sobota, 13 kwietnia 2013

Rozdział V - Tenebrisie, czeka nas długa podróż.


     Fendara siedziała przy drewnianym stole w głównym pokoju. Na nosie miała założone okulary. W chudych dłoniach trzymała pióro, które namoczyła w atramencie i naniosła kolejne litery na papier. Wyglądała na bardzo skupioną. Dawno się nad czymś tak intensywnie zastanawiała. Każdy wyraz był dogłębniej przemyślany i starannie napisany. Odłożyła pióro na bok i zwinęła kartkę w rulon po czym zawiązała cienką tasiemką na kokardkę aby się nie rozłożyła.
     - Tenebrisie – powiedziała do czarnego kota, który wylegiwał się na meblach. Kot spojrzał na panią podnosząc od niechcenia łepek. Staruszka wstała z krzesła i pokazała mu rulon papieru. – Słuchaj uważnie. Dasz to Rosalyn zaraz po jej powrocie. Będzie schowane w kurzej łapce.
     Kot pokiwał powoli głową.
     - Przecież ona jest w domu. Czemu teraz tego jej nie dasz?
     - Teraz jest, lecz zaraz jej nie będzie. Wystawię ją na próbę – oznajmiła poważnym tonem. – To będzie jej ostatnia próba. Próba siły serca.
     Kot wyciągnął się po czym ziewnął. Zeskoczył z szafki i usiadł na ziemi.
     - Co ja mam z tym wspólnego? I dlaczego ostatnia próba?
     - Jeśli ją przejdzie udowodni, że nadaję się na czarownicę. A ty idziesz z nią.
     Kot miauknął z niezadowolenia i zaczął się drapać. W tym czasie kobieta schowała do rękawa rulon papieru i uśmiechnęła się lekko.
     - Rosalyn! – zawołała staruszka.
     Chwilę później po schodach zbiegła czternastoletnia dziewczyna odziana w fioletową sukienkę z długimi, obcisłymi rękawami. Rosalyn stanęła naprzeciwko babci uśmiechając się.
     - Coś się stało? – zapytała, a uśmiech nie znikał z jej twarzy.
     - Możesz pójść po wodę do studni?
     - Oczywiście – dziewczyna się ukłoniła i wzięła wiaderko w rękę.
     - Jednakże masz wziąć wodę z obrzeży lasu. Tebebris cię tam zaprowadzi.
     - Cooo? – jęknęła dziewczyna. – Przecież to kawał drogi! Nie mogę wziąć wody z pobliskiej studni?
     - Nie. Masz napełnić całe wiadro wodą i nie dopuścić do tego, aby jakakolwiek kropelka się wylała. Jeśli to się stanie będziesz musiała od nowa pobrać wodę ze studni. Jest to twoja ostatnia próba. Jak wrócisz, wyjaśnię ci czego dotyczyła. I jeszcze coś, nie możesz używać magii.
     - Cooo? – Rosalyn zasłoniła sobie dłońmi twarz i upadła na kolana rozpaczając nad swym losem.
     - Idźcie już – pogoniła ich staruszka.
     Białowłosa pociągnęła sztucznie nosem i wstała z ziemi otrzepując sukienkę. Złapała jedną ręka za wiadro, a drugą za kota i pokierowała się do wyjścia.
     - Peleryna! Nie zapomnij jej! – zawołała staruszka.
     Dziewczyna odwróciła się do niej wrzucając kota do wiadra. Jedynie zamiauczał i zwinął się w kłębek w środku. Rosalyn zarzuciła na siebie czarną pelerynę, a kaptur założyła na głowę. Otworzyła drzwi, a kiedy stanęła w progu z wiadrem ręku uśmiechnęła się wesoło przymykając powieki.
     - Wrócę nim nastanie noc babciu!
     I zniknęła za drzwiami. Staruszka patrzyła się w drzwi z wielkim smutkiem. Mimo to uśmiechnęła się, a po jej policzkach spłynęły łzy.
     Szybko wstała i wyjęła z rękawa rulon papieru. Pozostawiła go na stole i czmychła na górę. Weszła do swojej pracowni. Uklęknęła na oba kolana na środku pomieszczenia i odgarnęła wszystkie książki, które zasłaniały jej ukrytą w podłodze skrytkę. Kiedy zrobiła porządek za pomocą zaklęcia odpieczętowującego otworzyła schowek. Wyjęła niewielkie, płaskie, prostokątne, drewniane pudełko. Otwarła je powoli, a w nim w środku na miękkim materiale leżała smukła różdżka. Była srebrna, jej trzon przyozdobiony był pnączem, który otaczał ją całą, aż do niewielkiego, okrągłego kryształu osadzonego na samej górze, który udekorowany był srebrnymi jakby liśćmi. Wyjęła różdżkę i zeszła z powrotem na dół. Po drodze na zewnątrz złapała rulon papieru. Wsadziła w niego srebrną różdżkę i wyszła z chaty. Zeszła po drabinie na ziemię. Obeszła dookoła kurzą łapkę szukając kolejnego tajemnego schowka. Uradowała się kiedy go znalazła. Otworzyła prędko i schowała do środka list z różdżką.

