Przed świtem wyruszyli, aby dotrzeć wczesnym
rankiem do miasta, które zaczęło powoli budzić się do życia. Rosalyn zauważyła,
że jest tu całkiem inaczej niż w East Landzie. Wszędzie strzegą porządku
uzbrojeni żołnierze, a także dbają o bezpieczeństwo mieszkańców. W jej
rodzinnym kraju nie było czegoś takiego. Żołnierze pilnowali tylko wielkich
miast, a przede wszystkim przebywali w stolicy przy królu albo po zdobytym
zawodzie żyli z rodzinami będąc gotowym stawić się na każdy rozkaz władcy. Ale
w South Land przez całą podróż do West nie spotkali ani jednego strażnika.
Pewnie dlatego najlepiej się tam rozwijają stowarzyszenia kryminalistów takie
jak Łowcy Niewolników.
Ceres jest
bardzo pięknym i spokojnym miastem jak większość miast bogatego kraju na zachodzie.
Ross mógł się szczycić tym, że był rodowitym obywatelem. W tym mieście kradzież
pieniędzy nie była brana pod uwagę przez Rosalyn, gdyż nie widziała żadnego
złego „gościa”, któremu nie należą się złote i srebrne monety. Na szczęście
Ross nadal miał oszczędności i zagwarantował, że zapłaci za wszystko o co tylko
poprosi.
Wydawało się,
że wszystko idzie jak z płatka. Z rana zjedli porządne śniadanie i omówili
główny problem. A nim właśnie było bezpieczne Ceres. Wiadomo, że jeśli w
mieście zamieszkanym przez około trzech tysięcy ludzi jest więzienie, gdzie
przetrzymują najgorszych przestępców będzie trudno tam się dostać. Do tego
strażnicy są bardzo wrażliwi i nieufają podróżującym. Nigdy nie wiadomo co
takiego człowieka może sprowadzić do tego miasta. Każdy jest podejrzany.
- Więc co
zrobimy? – zapytała spokojnie Rosalyn popijając wodę z kubka.
- To w czym
jesteśmy dobrzy – zniżył ton głosu i nachylił się nad stołem. Tak samo zrobiła
Rosalyn. Wolał uniknąć sytuacji jak ich plan się wydaje bo ktoś ich podsłuchał.
– Włamiemy się.
Dziewczyna
odsunęła się od stołu, a na jej twarzy zagościł uśmiech. Ale nie ten co tak
lubił bo był szczery, tylko ten co go irytował. Tak jakby to co robią bardzo
się jej podobało mimo wiedzy tego, że jest to złe. Tak. Doskonale zdaje sobie z
tego sprawę, ale muszą jakoś uratować Cedilię. Innego wyjścia nie ma. Na pewno
nie wypuszczą na wolność kobiety, która jest teoretycznie wiedźmą.
Postanowili
zwiedzić miasto, a szczególnie teren wokół więzienia. Szli przed siebie, aż
dotarli do wysokiego muru. O własnych siłach wspięcie się na niego było
niemożliwe dla człowieka. Do tego dużo straży tutaj stało. Od razu zauważyli
podróżnych. Odgonili ich od muru. Nawet Rossa, który mógłby spokojnie udawać mieszkańca
miasta. Jego skóra nadal była nieskazitelnie blada. Prawdopodobnie dlatego nie
wziął go za jednego z nich przez koraliki wplątane w dłuższy kosmyk włosów,
które w niczym nie symbolizowały West Land. Bardziej przypominał chłopca z
dzikiego plemienia. Złote włosy mógł odziedziczyć po jednym z przodków. Jednak
nikt nie wiedział, że ten młodzieniec był najlepszym przyjacielem księcia Menerosa
i mieszkał przez całe życie w pałacu przy jego boku.
Rosalyn
zauważyła, że im bardziej się zagłębiali w miasto tym więcej plakatów wisiało z
wiadomością o zaginięciu drugiego księcia i z nagrodą za odnalezienie go całego
i żywego. Rodzina królewska pewnie robi wszystko, aby go odnaleźć. Teraz myśli
dziewczyny pogrążone są tym, że po uwolnieniu Cedili Ross zapewne ruszy w
poszukiwania Menerosa, odnajdzie go i odeśle do królewskiego zamku, a tam z nim
pozostanie. A kiedy to się stanie znowu zostanie sama.
Potrząsnęła
głową. Dlaczego tak w ogóle myśli, że będzie za nim tęsknić? Nie może w to
uwierzyć, że jakaś cząstka niej przywiązała się do tego blondyna. Wolałaby tego
nie robić i pozbyć się tych uczuć zanim wyniknie z nich coś gorszego.
Skupia się na
czymś innym.
- Dlaczego
nikomu nie powiesz, że jesteś z królewskiego zamku? Na pewno wpuścili by cię
gdybyś potwierdził tożsamość – zauważyła.
