sobota, 2 marca 2013

Rozdział II - Coś się stało mamo?


Jesienny wiatr jest bardzo chłodny, zwłaszcza, że bliżej jest do zimny niż do lata. Niebo było zachmurzone. Spadły pierwsze krople deszczu. Dwaj mężczyźni szli przez cmentarz niosąc trumnę. Zatrzymali się obok wysokiej sosny. Pierwsza za nimi szła w czarnym kapeluszu i długiej sukni Jemera, która co chwilę wycierała chusteczką mokre oczy. Obok niej stanął Jedric. Objął swoją żonę silnym ramieniem i patrzył z żalem jak wykopują dół na trumnę córki. Naprzeciwko nich stał ksiądz, który zaczął głosić kazanie. Deszcz był coraz mocniejszy. Ludzie mimo tego stali i wpatrywali się ze smutkiem jak unoszą ciało dziewczyny w drewnianej trumnie i chowają do dołu w ziemi.
 A Nie! Błagam zostawcie moje dziecko! – krzyknęła Jemera wyrywając się z uścisku męża. Upadła na kolana brudząc przy tym suknie błotem. Cała zapłakana sięgnęła ręką i przejechała drżącą dłonią po wierzchu drewna. – Dlaczego? – Spojrzała w niebo. – Dlaczego musiałeś zabrać mi akurat ją! – Załkała.
Ludzie, którzy byli świadkami tego zajścia odwrócili wzrok. Ból matki po utracie kochanego dziecka był wielki. Pojawiła się pustka i być może nigdy już jej nie zapełni.
Angoro i Jedric unieśli Jemerę za ramiona, aby odciągnąć kobietę od trumny. Wyrywała się i głośno płakała, a deszcz przygrywał jej melodię do pieśni żalu.
Missfoster spojrzała na matkę. Jej oczy wydawały się puste, a twarz pozbawiona uczuć, a mimo to czuła zazdrość. Była zła. Nie rozumiała dlaczego płakała nad Aine, która była bezużyteczna. Nic nie robiła. Nie umiała gotować, szyć czy prać ubrania. Nawet ktoś musiał ją czesać. To dlatego, że miała wyjść za bogatego człowieka, który by przyniósł rodzinie fortunę? Zastanawiała się, a im intensywniej nad tym myślała tym mniej czuła żalu po utracie siostry. Nagle jej kąciki ust uniosły się w górę.
– W porządku Missfoster?
Z transu wyrwał ją głos Colina. Chłopczyk od dwóch dni już mieszkał z Conorami. Nawet przybrał ich nazwisko.
Tak.
 Uśmiechałaś się… Już nie płaczesz za siostrą?
Missfoster spojrzała na niego i skłamała:
– Jest w lepszym miejscu.
Opuściła Colina, by móc skryć się pod płaszczem starszego brata. Angoro objął ja ramieniem i ze smutkiem spojrzał na dębową trumnę.
Żegnaj Aine…
Dwóch mężczyzn wzięło łopaty i zaczęli zakopywać trumnę. Miljana która stała teraz obok narzeczonego, przytuliła się do jego ramienia.

