poniedziałek, 15 lipca 2013

Rozdział XIII - Przyszedłem cię stąd zabrać.

     Przed świtem wyruszyli, aby dotrzeć wczesnym rankiem do miasta, które zaczęło powoli budzić się do życia. Rosalyn zauważyła, że jest tu całkiem inaczej niż w East Landzie. Wszędzie strzegą porządku uzbrojeni żołnierze, a także dbają o bezpieczeństwo mieszkańców. W jej rodzinnym kraju nie było czegoś takiego. Żołnierze pilnowali tylko wielkich miast, a przede wszystkim przebywali w stolicy przy królu albo po zdobytym zawodzie żyli z rodzinami będąc gotowym stawić się na każdy rozkaz władcy. Ale w South Land przez całą podróż do West nie spotkali ani jednego strażnika. Pewnie dlatego najlepiej się tam rozwijają stowarzyszenia kryminalistów takie jak Łowcy Niewolników.
    Ceres jest bardzo pięknym i spokojnym miastem jak większość miast bogatego kraju na zachodzie. Ross mógł się szczycić tym, że był rodowitym obywatelem. W tym mieście kradzież pieniędzy nie była brana pod uwagę przez Rosalyn, gdyż nie widziała żadnego złego „gościa”, któremu nie należą się złote i srebrne monety. Na szczęście Ross nadal miał oszczędności i zagwarantował, że zapłaci za wszystko o co tylko poprosi.
    Wydawało się, że wszystko idzie jak z płatka. Z rana zjedli porządne śniadanie i omówili główny problem. A nim właśnie było bezpieczne Ceres. Wiadomo, że jeśli w mieście zamieszkanym przez około trzech tysięcy ludzi jest więzienie, gdzie przetrzymują najgorszych przestępców będzie trudno tam się dostać. Do tego strażnicy są bardzo wrażliwi i nieufają podróżującym. Nigdy nie wiadomo co takiego człowieka może sprowadzić do tego miasta. Każdy jest podejrzany.
    - Więc co zrobimy? – zapytała spokojnie Rosalyn popijając wodę z kubka.
    - To w czym jesteśmy dobrzy – zniżył ton głosu i nachylił się nad stołem. Tak samo zrobiła Rosalyn. Wolał uniknąć sytuacji jak ich plan się wydaje bo ktoś ich podsłuchał. – Włamiemy się.
    Dziewczyna odsunęła się od stołu, a na jej twarzy zagościł uśmiech. Ale nie ten co tak lubił bo był szczery, tylko ten co go irytował. Tak jakby to co robią bardzo się jej podobało mimo wiedzy tego, że jest to złe. Tak. Doskonale zdaje sobie z tego sprawę, ale muszą jakoś uratować Cedilię. Innego wyjścia nie ma. Na pewno nie wypuszczą na wolność kobiety, która jest teoretycznie wiedźmą.
    Postanowili zwiedzić miasto, a szczególnie teren wokół więzienia. Szli przed siebie, aż dotarli do wysokiego muru. O własnych siłach wspięcie się na niego było niemożliwe dla człowieka. Do tego dużo straży tutaj stało. Od razu zauważyli podróżnych. Odgonili ich od muru. Nawet Rossa, który mógłby spokojnie udawać mieszkańca miasta. Jego skóra nadal była nieskazitelnie blada. Prawdopodobnie dlatego nie wziął go za jednego z nich przez koraliki wplątane w dłuższy kosmyk włosów, które w niczym nie symbolizowały West Land. Bardziej przypominał chłopca z dzikiego plemienia. Złote włosy mógł odziedziczyć po jednym z przodków. Jednak nikt nie wiedział, że ten młodzieniec był najlepszym przyjacielem księcia Menerosa i mieszkał przez całe życie w pałacu przy jego boku.
    Rosalyn zauważyła, że im bardziej się zagłębiali w miasto tym więcej plakatów wisiało z wiadomością o zaginięciu drugiego księcia i z nagrodą za odnalezienie go całego i żywego. Rodzina królewska pewnie robi wszystko, aby go odnaleźć. Teraz myśli dziewczyny pogrążone są tym, że po uwolnieniu Cedili Ross zapewne ruszy w poszukiwania Menerosa, odnajdzie go i odeśle do królewskiego zamku, a tam z nim pozostanie. A kiedy to się stanie znowu zostanie sama.
    Potrząsnęła głową. Dlaczego tak w ogóle myśli, że będzie za nim tęsknić? Nie może w to uwierzyć, że jakaś cząstka niej przywiązała się do tego blondyna. Wolałaby tego nie robić i pozbyć się tych uczuć zanim wyniknie z nich coś gorszego.
    Skupia się na czymś innym.