- Myślisz, żeby
mi uwierzyli? – zapytał spojrzawszy za nią. – Z resztą, co ze mnie za rycerz króla,
który ignoruje zaginiecie jego syna. Na pewno by mnie od razu dopadli. Raczej
nie skorzystam z tej opcji.
Jego odpowiedź
powiała chłodem. Dało się czuć na kilometr. I na tym zakończyła się ich
dyskusja na ten temat. Starali się wymyślić plan przedostania się za mur i
prosto do więzienia bez większej pomocy magii Rosalyn. Ross nie chciał
ryzykować tym, że kościół mógłby ją ścigać. Kiedy to wyjaśniał jego głos
zdradzał troskę. To spowodowało przyjazny i ciepły uśmiech na twarzy Rosalyn,
który pojawiał się tak rzadko.
Ustalili, że
opuszczą na dzień miasto. Schronili się w lesie. Po zmroku, kiedy będzie
bezpieczniej się poruszać po ciemnych ulicach skorzystają z osłony nocy i
przedostaną się za mur, który Tenebris ma przeskoczyć. Od kiedy wyszła na jaw
jego niezwykła umiejętność Ross postanowił ją wykorzystać. Nie wie zbyt dużo o
wyglądzie tego więzienia dlatego będą musieli zachować ostrożność. Ustalili, że
jeśli ich życie będzie zagrożone to wtedy Rosalyn będzie mogła użyć magii.
Zachodziło powoli
słońce. Niebo przybrało kolor pomarańczowy. Oboje stali pod drzewem z pustą
dziuplą. Ross spoglądał na towarzyszkę i lustrował ją wzrokiem.
- Co jest? –
zapytała Rosalyn czując na sobie wzrok Rossa.
- Myślę, że
powinnaś ubrać coś wygodniejszego – mówił. – W sukience będzie ci się źle
poruszać.
- Nie mam innych
ubrań niż sukienki – odpowiedziała.
- W takim razie
ci pożyczę.
Wyciągnął ze
swojego plecaka niebieskawą koszulę i długie ciemne spodnie po czym wcisnął je
Rosalyn. Dziewczyna schowała się za drzewami i zmieniła ubranie, które na niej
wisiały. Były za duże. Widząc ją chłopak zaczął się śmiać. Wyglądała zabawnie.
Jednak nabijanie się tylko ją ze złościło. Wzięła różdżkę i za pomocą zaklęcia
wymówionego w myślach ubranie dostosowało się idealnie do rozmiaru jej ciała.
Musiała przyznać, że na początku noszenie spodni było dziwnym doświadczeniem.
Ale rzeczywiście wygodnym. O nic się nie zaczepiała.
Swoją sukienkę
i płaszcz wraz z książeczką zaklęć od Fendary schowała do torby, którą
powiększyła, a następnie zmniejszyła. Ross schował wszystko do swojego plecaka,
a plecak w dziupli w drzewie. Wolał nie targać ze sobą niepotrzebnych rzeczy.
Rosalyn zachowała tylko list i wsunęła go w kieszeń – bardzo przydatny schowek
w spodniach. Różdżkę też miała przy sobie, ale trzymała ją w dłoniach. Blondyn
zabrał ze sobą tylko sztylet podarowany od samego księcia. Tylko nie było w nim
herbu ojczyzny lecz magiczny czerwony kryształ.
Poczekali, aż
całkowicie się ściemni. Jednak było lato. A o tej porze roku dnie były dłuższe,
a noce krótsze co cały czas działa na ich nie korzyść. Siedzieli pod drzewem z
dziuplą nic do siebie nie mówiąc. Dziewczyna bawiła się z kotem. Tenebris
wyglądał przez chwilę jak normalny kot. Nie taki co potrafi urosnąć aż do
trzech metrów czy mówić. Nie odzywa się w ogóle tylko pomiaukuje. Ross patrzył
w stronę miasta. Wyglądał jakby za czymś tęsknił. Rosalyn dostrzegła to. Może
za domem? Albo za tą kobietą? Tak, to możliwe. W końcu nie wie czy ma około stu
lat czy dwudziestu. Fendara znała wielu ludzi w różnym wieku. Nie wiedziała
czemu, ale myślenie o tym sprawiło, że zrobiło jej się smutno. Nagle przestała
bawić się z Tenebrisem. Kot przewrócił się na brzuch i odezwał się:
- Coś się
stało? – zapytał.
Wtedy i Ross
spojrzał na dziewczynę po usłyszeniu głosu czarnucha.
- Nic się nie
stało – zapewnia. – Trochę męczy mnie to czekanie – odetchnęła głęboko.
- Na pewno? Kot
chyba ma rację. Dziwnie się zachowujesz – wtrącił się Ross.
