niedziela, 16 marca 2014

Rozdział XXXII - Ja cię nigdy nie zostawię.

         Wiele razy wyobrażała sobie swoje spotkanie z matką. Na początku gdy miała osiem lat zawsze wpadały sobie w ramiona. Wraz z jej dorastaniem te sceny zaczęły się zmieniać na coraz bardziej oschłe. Jednak nie były brutalne. Do teraz.
         Wcześniej Fendara w kółko powtarzała, aby swoją przeszłość zostawiła za sobą, jednak nie potrafiła tego zrobić. Choć cały czas zachowywała się jakby udało się jej o wszystkim zapomnieć, naprawdę nigdy tak się nie stało. Jednak wtedy nie czuła takiej nienawiści do ludzi. Nie miała w sobie mroku.
         Teraz kiedy szli do domu matki Rosalyn, dziewczyna znowu zastanawiała się jak będzie wyglądało jej pierwsze spotkanie z rodzicielką. Nie widziały się prawie jedenaście lat, ale wcale miała optymistycznych wizji.     
         W końcu dotarli na miejsce.Chatka, w której kiedyś mieszkała wydawała się inna. Przede wszystkim większa. Ktoś ją rozbudował. Podwórko ogrodzone było drewnianym płotem z dwoma furtkami. Pierwsza była przy ścieżce do wioski, przez nią weszli, a druga od strony pola przy lesie Erthora. Rosalyn zawsze wydawało się, że las jest znacznie dalej jej domu.
         Na powitanie Belli i Graine wyszedł Lennor, młodszy bliźniak Tidora. Jedyną osobą od nich starszą jest Neil. Niegdyś najstarszy był Aangoro, zaraz po nim Aine, która zginęła jedenaście lat temu. Od bliźniaków młodsza jest Katrina, Graine i Bella, a także Rosalyn.
         Lennor wyglądał na zmieszanego kiedy zobaczył Rosalyn i Rossa. Nie zwrócił na początku uwagi na Bellę, która biegła go przywitać. Skupił się na białowłosej. Plotki o jej powrocie rozeszły się w jeden dzień i już wszyscy o tym wiedzieli, ale jednak miał nadzieję, że okażą się fałszywe. Miał bardzo dobry powód by mieć nadzieję, że to nie była jego młodsza siostra; bał się i naprawdę miał czego się bać.
         Rosalyn dobrze pamiętała bliźniaki Lennora i Tidora. Byli tymi braćmi, którzy najczęściej się nad nią znęcali. Choć nie chciała nikomu mówić, ani nawet po sobie poznać, to czuła do nich wielki żal. Jednak nie tak wielki jak do matki.
         - Bella!- zawołał chrapliwie Lennor. - Czemu przyprowadziłaś tu tych ludzi?!
         Lennor wcale nie był zły na Bellę, ale chciał ukryć strach jaki czuł przed swoją młodszą siostrą Missfoster. Starał się na nią nie patrzeć. Po jego dobrze zbudowanym ciele przechodziły ciarki. Matka mówiła, że widziała jak umiera. Myślał, że Missfoster musiała być czymś w rodzaju wiedźmy, albo matka kłamała. Nie wiedział jednak, że to i to było prawdą.
         Bella zatrzymała się gdy usłyszała podniosły głos starszego brata. Opuściła głowę w dół i chciała przeprosić za swoje zachowanie. Nie wiedziała, że robi coś złego. Missfoster w końcu była ich rodziną. Mała, niewinna dziewczynka zawsze chciała poznać swoją "zaginioną" siostrę.
         - Witaj bracie! - Rosalyn stanęła tuż za Bellą. Uśmiechnęła się tak jakby cieszyło ją spotkanie z rodziną, jednak to była tylko przybrana maska. - Jak się miewa nasza matka?
         Lennor cofnął się o krok i stał już w chacie gotów zamknąć drzwi. Zmarszczył brwi i pomyślał, że to jednak ona.
         - Nasza matka? Odejdź! Nie jesteś już częścią tej rodziny! - krzyknął, a jego głos zadrżał.
         Rosalyn cicho zachichotała, ale to nie był uroczy chichot.
         - Boisz się mnie bracie? - zapytała podchodząc bliżej. Bella szła za starszą siostrą.
         Ross uważnie obserwował każdy ruch Rosalyn. Martwił się, że zrobi za chwilę coś głupiego, czyli po prostu zabije swojego brata z szerokim uśmiechem na ustach.