    - Dlaczego nikomu nie powiesz, że jesteś z królewskiego zamku? Na pewno wpuścili by cię gdybyś potwierdził tożsamość – zauważyła.
    - Myślisz, żeby mi uwierzyli? – zapytał spojrzawszy za nią. – Z resztą, co ze mnie za rycerz króla, który ignoruje zaginiecie jego syna. Na pewno by mnie od razu dopadli. Raczej nie skorzystam z tej opcji.
    Jego odpowiedź powiała chłodem. Dało się czuć na kilometr. I na tym zakończyła się ich dyskusja na ten temat. Starali się wymyślić plan przedostania się za mur i prosto do więzienia bez większej pomocy magii Rosalyn. Ross nie chciał ryzykować tym, że kościół mógłby ją ścigać. Kiedy to wyjaśniał jego głos zdradzał troskę. To spowodowało przyjazny i ciepły uśmiech na twarzy Rosalyn, który pojawiał się tak rzadko.
    Ustalili, że opuszczą na dzień miasto. Schronili się w lesie. Po zmroku, kiedy będzie bezpieczniej się poruszać po ciemnych ulicach skorzystają z osłony nocy i przedostaną się za mur, który Tenebris ma przeskoczyć. Od kiedy wyszła na jaw jego niezwykła umiejętność Ross postanowił ją wykorzystać. Nie wie zbyt dużo o wyglądzie tego więzienia dlatego będą musieli zachować ostrożność. Ustalili, że jeśli ich życie będzie zagrożone to wtedy Rosalyn będzie mogła użyć magii.
    Zachodziło powoli słońce. Niebo przybrało kolor pomarańczowy. Oboje stali pod drzewem z pustą dziuplą. Ross spoglądał na towarzyszkę i lustrował ją wzrokiem.
    - Co jest? – zapytała Rosalyn czując na sobie wzrok Rossa.
    - Myślę, że powinnaś ubrać coś wygodniejszego – mówił. – W sukience będzie ci się źle poruszać.
    - Nie mam innych ubrań niż sukienki – odpowiedziała.
    - W takim razie ci pożyczę.
    Wyciągnął ze swojego plecaka niebieskawą koszulę i długie ciemne spodnie po czym wcisnął je Rosalyn. Dziewczyna schowała się za drzewami i zmieniła ubranie, które na niej wisiały. Były za duże. Widząc ją chłopak zaczął się śmiać. Wyglądała zabawnie. Jednak nabijanie się tylko ją ze złościło. Wzięła różdżkę i za pomocą zaklęcia wymówionego w myślach ubranie dostosowało się idealnie do rozmiaru jej ciała. Musiała przyznać, że na początku noszenie spodni było dziwnym doświadczeniem. Ale rzeczywiście wygodnym. O nic się nie zaczepiała.
    Swoją sukienkę i płaszcz wraz z książeczką zaklęć od Fendary schowała do torby, którą powiększyła, a następnie zmniejszyła. Ross schował wszystko do swojego plecaka, a plecak w dziupli w drzewie. Wolał nie targać ze sobą niepotrzebnych rzeczy. Rosalyn zachowała tylko list i wsunęła go w kieszeń – bardzo przydatny schowek w spodniach. Różdżkę też miała przy sobie, ale trzymała ją w dłoniach. Blondyn zabrał ze sobą tylko sztylet podarowany od samego księcia. Tylko nie było w nim herbu ojczyzny lecz magiczny czerwony kryształ.
    Poczekali, aż całkowicie się ściemni. Jednak było lato. A o tej porze roku dnie były dłuższe, a noce krótsze co cały czas działa na ich nie korzyść. Siedzieli pod drzewem z dziuplą nic do siebie nie mówiąc. Dziewczyna bawiła się z kotem. Tenebris wyglądał przez chwilę jak normalny kot. Nie taki co potrafi urosnąć aż do trzech metrów czy mówić. Nie odzywa się w ogóle tylko pomiaukuje. Ross patrzył w stronę miasta. Wyglądał jakby za czymś tęsknił. Rosalyn dostrzegła to. Może za domem? Albo za tą kobietą? Tak, to możliwe. W końcu nie wie czy ma około stu lat czy dwudziestu. Fendara znała wielu ludzi w różnym wieku. Nie wiedziała czemu, ale myślenie o tym sprawiło, że zrobiło jej się smutno. Nagle przestała bawić się z Tenebrisem. Kot przewrócił się na brzuch i odezwał się:
    - Coś się stało? – zapytał.
    Wtedy i Ross spojrzał na dziewczynę po usłyszeniu głosu czarnucha.
    - Nic się nie stało – zapewnia. – Trochę męczy mnie to czekanie – odetchnęła głęboko.
    - Na pewno? Kot chyba ma rację. Dziwnie się zachowujesz – wtrącił się Ross.