*
     Wioska w Esat Landzie położona niedaleko lasu Erthora. Ostatnio mówiono, że ludzie byli prześladowani przez czarownicę, która porywała ich dzieci i zabijała. Uważali to za prowokację. Prawie każdego miesiąca kiedy księżyc był w pełni znikało jedno dziecko nie przekraczające wieku ośmiu lat. Wieśniacy będący na skraju załamania poprosili tutejszego księdza, który przyjeżdżał co niedzielę by odmówić mszę, aby im pomógł. Za prośbą swoich wiernych postanowił sprowadzić specjalistę w likwidowaniu mrocznych istot. Wszyscy mieszkańcy zebrali się w centrum wioski, aby mogli powitać swojego wybawcę.
     Ksiądz wjechał do wioski prywatną karocą ciągnącą przez dwa białe konie. Mężczyzna, który kierował powozem zeskoczył na ziemie i otworzył drzwi dla duchownego. Wieśniacy zaczęli się przepychać do przodu, aby zobaczyć swojego wybawcę.
     - Witaj ludu East Landu, który zachował naszą długowieczną tradycją. Jesteście dla nich wzorem – powiedział ksiądz machając do ludzi. Wtedy wszyscy zaczęli bić brawo i wiwatować. Wyszedł z karety i stanął na ziemi, a pierwszy podszedł do niego burmistrz – William Conor.
     - Jesteśmy zaszczyceni twoim przybyciem panie – rzekł i ukłonił się przed nim.
     Duchowny z uniesioną głową rozejrzał się. Patrzył na szczęśliwe twarze wieśniaków, którzy patrzyli się na niego w milczeniu. Był specjalistą, jednym z najlepszych w swoim fachu. Od razu po powietrzu w wiosce wyczuł co jest nie tak.
     - Przybyłem tu, aby unieszkodliwić wiedźmę – ogłosił. – Proszę dajcie mi się przygotować. Jeszcze dziś ją zniszczymy.
     Podszedł do burmistrza i poprosił go o rozmowę na osobności. Oboje udali się do kościoła, w którym zwykle odprawiana była msza. Ksiądz usiadł w ławce i nakazał zająć miejsce obok siebie Williamowi.
     - Od dawna jesteście męczeni przez ataki wiedźmy?
     - Od sześciu lat.
     - Ile razy w miesiącu zabiera dzieci do lasu?
     - Właściwie to zawsze giną w styczniu, marcu, lipcu i listopadzie. Zawsze zabiera jedno, do ośmiu lat.
     - Rozumiem… Ma to pewnie jakiś sens… A stało się coś sześć lat temu? Może się na kimś mści?
     Mężczyzna wbił wzrok w swoje buty i splótł ze sobą palce u dłoni. Doskonale pamiętał co się wtedy stało.
     - Sześć lat temu córka mojego przyjaciela zaginęła w lesie. Miała osiem lat. Podobno zabił ją kolczasty wilk. Tak twierdzi jej matka, która widziała jej śmierć.
     Ksiądz próbował złożyć tą historię i klątwę wiedźmy w jedną całość. Jedynie co mu przychodziło na myśl to to, że pierwszą ofiarą wiedźmy z lasu Erthora musiała być właśnie ta dziewczynka.
     - Jak się nazywała?
     - Missfoster.
     Ksiądz uniósł brew do góry i spojrzał na burmistrza zaskoczony.
     - Rodzice nazwali swoje dziecko „Dziwadło?”
     - Ponieważ była dziwadłem. Mając obojga rodziców z czarnymi włosami urodziła się z białymi. Była przeklęta.
     W głowie pojawiła się nowa myśl. Dziewczyna z białymi włosami, która była ukarana przez los. Przypominała mu legendę o białej wiedźmie. Ale skoro ona zginęła, być może jej śmierć musi zostać pomszczona? Usuwając wiedźmę usunięta zostanie klątwa z dziecka.
     - Postanowione – oznajmił ksiądz. – Zbierz chłopów na placu z pochodniami. Niech inni przygotują miejsce egzekucji.
     - Ale… na wiedźmę starczy ogień? – zapytał lekko podenerwowany mężczyzna. Jego ręce trzęsły się jak galareta.
     - Jedynie czego wiedźmy się boją i co może je zabić to ogień. Spalimy czarownice na stosie.