~*~

Pani Conor siedziała wygodnie w fotelu w salonie przy palącym się kominku. W ręku trzymała książkę. Na kanapie obok spał smacznie Colin przykryty kocem. Do przytulnego pokoju wszedł jej mąż. Zdjął marynarkę i powiesił na krześle.
– Myślisz, że co to było? – zapytała.
– Ale co? – odpowiedział pytaniem.
– Coś zabiło człowieka i kilka zwierząt. Co dziwne… Niczego nie zjadł, tylko zagryzł. A każdą ofiarę było przy suchej studni.
– Coś sugerujesz?
– Dziewczynka z białymi włosami na pogrzebie własnej rodzonej siostry uśmiechała się.
– Może tak próbowała przezwyciężyć smutek? To ośmioletnie dziecko.
– A słyszałeś o wiedźmie co żyje w lesie Erthora? Nie pokazywała się w wiosce, bo by została spalona na stosie. Jest skazana na wygnanie do lasu. Nie myślałeś czasem, że to może być klątwa?
– Nasza wioska jest przeklęta? Nie żartuj z taki rzeczy. To nie jest zabawne – oznajmił siadając na kanapie, na której spał Colin. Chłopiec zbudził się. Otworzył tylko jedno okno. Widząc poważną minę Willa postanowił udawać, że dalej śpi. – Wiesz… - zaczął – nie wiem czy to dobry pomysł, aby nasz nowy syn w przyszłości poślubił Katrinę.
 –  Ależ oczywiście, że dobry. Ta dziewczyna jest mądra i ładna, a co lepsze przyjaźnimy się z jej rodzicami. Z resztą już się dogadałam z Jemerą. Obiecała jej rękę naszemu dziedzicowi.

~*~

Nowy dzień był bardziej słoneczny niż zwykle, lecz rodzinę zmarłej Aine ogarniała żałoba. Tylko Missfoster była dziś w nadzwyczaj dobrym humorze. Poprzez smutek i żal nikt z rodzeństwa jej nie dokuczał. Matka cały dzień leżała w swoim łóżku. Nawet nie raczyła wstać. Ojciec poszedł z Angorem i Neilem na pole, a Tidor i Lennor z Graine sprzątali dom. Katrina zajęła się gotowaniem zupy na dzisiejszy obiad.
– Missfoster – zwróciła się grzecznie do siostry – mogłabyś pójść po wodę ze studni?
Białowłosa skinęła głową. Ubrała płaszczyk i wyszła na dwór. Mimo, że świeciło słońce było dość zimno. Wzięła wiadro, które stało pod domem i ruszyła w kierunku  do studni. Była tuż przed chatką, wiec na szczęście nie musiała iść nigdzie daleko. Zawiązała rączkę wiadra na linę i spuściła je w dół. Kiedy zaczerpnęła wody, zaczęła powoli  przekręcać korbkę, aby wyłowić wiadro.
– Cześć! –Przywitał się Colin.
Dziewczynka spojrzała w jego stronę biorąc wiaro w dłonie. Nawet nie zauważyła kiedy przyszedł.
– Co tu robisz? 
– Pamiętasz? Obiecałaś mi, że będę mógł przychodzić i bawić się z tobą. Chodźmy, chce ci coś pokazać!
Missfoster uśmiechnęła się.
–  Dobrze, tylko pójdę zanieść wodę do domu.
Odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę domu. Weszła do kuchni i postawiła wiadro. Katrina widząc je podziękowała. Podziękowała siostrze pierwszy raz w życiu. Co prawa powiedziała obojętnym tonem, jednak w sercu Missfoster zrobiło się ciepło, a na policzkach pojawiły się różowe rumieńce. Wybiegła szybko z domu, do Colina. Chłopak siedział na ziemi opierając się o studnię. Widząc koleżankę wstał i otrzepał spodnie.
– No to chodźmy. – Uśmiechnął się szeroko.
Złapał dziewczynkę za rękę i pociągnął za sobą. Zaczął biec jakąś ścieżką, którą dotąd Missfoster nie szła. Wbiegli w jakiś las. Przeszły ją ciarki. Wszędzie było błoto, do tego poczuła dziwny zapach.
–  Gdzie idziemy?
–  Zobaczysz! – zawołał entuzjastycznie.
Zeszli ze ścieżki i przebili się przez  gęste krzaki i zarośla. Przedarcie się przez nie były ostatnią przeszkodą do pokonania, aby dostać się na zielony pagórek. 
Chłopiec puścił jej dłoń i dotknął ramienia.
–  Hahaha! Berek! – Uśmiechnął się i zaczął uciekać na niewielką górkę.
–  Zaraz! To nieuczciwe!
Białowłosa pobiegła za nim. Jednak szybko przekonała się na własnej skórze, że tam wcale nie jest sucho. Przez to, że prawie cały dzień padał deszcz, trwa była mokra. Ześlizgnęła się i upadła cała brudząc całe ubranie w błocie. Usłyszała głośny śmiech Colina.
– Rany! Missfoster! Ale z ciebie niezdara!
Zbiegł z górki i pomógł jej wstać. Dziewczynka otrzepała ubranie tyle ile się dało, lecz większość i tak pozostała brudna. Udawała obrażoną, dlatego napompowała policzki. Chłopiec uśmiechnął się niewinnie. Złapał ją za rękę i wciągnął na górę. Potem Missfoster usiadła na trawie, patrząc ze wzgórza na las. W tym czasie Colin pobiegł w inną stronę, krzycząc, aby coś się zatrzymało. W końcu, bo długim biegu dopiął swego. 
– Missfoster! – Stanął za przyjaciółką i powiedział: –  Zamknij oczy i wyciągnij dłonie!
– Nie chcę.
– No weź, zrób to! Będzie fajnie!
– Tylko obiecaj, że nie zrobisz mi nic obrzydliwego.
– Przysięgam!
Dziewczynka zamknęła oczy i wciągnęła ręce przed siebie. Nagle poczuła jakieś miękkie futerko. A potem ostry pazur przebił jej skórę. Otworzyła szeroko oczy.
– O rany! To zając! – krzyknęła wypuszczając go.
–  A ja się tak namęczyłem aby go złapać! – westchnął i usiadł obok niej.
Missfoster spojrzała na zadrapaną rękę z której zaczęła sączyć się krew. Schowała ją przed nim i uśmiechnęła się. Jednak wydawało się, że Colin trochę posmutniał. Wyglądał jakby coś go przygnębiło.
– W porządku? Przepraszam za tego zająca… Przestraszyłam się.
– Nie szkodzi. Wiesz, chodzi o to, że podsłuchałem wczoraj rozmowę państwa Conor. Chcą, abym w przyszłości ożenił się z twoją siostrą, Katriną.
– Czy to źle? – zapytała.
–  Nie lubię jej… Wolałbym abyś ty za mnie wyszła!
–  Ja? Czemu?
– Jesteś o wiele fajniejsza! – zawołał z rumieńcem na policzkach.
–  Rozumiem. – Uśmiechnęła się wesoło.- Wracajmy, bo chyba zaraz znowu zacznie padać. – Zauważyła patrząc w zachmurzone niebo.
  