    - Tenebris! – krzyknął głośno upominając go po raz kolejny.
    - Ze mną wszystko w porządku. Nie rozumiem o co wam chodzi – odpowiedziała z pretensją.
    Na to chłopak uśmiechnął się do niej. Resztę czasu przesiedzieli w milczeniu.  
    Kiedy nastała noc zeszli do miasta. Poruszali się szybko, ale ciszy. Ulice świeciły pustkami. Nawet w oknach nie świeciły się światła co znaczyło, że miasto już dawno poszło spać. Strażników było zdecydowanie mniej niż w dzień. Jak znaleźli się pod wysokim murem zrozumieli gdzie podziała się reszta wartowników. Pilnowali więzienia.
    Rosalyn i Ross opierali się plecami o mur. Naprzeciwko nich stał Tenebris. Nasłuchiwali kroków dochodzących zza muru. Zdali sobie sprawę, że przejście nie zauważonemu będzie graniczyło z cudem. Trzeba było zmienić strategię.
    - Posłużę za przynętę – szepnął kot.
    Białowłosa pokręciła głową mówiąc przez to, że się nie zgadza. Ross też miał wątpliwości.
    - A jak przedostaniemy się na drugą stronę?
    - Jak urosnę wdrapiecie się po moim grzbiecie, poczekacie tam, a ja w tym czasie odwrócę ich uwagę. Spotkamy się ponownie pod drzewem z dziuplą.
    - Nie zgadzam się – wtrąciła się Rosalyn. – A co jeśli…
    W tym momencie dłoń Rossa zasłoniła usta dziewczynie. Trochę się opierała próbując wyrwać się z uścisku chłopaka. Kiedy to zrobiła nie miała już o co się kłócić.
    Tenebris urósł. Jego grzbiet był na równi z murem otaczającym więzienie. Usiadł, aby mogli się na niego wspiąć. Jak już to zrobili wyprostował się, a Ross z Rosalyn przeszli na mur. Był ość szeroki więc położyli się na nim i obserwowali co dzieje się za murami. Zdziwili się gdy dostrzegli tylko jeden mały budynek. Wtedy młodzieniec ściągnął brwi,
    - Podziemie – wyszeptał do dziewczyny, a ona od razu zrozumiała o co chodzi.
    Pusty teren obchodzili strażnicy. Niektórzy siedzieli i odpoczywali rozmawiając i śmiejąc się. Wcale nie wyglądali na przejętych tym, że pod nimi siedzą uwięzieni i skrępowani najgorsi przestępcy West Land.
    Nagle usłyszeli głośny ryk, a następnie wysoki krzyk strażnika. Wszyscy stanęli na równe nogi i pobiegli w stronę wydawanego głosu przez człowieka. Tenebris posłużył jako przynęta. To była jedyna okazja, aby zejść z muru. Właśnie teraz nikt nie czatował przy wejściu do podziemi.
    Ross z łatwością zeskoczył. Spojrzał w górę na Rosalyn. Dziewczyna powoli zsunęła się po murze i wylądowała na ziemi. Cieszyła się, że jednak założyła spodnie. Teraz biegli z całej siły w stronę małego budynku. Blondyn otworzył drzwi i oboje weszli. Ledwie w środku mogły się pomieścić stojące cztery osoby. Na podłodze były drewniane dwie klapy. Na pewno prowadziły do podziemia. Podnieśli je razem i weszli schodząc po drabinie jakieś dwa poziomy niżej.
    Oboje stali na ziemi obok siebie. Pod nogami mieli wilgotny piach. Tylko ściany były wyłożone szarymi, starymi kamieniami tak jak i podłoże cel więźniów aby nie mogli uciec. Śmierdziało tu zgnilizną. Gdzieniegdzie porastały jakieś mchy, a powietrze było wilgotne. Ich oczom ukazał się labirynt cel. Pierwszy krok postawił Ross. Zaczął powoli iść przed siebie, za nim podążała Rosalyn rozglądając się dookoła i przyglądając się ludziom siedzącym za kratami. Zapach zgnilizny pochodził od nich. Niektórzy więźniowie siedzieli w milczeniu tak jakby ich dalszy los nie miał znaczenia. Inni wyglądali na zdenerwowanych i załamanych, a jeszcze inni oszaleli tak jak jeden z mężczyzn, który był cały brudny, bez zębów i prawie bez włosów. Podbiegł do krat i wystawił przez nie ręce próbując złapać Rosalyn albo Rossa. Krzyczał coś przy tym nie zrozumianego. Białowłosa poczuła wstręt.