- Tenebris! –
krzyknął głośno upominając go po raz kolejny.
- Ze mną
wszystko w porządku. Nie rozumiem o co wam chodzi – odpowiedziała z pretensją.
Na to chłopak
uśmiechnął się do niej. Resztę czasu przesiedzieli w milczeniu.
Kiedy nastała
noc zeszli do miasta. Poruszali się szybko, ale ciszy. Ulice świeciły pustkami.
Nawet w oknach nie świeciły się światła co znaczyło, że miasto już dawno poszło
spać. Strażników było zdecydowanie mniej niż w dzień. Jak znaleźli się pod
wysokim murem zrozumieli gdzie podziała się reszta wartowników. Pilnowali
więzienia.
Rosalyn i Ross
opierali się plecami o mur. Naprzeciwko nich stał Tenebris. Nasłuchiwali kroków
dochodzących zza muru. Zdali sobie sprawę, że przejście nie zauważonemu będzie
graniczyło z cudem. Trzeba było zmienić strategię.
- Posłużę za
przynętę – szepnął kot.
Białowłosa
pokręciła głową mówiąc przez to, że się nie zgadza. Ross też miał wątpliwości.
- A jak
przedostaniemy się na drugą stronę?
- Jak urosnę
wdrapiecie się po moim grzbiecie, poczekacie tam, a ja w tym czasie odwrócę ich
uwagę. Spotkamy się ponownie pod drzewem z dziuplą.
- Nie zgadzam
się – wtrąciła się Rosalyn. – A co jeśli…
W tym momencie
dłoń Rossa zasłoniła usta dziewczynie. Trochę się opierała próbując wyrwać się
z uścisku chłopaka. Kiedy to zrobiła nie miała już o co się kłócić.
Tenebris urósł.
Jego grzbiet był na równi z murem otaczającym więzienie. Usiadł, aby mogli się
na niego wspiąć. Jak już to zrobili wyprostował się, a Ross z Rosalyn przeszli
na mur. Był ość szeroki więc położyli się na nim i obserwowali co dzieje się za
murami. Zdziwili się gdy dostrzegli tylko jeden mały budynek. Wtedy młodzieniec
ściągnął brwi,
- Podziemie –
wyszeptał do dziewczyny, a ona od razu zrozumiała o co chodzi.
Pusty teren
obchodzili strażnicy. Niektórzy siedzieli i odpoczywali rozmawiając i śmiejąc
się. Wcale nie wyglądali na przejętych tym, że pod nimi siedzą uwięzieni i
skrępowani najgorsi przestępcy West Land.
Nagle usłyszeli
głośny ryk, a następnie wysoki krzyk strażnika. Wszyscy stanęli na równe nogi i
pobiegli w stronę wydawanego głosu przez człowieka. Tenebris posłużył jako
przynęta. To była jedyna okazja, aby zejść z muru. Właśnie teraz nikt nie
czatował przy wejściu do podziemi.
Ross z
łatwością zeskoczył. Spojrzał w górę na Rosalyn. Dziewczyna powoli zsunęła się
po murze i wylądowała na ziemi. Cieszyła się, że jednak założyła spodnie. Teraz
biegli z całej siły w stronę małego budynku. Blondyn otworzył drzwi i oboje
weszli. Ledwie w środku mogły się pomieścić stojące cztery osoby. Na podłodze
były drewniane dwie klapy. Na pewno prowadziły do podziemia. Podnieśli je razem
i weszli schodząc po drabinie jakieś dwa poziomy niżej.
Oboje stali na
ziemi obok siebie. Pod nogami mieli wilgotny piach. Tylko ściany były wyłożone
szarymi, starymi kamieniami tak jak i podłoże cel więźniów aby nie mogli uciec.
Śmierdziało tu zgnilizną. Gdzieniegdzie porastały jakieś mchy, a powietrze było
wilgotne. Ich oczom ukazał się labirynt cel. Pierwszy krok postawił Ross.
Zaczął powoli iść przed siebie, za nim podążała Rosalyn rozglądając się dookoła
i przyglądając się ludziom siedzącym za kratami. Zapach zgnilizny pochodził od
nich. Niektórzy więźniowie siedzieli w milczeniu tak jakby ich dalszy los nie
miał znaczenia. Inni wyglądali na zdenerwowanych i załamanych, a jeszcze inni
oszaleli tak jak jeden z mężczyzn, który był cały brudny, bez zębów i prawie
bez włosów. Podbiegł do krat i wystawił przez nie ręce próbując złapać Rosalyn
albo Rossa. Krzyczał coś przy tym nie zrozumianego. Białowłosa poczuła wstręt.
Nie mieli
pojęcia jak znajdą w tym miejscu Cedilę. To może zająć im godziny. Więzienie
jest ogromne, a strażnicy mogą sobie zrobić obchód o każdej godzinie. Jednak
Ross szedł cały czas przed siebie ta jakby wiedział gdzie dokładnie iść. Rosalyn
postanowiła zdać się na jego intuicję. Tylko on mógł ją rozpoznać. Dziewczyna
nie widziała jej nawet na oczy. Mogła się domyślać, że miała blond włosy.
Chodzili po
więziennych korytarzach przez bardzo długi czas. Oddalili się od miejsca gdzie
więźniowie byli obok siebie umiejscowieni. Im głębiej zachodzili tym mniej
ludzi za kratkami było. Wtedy Ross się zatrzymał przy niewielkiej celi z jednym
łóżkiem, a na nim siedziała kobieta. Miała ledwie ponad trzydzieści lat, lecz
po jej stanie można było dać jej wiele więcej. Była wychudzona i odwodniona.
Policzki zapadnięte, usta spuchnięte, a
pod oczami widniały sińce. Długie, blond włosy były poplątane i tłuste.
Niektóre kosmyki opadały niechlujnie na twarz. Jedynie co u niej zostało bez
zmian to siwe oczy, które się nie poddawały.
Kiedy kobieta
ujrzała przy kratach Rossa zerwała się z łóżka i podbiegła do niego. Wywaliła
się na podłogę zahaczając o zbyt długą szarą tunikę więzienną. Podniosła się i
spojrzała na twarz młodzieńca. Stała przed kratami i wysunęła za nie kościste
dłonie. Ujęła twarz blondyna, a jej usta uformowały szczęśliwy uśmiech. Wtedy
Ross objął dłonią jej dłoń spoczywającą na jego policzku. Była taka szczęśliwa,
że go widzi.
- Przyszedłem
cię stąd zabrać – powiedział.
Wtedy kobieta
odsunęła się od niego.
- Nie.
Rosalyn stała
obok. Osoba za kratami musiała być Cedilą. Domyśliła się. Jednak była w gorszym
stanie niż mogła sobie wyobrazić. Nawet nie przypominała kobiety. Do tego na
pewno nie miała tego po co przyszła. Puki co nie została zauważona. Teraz
rozmyślała powrót. Nagle poczuła dziwną złość. Zdała sobie sprawę, że
zmarnowała cztery lata poszukiwań na znalezieniu tej blondyny. A kiedy ją
znalazła okazała się jedną nogą w grobie.
- Dlaczego nie?
–zapytał Ross.
Kobieta przez
chwilę milczała zapatrzona w ziemię. Kiedy uniosła głowę i spojrzała w
zatroskane brązowe oczy coś sprawiło, że chciałaby uciec.
- Będą mnie
szukać. A ty musisz wrócić do pałacu. Wiem, że cię szukają. Ucieczka od
przeznaczenia jest niemożliwa. Twoim jest życie w zamku a moim śmierć – jej
głos był spokojny. Mówiła to wszystko z taką łatwością, jednak wewnątrz jej
dusza krzyczała z żalu. Wiedziała, że tą wypowiedzią rani Rossa.
Rosalyn stanęła
na równi z Rossem. Miała skrzyżowane ręce na piersi, a nogi ustawione w lekkim
rozkroku. Wyglądała na z deka poirytowaną. Obdarzyła kobietę lodowatym
spojrzeniem.
Cedilia
zamarła. Jej wargi rozwarły się lekko, a źrenice rozszerzyły się przez co
niemalże nie było widać szarych tęczówek. Białe włosy. Tak. To musiała być ona.
Ta dziewczyna. Ale nie rozumiała dlaczego jest tutaj. Powinna być w East.
Białowłosa
sięgnęła do kieszeni i po chwili wyciągnęła list. Rękę przecisnęła bez trudu
przez kraty. Cedilia drżąc chwyciła zgięty w pół kawałek papieru. Przeczytawszy
zawartość uśmiechnęła się blado i spojrzała na Rosalyn.
- Nie mam już
tego co mogłabym ci podarować – mówi.
- Wiem. Ale
pomyślałam, że chciałabyś to przeczytać.
Oddała list i popatrzyła
na dwójkę młodych ludzi.
- Powinniście
już iść.
- Nigdzie bez
ciebie nie idę! –zawołał Ross. – Jak mogę cię zostawić po tym jak pokazałaś mi
świat!
Białowłosa
spojrzała kątem oka na chłopaka. Miała dziwne przeczucie, że coś tu nie
pasowało. O czym mówił Ross? To nie miało sensu. Pokręciła głową i złapała
chłopaka za rękę.
- Ona ma rację.
Ross wyrwał się
z uścisku.
- Mówisz tak,
bo ona nie jest już ci potrzebna? Chciałaś tylko tego co miała ci podarować! A
skoro tego nie ma to już możesz ją sobie po prostu spisać na straty? – był
bardzo wściekły. Nigdy wcześniej nie widziała go tak zdenerwowanego.