*

     Rosalyn wyciągnęła drewniane wiadro ze studni. Oparła się o nią i westchnęła ciężko.
     - To już czwarty raz odkąd musiałam się wrócić, chyba nie dam rady – wysapała.
     Kot tylko spojrzał na nią i pomachał delikatnie ogonem.
     - To podejrzane, nie sądzisz? – zasugerował. – Tak jakby Fendara chciałaby się nas pozbyć. Doskonale wie, że nikt by tego nie zrobił po tak nierównym terenie.
     Dziewczyna zaśmiała się wesoło i machnęła tylko ręką.
     - No co ty. Babcia by tego nie zrobiła. Zawsze robiła wszystko co dla mnie najlepsze. Nie wystawiła by mnie na syzyfową pracę.
     - Chyba, że chciała odciągnąć nas od domu.
     Białowłosa spojrzała na kota z lekkim przerażeniem. Zaczęła się powoli martwić. Dlaczego kot wysunął takie dziwne podejrzenia? Ale jakby się nad tym zastanowić prędzej wysłałaby do studni niedaleko chatki.
     - Niby dlaczego miała by coś takiego zrobić?
     - Nie wiem czy zauważyłaś, ale od kiedy wróciła z miasta zachowuje się bardzo dziwnie.
     - Wracajmy.
     Rosalyn założyła kaptur z powrotem na głowę i wzięła wiadro w rękę. Kot czmychnął za nią. Droga do domu prowadziła przez zalesione pagórki. Co raz szło się pod górę, lub z górki, wszędzie wystawały korzenie lub ogromne kamienie przykryte liśćmi. Przeniesienie przez tą część lasu wody do domu bez wylania choćby jednej kropli jest niemożliwe.
     Słowa Tenebrisa sprawiły, że serce dziewczyny biło w nie spokoju. Miała dziwne uczucie, że może zdarzyć się znowu coś złego. Wcześniej pomijała ten fakt, jednakże kot wypowiedział na głos jej ukryte gdzieś głęboko myśli, których wcześniej nie dopuszczała. Przygryzła dolną wargę i stwierdziła, że za nim dojdzie do chaty minął godziny.
     - Tenebrisie choć do mnie – powiedziała kucając. Kot szybko wdrapał się jej na ramię.
     Dziewczyna wyprostowała się, zamknęła oczy i uspokoiła oddech. Wzięła głęboki wdech po czym wypuściła powietrze ze świtem. Skupiła się na zgromadzeniu energii i miejscu, gdzie chce się przenieść. Postanowiła wykonać zaklęcie, które zabiera jej najwięcej energii.
     - Teleportacja - po tych słowach jej ciało znikło pozostawiając po sobie srebrny pyłek, który rozwiał wiatr.
     Ponownie jej ciało zmaterializowało się przed chatką. Poczuła chłodny powiew wiatru, jednakże chwilę później na skórze odczuła gorąco. Otworzyła oczy i wypuściła wiadro z ręki. Woda rozlała się po trawie. Patrzyła z niedowierzaniem jak chatka na kurzej łapce tonie w czerwonym ogniu. Otwierała powoli usta, które jej drgały. Rzuciła się w stronę domu. Wspięła się szybko po drabinie i weszła do pomieszczenia. Wszystko od środka się paliło. Meble były poprzewracane. Widziała rozbitą kryształowa kulę babci na podłodze. Weszła do środka zasłaniając dłonią usta i nos. Rozglądała się po pomieszczeniu. Najpierw wszystkie meble i jej rzeczy musiały zostać powywracane i zniszczone, później dopiero podpalone. Staruszka została uprowadzona z domu, tak wtedy pomyślała. Dziewczyna wybiegła z mieszkania i zeskoczyła na ziemię.
     - Nie ma jej tam! – zawołała będąc blisko płaczu.
     Kot z przerażeniem patrzył się na palący dom. Słowa starej wiedźmy powoli nabierały sensu. Czy o to jej chodziło? Wycieczka po wodę miała na celu ochronienie Rosalyn? Nagle przypomniał sobie co Fendara powiedziała mu rano.     
     - Rosalyn, sprawdź kurzą łapkę! Zanim dom się zawali! – zawołał Tenebris.
     Dziewczyna podeszła do kurzej łapki i wyciągnęła ręce szukając jakiegoś tajnego schowka. Fendara lubiła takie rzeczy. W domu było ich pełno. Nagle poczuła inną powierzchnię. Otworzyła malutkie drzwiczki, a w niej znalazła kartkę zwiniętą w rulonik. Odeszła na bezpieczną odległość od chaty i usiadła na trawie. W tym momencie dom się zawalił, jednak to się już nie liczyło. Nagle z rulonika wypadła srebrna różdżka. Rosalyn uniosła ją i obejrzała dokładnie.
     - To jest różdżka, którą Fendara dostała w prezencie od swojej mistrzyni! Nigdy jej nie używała, ponieważ nie umiała okiełznać jej potężnej mocy! – zawołał Tenebris i zaczął chodzić w kółko Rosalyn.
     - Czemu miała by mi ją dać? – zapytała i rozwiązała wstążkę, po czym kartka sama się rozłożyła.
     „ Droga Rosalyn, przepraszam cię, ale musiałam to zrobić. Starałam się ciebie odciągnąć jak najdalej od domu, kiedy wieśniacy przyjdą po mnie. Dowiedziałam się tego będąc jeszcze w mieście. Wezwali księdza aby wyeliminować wiedźmę, która zabiera dzieci do lasu. Dziecko z przed dwóch dni było jej ofiarą. Myślę, że wiesz co to znaczy. W wiosce, w której się wychowywałaś żyje czarownica. Zapewne uknuła plan, aby się nas pozbyć. To dlatego pierwszego dnia sześć lat temu zaatakował nas kolczasty wilk. Ale się nią nie przejmuj. Ty i Tenebris macie wziąć się w garść i uciekać z kraju, najlepiej do West Landu. Tam znajdź kobietę Cedilę Since, ona ma coś co może ci się przydać w dalszym podróżowaniu.
Rosalyn, to twoja ostatnia próba, próba tego jak silne masz serce. Proszę cię, nie mścij się na ludziach, oni nie wiedzą co czynią i nie podejmuj walki z wiedźmą, ona cię zabije, a wtedy mój wysiłek pójdzie na marne. Staram się ochronić to co dla mnie cenne. To mój koniec. Jednak nie żałuję swojego życia. Te ostatnie sześć lat spędzone z tobą były wspaniałe. Jesteś najlepszym co mnie w życiu spotkało. Dziękuję ci Rosalyn, że do teraz mi towarzyszyłaś.”
