opowiadania, a nie mieć tak podane na talerzu, jak mam tegoż bohatera odbierać np. czy jest dobry czy zły( ale znowu ja to ja XD).
    Matko, piszę jak potłuczona xP
    W każdym razie rozdział super <3 czekam na następny i idę czytać go znowu :D

    OdpowiedzUsuń
  2. No, oba rozdziały nadrobione. Przepraszam, że dopiero teraz, ale jakoś na nic nie miałam ostatnio ochoty ani czasu.
    Sporo się działo, a to awantura, a to kradzież, a to "najazd" na posiadłość tego pacana... Ale (Me)Ross jest kochany :) Rosalyn na pewno go uratuje.
    Błędy od czasu do czasu się pojawiają, ale mówi się trudno, mało kto ich nie robi. A jeszcze mniej osób je w ogóle zauważa, co odrobinę mnie przeraża, kiedy w taki sposób patrzę na nasze społeczeństwo ;_;
    Pozdrawiam i dziękuję za powiadomienia :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Blondyn był dość pewny siebie, póki nie zobaczył rezydencji Wolyeter.*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj anonimie. :) Rozdziały w swoim czasie wszystkie poprawię. Jestem pewna, że jest dużo więcej błędów ;D Ale na razie mam mało czasu. Bardzo mnie cieszą wszystkie komentarze. Szczególnie, że ten blog jest zakończony, a dalej ktoś na niego zagląda :)

      Usuń