~*~

– Nie zrozum mnie źle Jemera – zaczęła pani Conor –  ale myślę, że to dziecko jest powodem wszystkich naszych nieszczęść, a także śmierci Aine.
– Śmierci Aine? – zapytała słabym głosem przykrywając dłońmi twarz. – To co powinnam zrobić z tym demonem? Bez orzeczenia kościoła nie spalą jej na stosie…
–  Nie… Myślę, że aby zdjąć klątwę z naszej wioski musimy złożyć ofiarę dla istoty, która nas napastuje.
– Ofiarę?
– Zostaw ją w lesie Erthora. To stamtąd przyszedł ten stwór co zabił twoją ukochaną córkę.
–  Tak… Masz rację Angelino… To on… Ja… Ja muszę zniszczyć to dziecko… Jutro, ją zaprowadzę.
Nagle w drzwiach pojawił się Colin. Miał bladą twarz jak ściana. Wyglądał jak siedem nieszczęść.
–  Colin! Wróciłeś! – powiedziała wesoło matka mając nadzieję, że nic nie słyszał. Zaraz zawołam służące, aby pomogły ci się obmyć, a teraz czmychaj do pokoju.
Kobieta uśmiechnęła się promiennie, jednak chłopiec tego nie kupił. Przytępiony słowami, które właśnie usłyszał poszedł na górę. Nagle się zatrzymał. Chciał się wrócić. Musiał ostrzec Missfoster, swoją przyjaciółkę. Spojrzał za siebie, a tam ujrzał młodą służąca, która stanęła mu na drodze. Usiadł na drewnianej podłodze brudząc ją przy tym błotem. Znienawidził siebie i swoją nową rodzinę. Widział w nich wrogów. Nie mógł pojąć jak mogą tak myśleć o jego przyjaciółce, że jest zła. Przecież ma taki piękny kolor włosów.  Wstał, aby wybiec z domu, lecz pokojówka go przytrzymała. Zaczęła wzywać pomoc, bo dzieciak się bardzo wyrywał.
–  Co to? – zapytała półprzytomna Jemera.
–  Niesforny dzieciak – pani Conor spojrzała na Jemerę. – Wiesz, może będzie lepiej jeśli teraz ją tam zaprowadzisz. Czuję, że ktoś chce aby ta wioska upadła. Im szybciej się jej pozbędziesz tym lepiej. Jeszcze zostały dwie godziny zanim się ściemni.
– Masz rację… –  kobieta wstała i udała się do wyjścia. – Dziękuję za radę Angelico.
Wyszła z domu zamykając za sobą spokojnie drzwi. Pni Conor była święcie przekonana, że Jemera jeszcze nie myślała trzeźwo. Była pogrążona w żałobie po córce przez co popadła w depresję. Nie miała też pewności czy jej białowłosa córka była za to odpowiedzialna. Ale nikt za tym dzieckiem by nie płakał. Wszyscy z niej szydzili.
–  Zostawicie Missfoster w spokoju! Ona niczego nie jest winna! – rozległ się po całym domu głos Colina.
Angelica wspięła się po schodach na pierwsze piętro i weszła do pokoju syna. Służąca zdążyła go tam zawlec. Pani Conor na chłopca. Ubrudził nie tylko schody, ale także podłogę w pokoju i płakał. Płakał jak nigdy dotąd.
– Podnieś głowę! – rozkazała.
Chłopiec podniósł się i usiadł na swoich nogach po czym spojrzał na matkę, która była rozwścieczona. Wzięła zamach ręką i wymierzyła cios w policzek.
– Co ty sobie myślisz gówniarzu? Zostaniesz tu tak długo, aż nie przemyślisz swojego zachowania.
Zabrała ze sobą pokojówkę i zamknęła drzwi na kluczyk. 