      Dziewczyna zgięła list w dłoni. Z oczu powoli zaczęły wypływać łzy. Przygryzła dolną wargę i wstała z ziemi chowając list i różdżkę w głębokiej kieszonce w pelerynie.
      - Tenebrisie – powiedziała głośno wycierając swoje łzy. Kot przyglądał się smutnym wzrokiem dziewczynie. – Idziemy do mojej wioski po Fendarę!
      Wzięła kota na ręce i odwróciła się plecami do palącego domu. Wdrapała się na wzgórek i zauważyła, że winoroślą, które zasłaniały drogę zostały ścięte, a na ziemi odciśnięte były stopy ludzi. Morderczym wzrokiem spojrzała przed siebie, postawiła kota i zaczęła biec. Zdezorientowany Tenebris biegł za białowłosą dziewczyną. Bez słów Rosalyn zdołał zrozumieć sytuację. Nagle skręciła, ale napierała ciągle na przód. Kiedy minęła krzaki z jarzynami zatrzymała się i cofnęła. Podeszła do nich i przyjrzała się owocom. Doskonale pamiętała jak sześć lat temu to się stało. Odwróciła się za siebie i odetchnęła. Czarny kot dobiegł do niej i usiadł ze zmęczenia.
      - Nie mogłaś nas teleportować? – wyjęczał.
      - Nie mam już magicznej mocy. Ale nie martw się – powiedziała wskazując palcem przed siebie – Droga prosto prowadzi do wioski.
      Po tych słowach znowu rzuciła się do biegu. Po niedługim czasie wybiegli z lasu. Płytki rów oddzielał las od jej rodzinnego pola rolnego. Przeskoczyła przez niego i z bez żadnych wyrzutów podeptała kiełkujące rośliny. Tenebris rozglądał się uważnie, gdyż po raz pierwszy wyszedł poza las od kiego zamieszkał razem z Fendarą.
      Przeszli bez trudu przez pole i przemierzyli pół pustej wioski. Jednak już na polu słychać było grającą muzykę, kościelne dzwony i radosne okrzyki ludzi dochodzące z rynku. Zawsze balowali przy kościele. Pamiętała dni kiedy zostawała w domu i przez okno nasłuchiwała odgłosów muzyki. Omijając kolejne puste chaty przeszła prostą piaszczystą ulicą i wyszła na rynek. Wzięła kota na ręce, aby się z nim nie rozdzielić i weszła między tłum. Zaczęła się przepychać. Jeszcze nigdy nie widziała takiego zbiorowiska ludzi.
      Nagle wszyscy unieśli dłonie do góry i zaczęli krzyczeć:
      - Spalić ją! Spalić ją!
      Rosalyn podniosła głowę do góry i zobaczyła w miejscu egzekucyjnym Fendarę. Była przywiązana do pnia drzewa liną. Pod jej nogami leżało drewno oraz siano do wzniecenia ognia. Białowłosa wyciągnęła rękę ku jej. Oczy zrobiły się szkliste. Próbowała ją zawołać, jednak jej głos się załamał. Nagle jakiś mężczyzna ją przycisnął i popchnął na innego. Wtedy straciła ją z oczu. Tłum klaskał i nawoływał. Na scenie egzekucyjnej pojawił się ksiądz z pochodnią.