         Graine stała tuż obok Rossa. Splotła ręce jak do modlitwy, bo poczuła strach, który powoli ją pochłaniał. Wyczuła nieprzyjemną i napiętą atmosferę. Teraz zaczęła się zastanawiać jakim cudem Missfoster przeżyła. Nigdy nie chciała o niej źle myśleć, choć często to się zdarzało. Przez całe dzieciństwo starała się być dla niej miła, bo wiedziała, że jest bezbronna i niewinna. Jednak teraz taka nie była. Miała w sobie coś, co sprawiało, że jej ciało drżało ze stachu.
         - Nie masz prawa tak się do mnie zwracać! Odejdź stąd! - zamachnął się ręką. - Bella, Graine! Wracajcie do domu!
         - Co się tam dzieje? - zawołał głos starszej osoby z chaty.  
         Lennor na chwilę spojrzał na Missfoster. Wtedy dostrzegł, że jej mimika twarzy się zmieniła. Oczy miała szeroko otwarte, kąciki ust skierowane były do dołu, mięśnie twarzy napięte. Ta pewność siebie zniknęła. 
         - Nic. Nie wychodź matko! - krzyknął młodszy bliźniak, gdy tylko zrozumiał po co tu przyszła białowłosa.
         Jednak kobieta nie posłuchała. Wyszła na zewnątrz i stanęła nawet przed Lennorem. Bella w tym momencie podbiegła do matki i przytuliła ją. Graine również poszła w stronę chaty zostawiając Rossa w tyle.
         Rosalyn przyjrzała się matce. Zmieniła się przez ten czas. Jej włosy posiwiały, stały się rzadsze. Twarz miała całą w zmarszczkach, mocno opaloną. Ubrana była w ciemnozieloną suknie i brązowy fartuch. Po chwili skupiła się na jej oczach. Były takie same jak jej. I w tym momencie ich wzrok się spotkał. Na początku matka wydawała się zdziwiona, lecz jeśli plotki były prawdą czuła, że ich córka się tutaj zjawi. Nim Rosalyn zdążyła oczernić Jemerę, ona pierwsza się odezwała:
         - Po co tu przyszłaś? - zapytała. Gdy tylko zobaczyła, że chciała odpowiedzieć przeszkodziła jej: - Nie masz tu czego szukać. Nikt cię tu nie chce, nie zrozumiałaś jeszcze tego?
         Bella odsunęła się od swojej matki i patrzyła na nią smutnym wzrokiem. Nie wiedziała, że ta ukochana osoba może być tak nie miła. Nigdy tak się nie zachowywała. Coraz bardziej zwiększała odległość między sobą, a nią.
         Jakakolwiek złość i nienawiść opuściła Rosalyn, jednak zastąpiła ją inne uczucie. Podobny uścisk na sercu czuła, gdy Fendara zginęła. Nie zamierzała spotkać się z rodziną, to pewnie dlatego słowa Jemery wywołały u niej tyle smutku. Raczej wyobrażała sobie to spotkanie jak ona ją oczernia, sprawia jej wiele przykrości i nawet w  tej scenie było błaganie o wybaczenie. Ale jest na odwrót. Nie potrafiła wydusić żadnego słowa, a jej matka nie żałowała jej  obelg.
         - Miałam nadzieję, że tam zginiesz! - krzyknęła wytykając palcem. - Jakim cudem przetrwałaś w lesie Erthora? Musisz być potworem! Tak, jesteś potworem. Nie moim dzieckiem. - załkała. - Żałuję, że w ogóle cię urodziłam.
         Ostatnie słowa obiły się echem w głowie Rosalyn. Patrzyła tępo przed siebie słuchając słów matki.
         - Przyłaś się na mnie zemścić? - zapytała wprost. - Nie dasz rady. Bella nas ochroni! Bella jest Nix i zbawi świat, a wszystkie plugawe potwory, demony i ciebie zniszczy.
        Bella jest Nix... Usłyszała to bardzo wyraźnie. I to te słowa sprawiły, że dała radę wziąć się garść i zapanować nad swoimi uczuciami, które sprawiły, że nie dała rady nic powiedzieć, nic zrobić. Matka jej nie kocha - to było oczywiste. Choć nigdy nie powiedziała tego w prost, wiedziała, że tak jest. Ale dalej żyła pewna część w niej, która pragnęła by to wszystko było kłamstwem. Ta właśnie część została zniszczona przez samą rodzicielkę. Teraz pomyślała, że mogła się na niej odegrać. Od razu widać, że Bella jest jej najcenniejszym skarbem.
         - I będzie żyła długo i szczęśliwie? - odezwała się Rosalyn, a na  jej twarz powrócił cyniczny uśmieszek. Obejrzała się za siebie, by sprawdzić gdzie jest Ross. Stał zaledwie dwa metry od niej, jednak widziała po jego minie, że nie zamierza się wtrącać. Bardzo to u niego ceniła.
         Jemera zdziwiła się na taką odpowiedzieć córki. Przed chwilą wyglądała jak wrak statku spoczywającego kilka stuleci na dnie oceanu. Ogarnęła ją niesamowita złość. Gardziła Missfoster, a nawet się jej brzydziła.
         - Matko, nie daj się sprowokować - powiedział Lennor.
         - Wiem - odparła. - Ale teraz wiemy skąd wzięły się w naszej wiosce takie nieszczęścia. Ona jest im wszystkim winna i musi zapłacić. Idź i powiadom ludzi w wiosce - powiedziała do Lennora.
         On skinął i udał się na tył domu. Prawdę mówiąc bał się przechodzić obok Missfoster.
         - To nie będzie konieczne. Nie zamierzam tu zostać na tyle długo - Rosalyn zrobiła krok w przód. - Ale myślę, że jako to nasze pierwsze spotkanie od jedenastu lat matko, mogę się podzielić z z tobą i Bellą wiedzą. - Uśmiechnęła się i spojrzała na Bellę.
         - Nie próbuj się do niej zbliżać albo nie ręczę za siebie! Graine pilnuj jej! - zawołała głośno.
         Graine jak oparzona stanęła przed Bellą jako jej żywa tarcza. Dziewczynka złapała za skrawki sukienki siostry i wyjrzała za nią przyglądając się matce i Missfoster.
         - Ty nie ręczysz za siebie? - zadrwiła Rosalyn. - Myślisz, że co mi możesz zrobić? Jesteś stara i ledwo co stoisz na własnych nogach, a twoje ukochane dzieci trzęsą przed mną portkami. Też powinnaś brać z nich przykład i zacząć się mnie bać.
         - Myślisz, że sobie poradzisz z Tidorem, Lennorem, Neilem i moim mężem razem wziętym? Ha!
         - Tidorem, Lennorem i Neilem? - Rosalyn przyłożyła palec do ust zastanawiając się. - O Aangoro zapomniałaś! Chwila... A no tak. Nie zapomniałaś. On nie żyje. Zastanówmy się przez kogo? O już wiem! - wytknęła na nią palcem. - To twoja wina. Gdybyś mnie nie porzuciła w lesie on nigdy by tam mnie nie szukał. Przez ciebie twój pierworodny umarł.
         - Zamilcz! - wydarła się. Małą Bellę przeszły dreszcze.
         - Nie tylko straciłaś pierworodnego, ale stracisz jeszcze swoją najmłodszą córkę.
         - Nie pozwolę ci skrzywdzić Belli!
         - Ja mam skrzywdzić Bellę? - wskazała na siebie dłonią. - Oh, nie. Nie skrzywdzę jej. Wy to zrobicie. - Uśmiechnęła się szeroko. - Nie mów mi, że chwalisz się wszystkim kim jest Nix, a nawet nie wiesz co się z nią dzieje.
         - Ratuje wszystkie cztery kraje przed zagładą!
         Rosalyn pokiwała energicznie głową szczerząc się wesoło. W prawdzie czuła się w tamtej chwili jakby były święta. Niewiedza matki na temat końca życia Nix naprawdę ją bawiła.
         - Oh, ratuje, ratuje! Ale co poświęca?
         Jemera patrzyła na nią jakby pierwszy raz usłyszała coś o poświęceniu. Nix jej zdaniem jak i wszystkich w kraju miała świetlaną przyszłość i długi żywot.
         - Nie wiesz? - Powiedziała z udawanym żalem. - Bella, przykro mi to mówić, ale zginiesz! - zawołała wesoło, co wcale nie współgrało ze słowami "przykro mi".
         Dziesięcioletnia, czarnowłosa dziewczynka popatrzyła na starszą wesołą siostrę wytrzeszczając oczy. Warga jej drżała i zbierało się na obfite, słone łzy. Jemera spojrzała na Missfoster z takim morderczym wzrokiem, a  Ross już wiedział po kim je odziedziczyła.
         - Zamknij się! Przynosisz nieszczęście i śmierć! Nie masz prawa mówić o przyszłości Belli!
         - Ale czy Bella nie zasługuje na prawdę? - zapytała. - Właściwie to wy wszyscy zasługujecie na prawdę.
         - Zamilcz! - krzyknęła stara kobieta tak głośno, że aż jej głos ochrypł.
         - Nie martw się Bella. Zostało ci jeszcze sześć lat życia. Poznasz wspaniałego mężczyznę, zakochasz się i umrzesz.
         - Nie odzywaj się! - tym razem krzyknęła Graine. - Matka ma rację... Ty jesteś zła!
         - O tak - Rosalyn skinęła głową. - Ale Bella mnie uratuje? Prawda?
         Dziewczynka stała jak wryta. Łzy zaczęły spływać po jej policzkach. Nic nie odpowiedziała siostrze.
         - Czy to nie wspaniałe mamo? Bella uratuje nas wszystkich w momencie gdy umrze w męczarniach pochłonięta przez ogień!
         - Dosyć! - Graine krzyknęła. - Odejdź! Słyszysz?! Odejdź i nie wracaj! Nie chcemy tu ciebie, ani twojej bezsensownej wiedzy! Tylko sprawiasz wszystkim przykrość! Czy po to tu przyszłaś?
         - Tak. - Opowiedziała jakby to było czymś oczywistym.
         Jemera siedziała na ziemi, ręce miała zasłonięte dłońmi. Płakała. Uświadomiła sobie, że wszystko co powiedziała białowłosa musiało być prawdą. Kapłan kiedyś jej powiedział, że bycie Nix wcale nie jest pełne radości. Teraz bała się stracenia Belli. Nie chciała przeżywać znowu tego samego co przy śmierci Aangoro i Aine. Nie chciała grzebać trzeciego dziecka. 
         Widząc swoją matkę w takim stanie Rosalyn stwierdziła, że już zrobiła to co zrobić chciała.
         - Ross, chodźmy - powiedziała odwracając się.
         Blondyn wyglądał na trochę zdziwionego. Nie spodziewał się ckliwego spotkania z rodziną, jednak to przerosło jego oczekiwania. Cieszył się z jednego - nie doszło do rękoczynów, ani nikt nie umarł, tak więc spotkanie rodzinne można było uznać za udane.
         Odwróceni plecami do Graine, Belli i Jemery ruszyli w stronę lasu Erhora do miejsca gdzie kiedyś stała chatka na kurzej łapce.
         Kiedy jeszcze byli na podwórku Bella wybiegła przed Graine i głośno zawołała, wcześniej wycierając łzy rękawami.
         - Współczuję ci siostrzyczko! - krzyknęła czarnowłosa.
         Nie zatrzymali się, szli dalej.
         - Może ja umrę za sześć lat, może ocalę twoje życie, jednak w tobie pozostanie mrok! A od mroku nikt cię nie uratuje! Może teraz ktoś jest przy tobie, ale tych ludzi stracisz i będziesz sama. Na zawsze. Wolę umrzeć za sześć lat i dać wielu ludziom szczęście i nowe szanse na życie niż być tobą! To najgorszy los jaki może spotkać człowieka! Samotność! Ty nigdy nie zaznasz miłości bliskich! Dlatego... tak mi jest cię żal.
         Opuścili szybko posesję rodziny Rosalyn. Przez całą drogę nie odzywali się do siebie. Ross myślał nad słowami Belli.Tak mała dziewczyna, a ulłżyła takie zdania, które mogły zranić na pewno każdego. Jeśli stoczyli tam wojnę na słowa to nie był pewny kto ją wygrał. Dopiero gdy zobaczył łzy Rosalyn już wiedział.
         Przez całą drogę, aż do teraz musiała się powstrzymywać. Ross nawet nie brał pod uwagę tego, że po tym zobaczyć płaczącą czarownicę. Jednak szybko zareagował. Zatrzymał się i przytulił dziewczynę do siebie. Czuł, że tego jej trzeba oraz słów:
         - Nie martw się tym co powiedziała. Ja cię nigdy nie zostawię.
         Jej ręce oplotły się wokół jego taili i zacisnęły mocno jakby nie miały już nigdy puścić. Pokiwała głową zaciskając mocno usta.