    Nie mieli pojęcia jak znajdą w tym miejscu Cedilę. To może zająć im godziny. Więzienie jest ogromne, a strażnicy mogą sobie zrobić obchód o każdej godzinie. Jednak Ross szedł cały czas przed siebie ta jakby wiedział gdzie dokładnie iść. Rosalyn postanowiła zdać się na jego intuicję. Tylko on mógł ją rozpoznać. Dziewczyna nie widziała jej nawet na oczy. Mogła się domyślać, że miała blond włosy.
    Chodzili po więziennych korytarzach przez bardzo długi czas. Oddalili się od miejsca gdzie więźniowie byli obok siebie umiejscowieni. Im głębiej zachodzili tym mniej ludzi za kratkami było. Wtedy Ross się zatrzymał przy niewielkiej celi z jednym łóżkiem, a na nim siedziała kobieta. Miała ledwie ponad trzydzieści lat, lecz po jej stanie można było dać jej wiele więcej. Była wychudzona i odwodniona. Policzki  zapadnięte, usta spuchnięte, a pod oczami widniały sińce. Długie, blond włosy były poplątane i tłuste. Niektóre kosmyki opadały niechlujnie na twarz. Jedynie co u niej zostało bez zmian to siwe oczy, które się nie poddawały.
    Kiedy kobieta ujrzała przy kratach Rossa zerwała się z łóżka i podbiegła do niego. Wywaliła się na podłogę zahaczając o zbyt długą szarą tunikę więzienną. Podniosła się i spojrzała na twarz młodzieńca. Stała przed kratami i wysunęła za nie kościste dłonie. Ujęła twarz blondyna, a jej usta uformowały szczęśliwy uśmiech. Wtedy Ross objął dłonią jej dłoń spoczywającą na jego policzku. Była taka szczęśliwa, że go widzi.
    - Przyszedłem cię stąd zabrać – powiedział.
    Wtedy kobieta odsunęła się od niego.
    - Nie.
    Rosalyn stała obok. Osoba za kratami musiała być Cedilą. Domyśliła się. Jednak była w gorszym stanie niż mogła sobie wyobrazić. Nawet nie przypominała kobiety. Do tego na pewno nie miała tego po co przyszła. Puki co nie została zauważona. Teraz rozmyślała powrót. Nagle poczuła dziwną złość. Zdała sobie sprawę, że zmarnowała cztery lata poszukiwań na znalezieniu tej blondyny. A kiedy ją znalazła okazała się jedną nogą w grobie.
    - Dlaczego nie? –zapytał Ross.
    Kobieta przez chwilę milczała zapatrzona w ziemię. Kiedy uniosła głowę i spojrzała w zatroskane brązowe oczy coś sprawiło, że chciałaby uciec.
    - Będą mnie szukać. A ty musisz wrócić do pałacu. Wiem, że cię szukają. Ucieczka od przeznaczenia jest niemożliwa. Twoim jest życie w zamku a moim śmierć – jej głos był spokojny. Mówiła to wszystko z taką łatwością, jednak wewnątrz jej dusza krzyczała z żalu. Wiedziała, że tą wypowiedzią rani Rossa.
    Rosalyn stanęła na równi z Rossem. Miała skrzyżowane ręce na piersi, a nogi ustawione w lekkim rozkroku. Wyglądała na z deka poirytowaną. Obdarzyła kobietę lodowatym spojrzeniem.
    Cedilia zamarła. Jej wargi rozwarły się lekko, a źrenice rozszerzyły się przez co niemalże nie było widać szarych tęczówek. Białe włosy. Tak. To musiała być ona. Ta dziewczyna. Ale nie rozumiała dlaczego jest tutaj. Powinna być w East.
    Białowłosa sięgnęła do kieszeni i po chwili wyciągnęła list. Rękę przecisnęła bez trudu przez kraty. Cedilia drżąc chwyciła zgięty w pół kawałek papieru. Przeczytawszy zawartość uśmiechnęła się blado i spojrzała na Rosalyn.
    - Nie mam już tego co mogłabym ci podarować – mówi.
    - Wiem. Ale pomyślałam, że chciałabyś to przeczytać.
    Oddała list i popatrzyła na dwójkę młodych ludzi.
    - Powinniście już iść.
    - Nigdzie bez ciebie nie idę! –zawołał Ross. – Jak mogę cię zostawić po tym jak pokazałaś mi świat!
    Białowłosa spojrzała kątem oka na chłopaka. Miała dziwne przeczucie, że coś tu nie pasowało. O czym mówił Ross? To nie miało sensu. Pokręciła głową i złapała chłopaka za rękę.
    - Ona ma rację.
    Ross wyrwał się z uścisku.
    - Mówisz tak, bo ona nie jest już ci potrzebna? Chciałaś tylko tego co miała ci podarować! A skoro tego nie ma to już możesz ją sobie po prostu spisać na straty? – był bardzo wściekły. Nigdy wcześniej nie widziała go tak zdenerwowanego.
    - Mylisz się – odpowiedziała stanowczym głosem, ale spokojnym. – Nawet jeśli zabierzesz Cedilię daleko stąd to kościół zacznie jej szukać! Dobrze wiesz o tym. Nie spoczną do póki jej nie odnajdą. A następnie zabiją i tych, którzy mieli z nią do czynienia. A wiesz dlaczego? Bo każdy człowiek co odważy się odezwać do czarownicy zostanie przez nią opętany! Tak właśnie ci ludzie myślą! Ona chce cię chronić Ross.
    - Wiedziałaś o tym, prawda? Że jej nie uwolnię? – spojrzał na nią z wyrzutem. – A mimo to pozwoliłaś mi tutaj dotrzeć … Tylko dla własnych samolubnych pobudek?
    Kobieta nie kryła zdziwienia kiedy usłyszała jak białowłosa nazwała chłopca. Jednak od razu zrozumiała o co chodzi.
    - Gdyby ci powiedziała, że ratowanie „wiedźmy” nie ma sensu byś jej nie posłuchał – wtrąciła się Cedilia. – Ross, ja myliłam. Teraz to właśnie zrozumiałam widząc tą dziewczynę z tobą. Zapomnij o tym co przed chwilą powiedziałam… Może to trochę samolubne, ale proszę cię tylko o tyle byś nie wracał wbrew swej woli do stolicy – głos Cedilii ciągle był słaby, ale teraz ochrypł. Skierowała się do Rosalyn. – To o czym mówiła Fendara w liście dałam Rossowi. Skoro byłaś uczennicą dobrej znajomej mojej matki jestem pewna, że musisz być niesamowita i poradzisz sobie bez magicznych kryształów.
    W odpowiedzi Rosalyn uśmiechnęła się tylko. Ross nieco się uspokoił się trochę i spojrzał na białowłosą. Znowu uśmiechnęła się w ten sposób, który tak lubił.
    Kobieta ponownie podeszła do krat i gestem ręki poprosiła, aby blondyn do niej podszedł. Stanęła na palcach i musnęła spuchniętymi ustami jego policzek.
    - Dziękuję, że po mnie przyszedłeś. Nigdy ci tego nie zapomnę. A teraz idź. I nie zapomnij, że teraz już nie jesteś sam.
    Coś go zabolało w piersi. Co to za uczucie, którego nie rozumiał? Jej słowa brzmiały jak pożegnanie. Nie chciał tego. Przecież przyszedł ją ocalić. W końcu dlatego opuścił królewski zamek.
    Kiedy Rosalyn znowu złapała go za dłoń już się nie wyrywał. W milczeniu ostatni raz spojrzał na Cedilię. Obrócił się na pięcie i poszedł za białowłosą, która ciągnęła go za sobą.
    - Białowłosa dziewczyno! Wioska Ground położona wysoko w górach North Land! – zawołała Cedilia mając nadzieję, że ją usłyszy. – Jeśli tam się udasz dowiesz się czegoś.
    Nie usłyszała odpowiedzi. Oboje szli dalej nie odwracając się za siebie, ale była pewna, że ją usłyszeli. Odetchnęła z ulgą i usiadła znowu na łóżko. Uniosła togę, którą przesiąkła bordowa krew. Skaleczyła się podczas upadku. Ale to już bez znaczenia. Mimo najbliższych wydarzeń czuję się dobrze. Nie zrobiła nic czego mogła żałować. I spotkała ostatni raz chłopca, który jeszcze dziewięć lat temu wydawał się zagubiony i skrępowany przez nadopiekuńczych rodziców. Nie żałowała niczego. Powtarzała w kółko. Nie żałowała niczego. Niczego. Wtedy po raz pierwszy od dwóch miesięcy, od kiedy została tutaj zamknięta spłynęła jej pierwsza łza po policzku, a z nią następne. Nie wiedziała, że zostało jeszcze tyle wody w jej organizmie, że mogła płakać.
    Następnego dnia podszedł do niej strażnik.
    - Czekają na ciebie – mówi. – Pora umrzeć.

*

    Kiedy Ross i Rosalyn oddalili się od celi Cedilii usłyszeli głośne kroki stawiane przez straż. Obchód się zaczął, tylko o tym teraz myśleli. Blondyn spanikował. Nie potrafił teraz myśleć trzeźwo. Nie miał pojęcia co teraz robić, ale na szczęście Rosalyn doskonale wiedziała. Pociągnęła go w przeciwną stronę i skręcili w kolejną uliczkę w podziemiach. Stanęli pod ścianą. Naprzeciwko nich siedział za kratami starzec. Był jednym z tych, którzy załamali się psychicznie i nie mieli woli życia. Mimo, że był jakiś świadek dziewczyna postanowiła zaryzykować. Wyjęła różdżkę, którą wcześniej schowała również do kieszeni. Mały kryształ osadzony na samym czubku zaświecił jasnym światłem, a wtedy Rosalyn wypowiedziała zaklęcie do teleportacji. Oboje zniknęli, a następnie pojawili się przy drzewie z dziuplą. Tam czekał na nich Tenebris. Nie był zdziwiony widokiem samej dwójki. On też wiedział, że tak będzie.
    Na dworze już zaczęło powoli świtać. Ross wyjął swoje rzeczy z dziupli. W plecaku wygrzebał maciupką torbę Rosalyn. Podał ją mając blady uśmiech na twarzy, który wyjawiał tyle bólu. Chciała go jakoś pocieszyć „wszystko będzie dobrze” , „jakoś się ułoży”, ale nie potrafiła nic powiedzieć. Zapytała tylko:
    - Oddać teraz ci ubranie?
    - Nie – odpowiedział. – Możesz je zachować. I tak się już w to nie zmieszczę.
    Wydawało jej się, że zażartował. Skoro jego nie chciał postanowiła je zatrzymać jako pamiątkę. Przebrała się w swoją fioletową sukienkę i nałożyła płaszcz, a na głowę kaptur. Wtedy Ross go zdjął.
    - Ładniej ci bez okrycia głowy – zauważył. Uśmiechał się, lecz mimo to cały czas miał ten sam pełen bólu uśmiech.
    Nie nałożyła z powrotem kaptura.
    Stali na szlaku przez który przejeżdżały wozy kupieckie. Szeroka polna droga. Daleko z tyłu las, a przed nimi pola. To była chwila, w której mieli się pożegnać. Każdy szedł własną drogą. Rosalyn postanowiła udać się na północ, do wioski Grodund jak poradziła Cedilia, a Ross nie wiedział dokąd iść. Przemyślał słowa swojej starej przyjaciółki. Nie mógł wrócić do zamku. Coś go powstrzymywało.
    - Uważaj na siebie – życzyła chłopakowi Rosalyn i odwróciła się na pięcie.
    Kot spojrzał tylko za siebie. Uśmiechnął się do niego w duchu, gdyż koty uśmiechać się nie potrafią, a potem poszedł za Rosalyn. Chłopak również poszedł w swoją stronę. I tak znajdowali się coraz dalej od siebie.
    - Będziesz żałować – mruknął Tenebris.
    - Niby czego? – zapytała.
    - Pierwszy raz widziałem cię taką szczęśliwą od kiedy Fendara nas opuściła – zrobił na chwilę pauzę. – Możesz więcej nie spotkać człowieka, który zaakceptuje to, że jesteś czarownicą.
    Nienawidziła kiedy Tenebris grał na jej uczuciach. Doskonale ją znał i wiedział jak dobrać odpowiednio słowa. Zawahała się. Przestała iść i odwróciła się za siebie patrząc w dal jak Ross jest coraz dalej. Nie ma nikogo. Nie chce wrócić ani do domu, a nawet nie wie dokąd ma się udać. Pozwala sobie myśleć, że lubił jej towarzystwo. Zawsze się śmiał i szczerze uśmiechał. Miała dług u tego wesołego chłopaka, który tonie teraz w smutkach. Uratował jej życie. I był takim człowiekiem, że zrobiłby to znowu jeśli byłaby taka potrzeba.
    Zawróciła się i pobiegła.
    - Ross! – krzyknęła z całej siły nie przerywając biegu. Jej policzki nabrały różowego koloru. – Ross! – zawołała głośniej i zatrzymała się.
    Wtedy chłopak się odwrócił. Nie krył zdziwienia, bo nie spodziewał się, że ona zawróci. Zaczął iść w jej stronę kiedy ona wznowiła bieg. Byli już kilka metrów od siebie.
    - Nie masz gdzie iść, prawda? Choć ze mną i Tenebrisem! – powiedziała patrząc prosto na niego.
    - Czemu chcesz, abym z tobą szedł? – zapytał. Wygiął usta w zawadiacki uśmiech. Droczył się.
    - Dlatego bo… jesteś moim pierwszym przyjacielem – jej głos był bardzo poważny. – Może znamy się miesiąc, to krótko, ale nikt wcześniej nie zrobił dla mnie tyle co ty – mówiła dalej, a chłopak słuchał – no, prócz Fendary. – usłyszawszy tą docinkę zaśmiał się, ale po chwili spoważniał.
    - Na pewno? Nawet jeśli nie powiedziałem ci o sobie do końca prawdy?
    Bystre brązowe oczy spoglądały na twarz Rosalyn, która się rozpromieniła.
    - Opowiesz prawdę kiedy będziesz gotowy. Ja też kryję wiele sekretów.
    - Tego to akurat jestem pewien.
    Wyciągnęła w jego kierunku dłoń. Tenebrsi usiał tuż pod jego spotami robiąc maślane oczy. Ross znowu się zaśmiał i złapał za dłoń Rosalyn.
    - Myślę, że mogę wam zdradzić moje prawdziwe imię – oświadczył Ross.
    Białowłosa zacisnęła w pięść wolną dłoń i uniosła kciuk w górę, a w jej oczach pojawiły się gwiazdki, tak jak wtedy, gdy miała zademonstrować swoją magię. Od teraz miała już nowego druha. Nie ważne jakby się nazywał. Kim był. Zaakceptuje to. Tak jak on to zrobił. A wtedy zdradzi mu coś więcej o sobie. Tak właśnie myślała i taki układała plan.
    Chłopak wziął wdech i wyglądał jakby słowa, które miał wypowiedzieć ciężko przechodziły mu przez gardło. W końcu wyjawił swoje imię:
    - Meneros Loralarandrel.
________________________________________________

O rany... :D Mój najdłuższy rozdział jaki kiedykolwiek napisałam jak na razie. :D Dokładnie 3 602 wyrazów xD Wielkie owacje na stojąco dla tych, którzy wytrwali do końca. Ja przy sprawdzaniu musiałam odejść kilka razy. 
Mam nadzieję, że rozdział się podobał. :3

9 komentarzy:

  1. Haha :D Jak przeczytałam hasło: "włamiemy się", odpadłam, a na mojej twarzy pojawił się taaaki banan xD Uwielbiam jak oni się włamują.
    Wiesz, że ja od początku tego rozdziału przeczuwałam, że to on jest tym księciem Menerosem. Rozmowa jego i Cedilii mnie w tym tylko utwierdziła, no i proszę, on jest księciem Menerosem :D Ale dlaczego uciekł od rodziny? Coś czuję, że to jakaś grubsza sprawa jest a nie tylko, że jego rodzice byli nadopiekuńczy. Świetny rozdział! Lepszy niż tamten, a tamten był genialny *.*
    Jak dobrze, że oni będą razem! W sensie, że będą razem, bo nadal będą razem podróżować ^^" Bo jakoś przykro mi się zrobiło, gdy już się żegnali. Uff... dobrze, że do akcji wkroczyły mądrości kota. Bo to by nie było to, gdyby Ross (Meneros) sobie poszedł i nie miało go być w opowiadaniu :D
    Ciekawe jak Rosalyn zareaguje na te akcje xD Nie mogę się doczekać! O i czy Cedilie miało spotkać to samo co Fendare? Nieee :( Wiem, że piszesz swe rozdziały z wyprzedzeniem, ale mam nadzieję, że tam niema tego o czym myślę, a jak jest proszę dorób fragmencik jak oni ją ratują, kolejnych scen z paleniem czarownicy nie zniosę ;(
    No to czekam na nowy rozdział, dodaj go prędziutko, bo ja naprawdę chcę zobaczyć, a raczej przeczytać reakcje Rosalyn. W sumie ona nie ma powodu by być na niego szczególnie zła, no może poza tym, że nie powiedział, że jest zaginionym księciem i się inaczej nazywa (Jestem Mee... Ross xD). Próba przyjaźni ^^
    A i powiadamiaj mnie jak zawsze, ale może lepiej rzeczywiście w tej księdze gości :D Nie będzie ona świecić takimi pustkami xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Kurde myślałam, że uda im się uwolnić Cedilię, a ona na nie ;/ Dla Rossa to musiał być koszmar jak zobaczył ją w takim stanie. Ja to bym wyszła z tego więzienia cała zapłakana chyba :P
    Jak Rosalyn schodziła z tego muru to miałam ciut nadziei, że może Ross ją złapie czy coś :D haha Jak dobrze, że po niego "wróciła". Myślałam że ich przyjaźń na tym rozdziale się skończy, ale nie i dobrze! :3 I jak piszesz, że on lubi jak się uśmiecha to... Cud, miód i malina xD
    Ciekawe co jest w tej wiosce Ground, hmm... Nic mi nie przychodzi na razie do głowy x.x
    "W końcu wyjawił swoje imię:
    - Meneros Loralarandrel."
    Jeszcze ciekawsze jest to jak Rosalyn zareaguje na to :)
    PS Dzięki, że dodałaś mnie do polecanych ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Ojejku! Ross jest księciem?!?!?! Do diabła! Jakoś się tego podziewałam! A kim była dla niego Cedila? Hm...
