Wysoki
młodzieniec liczący sobie prawie dwadzieścia lat stanął obok młodej dziewczyny,
która sięgała mu do ramion. Wzrok obojga był zdeterminowany. Mieli wspólny cel:
odzyskać swoje skradzione rzeczy. Blondyn był dość pewny siebie puki nie
zobaczył rezydencji Wolyeter. Jako jeden z niewielu domów był otoczony płotem,
jednakże podwórko było niewielkie. Zaledwie kilka drzew stało wokół budynku, a
do drzwi frontowych prowadziła wąska ścieżka.
Wybiła
godzina jedenasta w nocy. Połowa miasta Omnes już spała, a druga nadal
balowała.
Ross ruszył
pewnym krokiem do przodu i zaczął szarpać się z furtką. Rosalyn widząc to
spanikowała. Złapała go za kołnierz i odciągnęła.
- Zgłupiałeś?
Nie możemy wejść głównym wejściem! To zbyt oczywiste! Trzeba zejść od tyłu!
- Oni właśnie
tego oczekują! Aby zajść od tyłu! To normalne, że nikt nie zaatakuje od frontu!
Dlatego ich zaskoczymy!
- Nie! Jak to
wymyśliłeś? Z drzewa spadłeś? We wszystkich książkach jakie przeczytałam wroga
zachodziło się od tyłu.
- Ech… -
westchnął. – Trzeba to jakoś rozstrzygnąć.
- Tak, nawet
mam pomysł. Rozdzielmy się.
- Co? Nie! To
niebezpieczne!
Rosalyn
skrzyżowała ręce na piersi i uśmiechnęła się lekko unosząc brew. Chłopak widząc
jej zadowoloną minę westchnął ponownie zrezygnowany. Był pewny, że jest na tyle
głupia aby upierać się przy swoim i się rozdzielić, nawet jeśli to niebezpieczne,
ale przecież nie mógł pozwolić iść jej samej.
- Zajdźmy od
tyłu – burknął niewyraźne po czym poszedł w wzdłuż ogrodzenia, a za nim szła
Rosalyn wesoło się uśmiechając.
Obeszli
prawie cały dom. Chłopak zatrzymał się gdy stał naprzeciwko tyłu budynku.
Spojrzał znacznie na dziewczynę, od której wyczekiwał jakieś wypowiedzi. Płot
był dość wysoki i nie widział żadnej furtki. Był ciekawy co teraz wymyśli.
- Podnieś
mnie – powiedziała spokojnym głosem Rosalyn patrząc się na blondyna.
Ross
wybałuszył brązowe oczy, a na jego policzkach pojawiły się rumiane wypieki.
- Jak to
ponieść cię? – zapytał.
Wskazała
palcem na płot.
- Muszę
jakość przedostać się na drugą stronę – wytłumaczyła uśmiechając się uroczo,
lecz w tym uśmiechu nie było żadnych pozytywnych uczuć. Był bardziej
przerażający niż uroczy.
Na czole
chłopaka pojawiła się pulsująca żyła. Ah, jak ten jej uśmiech go denerwował.
Podszedł do niej powoli i wyciągnął ręce w jej stronę. Nie wiedział jak i za co
ją złapać więc co chwilę się cofał i podchodził dumając co ma zrobić. Widząc
jak dziewczyna nerwowo tupie nogą o ziemię stwierdził, że jest u kresu
wytrzymałości. Złapał ją w pasie i podniósł. Rosalyn złapała się murka, a
kiedy, chłopak ją puścił skoczyła zgrabnie na drugą stronę. Ross wdrapał się na
płot i zeskoczył z niego lądując na zgięte nogi. Po chwili się wyprostował.
Teraz stali obok siebie i patrzyli na rezydencję Wolyeter.
Rosalyn
ruszyła pierwsza, a za nią Ross. Przeszli po zielonej trawie mijając ogrodowe
meble, które stały niedaleko budynku. Dziewczyna podeszła do drzwi i złapała je
za klamkę sprawdzając czy są otwarte, jednak były zamknięte na dwa zamki.
Zaczęła chodzić dookoła i myśleć jak dostać się do środka. Blondyn stanął
naprzeciwko okna.
- Może przez
okno?
- Przez okno?
A jak chcesz to zrobić?
- Mam już pewien pomysł – powiedział
uśmiechając się pod nosem.
Ross poszedł
do mebli ogrodowych, lada chwila a wrócił z krzesłem. Uniósł je wysoko nad
głową i rzucił w okno wybijając szybę. Rosalyn patrzyła na niego z przerażeniem
i jednocześnie z ekscytacją. Przez chwilę pomyślała, że jest szalony.
Chłopak szybko
wskoczył przez okno do budynku i podał jej dłoń, aby łatwiej było jej wejść.
Wskoczyła zaraz za nim, lecz naderwała sukienkę, która zaczepiła się o ostry
kawałek szyby tkwiący jeszcze w oknie. Widząc skrawek sukni zostały we szkle
przeklęła w myśli.
Znajdowali
się w jadalni.
- Chodźmy stąd,
na pewno już wiedzą, że tu jesteśmy.
- Każdy by
wiedział – burknęła.
Ross nie
zwrócił uwagi na to co powiedziała. Pociągnął ją za rękę i wybiegł z kuchni
prosto na korytarz. Usłyszeli głośne kroki i krzyki dobiegające z góry. Rosalyn
patrzyła przed siebie kiedy Ross zastygł w bezruchu. Między nimi zapanowała
cisza. Nagle zza korytarza wybiegło trzech mężczyzn uzbrojonych w miecze.
Napierali na dwójkę młodych ludzi.
Ross wepchnął
dziewczynę do jakiegoś pokoju. Miał nadzieję, że słudzy Meibillona jej nie
widzieli.
- Nie ruszaj
się stąd. Spróbuję ich odciągnąć – powiedział po czym odwrócił się na pięcie i
pobiegł. Za nim biegli ślepo jak kury podwładni Wolyetera.
Białowłosa
siedziała na podłodze. Kiedy kroki ucichły zastanowiła się co może zrobić.
Zamknęła oczy i wsłuchała się w swój oddech. Poczuła znajomą aurę Tenebrisa tuż
nad jej głową. Otworzyła oczy i szybko wstała. Podbiegła do okna i je
otworzyła. Wyjrzała przez nie do góry. Tam nad nią był jej ukochany kot. Tylko
musiała się tam jakoś dostać. Przez szybę w pokoju na górze przebijało się
światło.
Rosalyn
stanęła na parapecie i wyciągnęła ręce przed siebie. Złapała dłońmi za krawędź
cegły, z której zbudowany był budynek i wspięła się niezdarnie na pierwsze
piętro. Kiedy dotarła do parapetu podciągnęła całe swoje ciało. Po chwili
otworzyła okno i weszła do środka.
W komnacie
panował półmrok. Przy ścianie stało łóżko, nieopodal szafa, a naprzeciwko
stolik, na którym leżał plecak, a pod nim klatka.
- Tenebrisie! – zawołała uradowana
dziewczyna widząc swojego czarnego kota.
Zwierzak
podniósł głowę usłyszawszy znajomy głos.
- Rosalyn! Co tutaj robisz? Wiesz, że to
pułapka!
Dziewczyna
otworzyła klatkę i wyciągnęła z niej kota uśmiechając się wesoło.
- Pewnie, że
tak. Ale oni nie mają ze mną szans – puściła mu perskie oko.
Kot tylko
westchnął, lecz po chwili spojrzał na nią srogim spojrzeniem.
- Tak w ogóle
to jak mogłaś pozwolić im mnie porwać! Nie jesteś uważana! – krzyknął.
Białowłosa
zrobiła skruszoną minę.
-
Przepraszam…
Nagle skrzypiące
drzwi od pokoju otworzyły się, a w progu stanął sam Meibillon. Rosalyn
przycisnęła kota do piersi widząc mężczyznę. Ten zatem zmarszczył brwi i
spojrzał na nią z góry.
- Nie sądziłem, że możesz być tak głupia i
ryzykować życie dla jakiegoś głupiego kota – zaśmiał się bezczelnie.
Ona nic na to
nie odpowiedziała. Patrzyła się na niego złowrogim spojrzeniem wiedząc, że nie
powinna używać magii przed innymi. Jeśli by doniósł na nią na kościół ścigałby
ją po całym kontynencie.
Meibillon
klasnął dwa razy, a chwilę potem w jego komnacie pojawili się dwaj słudzy.
Rozkazał im związać dziewczynę. Rosalyn zaczęła powoli się cofać. Chciała
wyskoczyć przez okno. Kiedy rzuciła się w bieg mężczyźni ją złapali i
przycisnęli do krzesła po czym zgrabnie związali.
- Poczekaj
Tenebrisie na naszą szansę. Mamy nad nimi przewagę – szepnęła do kota, kiedy
jeden ze sług znów schował go do klatki.
*
Ross skręcił
w jakiś korytarz i znalazł schody na górę. Biegł prosto przed siebie czując, że
podwładni Wolyetera depczą mu po piętach. Wbiegł na górę i otworzył drzwi do
pierwszej lepszej sypialni. Słyszał jak trójka mężczyzn uzgadnia plan
poszukiwań. Ustalili, aby się rozdzielić. Każdy poszedł w swoją stronę. Blondyn
wszedł głębiej do pokoju. Natknął się na łóżko, a tuż obok niego znajdowała się
szafka nocna. Na niej stała na długim metalowym trzonie świeca. Chłopak wyjął
świece i rzucił na łóżko po czym podszedł ostrożnie do drzwi trzymając trzon w
rękach i wyczekując, aż jeden ze sług przyjdzie tutaj sprawdzić ten pokój. Nie
musiał długo czekać nim usłyszał kroki zbliżające się ku komnacie. Drzwi
uchyliły się, a w nich stanął wysoki, rudy mężczyzna. W pokoju panowały
egipskie ciemności, więc nic nie widział, lecz słyszał szybko bijące serce blondyna.
Nim zdążył zaatakować dostał po głowie metalową częścią od lampy nocnej i upadł
bezwładnie na podłogę. Ross przeskoczył mężczyznę i zszedł na parter. Zajrzał
do pokoju gdzie wepchnął Rosalyn. Skamieniał, gdy zobaczył pusty pokój, a okno
było otwarte na oścież. Przyłożył dłoń do czoła. Pomyślał, że ta dziewczyna
jest niemożliwa!
Usłyszał
głośne kroki nad sobą. Były ciężkie. Jeszcze jakieś głosy, jeden gruby i niski,
drugi delikatny i wysoki. Wtedy zrozumiał, że tam na górze musiała być Rosalyn.
Nagle coś ciężkiego upadło na podłogę. Zaklął w duchu mając nadzieje, że ten
mężczyzna nic nie zrobił bezbronnej dziewczynie. Wybiegł z pokoju nadal
trzymając metalowy trzon świecy. Musiał znowu wrócić na górę. Poszedł w stronę,
z której wybiegli wcześniej słudzy. Wspiął się po schodach i biegł za głosem
Meibillona.
- Co to za
kaptur? Wstydzisz się swojej twarzy? – zaśmiał się mężczyzna.
Blondyn oparł
się o ścianę, tuż przy drzwiach.
- Nie twoja
sprawa głupi idioto – odpowiedziała spokojnie Rosalyn.
Ross pacnął
się w czoło. Nie prowokuj go głupia! – zaklął w myśli.
- W takim
razie sprawdźmy…
- Nie zbliżaj
się do mnie! – krzyknęła z całych sił.
Chłopak
zajrzał przez szparę w drzwiach. Widział jak Meibillon cofnął się o krok od
dziewczyny tak jakby się jej przestraszył. Młodzieniec uchylił drzwi i stanął w
progu.
- Witaj –
powiedział uśmiechając się zadziornie do rudego mężczyzny.
- Oh, więc
jednak cię nie wykończyli. Jaka szkoda…– wymamrotał. Wolyeter podniósł ze stołu
jego plecak i zakołysał nim. – To jest twoje? – zapytał uśmiechając się.
Wsadził dłoń do plecaka i wyciągnął sztylet wielkości łokcia. Głowica była
zaokrąglona, brązowo-czerwonego koloru, rękojeść przyozdobiono złotem, a pod jelcem
w kształcie łódki był wygrawerowany ptak z rozłożonymi skrzydłami. – Jestem
ciekaw skąd to masz? Czy to nie jest własność rodziny królewskiej? Jesteś
złodziejem? – jego uśmiech coraz bardziej się szerzył.
Rosalyn
spojrzała na niego znacząco po czym zaczęła się wiercić. Zupełnie zignorowała
to co powiedział właśnie Meibillon. Jednakże Ross nie umiał tego zrobić.
Upuścił metalową część lampy, i upadła na podłogę tocząc się po podłodze.
Zmarszczył
brwi, zacisnął dłoń w pięść i podszedł do niego. Złapał go za kołnierz i zaczął
się z nim szarpać.
- Odwołaj to!
–wysyczał przez zęby.
- To, że
jesteś złodziejem? Powiadam ci, że świat o tym na pewno usłyszy! – zaśmiał się
głośno.
Blondyn
uderzył mężczyznę z pięści w prawy policzek wybijając mu dwa zęby. Rudowłosy
upadł na podłogę z otwartymi ustami, z których wypływała ciurkiem krew. Ross
spojrzał na swoją czerwoną dłoń, która go bolała od uderzenia. Jego wzrok
wydawał się smutny.
Rosalyn
przechyliła głowę w bok przyglądając się chłopakowi, po czym lekko się
uśmiechnęła w stronę Tenebrisa zamkniętego w klatce. On tylko siknął głową.
- Ross! –
zawołała białowłosa budząc go z transu. – Pomóż mi!
Spojrzał na
nią.
- Nie
przeszkadza ci to? – zapytał. – To, że nazwał mnie złodziejem. Nie boisz się?
Uśmiech z
twarzy dziewczyny nie schodził.
- A wyglądam
jakbym się bała? Wiesz, teraz myślę, że jesteśmy do siebie podobni! –
powiedziała wesołym głosem.
Nie zrozumiał
jej słów, ale odwzajemnił uśmiech. Czuł od niej dobro. Może była dziwna, ale to
nic. To jej w jakiś sposób dodawało uroku. Chwycił swój plecak oraz sztylet i
rozciął linę, którą przywiązano Rosalyn do krzesła. Wstała i rozciągnęła się po
czym ponownie uwolniła kota.
- Obiecuję ci
Tenebrisie, że już nigdy więcej nie wylądujesz klatce.
Kot miauknął
do niej i zamruczał.
- On rozumie
co do niego mówisz? – zapytał Ross. Z jego punktu widzenia, wyglądało jakby on
jej po prostu odpowiedział.
Dziewczyna
wstała i podeszła do blondyna.
-
Oczywiście, że mnie rozumie. Często ze sobą rozmawiamy. Jest moim najlepszym
przyjacielem. Tylko mu mogę ufać.
- Jednak
jesteś świrnięta – zaśmiał się chłopak.
Białowłosa
zmarszczyła brwi.
- Nie jestem
świrnięta.
- Tak, tak –
poklepał ją po ramieniu.
Białowłosa
napompowała policzki powietrzem jak małe dziecko i odwróciła głowę w bok.
- Panie
Meibillonie! – zawołał ktoś.
Oboje
odwrócili się ku drzwiom. W wejściu stał jeden ze sług, który gonił Rossa. W
ręku trzymał długą włócznię. Wyglądał na przerażonego kiedy widział
nieprzytomnego pana leżącego jak plebs na podłodze. Chwilę później jego wyraz
twarzy się zmienił. Teraz przypominał rozwścieczonego byka, lecz mimo to bał
się do nich podejść bliżej. Nagle uniósł swoją broń nad głową i z głośnym
krzykiem rzucił prosto w Rosalyn. Ross szybko złapał ją nad łokciem i
odepchnął. Upadła na podłogę, a jego prawe ramię przebiła włócznia. Uderzył
plecami o ścianę i zsunął się na podłogę zostawiając przy tym ślady krwi. W tym
samym czasie sługa próbował ocucić swojego pana.
Rosalyn
patrzyła z przerażeniem w oczach na chłopaka, który zwijał się z bólu. Widziała
krew, która wypływała z rany. Było jej coraz więcej i więcej. Wyciągnęła dłoń w
jego stronę, a on widząc jej minę uśmiechnął się lekko. Nie rozumiała dlaczego
to zrobił? Czy to wina aury, która go otacza? Przecież ledwo co ją znał. Nie
powinien tak postępować. Przyczołgała się do niego i nachyliła nad nim. W
kącikach jej oczy pojawiły się łzy. Pamiętała kiedy pewna osoba zrobiła dla
niej to samo. Widziała jej śmierć. Widziała jak w bólu i mękach czerwone
płomienie ją pożerały. Nie mogła pozwolić, aby znowu ktoś się dla niej
poświęcił, a na pewno nie nikt kogo ledwo co znała.
Ross widząc
jej łzy pobladł. Uśmiech zniknął z twarzy. Wyglądał poważnie. Ujrzał także
białe kosmyki włosów wystające spod kaptura, ale wydawało mu się, że ma zwidy,
przez utratę krwi. Tymczasem służący się podniósł i spojrzał na nich.
- Wy! –
zawołał. – Zraniliście Pana Meibillona! Zabiję was! – złapał za metalowy trzon
świecy, który wcześniej dzierżył Ross. Wstał chwiejnym krokiem i szedł w ich
stronę śmiejąc się jak obłąkaniec.
- Rosalyn!
Podaj mi niebieski kryształ z plecaka i złap mnie za rękę – rozkazał.
Dziewczyna
szybko wyciągnęła z plecaka błękitny kamień i mu go podała. Czuła dziwną moc,
która emanowała od niego. Chłopak przycisnął lewą rękę do klatki piersiowej.
Białowłosa trzymała na kolanach Tenebrisa i a jej prawa dłoń spoczywała na
lewej dłoni. Ross zamknął oczy i odetchnął głęboko. Sługa stał tu nad nimi.
Uniósł metalowy stojak w górę i wymierzył cios w tym czasie chłopak powiedział:
- Przenieś
mnie niebieski krysztale – wyszeptał.
Sługa
uderzył w podłogę rozwalając świeżo położone drewno.
*
Rosalyn,
Tenebris i Ross zostali przeniesieni w sam środek lasu, przez który przepływała
płytka, górska rzeka. Dziewczyna była zszokowana tym czego właśnie
doświadczyła. Jak to możliwe, że ten chłopak jest w posiadaniu magicznego
kryształu teleportacji. Pamiętała co mówiła o nim Fendara, umożliwia
przenoszenie się w każde miejsce nie zużywając magii.
Ale to nie
to było teraz najważniejsze. Ross powoli umierał. Był teraz nieprzytomny.
Dziewczyna zdjęła płaszcz wyjmując z niego różdżkę oraz książkę. Rozdarła
skrawek swojej sukni pod ramieniem robiąc z niej opatrunek.
-
Tenebrisie, namocz to w wodzie – podała kawałek rękawa.
- Wiesz
dobrze, że nienawidzę wody – jęknął.
- Zrób to!
Kot skinął
głową i podbiegł do rzeki.
- Na pewno
cię uratuję Ross – powiedziała szeptem dotykając dłonią jego rany.
________________________________________________
Ostatnio mam jakieś problemy z weną, dlatego rozdziały są tak rzadko. Ogólnie postaram się urozmaicić jakoś.
Rozdział sprawdzałam, ale literówki pewnie są za które przepraszam. q_q
Następny rozdział postaram się dodać za tydzień. Ostatnio mam dużo luzów. W sumie chyba już nie muszę się uczyć. :D Całe szczęście. :3
Rozdział chcę zadedykować Broken. Zawsze mi się lepiej pisze rozmawiając z Tobą. Dobrze działasz na moją wenę. Chyba cię lubi :D
I chcę podziękować wszystkim czytelnikom za to, że wytrzymaliście do 7 rozdziału. <3
W sumie zastanawiam się nad zakładką "bohaterowie". Tylko nie wiem czy jest sens ją tworzyć. xD
No to tak(żebym tylko o niczym nie zapomniała): Rozdział jak zawsze świetny, z tym że akcja ratunkowa mnie po prostu rozwaliła xD Śmiałam się jak głupia, aż do momentu, w którym Ross oberwał ;( Ale czuję, że nic mu nie będzie, Rosalyn go wyleczy :3 Dobrze tak temu Meibillonowi,ale dwa zęby to za mało :D. Nie martw się z weną, przychodzi i dochodzi a nasze opowiadania i tak muszą trwać dalej :D Literówek żadnych nie dostrzegam, ale ja to ja, trochę mnie oczy bolą bo zamiast się uczyć czy coś, piszę nowy rozdział(przy okazji, który pojawi się na początku tego tygodnia ;D), ale wróćmy do Ciebie. Zakładka z bohaterami to właściwie nie głupi pomysł, bo sporo tych bohaterów masz, ale ja osobiście wolę wyczytywać cechy charakteru i wyglądu z opowiadania, a nie mieć tak podane na talerzu, jak mam tegoż bohatera odbierać np. czy jest dobry czy zły( ale znowu ja to ja XD).
OdpowiedzUsuńMatko, piszę jak potłuczona xP
W każdym razie rozdział super <3 czekam na następny i idę czytać go znowu :D
U mnie nowy rozdział ^^
OdpowiedzUsuńNo, oba rozdziały nadrobione. Przepraszam, że dopiero teraz, ale jakoś na nic nie miałam ostatnio ochoty ani czasu.
OdpowiedzUsuńSporo się działo, a to awantura, a to kradzież, a to "najazd" na posiadłość tego pacana... Ale (Me)Ross jest kochany :) Rosalyn na pewno go uratuje.
Błędy od czasu do czasu się pojawiają, ale mówi się trudno, mało kto ich nie robi. A jeszcze mniej osób je w ogóle zauważa, co odrobinę mnie przeraża, kiedy w taki sposób patrzę na nasze społeczeństwo ;_;
Pozdrawiam i dziękuję za powiadomienia :)
Fajny rozdział
OdpowiedzUsuńBlondyn był dość pewny siebie, póki nie zobaczył rezydencji Wolyeter.*
OdpowiedzUsuńWitaj anonimie. :) Rozdziały w swoim czasie wszystkie poprawię. Jestem pewna, że jest dużo więcej błędów ;D Ale na razie mam mało czasu. Bardzo mnie cieszą wszystkie komentarze. Szczególnie, że ten blog jest zakończony, a dalej ktoś na niego zagląda :)
Usuń