                                                                  ~*~
         Kiedy Katrina wróciła do domu minęło południe. Była ostatnią osobą, której brakowało przy stole na objedzie. Weszła w skowronkach do kuchni, jednak po minach swojego rodzeństwa poznała, że coś się złego stało. Matka trzęsła się jakby zobaczyła ducha. Stary ojciec siedział obok żony. Obejmował ją ramieniem i pocieszał. Neil, Lennor i Todor wyglądali jakby ktoś skopał im dupska, a Graine próbowała tłumić płacz. Jedynie Bella zachowywała się normalnie. Widząc Katrinę uśmiechnęła się wesoło.
         - Cześć siostrzyczko! Co u Colina?
         Katrina uśmiechnęła się do niej ciepło i skłamała:
         - Dobrze.
         Tak naprawdę ona nie chodzi do Colina mimo, że są zaręczeni. Kocha kogoś innego, ale niestety nie mogą być razem, bo jej rodzice już od dawna zaaranżowali małżeństwo. Ale to nie znaczy, że nie szanuje Colina. Jest dla niej niczym najlepszy przyjaciel. Zawsze ją kryje gdy chodzi spotykać się z ukochanym. Syn Conorów również nie pragnie małżeństwa z Katriną, które ma się już niedługo odbyć.
         - Co się wszystkim stało? - zapytała Katrina.
         - Ah... Wróciła nasza siostra! Missfoster!
         Katrina wybałuszyła oczy.
         - Więc to prawda... - powiedziała do siebie. - Ale co z tego? Nie musimy się nią martwić. Rozchmurzcie się wszyscy! - zawołała próbując podnieść rodzinę na duchu.
         - Ale wiesz... - zaczęła Bella. - Powiedziała, że jako Nix umrę spopielona przez płonienie. To chyba dlatego się smucą - dodała ciszej schylając głowę.
         - Co? - krzyknęła najstarsza córka. Przez chwilę poczuła się tak samo jak wszyscy, jednak po chwili odrzuciła tą myśl: - Przestańcie w ten sposób myśleć. Ona kłamała. Na pewno kłamała, aby sprowadzić was do takiego stanu! Zawołajcie duchownego! Niech wezwie tych co zabijają wiedźmy! - krzyknęła gestykulując.
         - Byłem u niego dzisiaj z tą prośbą - odparł Lennor. - Odmówił. Powiedział, że nie ma zamiaru przyczyniać się do śmierci niewinnej osoby. Powiedział z resztą, że ten chłopak, który z nią pojawił jest wysłannikiem samego króla West i mają tu sprawę do załatwienia. A właściwie za wioską, więc jeśli im przeszkodzimy możemy się narazić na gniew Zachodniego Królestwa...
         - Skąd macie pewność, że was nie okłamali.
         - Mieli dowód - wtrącił się Tidor. - Na sztylecie był wygraberowany królewski herb.
         - Nie wiem co robiła nasza siostra przez te jedenaście lat, ale skoro podróżuje z kimś z West i to pod rozkazami króla, to musiała się nieźle wybić - prychnął Neil.
         - Nie mów o niej jakby była częścią naszej rodziny! - krzyknęła Jemera na najstarszego syna. Po chwili wybuchła płaczem, a Jedric musiał ją po raz kolejny uspokajać.
                                                               ~*~
        Na polanie, którą otaczały różnorodne winorośle uformowały półkole i przypominały mur. Były tak wysokie, że  ledwie co było widać korony wysokich drzew. Ziemia niegdyś pokryta zieloną, soczystą trawą, dziś pod stopniałym gdzieniegdzie śniegiem jest sam piach i różne chwasty. A w samym środku leżała przewrócona połowa kurzej łapki - jedyna pozostałość po chatce, którą zniszczył ogień.
        Ross podał Rosalyn szkatułkę z prochami Fendary. Trzymał ją w plecaku, aż do teraz. Czarownica wyciągnęła różdżkę z płaszcza i postawiła kurzą łapkę na ziemię. Z wielkim trudem jej się to udało, bo w ciągu pięciu lat zdążyła wrosnąć w ziemię. Użyła także magii do wykopania dołu przy łapce i tam oboje złożyli szkatułkę. Następnie zakopali dołek.
        Rosalyn wyglądała teraz na rozluźnioną. Dzisiejszy ranek był dla niej nadzwyczaj ciężki, jednak kiedy już Fendara mogła spoczywać w godnym miejscu od razu poprawił jej się humor. Choć się nie uśmiechała, to było to widać. Kiedy zakopali szkatułkę oboje  wpatrywali się w niewielki nagrobek. Rosalyn wyglądała jakby czekała na jakiś cud. Wtedy Ross pomyślał, że może chciałaby zostać sama. Tak było, ale nie chciała go o to poprosić, bo to mogło wydawać się nie miłe z jej strony szczególnie po tym co dziś dla niej zrobił.
        - Wiesz... - zaczął Ross - może pójdę do lasu i poszukam jakiś kwiatów na grób. Wydaje mi się, że przebiśniegi powinny się już pojawić.
        Białowłosa wiedziała, że robi to specjalnie dla niej, aby mogła pobyć sama.
        - Dziękuję - powiedziała delikatnym głosem.
        Ross w odpowiedzi uśmiechnął się. Po chwili zniknął za murem roślin.
        Rosalyn spojrzała pod nogi. Stała na twardej, zimnej ziemi, więc postanowiła usiąść. Nie pobrudziła sobie sukni, bo piach był zbity. Patrzyła teraz na nagrobek Fenary i myślała, o tym co ją spotkało od jej śmierci. Przypomniała sobie kiedyś jej słowa: Rosalyn, dojrzyj promyk światła tam, gdzie ludzie widzą ciemność. Przygryzła dolną wargę uważnie obserwując kurzą łapkę. Fendara zawsze chciała by jej uczennica była dobrą czarownicą.
        - Babciu... - powiedziała półgłosem - czy ja cię zawiodłam? - Odetchnęła i spojrzała na błękitne niebo. - Wybacz mi, ale nie dałam rady być dobrą wiedźmą. Nie umiałam wybaczyć tym ludziom i nigdy o nich nie zapomniałam. Nie potrafię dojrzeć tego światła, o którym mi mówiłaś... Jest tylko ciemność... Ale wiesz, nie jestem sama. Chyba po raz pierwszy mam przyjaciół i to do tego zwykłych ludzi. Oczywiście nie zostawiłam Tenebrisa samego... jakbym mogła. Tylko mogłaś mnie uprzedzić, że umiera co trzydzieści lat. - Uśmiechnęła się do siebie. - Teraz kiedy tak sobie myślę wiele rzeczy o tobie nie wiedziałam. Byłam w wiosce Ground i tam cię znali. Spotkałam też Cedilię... Wygląda na to, że w młodości też musiałaś dużo podróżować. Tenebris nie chce za bardzo o tym mówić. Rozumiem go. Wspomnienia związane z tobą na pewno są bolesne. Chciałam ci powiedzieć, że nie musisz się o nas martwić. Mel jest dla mnie jak młodsza siostra. Faldio jest wspaniałym przyjacielem. I jest jeszcze Ross... Ross. Chyba do niego najbardziej przywiązał się Tenebris, a ja... Chyba się w Rossie...
        Nie zdążyła dokończyć bo uwolniona, przytłaczająca aura wgniotła ją w ziemię. Podniosła się ledwo co na łokciach. Z góry czuła ogromne ciśnienie. Ręce jej drżały. Ledwo co utrzymywała się na czworaka. Po raz pierwszy czuła tak silną aurę magiczną. Z pewnością należała do czarownicy, która jest ich celem. W tej chwili zaczęła mieć wątpliwości czy w ogóle uda jej się ją pokonać. Czyżby specjalnie się ukrywała, aby teraz pokazać różnicę sił? - pomyślała białowłosa.
        Ross! Ross jest gdzieś sam w lesie. Jeśli czarownica już go dopadła?
        Przed jej oczami pojawiały się obrazy jak wiedźma na różnych sto sposobów zabija Rossa.
        Strach przed utratą bliskiej osoby był silnym bodźcem.
        Rosalyn podniosła się na równe nogi mimo, że przed chwilą nie dała rady tego zrobić. Serce łomotało jak nigdy dotąd. Tak silnego strachu nie odczuwała jeszcze nigdy.
        Popędziła tam, gdzie jest Ross. Musiała go znaleźć przed czarownicą.
________________________________________________________
Dzisiaj mam specjalną dedykację dla Rayli, gdyż, iż, ponieważ obchodzi swoje kolejne (obstawiam 19 :D) urodziny!Wszystkiego najlepszego kochana. Tak jak mówiłam, specjalnie na twe święto nowy rozdział. :3
Tak w ogóle moi drodzy czytelnicy to mam nadzieję, że te spotkanie z rodzinką nie wyszło zbyt drętwo. Właśnie boję się, że tak jest.