    Poza tym rozdział super! zdecydowanie najlepszy ze wszystkich do tej pory napisanych. :D
    Poza tym wydaje mi się, że mamy szansę na mały romans między księciem a czarownicą... Mmmm... już nie mogę się doczekać! *podskakuje*
    Aj! No i jak zareaguje Rosalyn na wieść o tym, że ma księcia za przyjaciela?? O, coś czuję, że będzie się działo!
    Dzięki z info!
    Ave i weny! :*
    K.L.

    OdpowiedzUsuń
  4. Cóż. Ogółem ciężko żeby mnie coś zaciekawiło, przyznaje, przeczytałam dopiero trzy rozdziały aczkolwiek z pewnością przeczytam całość, bo historia mnie zaintrygowała. Zachowujesz podstawy. Estetyka, słownictwo, poprawność językowa i ortografia. Wiec dziękuję Ci za to, bo naprawdę ciężko trafić mi na blog, który by mnie wciągnął i zaciekawił na swój sposób. Pozdrawiam i zapraszam również do siebie i zachęcam do pozostawienia po sobie śladu. just-believe-in-me-please.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Ahoj!
    W końcu zmobilizowałam swoją wielką dupę i postanowiłam napisać długi komentarz (mam nadzieję, że będzie długi, bo pewnie walnę krótki i bleh), bo wcześniej nic nie pisałam co wynikało z tego, że nawet do komentarzy nie miałam weny. A skoro rozdział ma ponad 3000 wyrazów - jest co komentować, huhuhu!
    Chciałabym ogólnie, żeby Ceres serio istniało. Bo z Twojego opisu wynika, że to ładne miasto i nawet ja zazdroszczę Rossowi, że jest jego prawowitym obywatelem. Uwielbiam takie dialogi, kiedy właśnie rozmawiają, że się do czegoś włamią i na ich twarzach pojawiają się taki chytre uśmieszki, coś w stylu "Ohoho, my sprytni" w połączeniu z trochę wredniejszym uśmieszkiem. Fajnie to wygląda :D To kochane, że Ross martwi się o naszą białogłową. Dzięki niemu się tak słodko uśmiecha i to mu najwidoczniej poprawia humor. Ale ja nic nie mówię, bo wyjdzie na to, że wszędzie już ckliwe romanse dostrzegam XD"
    Wyobraziłam sobie tych więźniów, którzy postradali zmysły. Fajnie wyglądali, pomijając kwestie fizyczne. Skojarzyli mi się z zombie (nadal nie wiem czemu >.>), którzy robią takie AUHSUAHSHA i rzucają się na Rosalyn XD
    Kurde, szkoda mi Cedili. Musiała być bardzo ważna dla Rossa i nie dziwię mu się, że był smutny, kiedy zrozumiał, że musi ona umrzeć. Szkoda, że nie miała na tyle siły, aby strażnikowi potem przywalić w łeb i zaczarować, a potem w późniejszych rozdziałach odszukać Rossa i byłaby szczęśliwa rodzinka z Rosalyn. Ale Rosalyn go złapała za rękę... nananana :3 Nie sądzę, aby to był przypadek! Rany, chyba po raz pierwszy kibicuję tak mocno jakiejś parze xD No ale wracając do Cedili to szkoda kobiety, mam nadzieję, że w końcu nie umarła :C Smutno byłoby mi z tego powodu.
    Rany, jak on musiał się uśmiechać. "Ładniej Ci bez okrycia głowy" i nie założyła kaptura z powrotem - to było kochane <3 Już myślałam, że serio się rozstali, a tu bum! Rosalyn po niego pobiegła i powiedziała, że jest dla niej ważny, bo jest jej przyjacielem! Ahahaha! :D
    A teraz ciekawa jestem reakcji Rosalyn na to, że jej przyjaciel jest księciem i miał zostać królem... wyobraziłam to sobie, tak jak w anime szczęka opada bohaterom i turla się po podłodze XD
    Rozdział super i czekam na następne! Ahoj, towarzyszu!

    OdpowiedzUsuń
  6. Witam, miałam poinformować o nowej notce, wiec to robię. http://just-believe-in-me-please.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  7. Wybacz, że śmiecę Ci pod postem, ale nie widzę miejsca na spam. Chciałam Cię serdecznie zaprosić na ginevrariddle.blogspot com , gdzie z okazji rocznicy bloga, pojawiła się miniaturka (Bill&Hermiona)
    Pozdrawiam
    Cruciatrus

    OdpowiedzUsuń
  8. Dobra, jeden rozdział nadrobiony. Przepraszam za zwłokę, ale naprawdę nie mam na to czasu. Co rusz wyjazdy bądź czyjeś odwiedziny, brak dostępu do internetu i tak dalej...
    Swoją drogą, żal mi Cedilii ;_; I gratuluję napisania dość długiego rozdziału ;)

    OdpowiedzUsuń