- Mylisz się –
odpowiedziała stanowczym głosem, ale spokojnym. – Nawet jeśli zabierzesz
Cedilię daleko stąd to kościół zacznie jej szukać! Dobrze wiesz o tym. Nie
spoczną do póki jej nie odnajdą. A następnie zabiją i tych, którzy mieli z nią
do czynienia. A wiesz dlaczego? Bo każdy człowiek co odważy się odezwać do
czarownicy zostanie przez nią opętany! Tak właśnie ci ludzie myślą! Ona chce
cię chronić Ross.
- Wiedziałaś o
tym, prawda? Że jej nie uwolnię? – spojrzał na nią z wyrzutem. – A mimo to
pozwoliłaś mi tutaj dotrzeć … Tylko dla własnych samolubnych pobudek?
Kobieta nie
kryła zdziwienia kiedy usłyszała jak białowłosa nazwała chłopca. Jednak od razu
zrozumiała o co chodzi.
- Gdyby ci
powiedziała, że ratowanie „wiedźmy” nie ma sensu byś jej nie posłuchał –
wtrąciła się Cedilia. – Ross, ja myliłam. Teraz to właśnie zrozumiałam widząc
tą dziewczynę z tobą. Zapomnij o tym co przed chwilą powiedziałam… Może to
trochę samolubne, ale proszę cię tylko o tyle byś nie wracał wbrew swej woli do
stolicy – głos Cedilii ciągle był słaby, ale teraz ochrypł. Skierowała się do
Rosalyn. – To o czym mówiła Fendara w liście dałam Rossowi. Skoro byłaś
uczennicą dobrej znajomej mojej matki jestem pewna, że musisz być niesamowita i
poradzisz sobie bez magicznych kryształów.
W odpowiedzi
Rosalyn uśmiechnęła się tylko. Ross nieco się uspokoił się trochę i spojrzał na
białowłosą. Znowu uśmiechnęła się w ten sposób, który tak lubił.
Kobieta
ponownie podeszła do krat i gestem ręki poprosiła, aby blondyn do niej
podszedł. Stanęła na palcach i musnęła spuchniętymi ustami jego policzek.
- Dziękuję, że
po mnie przyszedłeś. Nigdy ci tego nie zapomnę. A teraz idź. I nie zapomnij, że
teraz już nie jesteś sam.
Coś go zabolało
w piersi. Co to za uczucie, którego nie rozumiał? Jej słowa brzmiały jak
pożegnanie. Nie chciał tego. Przecież przyszedł ją ocalić. W końcu dlatego
opuścił królewski zamek.
Kiedy Rosalyn
znowu złapała go za dłoń już się nie wyrywał. W milczeniu ostatni raz spojrzał
na Cedilię. Obrócił się na pięcie i poszedł za białowłosą, która ciągnęła go za
sobą.
- Białowłosa
dziewczyno! Wioska Ground położona wysoko w górach North Land! – zawołała
Cedilia mając nadzieję, że ją usłyszy. – Jeśli tam się udasz dowiesz się
czegoś.
Nie usłyszała
odpowiedzi. Oboje szli dalej nie odwracając się za siebie, ale była pewna, że
ją usłyszeli. Odetchnęła z ulgą i usiadła znowu na łóżko. Uniosła togę, którą
przesiąkła bordowa krew. Skaleczyła się podczas upadku. Ale to już bez
znaczenia. Mimo najbliższych wydarzeń czuję się dobrze. Nie zrobiła nic czego
mogła żałować. I spotkała ostatni raz chłopca, który jeszcze dziewięć lat temu wydawał
się zagubiony i skrępowany przez nadopiekuńczych rodziców. Nie żałowała
niczego. Powtarzała w kółko. Nie żałowała niczego. Niczego. Wtedy po raz
pierwszy od dwóch miesięcy, od kiedy została tutaj zamknięta spłynęła jej
pierwsza łza po policzku, a z nią następne. Nie wiedziała, że zostało jeszcze
tyle wody w jej organizmie, że mogła płakać.
Następnego dnia
podszedł do niej strażnik.
- Czekają na
ciebie – mówi. – Pora umrzeć.
*
Kiedy Ross i
Rosalyn oddalili się od celi Cedilii usłyszeli głośne kroki stawiane przez
straż. Obchód się zaczął, tylko o tym teraz myśleli. Blondyn spanikował. Nie
potrafił teraz myśleć trzeźwo. Nie miał pojęcia co teraz robić, ale na
szczęście Rosalyn doskonale wiedziała. Pociągnęła go w przeciwną stronę i skręcili
w kolejną uliczkę w podziemiach. Stanęli pod ścianą. Naprzeciwko nich siedział
za kratami starzec. Był jednym z tych, którzy załamali się psychicznie i nie
mieli woli życia. Mimo, że był jakiś świadek dziewczyna postanowiła
zaryzykować. Wyjęła różdżkę, którą wcześniej schowała również do kieszeni. Mały
kryształ osadzony na samym czubku zaświecił jasnym światłem, a wtedy Rosalyn
wypowiedziała zaklęcie do teleportacji. Oboje zniknęli, a następnie pojawili
się przy drzewie z dziuplą. Tam czekał na nich Tenebris. Nie był zdziwiony
widokiem samej dwójki. On też wiedział, że tak będzie.
Na dworze już
zaczęło powoli świtać. Ross wyjął swoje rzeczy z dziupli. W plecaku wygrzebał
maciupką torbę Rosalyn. Podał ją mając blady uśmiech na twarzy, który wyjawiał
tyle bólu. Chciała go jakoś pocieszyć „wszystko będzie dobrze” , „jakoś się
ułoży”, ale nie potrafiła nic powiedzieć. Zapytała tylko:
- Oddać teraz
ci ubranie?
- Nie –
odpowiedział. – Możesz je zachować. I tak się już w to nie zmieszczę.
Wydawało jej
się, że zażartował. Skoro jego nie chciał postanowiła je zatrzymać jako
pamiątkę. Przebrała się w swoją fioletową sukienkę i nałożyła płaszcz, a na
głowę kaptur. Wtedy Ross go zdjął.
- Ładniej ci
bez okrycia głowy – zauważył. Uśmiechał się, lecz mimo to cały czas miał ten
sam pełen bólu uśmiech.
Nie nałożyła z
powrotem kaptura.
Stali na szlaku
przez który przejeżdżały wozy kupieckie. Szeroka polna droga. Daleko z tyłu
las, a przed nimi pola. To była chwila, w której mieli się pożegnać. Każdy
szedł własną drogą. Rosalyn postanowiła udać się na północ, do wioski Grodund
jak poradziła Cedilia, a Ross nie wiedział dokąd iść. Przemyślał słowa swojej
starej przyjaciółki. Nie mógł wrócić do zamku. Coś go powstrzymywało.
- Uważaj na
siebie – życzyła chłopakowi Rosalyn i odwróciła się na pięcie.
Kot spojrzał
tylko za siebie. Uśmiechnął się do niego w duchu, gdyż koty uśmiechać się nie
potrafią, a potem poszedł za Rosalyn. Chłopak również poszedł w swoją stronę. I
tak znajdowali się coraz dalej od siebie.
- Będziesz
żałować – mruknął Tenebris.
- Niby czego? –
zapytała.
- Pierwszy raz
widziałem cię taką szczęśliwą od kiedy Fendara nas opuściła – zrobił na chwilę
pauzę. – Możesz więcej nie spotkać człowieka, który zaakceptuje to, że jesteś
czarownicą.
Nienawidziła
kiedy Tenebris grał na jej uczuciach. Doskonale ją znał i wiedział jak dobrać
odpowiednio słowa. Zawahała się. Przestała iść i odwróciła się za siebie
patrząc w dal jak Ross jest coraz dalej. Nie ma nikogo. Nie chce wrócić ani do
domu, a nawet nie wie dokąd ma się udać. Pozwala sobie myśleć, że lubił jej
towarzystwo. Zawsze się śmiał i szczerze uśmiechał. Miała dług u tego wesołego
chłopaka, który tonie teraz w smutkach. Uratował jej życie. I był takim
człowiekiem, że zrobiłby to znowu jeśli byłaby taka potrzeba.
Zawróciła się i
pobiegła.
- Ross! –
krzyknęła z całej siły nie przerywając biegu. Jej policzki nabrały różowego
koloru. – Ross! – zawołała głośniej i zatrzymała się.
Wtedy chłopak
się odwrócił. Nie krył zdziwienia, bo nie spodziewał się, że ona zawróci.
Zaczął iść w jej stronę kiedy ona wznowiła bieg. Byli już kilka metrów od
siebie.
- Nie masz
gdzie iść, prawda? Choć ze mną i Tenebrisem! – powiedziała patrząc prosto na
niego.
- Czemu chcesz,
abym z tobą szedł? – zapytał. Wygiął usta w zawadiacki uśmiech. Droczył się.
- Dlatego bo…
jesteś moim pierwszym przyjacielem – jej głos był bardzo poważny. – Może znamy
się miesiąc, to krótko, ale nikt wcześniej nie zrobił dla mnie tyle co ty –
mówiła dalej, a chłopak słuchał – no, prócz Fendary. – usłyszawszy tą docinkę
zaśmiał się, ale po chwili spoważniał.
- Na pewno?
Nawet jeśli nie powiedziałem ci o sobie do końca prawdy?
Bystre brązowe
oczy spoglądały na twarz Rosalyn, która się rozpromieniła.
- Opowiesz
prawdę kiedy będziesz gotowy. Ja też kryję wiele sekretów.
- Tego to
akurat jestem pewien.
Wyciągnęła w
jego kierunku dłoń. Tenebrsi usiał tuż pod jego spotami robiąc maślane oczy.
Ross znowu się zaśmiał i złapał za dłoń Rosalyn.
- Myślę, że
mogę wam zdradzić moje prawdziwe imię – oświadczył Ross.
Białowłosa
zacisnęła w pięść wolną dłoń i uniosła kciuk w górę, a w jej oczach pojawiły
się gwiazdki, tak jak wtedy, gdy miała zademonstrować swoją magię. Od teraz
miała już nowego druha. Nie ważne jakby się nazywał. Kim był. Zaakceptuje to.
Tak jak on to zrobił. A wtedy zdradzi mu coś więcej o sobie. Tak właśnie
myślała i taki układała plan.
Chłopak wziął
wdech i wyglądał jakby słowa, które miał wypowiedzieć ciężko przechodziły mu
przez gardło. W końcu wyjawił swoje imię:
- Meneros Loralarandrel.
________________________________________________
O rany... :D Mój najdłuższy rozdział jaki kiedykolwiek napisałam jak na razie. :D Dokładnie 3 602 wyrazów xD Wielkie owacje na stojąco dla tych, którzy wytrwali do końca. Ja przy sprawdzaniu musiałam odejść kilka razy.
Mam nadzieję, że rozdział się podobał. :3
Haha :D Jak przeczytałam hasło: "włamiemy się", odpadłam, a na mojej twarzy pojawił się taaaki banan xD Uwielbiam jak oni się włamują.
OdpowiedzUsuńWiesz, że ja od początku tego rozdziału przeczuwałam, że to on jest tym księciem Menerosem. Rozmowa jego i Cedilii mnie w tym tylko utwierdziła, no i proszę, on jest księciem Menerosem :D Ale dlaczego uciekł od rodziny? Coś czuję, że to jakaś grubsza sprawa jest a nie tylko, że jego rodzice byli nadopiekuńczy. Świetny rozdział! Lepszy niż tamten, a tamten był genialny *.*
Jak dobrze, że oni będą razem! W sensie, że będą razem, bo nadal będą razem podróżować ^^" Bo jakoś przykro mi się zrobiło, gdy już się żegnali. Uff... dobrze, że do akcji wkroczyły mądrości kota. Bo to by nie było to, gdyby Ross (Meneros) sobie poszedł i nie miało go być w opowiadaniu :D
Ciekawe jak Rosalyn zareaguje na te akcje xD Nie mogę się doczekać! O i czy Cedilie miało spotkać to samo co Fendare? Nieee :( Wiem, że piszesz swe rozdziały z wyprzedzeniem, ale mam nadzieję, że tam niema tego o czym myślę, a jak jest proszę dorób fragmencik jak oni ją ratują, kolejnych scen z paleniem czarownicy nie zniosę ;(
No to czekam na nowy rozdział, dodaj go prędziutko, bo ja naprawdę chcę zobaczyć, a raczej przeczytać reakcje Rosalyn. W sumie ona nie ma powodu by być na niego szczególnie zła, no może poza tym, że nie powiedział, że jest zaginionym księciem i się inaczej nazywa (Jestem Mee... Ross xD). Próba przyjaźni ^^
A i powiadamiaj mnie jak zawsze, ale może lepiej rzeczywiście w tej księdze gości :D Nie będzie ona świecić takimi pustkami xD
Kurde myślałam, że uda im się uwolnić Cedilię, a ona na nie ;/ Dla Rossa to musiał być koszmar jak zobaczył ją w takim stanie. Ja to bym wyszła z tego więzienia cała zapłakana chyba :P
OdpowiedzUsuńJak Rosalyn schodziła z tego muru to miałam ciut nadziei, że może Ross ją złapie czy coś :D haha Jak dobrze, że po niego "wróciła". Myślałam że ich przyjaźń na tym rozdziale się skończy, ale nie i dobrze! :3 I jak piszesz, że on lubi jak się uśmiecha to... Cud, miód i malina xD
Ciekawe co jest w tej wiosce Ground, hmm... Nic mi nie przychodzi na razie do głowy x.x
"W końcu wyjawił swoje imię:
- Meneros Loralarandrel."
Jeszcze ciekawsze jest to jak Rosalyn zareaguje na to :)
PS Dzięki, że dodałaś mnie do polecanych ^^
Ojejku! Ross jest księciem?!?!?! Do diabła! Jakoś się tego podziewałam! A kim była dla niego Cedila? Hm...
OdpowiedzUsuńPoza tym rozdział super! zdecydowanie najlepszy ze wszystkich do tej pory napisanych. :D
Poza tym wydaje mi się, że mamy szansę na mały romans między księciem a czarownicą... Mmmm... już nie mogę się doczekać! *podskakuje*
Aj! No i jak zareaguje Rosalyn na wieść o tym, że ma księcia za przyjaciela?? O, coś czuję, że będzie się działo!
Dzięki z info!
Ave i weny! :*
K.L.
Cóż. Ogółem ciężko żeby mnie coś zaciekawiło, przyznaje, przeczytałam dopiero trzy rozdziały aczkolwiek z pewnością przeczytam całość, bo historia mnie zaintrygowała. Zachowujesz podstawy. Estetyka, słownictwo, poprawność językowa i ortografia. Wiec dziękuję Ci za to, bo naprawdę ciężko trafić mi na blog, który by mnie wciągnął i zaciekawił na swój sposób. Pozdrawiam i zapraszam również do siebie i zachęcam do pozostawienia po sobie śladu. just-believe-in-me-please.blogspot.com
OdpowiedzUsuńAhoj!
OdpowiedzUsuńW końcu zmobilizowałam swoją wielką dupę i postanowiłam napisać długi komentarz (mam nadzieję, że będzie długi, bo pewnie walnę krótki i bleh), bo wcześniej nic nie pisałam co wynikało z tego, że nawet do komentarzy nie miałam weny. A skoro rozdział ma ponad 3000 wyrazów - jest co komentować, huhuhu!
Chciałabym ogólnie, żeby Ceres serio istniało. Bo z Twojego opisu wynika, że to ładne miasto i nawet ja zazdroszczę Rossowi, że jest jego prawowitym obywatelem. Uwielbiam takie dialogi, kiedy właśnie rozmawiają, że się do czegoś włamią i na ich twarzach pojawiają się taki chytre uśmieszki, coś w stylu "Ohoho, my sprytni" w połączeniu z trochę wredniejszym uśmieszkiem. Fajnie to wygląda :D To kochane, że Ross martwi się o naszą białogłową. Dzięki niemu się tak słodko uśmiecha i to mu najwidoczniej poprawia humor. Ale ja nic nie mówię, bo wyjdzie na to, że wszędzie już ckliwe romanse dostrzegam XD"
Wyobraziłam sobie tych więźniów, którzy postradali zmysły. Fajnie wyglądali, pomijając kwestie fizyczne. Skojarzyli mi się z zombie (nadal nie wiem czemu >.>), którzy robią takie AUHSUAHSHA i rzucają się na Rosalyn XD
Kurde, szkoda mi Cedili. Musiała być bardzo ważna dla Rossa i nie dziwię mu się, że był smutny, kiedy zrozumiał, że musi ona umrzeć. Szkoda, że nie miała na tyle siły, aby strażnikowi potem przywalić w łeb i zaczarować, a potem w późniejszych rozdziałach odszukać Rossa i byłaby szczęśliwa rodzinka z Rosalyn. Ale Rosalyn go złapała za rękę... nananana :3 Nie sądzę, aby to był przypadek! Rany, chyba po raz pierwszy kibicuję tak mocno jakiejś parze xD No ale wracając do Cedili to szkoda kobiety, mam nadzieję, że w końcu nie umarła :C Smutno byłoby mi z tego powodu.
Rany, jak on musiał się uśmiechać. "Ładniej Ci bez okrycia głowy" i nie założyła kaptura z powrotem - to było kochane <3 Już myślałam, że serio się rozstali, a tu bum! Rosalyn po niego pobiegła i powiedziała, że jest dla niej ważny, bo jest jej przyjacielem! Ahahaha! :D
A teraz ciekawa jestem reakcji Rosalyn na to, że jej przyjaciel jest księciem i miał zostać królem... wyobraziłam to sobie, tak jak w anime szczęka opada bohaterom i turla się po podłodze XD
Rozdział super i czekam na następne! Ahoj, towarzyszu!
Witam, miałam poinformować o nowej notce, wiec to robię. http://just-believe-in-me-please.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńWybacz, że śmiecę Ci pod postem, ale nie widzę miejsca na spam. Chciałam Cię serdecznie zaprosić na ginevrariddle.blogspot com , gdzie z okazji rocznicy bloga, pojawiła się miniaturka (Bill&Hermiona)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Cruciatrus
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńDobra, jeden rozdział nadrobiony. Przepraszam za zwłokę, ale naprawdę nie mam na to czasu. Co rusz wyjazdy bądź czyjeś odwiedziny, brak dostępu do internetu i tak dalej...
OdpowiedzUsuńSwoją drogą, żal mi Cedilii ;_; I gratuluję napisania dość długiego rozdziału ;)