I jeszcze coś co mnie bardzo ciekawi, zastanawiam się jak wy sobie wyobrażacie czarownicę, z którą zmierzy się Rosalyn. Jeśli wam nie szkoda czasu to ją mi opiszcie w komentarzu, bo naprawdę chciałabym wiedzieć. xD jestem dziwna, wiem. 
Pozdrawiam wszystkich! <3

7 komentarzy:

  1. Witaj!·Rozdział jest wspaniały! Co prawda ja znów będę narzekać na zbyt małą ilość opisów, ale wiesz że mam na tym punkcie bzika ;-)
    Spotkanie z rodziną wyszło naprawdę dobrze. Tak własnie myślałam, ze tak zareagują jej "bliscy". Nie rozumiem takich ludzi, a ta cała matka Rosalyn jest jakaś kompletnie porąbana. Zreszstą moim zdaniem cala ta rodzina to jedna wielka patola. W końcu kto normalny, po tym jak przez jedenaście lat wierzył w to, że Rosalyn nie żyje i nagle dowiedział się z ust samej matki dziewczyny, która to mówiła, że widziała śmierć swego dziecka, że to wszytsko było kłamstwe, może nadal tak ślepo wierzyć w jej słowa i nadalk czuć do niej szacunek? Nie umiem sobie tego wyobrazić.
    Ja nie mam jakiegoś szczególnego wyobrażenia czarownicy, która mieszka w tej wiosce, jednak wydaje mi się, że wiem kim ona jest. Otóż, dziwnym wydał mi się fakt,że macocha Colina chciała się za wszelką cenę pozbyć Misfoster z wioski... Czyżby to była ona?
    Czekam niecierpliwie na kolejny rozdzial. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję, jestem aż dumna, ze tak piękny rozdział zadedykowałaś właśnie mi! :D Dobrze obstawiasz, stuknęła mi dziewiętnastka, jeżu, jak ja stara jestem. xD
    Na wstępie urzekł mnie tytuł. Czułam, że to wyznanie jest adresowane do Rosalyn, a wypowiedział je Ross i zaintrygowało mnie, w jakich okolicznościach te słodkie słowa padły. :3 Ale zanim przejdę do gruchających gołąbków, cały akapit poświęcę rodzinnemu spotkaniu, bo TO było COŚ i absolutnie mnie zagięłaś. Normalnie czułam się jak Ross – obserwator.
    Nienawidzę tych ludzi. Nie cierpię ich... głupoty, ciemnoty, skłonności do zabobonów. Matka jest po prostu ohydna, jej bracia niewiele lepsi, a do sióstr brak mi słów. Pytanie tylko brzmi: gdzie w tym wszystkim ojciec? Czyżby żona tak go zdominowała, że siedzi pod pantoflem i nie jest w stanie wypowiedzieć choćby zdania w obronie córki? Spotkanie rodzinne może odbyło się bez rozlewu krwi, ale nie powiedziałabym, że należy do udanych. Ok, zawsze mogło być gorzej, na przykład wysadzoną w powietrze chałupą i trupami. Hoh, milutka mamusia, nie ma co. Tak, oprócz Rossa już wszyscy wiemy, od kogo Rosalyn odziedziczyła mordercze spojrzenie. xD Gratuluję, bo wspaniale opisałaś całą rozmowę i nie zawiodłaś mnie! Cały czas wyczuwałam napięcie, bo nie wiedziałam, co matka odpowie córce i na odwrót. Lub któryś z braci rzuci w siostrę wodą święconą czy coś. Bella mnie zaskoczyła. Swymi dojrzałymi jak na wiek, w którym się znajduje słowami, oczywiście. Rosalyn jej nie szczędziła „miłych” słów. Ech, nie powinna, w końcu to tylko dziecko.
    :( W słowach Belli kryje się coś złowrogiego. Swoją drogą oprócz tego, że rodzina białowłosej i mieszkańcy wioski są zabobonni, to do tego obłudni. Wierzą w Boga, mają księży i Kościół, a mimo to oczekują, że jakieś dziecko ich zbawi... o.O no coraz bardziej brak mi dla nich słów. Hmm, ej, właśnie, to wszystko, co jest w przepowiedni ma się stać za kilka lat, tak? Czy to oznacza, że przyśpieszysz akcję lub zrobisz skok w czasie? XD A to oznaczałoby, ze Rosalyn i spółka będą już dorośli i... wszystko może się wydarzyć przez tych kilka lat. xD Ekhm, RoRo xD Po tym rozdziale jesteśmy coraz bliżej ich sparowania.
    A skoro już przy nich jesteśmy, to przejdę do rzeczy milutkich. Słoooodko ^w^ I ONA PRAWIE POWIEDZIAŁ, ŻE SIĘ W NIM... no, no, zakochała! :D JEE! Szoka, że go wtedy nie było. W następnym rozdziale będzie pewnie pojedynek czarownic o jego życie. Ja już się zbroję w cierpliwość i czekam na dalszą akcję. A tę czarownicę wyobrażam sobie dwojako. Zawsze jako starszą, brzydką panią w zielonej sukience, ale od dziś jako... piękną, wysoką kobietę o zielonych oczach. Nie pytaj dlaczego, po prostu tak jest. xD Kończę, idę na torta, bo mnie wołają xD Pozdrawiam i weny ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam! Wreszcie dobiłam się do laptopa i mogę dodać komentarz! Zbieram się z tym od ładnych 2 miesięcy jak nie więcej. :P Krudę, chłonę to opowiadanie jak mrówkojad, mrówki. :P (O fuck, sama to wymyśliłam :P ) z każdym rozdziałem mam nadzieję, ze w końcu wyznają sobie miłość i pocałują. :P Wiem, złudne nadzieje... A może nie? Powiedz, że nie! Proszę! Uwielbiam ich i pasują do siebie jak dwie połówki gruszki (albo jabłka, jak kto woli. :P ) Zaczęła intrygować mnie ta Bella. Dziwne jest to, że Bella jest uderzająco podobna do Rosalin, a ją wielbią a czarownicy nienawidzą. A wszystko przez włosy... To jest chore...
    kolejna sprawa to Colin. Myślałam, ze będzie odważny i podejdzie do Rosalin. A tu co? Nico!
    Rodzina Missfoster... Dziwne typy. Ojciec pod pantoflem, matka rozchwiana psychicznie, bracia zadufani w sobie ale jak przyjdzie co do czego to boidupy... A siostry? Ślepo podążające za matką... :( Patologia...
    To chyba wszystko...
    Czekam na kolejne rozdziały. :)
    I zapraszam do siebie. :*
    Pozdrawiam i kocham <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wielkie dzięki za tyle miłych słów. Co do Rossa i Rosalyn, powiem tyle: czytaj dalej, bo niedługo odpowiedź na twe pytania się pojawi! :D
      Wpadnę do ciebie już niedługo, tylko muszę trochę ogarnąć naukę. :)
      Pozdrawiam! <3

      Usuń
  4. Dramat z taką "rodziną". Ale Rosalyn i tak miała szczęście w nieszczęściu, bo poznała tak dobrych ludzi (tudzież kotów) jak Fendara, Ross i reszta przyjaciół. No ale nie dziwię się, że w jej życiu mimo wszystko króluje mrok. Co nie zmienia faktu, że koniec końców na pewno dostrzeże światło i ruszy w jego kierunku ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Dzięki za info!
    Do diabła! Myślałam, ze się poryczę! Wyobraziłam sobie, że jestem Rosalyn, a rodzina tak mnie "wita". Normalnie na jej miejscu coś bym rozwaliła! I popłakała się. Poza tym- ta cała Bella mimo, że słodka i urocza, to wygląda na niezłe ziółko... ;/
    Jezu! A przed tym atakiem czarownicy, monolog Rosalyn... Serce mi stanęło! Serio! Na moment przestało bić! Mam nadzieję, że końcówka była "...zakochałam się" ^^
    Jak by wg mnie wyglądała ta czarownica? Cóż, sądzę, że będzie piękna. Młoda. No, powiedzmy tak koło 30 (wygląd, nie twierdzę, że tyle ma!). Czarnowłosa (bo w tej wiosce lubią ludzi z ciemnymi włosami). I może... czarnooka? Hm... Bo wtdaje mi się, że zła czarownica musi być albo dobroduszną staruszką, albo piękną kobietą. Tak najprędzej oszukałaby mieszkańców wioski, by mogła żyć w spokoju...
    Pozdro,
    K.L.

    OdpowiedzUsuń
  6. Hejka! :D założyłam (znowu!) bloga w tematyce Xiaolin ---> http://inna-wersja.blogspot.com/ ---> Gdyby Ci się nudziło, wbijaj. xD

    OdpowiedzUsuń