~*~

Drzwi od mieszkania otworzyły się. W progu stanęła Jemera. Zlustrowała wzrokiem wszystkich obecnych w tym pokoju. Jednak nie było tutaj najmłodszego dziecka.
– Gdzie Missfoster?
–  Śpi – oznajmił Angoro.
–  Zawołajcie tu ją.
Neil wstał od stołu i poszedł do sypialni. Po chwili w drzwiach pojawiła się białowłosa dziewczynka. Na  widok najmłodszej córki serce matki zaczęło bić szybciej. Patrzyła na nią z nienawiścią i odrazą. Miała ochotę wyciągnąć nóż i poderżnąć jej gardło.
– Coś się stało mamo? – zapytała słabym głosem, od którego zrobiło jej się niedobrze.
– Ubierz się i chodź.
–  Co? Ale zaraz zrobi się ciemno – zauważył Angoro.
Dziewczynka posłusznie ubrała szarą długą sukienkę, nałożyła na siebie płaszcz z kapturem i buty, po czym wyszła na zewnątrz. To było dziwne zachowanie od strony matki i każdy to zauważył. Odbiło jej po utracie Aine. Angoro miał nadzieję, że nie zrobi nic głupiego.
– Mamo, gdzie idziemy?
– Do lasu, na grzyby.
– Ale o tej porze nie ma już grzybów i nie mamy koszyka.
– Oj, nie pyskuj – warknęła.
Missfoster czuła się jakby ktoś wbijał powoli szpilki w jej małe, biedne serduszko. Patrzyła się z przerażeniem na rozgniewaną twarz matki. Miała dzisiaj więcej zmarszczek niż zazwyczaj. Białowłosa założyła kaptur na głowę, gdyż zaczęło padać, a dopiero co zdążyła wyschnąć z dzisiejszej wyprawy. Szła tuż obok matki, jednak nie trzymała jej za rękę.
Kobieta wybrała drogę przez pole. Od lasu dzielił ich tylko rów. Przeskoczyła go i kazała zrobić to samo Missfoster. Dziewczynka zrobiła to bez żadnego słowa sprzeciwu. Poczuła chłód i wilgoć z lasu. Na jej bladej skórze pojawiła się gęsia skórka. Matka nic nie mówiąc poszła dalej. Missfoster zaraz ją dogoniła. Szła jak wierny pies za swym panem nie wiedząc, że idzie na egzekucje.
Zaszły już dość daleko.
– Spójrz, czy to nie są te jagody, które lubi Angoro? – zapytała kobieta wskazując na krzak.
 Tak to te!
 Więc idź po nie, a ja zaczekam na ciebie. Nie ładnie by było wrócić z pustymi rękami do domu.
Missfoster skinęła głową i podbiegła do krzaku. Na jej twarzy pojawił się wielki uśmiech. Pomyślała, że jak zbierze te jagody to Angoro będzie szczęśliwy i jej podziękuję. Dla młodej Missfoster liczył się tylko jej ukochany brat, który jako jedyny w pełni ją akceptował. Kiedy nazbierała jagód w obie dłonie obróciła się, a za nią nikogo nie było. Wszystkie owoce wypadły jej z dłoni. Ręce trzęsły się jak galareta. Matka nagle zniknęła. Została sama w wielkim niebezpiecznym lesie. Zaczęła się rozglądać.
– Mamo? Gdzie jesteś? Mamo! – wołała łamiącym się głosem. – Mamo!
Do jej uszu dotarł odgłos łamania gałązki. Spojrzała się w tamtą stronę, ale nic nie ujrzała. Obróciła się dookoła szukając rodzicielki. Ale jej nigdzie nie było. Nie wiedziała też skąd przyszła. Zgubiła się.
Nagle usłyszała szelest w krzakach, a później ciche warczenie. Dziewczynka otworzyła szeroko usta i uciekła. Pobiegła prosto przed siebie. Nie wiedziała gdzie. Po policzkach zaczęły spływać intensywnie łzy. Nagle stopą zahaczyła o korzeń wystający z ziemi. Przewróciła się i wpadła w zarośla. Za nimi był stromy, lecz niski pagórek. Stoczyła się z niego. Leżała w błocie. Przygryzła dolną wargę powstrzymując się od płaczu, jednak na próżno. Patrzyła w zachmurzone niebo i płakała. Chciała tylko zostać zaakceptowana przez matkę. Tak naprawdę na tym jej zależało. Jej żałosny głos został zagłuszony przez ptaki przelatujące po niebie. Wyglądały jakby od czegoś uciekały.
Otarła łzy brudnym rękawem i podniosła się z ziemi. Złapała prawą dłonią lewy łokieć, od którego zaczęła odczuwać pulsujący ból. Spojrzała przed siebie otwierając delikatnie usta, a oczy otworzyła szerzej. Otaczały ją różnorodne rośliny formujące półkole przypominając mur. Były tak wysokie, że  ledwie co było widać korony wysokich drzew. Ziemia była pokryta zieloną, soczystą trawą. A w samym środku stała drewniana chatka na kurzej łapce.
    ______________________________________________