      - Czy spalić wam wiedźmę? – zapytał głośno.
      - Taak! – odpowiedział mu lud.
      Białowłosa przez ramię jakiegoś mężczyzny spojrzała na Fendarę. Zobaczyła ją. Patrzyła na nią. W jej oczach był smutek. Nagle uniosła kąciki ust w górę i przymknęła powieki. Po policzkach spłynęły jej łzy. Wtedy ksiądz rzucił pochodnię pod nogi wiedźmy i pochłonął ją czerwony ogień. Zdołała wydać tylko głośny okrzyk bólu. Wszyscy obecni zaczęli krzyczeć z radości i wiwatować.
      Rosalyn stała z opuszczoną głową wśród uradowanych ludzi. Jej głośny płacz, który zdzierał gardło został stłumiony przez wszystkich. Po raz pierwszy wylała tyle łez. Nie dała rady spojrzeć w górę i patrzeć jak cierpi babcia. Myśl, że nie mogła jej pomóc przytłaczała ją. Schowała twarz w sierści kota, który skulił się. Odwróciła się na pięcie i chwiejnym krokiem ruszyła przed siebie. Przedzierała się przez tłum i jeszcze zdążyła kogoś popchnąć.
      - Przepraszam – powiedziała słabym głosem i zniknęła w tłumie.
      Wyciągnęła pogięty list i dokładnie go czytała jeszcze raz. Słone łzy kapały na kartkę papieru. Wszystko w liście wydawało się takie proste. Po prostu uciec. Tylko w którą stronę? Na zachód? Dziewczyna spojrzała w słoneczne niebo i pomyślała, że nienawidzi tej pogody.
      - Rosalyn – szepnął Tebenris. – Na drugiej stronie jest coś chyba napisane...
      - Niemożliwe – pociągnęła nosem i wytarła łzy. – Wcześniej nic nie było.
      Odwróciła kartkę i faktycznie było coś napisane. Nie wiedziała jak mogła to w ogóle przeoczyć. Chyba, ze ta część była niewidzialna przez zaklęcie i musiała jakoś je zdjąć. Dotknęła opuszkami palca policzka. Wtedy naszła ją myśl, ze kluczem mogły być łzy.
      Dziewczyna spojrzała na ostatnie słowa Fendary.
      „ Zostawiłam ci różdżkę? Podoba ci się? Mam nadzieję, że tak. Ja nigdy nie mogłam zapanować nad jej mocą, ale jestem pewna, że tobie się uda. A masz przy sobie książkę, którą ci dałam? Była najcenniejsza, ze wszystkich ksiąg jakie posiadałam...”
      Rosalyn zaczęła szukać nerwowo w płaszczu książki. Odetchnęła z ulgą kiedy ją znalazła. Czytała dalej.
      „… i nie było by ciekawie jakby spłonęła z resztą domu. Ha, ha, ha.
Dam mi małą wskazówkę, droga Rosalyn. Największym wrogiem wiedźmy jest ogień. Tylko on może ją pokonać, jednakże wiedźmy nie umieją nim władać. To tak jakby człowiek mógł rozkazywać śmierci. To niemożliwe. Ale mimo to, aby ją pokonać musisz mieć ogień za przyjaciela.”
      Rosalyn otarła ostanie łzy i spojrzała przed siebie.
      - Tenebrisie, czeka nas długa podróż.
   
*

      - Colin! Rusz się! Zaraz będą podpalać wiedźmę! – zawołał szczęśliwa pani Angelica Conor.
      Młody chłopak wyszedł z domu z kaprysem na twarzy. Miał dłuższe włosy, które związał w małą kitkę. Potargana grzywka zasłaniała mu całe czoło. Spojrzał od niechcenia na przybraną matkę i rzucił:
      - Idę, idę.
      Tak naprawdę nie chciał tam iść. Nie podobała mu się ta cała impreza. Nie było co świętować. On w tej wiedźmie widział zwykłą kobietę, która mieszkała sama w lesie. Po co ktoś taki miałby zabijać dzieci? I tak wśród tłumu ludzi czuł się nieswojo. Wszyscy zaczęli wiwatować kiedy ksiądz podpalił staruszkę. Chłopak przymknął oczy słysząc krzyki kobiety.
      Nagle ktoś go szturchnął w ramię otworzył oczy i obejrzał się z tą osobą. Był to ktoś przyodziany w czarny płaszcz.
      - Przepraszam – usłyszał słaby kobiecy głos.
      Spod kaptura dostrzegł jeden biały kosmyk włosów. Otworzył szeroko oczy z niedowierzania. Jego serce zaczęło szybko bić. Zaczął się zastanawiać, jak to w ogóle możliwe.
      - Missfoster? – zapytał sam siebie i ruszył za osobą w kapturze. Kiedy przebił się przez ściśnięty tłum stanął na obrzeżu rynku i rozglądał się. Więcej tej osoby nie zobaczył.

_______________________________________________

No i rozdział V. Jest póki co moim ulubionym. Prawdę mówiąc nie umiem opisywać dramatycznych scen oraz towarzyszących temu uczuć. Cóż, może pora się nauczyć XD
Właściwie ten rozdział kończy wstępną historię opisującą przeszłość Rosalyn. c: Mam nadzieję, że mimo wszystko się podobał. ^^
Z góry przepraszam za błędy. :D

11 komentarzy:

  1. Dzień dobry w ten piękny, słoneczny poranek! Na początku myślałam, że ten dzień będzie zły, ale dodałaś rozdział i humor mi podskoczył. Okay, także przejdźmy do samego rozdziału.
    Nie mam weny na kreatywny komentarz, ale dlaczego spalono Fendarę?! TuT Przecież ona była kochana i nikomu niczego nie zrobiła, a ten ksiądz jest głupi. I wozi się karocą, jak kiedyś królowie...
    Na końcu moja mordka się ucieszyła, widząc Colina. ♥u♥ Fajnie, że ją rozpoznał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fendarę spalono bo myśleli, że to ona zabija te dzieci. C: Ksiądz się wodzi karocą bo jest bardzo ważny w świecie ludzi. on im pomaga i to nie za kaskę :D

      Usuń
    2. "Gdy się śpieszy to się diabeł cieszy" zabili niewłaściwą osobę, a wydarzenia nadal będą trwały, buhuhuhu xD

      Usuń
  2. Biedna Fendara ;( Nie zasłużyła na taki koniec, ale przynajmniej ochroniła Rosalyn. Mimo wszystko smutno mi ;_;
    Końcówka słodka - Colin ujrzał i rozpoznał Rosalyn <3 Mam nadzieję, że kiedyś tam się spotkają.

    OdpowiedzUsuń
  3. Też nie czuję się dobrze, gdy muszę opisywać traumatyczne przeżycia, boleści, żale etc. ale scena z paleniem na stosie Fendary była wzruszająca...Przynajmniej w tym wszystkim, znalazło się coś co rozradowało moje serduszko xD. Colin! Brakowało mi go, bo on jako jeden z nielicznych w wiosce nie dokuczał Rosalyn i sprawia wrażenie takiego buntownika, który nie pasuje do reszty mieszkańców. Oczywiście czekam na C.D.
    O i sorrki, że dopiero teraz-chodz to banalne-nie miałam czasu x.x

    OdpowiedzUsuń
  4. Nowy wpis na tojikomerareta-tori, wpadnij, jeśli masz ochotę ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nowość na tojikomerareta-tori, zapraszam :)

    OdpowiedzUsuń
  6. - To jest różdżka, którą Fendara dostała w prezencie od swojej mistrzyni! Nigdy jej nie używała, ponieważ nie umiała okiełznać jej potężnej mocy! - czm mnie to śmieszy XXDDDD.
    Colin rusz dupe i ratuj Rosalyn.

    OdpowiedzUsuń