Co do wcześniejszych komentarzy Ayi i K.L, nie wiem czemu skojarzyło wam się z "Dziewczyną w czerwonej pelerynie". Ja się wzorowałam na stereotypach i bajkach dla dzieci. Zawsze to wilki atakowały wioski, albo owieczki pasące się na łące. :D
A mam do was takie pytanie, nie wolelibyście być powiadamiani przez gg? Nie zaśmiecałabym wam komentarzy i myślę, że w ogóle byłoby wygodniej. ^^

5 komentarzy:

  1. Hey!
    Dzięki za info!
    Jak wolisz, szczerze mówiąc. Mi to obojętne. Może być i gg.

    A tak w ogóle... Co to za matka?! Ktoś powinien nią potrząsnąć! I to mocno... Hm... Poza tym... Matka Colina...eee...przybrana matka Colina, to wredna małpa! Poza tym, najwyraźniej, sporo osób w twoim opo jest wrednych i uprzedzonych... jakoś kojarzy mi się to z polską wsią (bez urazy, sama mieszkam na wsi, ale zaściankowe poglądy to akurat nie nowość ;/)...
    Hm... Czemu skojarzyło mi się z "Dziewczyną..."? Z prostej przyczyny: motyw ten sam. Poza tym "Dziewczyna w czerwonej pelerynie" to przeróbka bajki o Czerwonym Kapturku xD W wersji hard ;)
    Ciekawe co się teraz wydarzy... Chatka czarownicy, która okaże się miła?? Czy może coś jeszcze bardziej zwariowanego? xD
    Ave i weny!
    K.L.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak czytam o takich matkach, to mam ochotę wyrzucić laptopa przez okno >.< No jak tak można traktować niewinne dzieci?! Okropnie mi żal Missfoster. Dobrze chociaż, że ma nowego przyjaciela... Tyle że teraz na nic on się jej raczej nie zda, skoro wylądowała sama w lesie ;_; No ale może nie spotka jej tu nic złego, lecz wręcz przeciwnie? Cóż, pozostaje czekać.

    Powiadamiana wolę być na blogu ;) Choć jeśli możesz, to proszę, żebyś to jednak robiła na tojikomerareta-tori ;) Bądź co bądź tego drugiego bloga czysto teoretycznie prowadzę/prowadziłam z siostrą, a powiadomienia są dla mnie, nie dla niej ;) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Na tojikomerareta-tori nowa notka jakby co ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej :). Nadrabiam sobie powoli. Muszę powiedzieć, że z każdym kolejnym rozdziałem coraz bardziej mnie zaciekawiasz swoim opowiadaniem. Nie umiem zdzierżyć tej matki oraz, co mnie również zaskoczyło także i Angelicki. Myślałam, że ma trochę więcej rozumu w głowie, a tu jednak nie. Chociaż skoro przyjaźnią się z rodzicami Missfoster, to nic dziwnego skoro tak świetnie się rozumieją. Aż cud, że Angoro wyrwał się od takiego myślenia - chwała mu za to. Dziwi mnie również, że nawet on nie zareagował, kiedy matka wzięła ją do tego lasu, a chyba wszyscy zauważyli, że zachowała się przy tym dziwnie. Zwłaszcza do lasu, w którym ostatnio jest niebezpiecznie. Czy żadne z nich nie potrafiło się sprzeciwić? A szczególnie Angoro? Jeżeli chodzi o zadowolenie Missfoster, to może nie było zbyt oczekiwane, ale cóż się jej dziwić skoro nie lubiła dziewczyny. Chociaż nie, trochę jednak się temu dziwię, też śmiałości z jaką okazała te uczucie. Wątpię jednak, aby miała z tym coś wspólnego. Wprowadzasz jakąś chatkę, coś nowego, może to właśnie tu mieszka ta czarownica i ten wilkołak? Czy to jednak jedna osoba? Bo nie wiem, może być i tak. Zaciekawiłaś, więc niedługo przyjdę nadrabiać kolejne :). Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń